Witamy na Opieprzu!

Ogłoszenia z dnia 29.04.2016

Do zakładki "kolejka" oraz "regulamin dla zgłaszających się" został dodany nowy punkt. Prosimy się z nim zapoznać.

Zapraszamy do wzięcia udziału w rekrutacji!


poniedziałek, 15 listopada 2010

(690) moonlady



Meei ma ochotę na ocenę bloga moonlady, porównywalną do ochoty na imprezę rodzinną po dwunastu godzinach pracy oraz po dwunastu latach nie widzenia się z ciotkami i pociotkami, które na owej imprezie mają się znaleźć, zapewne w celu zagłaskania mnie na śmierć.

Pierwsze wrażenie: 2/10
Grafiką to Ty mnie nie ugłaskałaś. Za to cały czas pieścisz – zupełnie jak prąd – ale musiałabym być rasową masochistką, żeby ową pieszczotę uznać za miłe głaskanie. Mam wrażenie, że każdy rozjechany piksel w Twoim wytworze ma naostrzoną wykałaczkę i dźga mnie w oczy. Co to ma być? Jakaś prywatna obstawa bodyguardów Andrzeja L., gotowych zablokować arterię miasta w godzinach szczytu? Desperaci, powiadam, desperaci narażeni na lincz! Przy tym to nawet kożuch, tworzący się w kubku gorącego mleka, zdaje się być wzorem wyrazistości, ostrości i istnym szaleństwem kolorystycznym. Doprawdy, bardziej ponętnie wygląda rozkładający się w rowie plastikowy kubek, niźli Twoja szata graficzna. Wnioski nasuwają się same: ktoś tu nie zażył Rutinoscorbinu z zupełnie niejasnych powodów. I to nie jestem ja.
Patrzę na całokształt i jakoś nie mogę tego poskładać do kupy. Moonlady i jakiś zarysowany profil na tle księżyca plus szaruga jesienna w kolorystyce. Do tego w zestawie zapowiedź historii o życiu nastolatki i oderwana od całości belka. Byłam przekonana, że takie zjawiska w przyrodzie nie występują razem, ale okazuje się, że albo jestem głupia, albo mało w życiu jeszcze widziałam. Jest też inna opcja, która pewnie Ci się nie spodoba, ale jest najbardziej prawdopodobna: Twój pomysł na stworzenie tego bloga nie był całkowicie przemyślany i nie rozpatrywał wielu aspektów, z których najistotniejszym pominiętym okazuje się być zainteresowanie czytelnika. Jak na chwilę obecną mogę powiedzieć, że czeka Cię mnóstwo pracy nad szatą graficzną. Przede wszystkim (błagam) spraw, żeby nie była taka jałowa, jak marynowane kocie jajka vel. cebulki miniaturki, które wpadły w ręce Chajzerowi. ZONK! Jak to się kiedyś mówiło, kiedy chciało się zaznaczyć, że gały wyszły z dołków i rozpoczęły podróż za jeden uśmiech po orbicie. No… moje wyszły i wcale nie mają ochoty wracać. Kelner! Poproszę trochę więcej dramaturgii w szacie graficznej, do tego poproszę doprawić ten jałowy, nic niewyrażający adres, belką wytrzeć możesz pan stół, bo na serwetkę to nie wygląda, bardziej – niestety – jak szmata do podłogi, a te rozmyte ramki trzeba by wyparzyć, żeby świeciły jak psu jajca, bo ja mam wiedzieć co tam jest napaćkane! Dziękuję serdecznie. *zjadliwy uśmiech numer cztery*
Miałam to pominąć, bo chyba wystarczająco dałam Ci popalić, ale zmieszały się we mnie dwa pragnienia… Mianowicie pragnienie bycia krytykiem rzetelnym, który wyniucha wszystko, co wymaga poprawki oraz pragnienie bycia subtelną. Wygrało to pierwsze, sama rozumiesz, wredna natura robi swoje, rodziców się nie wybiera i takie tam głodne kawałki. Otóż, kochana, belka jest… No, co najmniej, d z i w n a. „I złodzieje chodzą czasem w aureoli. Wcale nie kradzionej.”, że zacytuję. Próżno w tym szukać sensu, a jako że Lec był mistrzem skrótów myślowych, które z kolei są logiczne tylko w konkretnym kontekście, to zastanawiam się, czy Ty w ogóle masz pojęcie co chciałaś tym przekazać. Podejrzewam, że fajnie zabrzmiało, było oryginalne, blah blah. Liczyłam, że powalisz, nie powaliłaś. Liczyłam, że pogłaszczesz, nie pogłaskałaś. Przykry los naiwnych, ciągłe zawody i frustracja!
Kolejna sprawa, o której chciałabym wspomnieć to adres. Pozwolisz, że oddam się promiennej oracji… O, adresie tak prosty w swej skomplikowanej strukturze! O, adresie biedny i udydłany rękami Chajzera w reklamie proszku do prania! O, adresie, któryż to chciałbyś wyrażać więcej niźli Ci nakazano! O, uciemiężony i zanglizowany wytworze sfrustrowanej wyobraźni, ofiaro jej odmętów! Uczcijmy śmierć twego sensu minutą ciszy… Dziękuję. Tyle słów, krótkie pytanie: cóż to wszystko ma oznaczać?! Tym bardziej się dziwię, że „księżycowa pani” też nie brzmi porywająco… Co autor miał na myśli?
Następna, przysięgam, że ostatnia sprawa dotyczy nagłówka. Kolejny rozmyty Twór, no kaczanga jakaś. Kochanie, jedna prosta rada: wszelkie obrazki wstawiane na bloga zapisuj w formacie .png, bo inaczej będzie Ci się robiła taka opera mydlana, a ja, choć z wzrokiem sokolim, mam wrażenie, że okulary –15 dioptrii by się przydały! Wprowadzasz mnie w obawy o własne zdrowie, a miałam się tu zrelaksować, kurka naturka, no…

Treść: 4/25
Umm, czternaście rozdziałów, poleci jak krew z nosa! Jak na ten moment bardziej kusząca wydaje mi się opcja oglądania filmu dokumentalnego o życiu społecznym w domu starców niż opcja czytania Twojego opowiadania, ale jako rasowy naiwniak łudzę się, że może nie będzie tak źle. Może. O Wielki Bracie i Siostro Gule Gule, oby! *zaciera rączki*
Fabuła: 2/10
Przyznam się szczerze, że łatwo nie będzie, bo ja przeczytałam już tyle książek o szpiegach i włamywaczach (największy mój sukces „Mozaika Parsifalla” Ludluma), że chyba nic, co napisane przez domorosłą pisareczkę mnie nie zaskoczy. No, ale postaram się dostosować poziom swoich wymagań do poziomu blogosfery.
Zaczyna się fatalnie. Nie czuję się zaciekawiona, bo chociaż pierwszy akapit trochę mnie ucieszył, że zaczyna się i może być niesztampowo, tak kolejne uczyniły mi szarlotkę z mózgu. Start klasyczny, ja jestem wybitną włamywaczką, znam szefową mafii, policja nic o mnie nie wie… Och, borze szumiący, się korkociąg w kieszeni otwiera. Może ja jednak jestem mądrzejsza niż te szare masy, które Cię wychwalają pod niebiosa, kornie błagając o więcej, i może chciałabym wyczytać coś z kontekstu, przy okazji wchłaniania lektury, co? Nie, bo po co? Ja mam już w pierwszym rozdziale wszystko na tacy, podstawione pod wielki krościasty kinol. Lajf.
Dalej oprócz zamuły razy dwa (plus bonus) mamy karkołomny popis lingwistyczno-merytoryczny w postaci opisu traumatycznego okresu z dzieciństwa głównej bohaterki. Osobiście mi nie do śmiechu, bo jak komuś gorący wosk ze świecy wlewa się do oczu, to musi boleć, a ta biedna Moonlady jest chyba od urodzenia pozbawiona receptorów, bo nawet nie poczuła. Hardkor na maksa, seryjnie, a gdybym teraz powiedziała, że po przeczytaniu tego „pieprznęłam z krzesła”, to byłoby to najsubtelniejsze, co z moich ust kiedykolwiek wyszło w podobnej sytuacji. Btw, nie wspominałaś, że piszesz sci-fi! No i klasycznie: śmierć mamy, nowa, zua do granic możliwości macocha i ucieczka z domu, żeby zacząć nowe życie, jakżeby inaczej. Takie rzeczy to ja w „Kopciuszku” czytałam, zdaje się, a nie przypominam sobie, żebyś wspominała coś o tym, iż jest to jakaś trawestacja znanej i niekoniecznie lubianej bajki.
Kolejny rozdział, kolejna historia z cyklu „Zerwane Więzi’, zaraz się wyrzygam, bo przed oczami staje mi wizja mojej babci, która wpatruje się w telewizor i ryczy jak bóbr, bo się ktoś rozstał, a potem znalazł. Zaiste, porywające niemal tak samo jak barchany wiszące na sznurze do suszenia bielizny, zawieszone gdzieś pomiędzy dwoma samotnymi kaktusami na pustyni. Im dalej w las, tym więcej drzew, jak mawiali okrutni Rzymianie. Postanowiłaś potraktować mnie z grubej rury i sprowadzić swoje „nieprzeciętne opko” do tak „przeciętnego opka”, że zabolał mnie cement w zębach. Ślizgasz się po takim banale, dziewczyno, że osobiście mam ochotę na wysiadkę z tej całej Twojej pisaniny, która upstrzona raptem jednym oryginalnym wątkiem zmierza ku totalnej, przewidywalnej, nudnej katastrofie. Znajdź chłopaka, Moonlady, idź na uczelnię, Ciocia Szefowa Mafii buli za wszystko, a mnie już tak bania rypie, że zaraz sobie ją odkręcę i położę na półce, żeby doczekała lepszych czasów.
Pieprzyć schemat, ale jak w kolejnym rozdziale się okaże, że ona naprawdę zacznie szukać chłopaka, pójdzie na uczelnię i tam całkowicie PRZYPADKIEM natknie się na jakiegoś sexy brunecika a la Jonas Brothers, to pierdzielnę i nie wstanę. Bo nawet nie chcę!
No i jebs. Jest książę, który ma pod maską kilka kucyków mechanicznych, jest wątek miłosny, jest wątek przyjaciółek „krejzolek”, rzygu rzyg, ja przepraszam! To moja stacja, wysiadam, nie będę się przemęczać! W dodatku Matt – bo tak ma na imię ów książę – przyjeżdża po naszą Moonlady „Harlejem”, a jego pasją są nocne wyścigi motocyklowe… Jak się zrobiło słodko! Czekoladę przestanę lubić, zakaz palenia już mam, Wy mnie wszyscy prześladujecie, a idźta w dziady! Zaraz sobie w akcie protestu i desperacji macicę wyjmę, a w przyszłości embriona będę trzymać w pudełku!
Reasumując, klęska do kwadratu. Miało być tak inaczej, a wyszło jak zawsze, bo to Wasze ujednolicone do granic możliwości, młodzieńcze i podstępne alter ego zawsze wylezie, a Wy jako raczkujący w prozie nie umiecie go przechwycić i przydusić, psia Wasza mać! Nie daruję, no nie daruję Ci, że tak skasztaniłaś całkiem niezły pomysł na opowiadanie, maksymalnie je spłycając. W dobrym opowiadaniu ma się ochotę zanurkować, a tu… niestety. Nie jestem aż taką desperatką, żeby skakać na główkę do brodzika. Chociaż, po tym co przeczytałam… Kiedyś naprawdę zrobię sobie krzywdę. Czy płacą nam jakieś „szkodliwe”?

Opisy: 0/5
Ty nie dość, że skasztaniłaś fabułę i cały zamysł opowiadania, wprowadzając wątek z dupy wyjęty, to jeszcze nie potrafisz opisywać ani sytuacji, ani postaci, ani miejsca, ani niczego i to już nie jest dobrze. W zasadzie dobrze przestało być już w drugim akapicie, ale postaram się nie czepiać, choć to może być trudniejsze niż przybicie galaretki do ściany. Dla przykładu ładny inaczej cytacik: „Miał dwa pokoje (o ile można to w ogóle nazwać pokojami): sypialnię, w której odpoczywałam po akcjach, przygotowywałam się do misji, zbijałam bąki o ogółem spędzałam większość wolnego czasu. Był tam wypłowiały tapczan, szafa, mała kuchenka i stojak z gazetami, a na ścianie wisiało lustro.” Najadłam się arbuza, a nazajutrz na papierku znalazłam całe, nienaruszone ziarenko! Zaiste fascynujące! W tym pokoju było to, a tu tamto, a tam sramto i jeszcze coś na tym. Chyba wisienka. NIE! Zdanie ma płynąć, zdanie ma iść jak tępy nóż po maśle, ma być gładkie i wymuskane… Takie, żeby przy czytaniu potencjalny czytelnik nie miał ochoty się zabić własną piętą. Poza tym, bejb, nie musisz wszystkiego opisywać z chirurgiczną precyzją, bo o ile się nie mylę, to Ty nie piszesz scenariusza do Dr House’a. Nie mówię, że detale nie są ważne, bo są, ale co innego czytać o „gwiżdżącym wietrze, który wpadał do śmierdzącej rudery przez wybite okno”, a co innego wyliczać na palcach cały stan umeblowania swojego domostwa! Ja mam poczuć klimat, ja mam widzieć świat oczami narratora. Tymczasem ja sobie powieszę wypłowiały tapczan pod sufitem, lampę ustawię do góry nogami, a lustro odwrócę tyłem. Inna sprawa… Nie wszystkiego muszę się dowiadywać z Twoich wyliczanek, tworzonych na wzór „wpadła bomba do piwnicy” i temu podobnych. Główna bohaterka wchodząc po drabince mogła się chwytać pordzewiałych szczebli, z których płatami odpadały fragmenty pordzewiałego metalu; mogła się potknąć o walające się po podłodze śmieci, czy przewrócone krzesło. Trochę fantazji, ludzie! Opisy stracone na stosie. Rest In Peace.

Dialogi: 1/5
Rozmowy Twoich bohaterów są porównywalne do rozmów belmnita z amonitem. Swoiste sranie w banię, doprawdy, scenarzysta „Legalnej blondynki” musiał bardziej wysilić mózgownicę i wydłubać ze zwoja więcej polotu niż Ty. Od dziś oponuję za Oscarem dla niego, kimkolwiek był, niech mu ziemia… Znaczy… Niech mu się wiedzie! Czytając Twoje dialogi, mam wrażenie, że słucham rozmów dwóch jedenastolatek, które nagle nauczyły się nowych wulgaryzmów. Abstrahując od tematu: ogółem to patologia jakaś jest, ale mniejsza o większe części. Taki tam sobie cytat:
„- Spokojnie.
- Wiesz, że nie lubię romansideł – ostrzegłam go.
Roześmiał się cicho.
- Wiem dobrze. To… do zobaczenia za 10 minut – dodał po chwili milczenia.
- Pa – odłożyłam słuchawkę.”
To „pa” było tak strategiczną informacją dla dialogu, że poczułam się nagle przygnieciona ogromnym natłokiem informacji. Zacznę chyba notować, bo pogubię wątki! Przede wszystkim nie każda wypowiedź bohatera musi mieć swój opis, kochana. Jakbyśmy szli tym fałszywym tropem, parafrazując Ciebie, musiałabym co chwila tu wrzucać, że powiedziałam, że ostrzegłam Cię, że pogroziłam Ci palcem, że mam ochotę Cię zabić. De facto mam, ale nie o tym mowa. Więcej luzu, więcej spontana, bo się sztywno robi, jak na pogrzebie u wuja Gienia, gdzie każdy boi się siorbnąć głośniej i pierdnąć. Czy życie naprawdę jest takie wypłukane z emocji? Czy koleżanka Moonlady, wściekając się, innymi słowy: wyrażając swój gniew, nie mogłaby na przykład trzasnąć łapą w stół i cisnąć ze dwa pioruny wzrokiem? Mogłaby. Tylko do tego potrzeba trochę wyobraźni i lekkości w pisaniu, której Tobie bez wątpienia brakuje. Ćwicz, ćwicz, może kiedyś, za sto lat, coś z Ciebie jeszcze będzie.

Kreacja bohaterów i świata przedstawionego: 1/5
Zacznę od gorszego – chociaż sama już nie wiem, co tak naprawdę jest lepsze – i powiem, że misternie kopiesz sobie dół łyżeczką od herbaty. Oczywiście umiejscawiasz całą akcję w Stanach i wychodzą takie kwiatki, że Queens jest włoską dzielnicą, na co ochoczo zakrzyknę: bullshit jak stąd do Świebodzina! To, że Włosi stanowią tam największy odsetek ludności napływowej wcale nie czyni tej dzielnicy „włoską”, moja droga. To tak na marginesie. Poza tym ja nie znoszę jak ktoś się sili na zagraniczne miejscowości, pierdel, serdel i burdel, jak to szanowny Marszałek Piłsudski powiedział dawno temu, a naprawdę w „dupie był i gówno widział”, o. po co sobie utrudniać zadanie? Rozumiem, że oni tam mają więcej przestępców, ale Polak też potrafi i nie widzę przeszkód, żeby Twoje opowiadanie mogło się rozgrywać w naszej ojczyźnie. U nas też się różne fajne rzeczy wydarzają, a co więcej, nawet bardziej paradoksalne, co mogłoby zgrywać się z Twoją historią. Jeszcze gdzieś po drodze mogliby nakarmić nauczyciela kredą i wyszłoby gites majonez. Nie, bo po co? Ach, dzieci zapatrzone w te kolorowe Stany, co sieją ferment i zamęt. Ruski też się starają, a w blogosferze nie spotkałam ani jednego opowiadania, którego akcja rozgrywałaby się w Rosji… Nastąpiła chyba tzw. „makdonaldyzacja” społeczeństwa. Przykre.
Jeśli zaś idzie o kreację bohaterów, to muszę przyznać, że nasza Moonlady wprost kipi tolerancją. Każdy kto nie zgadza się z jej zdaniem i nie jest po jej stronie, niewątpliwie jest cymbałem/bębnem od pralki/whatever. Przy okazji tak mnie denerwuje, że zaraz zatrzasnę magiczne wieko od laptopa i tyleśta mnie widzieli. Klasyczny okaz zbuntowanej nastolatki, która ma chłopaka w pakiecie razem z unikatową kolekcją kompleksów oraz typową postawą „spierdzielajta, akcja żniwa”. Nie dotykaj mnie, jestem skrzywdzona przez los, jestem wybitnym chemikiem i omal nie rozpieprzyłam chałupy, bo przy okazji jestem też geniuszem, a jakby wszystkiego było mało to mam jeszcze takiego farta, że niejeden głupi by pozazdrościł. Jeżeli na świecie rzeczywiście istnieją takie osoby, to ja chętnie doprowadzę Auschwitz do dawnej świetności i poddam eksterminacji te wszystkie denne lale, które mnożą się w opowiadaniach jak króliki. Taki banał, że aż mnie w żebro w dupę kłuje.
Jeśli idzie natomiast o postacie drugoplanowe, to są to chyba jedynie statyści, którzy robią sztuczne tło, żeby nie wyglądało na to, iż nasza egocentryczna Moonlady została na świecie sama. Nie wiem o nich kompletnie nic, nie jawią się w moim umyśle jako konkretne, odpowiednio nacechowane persony, a raczej jako chodzące znaki zapytania. Widzisz, moja droga, kreacja bohatera, a jego opis to dwie zasadniczo różniące się sprawy. Z żalem stwierdzam, że obie skopałaś z subtelnością rozwścieczonego bawoła.
Podsumowanie wygląda tak, że bania rypi, oczy łzawią i serce pęka, że straciłam tu tyle czasu. Wszelkie możliwe rady przekazałam, dorzucam gratis jedną uniwersalną: czytaj więcej książek. Byle nie chłam w postaci „Zmierzch”, „Harry Potter”, czy inne mózgotrzepy.

Ortografia i poprawność językowa: 4/10
Niemiłosiernie irytuje mnie fakt, że wszystko wwalasz w te cholerne, pękate nawiasiki. Czy Ty naprawdę nie znasz innych znaków interpunkcyjnych, które mogą oznaczać wtrącenia? I wreszcie… czy Ty nie wiesz, że co najmniej połowę z tych głupich nawiasowych zdanek można zapisać zupełnie inaczej (czyt. o niebo lepiej stylistycznie i składniowo)?! Znów dałaś ciała, piękna, Bóg Ci rozumu poskąpił, czy jak? Starałaś się wszystko napisać lekką narracją pierwszoosobową, ale udało Ci się to mniej więcej tak, jak mnie zmumifikowanie zwłok komara. Wszyło dziwnie napuszone, nadęte i sztuczne. Łysiaka sobie poczytaj, najlepiej „Dobrego”, to zobaczysz czym jest lekkość. Przy okazji zaznaczę, że moja pisanina przy jego, to swoista chałturologia stosowana w praktyce, ale cóż. Nie każdy rodzi się z piórem w ręku. Jadę z cytatami, bo chciałabym się jeszcze zdrzemnąć dzisiaj.

Cytat: „Najczęściej, aż nie wypaple czegoś o zabezpieczeniach.”
Jakkolwiek dwuznacznie by to nie brzmiało, to nie jest to powód, dla którego to zdanie znalazło się w dzisiejszym zestawieniu hitów. Zupełnie mi to zdanie nie leży i zamiast tego kulawego „wypaple” widzę na przykład inne słowo potoczne: „wygada”, „chlapnie” lub coś w tym stylu.
Cytat: „A czasu mam dużo. […] A ja jestem profesjonalistką.”
A ja Ci mówię, że zaczynanie zdań od spójników jest nieładne. Bo na dłuższą metę jest męczące. I straszne. Bo ja czasem przymykam na to oko. A może się zdarzyć, że zaczniemy od spójnika. Ale jak nie musimy, to po co? Sporadycznie zgoda, ale nie nagminnie, rozumiemy się o co chodzi?
Cytat: „2 ostatnie miesiące spędzone na śledzeniu jubilera miały teraz przynieść owoce.”
Mówił Ci już ktoś, że cyfry w opowiadaniach zapisujemy słownie? Nie? To ja Ci mówię, proszę zanotuj, zaindeksuj, zaksięguj w zwoju.
Cytat: „Po raz kolejny pomyślałam, że ninja są skubani. Nie dość, że wymyślili taką niebezpieczną broń, to jeszcze jest ona mała, łatwa w transporcie i przydatna w walce. Nie zazdroszczę im tylko harakiri.”
Skubani? Jak indyk przed świętem dziękczynienia? Jak kurczak na rosół? Jak kaczka na czarninę? Z czego oni ich skubią?! No nie powiesz mi, że z włosów łonowych, bo wtedy to nawet taki NAJEMNIK jak ninja byłby skłonny do harakiri, chociaż normalnie taką frajdę to może sobie zafundować tylko samuraj.
Cytat: „Głównie mój słynny Proszek „Słodkich Snów”, którego fiolki nosiłam w pasku na każdą akcję.”
Po pierwsze primo: określ się! Akceptuję tylko dwie wersje, tylko i wyłącznie. Albo proszek „Słodkich Snów”, albo „Proszek Słodkich Snów”, jasne? Po drugie secundo: pasek sam w sobie nie ma kieszeni ani dziur i nic się w nim nie nosi. Jeśli już się upierasz to coś może być „przypięte do paska”, albo „przy pasku”, ale na pewno nie w nim!
Cytat: „Kiedy błam mała, pewnego dnia w naszym domu w Bostonie zabrakło prądu. Właśnie dostałam nową książeczkę z obrazkami, a jutro tata miał wrócić wcześniej z pracy i chciałam mu się pochwalić, jak to pięknie umiem czytać.”
Gubisz czas i robisz literówki. Skoro opisujesz historię dawną, z dzieciństwa, to nie piszesz, że tata miał wrócić „jutro z pracy”, tylko że miał wrócić „następnego dnia”. Takie logiczne, a tyle bólu sprawia, materdeju!
Cytat: „Z rodziną Amandy było odwrotnie. Jeszcze w życiu nie widziałam takiej liczby ciotek, wujków, kuzynów czy ogółem krewnych i znajomych (Amandy, nie królika). Przyjechało ze sto osób, z czego nikogo nie znałam.”
Tego królika to Ty chyba wyciągnęłaś z kapelusza, bo nie mam pojęcia co tu robi. Inna sprawa, że mówiąc o ludziach w taki sposób jak Ty to robisz, na pewno nie zyskasz ich sympatii, bo traktujesz ich jak przedmioty. „Przyjechało ze sto osób, z których nikogo nie znałam.” – lepiej?
Cytat: „Już w pociągu do Nowego Jorku (patrz rozdział 2) postanowiłam, ze ją odnajdę.”
Co to ma być w tym nawiasie? Encyklopedię prowadzisz?! Kroniki jakieś tajne? Nie rozwalaj mnie!
Cytat: „Z hallu wyjeżdżały łączące cały budynek windy.”
Na Hawajach były te windy? Mogłaś poprosić chociaż o pocztówkę!
Cytat: „4. Spotkanie przy cappucchino”
Łeb ukręcę przy samych kostkach! Mnie na rodzajach kawy nie zagniesz, bo w pracy serwuję 30 różnych kofeinek, więc za najprostszą skatowaną nazwę mam ochotę urwać ucho i obsmażyć z masełkiem na patelni! C A P P U C C I N O! Wypisz sobie na czole!
Cytat: „Potem zajęła się opisywaniem szczegółowo (och, jakże interesujących!) detali.”
Uła kła kła… To taki sam błąd jak mówienie: „większa połowa’, albo „na faktach autentycznych”, albo „szczegółowy detal”… Wystarczyło napisać, że „zajęła się szczegółowym opisywaniem wydarzeń.”

Styl Twojego opowiadania pozostawia naprawdę wiele do życzenia, dlatego radzę trenować i pisać więcej, ale do szuflady. Za kilka lat jest szansa na jakiś postęp, POD WARUNKIEM, że będziesz miała na opowiadanie pomysł i nie będzie ono prowadzone z łaski na uciechę.

Oryginalność: 1/5
Mogłoby się to wydarzyć, gdyby nie ten cholerny i porypany wątek ze spotkaniem psiapsiół w kawiarni plus wrzucenie w sałatkę chłopaka Moonlady. Niestety opowiadanie traci na wartości przez to, że sprowadzasz je do taniej historyjki dla nagrzanych hot nastek, które nie mają co robić z wolnym czasem. Ja jestem głęboko zniesmaczona, ale jeden punkt za pierwszy akapit – ostatecznie – dać mogę.

Dodatkowe punkty:
Wycisnęłam z nich soki i przerobiłam na wenę dla siebie. Buahaha.

Punkty: 11/60
Ocena: mierna.

Dziękuję za uwagę, obowiązek obywatelski spełniony, a teraz udaję się na zasłużony odpoczynek, co będzie maksymalnie utrudnione, bo moja emerytowana sąsiadka właśnie biega w trepach po domu i bawi się z psem kulą od kręgli. Uroczo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz