Witamy na Opieprzu!

Ogłoszenia z dnia 29.04.2016

Do zakładki "kolejka" oraz "regulamin dla zgłaszających się" został dodany nowy punkt. Prosimy się z nim zapoznać.

Zapraszamy do wzięcia udziału w rekrutacji!


niedziela, 20 grudnia 2009

(419) sea-fable



Pani Lovett zakłada czapeczkę przewodnika i z zapałem maszeruje na szlaki turystyczne, tutejszego rezerwatu, o nazwie sea-fable.

Pierwsze wrażenie: 1/10
Zaiste jest to rezerwat w czystej postaci, bo co gdzie spadnie, tam właśnie leży. Teoretycznie rezerwaty nie są otwarte dla turystów i ruchu pieszego, ale praktycznie, to zostałam zmuszona, żeby przejść przez płot. Twórczyni owego rezerwatu zmusza do tego także innych spragnionych chaosu - turystów, ale nie w tym rzecz. Rzecz w tym, że proszę szanownej wycieczki, trzeba zachować dyskrecję, chcąc tutaj zwiedzać, żeby przypadkiem nie zrobiło się zbyt tłoczno. Sami rozumiecie, wtedy turyści żądni nowych atrakcji (zawrotów głowy także) będą wchodzić i nie daj borze zielony wyniosą tę depresję na wyżyny. Tego nikt sobie nie życzy (zważywszy głównie na odwieczne prawa geograficzne, w stylu: wyżej dupy nie podskoczysz). Podczas spacerów proszę nie wychylać się z szeregu, nie wystawiać rąk, nie dokarmiać zwierząt, nie drażnić twórcy (co może być nieuniknione), można natomiast wyrzucić w to błocko jakiś śmieciokomć. Osobiście nie polecam, patrz maksyma w nawiasie nieco powyżej.
Szanowna wycieczko! Stajemy właśnie przed tabliczką z nazwą rezerwatu, czytam głośno dla upośledzi: SEA-FABLE. Zacznę może od etymologii tych słów. Wywodzą się oba z języka angielskiego. Proszę się nie zrażać, mnie osobiście również dziwi fakt, że to nie jest polska nazwa, skoro przecież znajdujemy się w depresji tego kraju – Raczkach Elbląskich. Dla zainteresowanych i ciekawskich tłumaczę, iż jest to najniżej położona miejscowość w Polsce; to już nawet nie nizina, a jak wspominałam depresja, której notabene spodziewajcie się nabawić po zwiedzaniu. Otóż, moi mili zgromadzeni, twórca owego rezerwatu jest niezłym prześmiewcą i chociaż daleko stąd do morza, a jeszcze dalej do bajki, tak właśnie postanowił swe dzieło ochrzcić: „morska bajeczka”. Proszę się nie spodziewać wspaniałych okazów, bo po tamtej stronie nie mieszkają Narnijczycy, ani Piraci z Karaibów, tylko zwykła tutejsza menelia i hołota, ukrywająca się pod szkaradną postacią, zwaną emotikonami. Jak słusznie Państwo zauważyli, na tablicy oprócz powtórzenia nazwy rezerwatu, mamy także dopisek, który pojąć może tylko i jedynie plemię indiańskie Ojibwa, bowiem dla prostych Słowian, to co najmniej odszczepieństwa. Czytam głośno: ‘tylko smutek jest przyczyną śmiechu’. Nasza mentalność nie jest przygotowana na takie zaskoczenia, a ktokolwiek to wymyślił, zasługuje najwyżej na zwycięstwo w osiedlowym wydaniu literackiego „para-Nobla”. Proszę się również nie zrażać dużą ilością tabliczek z informacjami. Aktualnie rezerwat jest przystosowywany do małej przebudowy i utworzenia w nim parku. Dlatego po prawej stronie widzimy, coś co z żałosnym skutkiem ma imitować „plan” zalesionych obszarów. Mówię z żałosnym skutkiem, bowiem nie znajdziecie na tym planie nic interesującego, oprócz: miejsca z którego startujemy, polecany przez Towarzystwo Ochrony Przyrody przewodnik, a także miejsce w którym wycieczkę zakończymy. Prawda, że to się nadaje najwyżej na plaster? Oprócz tego na tablicy zobaczymy również klika zaprzyjaźnionych i współpracujących rezerwatów, a ponadto „unikatowe” logo stworzone w celach promocji. Jak widać nie jest to typowy rezerwat. Jest utrzymany w chłodnej kolorystyce, dzięki nagromadzeniu roślin w kolorach zbliżonych do błękitu, aby choć odrobinę morzem wiało. Czujecie się jak nad morzem? Ja też nie, ale nie zrażajmy się i brnijmy dalej do punktu kulminacyjnego naszej wycieczki.

Nagłówek: 0/5
Zanim wejdziemy i zaczniemy kroczyć po ścieżkach rezerwatu, zwróćcie proszę uwagę na wielki bilboard nad wejściem. Być może niejednego z Was to zadziwi, ale bilboard ten rzeczywiście ma promować rezerwat o nazwie: Sea-fable. Jak już mówiłam, twórca rezerwatu jest prześmiewcą, stąd brak jakichkolwiek, chociażby śladowych powiązań z tym, co ogłasza nazwa. Myślę, że nie tylko ja mam wątpliwości, co do tego, że modeleczka leżąca na samochodzie, z morskimi bajkami ma tyle wspólnego, co ja z funkcjami życiowymi Marzanny. Prawdopodobnie jest to tani chwyt marketingowy, który morza i jego opowieści w żaden sposób nie wypromuje, ale za to zwróci uwagę mężczyzn. W dodatku rezerwat często nawiedzają silne wiatry, dlatego bilboard jest wyraźnie przekrzywiony na lewą stronę. Zanim wejdziemy dalej, przeczytajmy przewodnik po tym miejscu, co pozwoli nam przygotować się na ewentualne niespodzianki.

Treść: 0/10
Szanowni Państwo, zacznę może od tego, co w jakikolwiek sposób mogłoby nas zaciekawić, a więc przeczytajmy to co poleca nam Towarzystwo Ochrony Przyrody, umieszczone w przewodniku, nazwane przez twórcę: „Lektury – NIE, książki –TAK”. Tak, mnie samą również zastanawia fakt, czy lektura jest książką, czy może rolką papieru toaletowego, ale nie jesteśmy tu od dyskusji. Chciałabym przede wszystkim poznać Państwa opinię o tymże przewodniku, dlatego chętnie wysłucham wszelkich wypowiedzi.
Grzybiara: „Przede wszystkim te trzy małe zdjęcia, na samej okładce, zupełnie mi się nie podobają. Nie pasują do ogółu, nie mają nic wspólnego, ani z nazwą miejsca, ani z samym rezerwatem. Wyglądają, jak lukrowane ciasteczka, ale to chyba jakieś dorodne okazy muchomorów czerwonych.”
Roman G.: „Zdecydowanie irytuje mnie podejście twórcy rezerwatu do sprawy. Przede wszystkim nie rozumie, że zmienianie kanonu lektur co rok, tak aby, jak to mówi: młodzież czytała książki ‘współczesne’, jest wielce kosztownym i pochłaniającym czas przedsięwzięciem.”
Literat: „ Moja dusza została zarżnięta przez żale małoletniej frustratki, która miewa ogromne problemy. Przede wszystkim „staro-durna polszczyzna”, jak to nazywa, to dzieło naszych przodków, to nasz dorobek kulturalny, a skoro dzieci NEO wolą się posługiwać językiem „pokemonów” i czytać „Hardego Pojeba” to nie ma się co dziwić, że obserwujemy szybko postępujący regres i środowisko naturalne nam koroduje!”
Kolorysta: „Zadziwiające, że nasze społeczeństwo, tak szybko przyzwyczaiło się do dobrobytu i narzeka, że wprowadzają w szkołach pewne zakazy. Jasne, najlepiej ubrać „rUziowom bluseckę” wywalić pępek na wierzch, strzelić ze trzy razy tipsami, a przed rozpoczęciem lekcji strzelić se browca, na rozluźnienie atmosfery. Jedyne na co mam ochotę to rozluźnienie swojego zwieracza, po czytaniu utyskiwań tak doświadczonej przez życie i utrudzonej małolaty”.
Mają Państwo stuprocentową rację. Szkoda czasu, bo takich to tylko przełożyć przez kolano, tłuc i patrzeć, czy równo puchną. Mam także inny przewodnik, tym razem nie został doceniony przez TOP, a więc obawiam się, że możemy spotkać się z jeszcze gorszym odbiorem. Nosi tytuł: „A takie tam…”. Również proszę Państwa o wypowiedzi, bo mogłabym się stać wulgarna.
Grzybiarka: „Znów zdjęcia od czapy. Nie skomentuję tego.”
Maruder: „To jest tak przeraźliwie nudne, że odechciewa mi się dalszych wizyt w tym rezerwacie. No takie o wiośnie, jak trawa rośnie. Zapierające dech w piersiach, doprawdy.”
Internauta: „Czasem jest mi przykro, że taki wynalazek jak Internet, został tak brutalnie skatowany. Fakt, daje wiele możliwości, ale niestety jedną z tych możliwości jest moc robienia wszystkiego za darmo.”
Nauczyciel: „Najgorzej, jak uczniowie nie mają zainteresowań. Wszystko po trosze, w myśl zasady studenckiej ZZZ (zakuć, zaliczyć, zapomnieć), zatem czemu dziwić się, że po świecie chodzą same niedouki?”
Myślę, że darujemy sobie dalsze odczytywanie przewodników. Przyznacie Państwo, że poraziły Was zniewalającym brakiem jakiegokolwiek przekazu i nijak nie idzie tego nazwać kulturalnie.

Ortografia i poprawność językowa: 0/10
Jak zdążyli Państwo zauważyć, rezerwat jest tak zachwaszczony, że przydałby się nalot dywanowy z wykorzystaniem herbicydów. Oryginalność tego rezerwatu polega właśnie na tym, że mamy tu najprzeróżniejsze rodzaje chwastów, począwszy od ortografów, poprzez chwasty logiczne, aż do interpunkcyjnych. Oczywiście nie wspominam tutaj o stylu, w jakim został utrzymany rezerwat, bo ten jest godny pożałowania. Spójrzmy tutaj. Oto przedstawiciel pierwszego, najgroźniejszego dla życia zdrowych roślin, pasożyt, zwany ortokulejkiem: „Kżyżacy”. Myślę, że to najlepszy przykład na ignorancję twórcy rezerwatu. (Obiecuję Ci kochana „aŁtoreczko”, że jak się kiedyś spotkamy to ukręcę Ci łeb).
Kolejny chwast, z gatunku popierdulkus pospolitus, jest tutaj, jak sama nazwa wskazuje bardzo rozpowszechniony, a jedynym celem jego istnienia, jest zanudzić turystów na śmierć: „Nie, żadnen dzień nie jest fajny w szkole, myślałam o piątku, ale w piątek też mam chemię.” Następny przypadek, jest nazywany mózgozjadusem, a wygląda mniej więcej tak: „To stara ksiżka, ale napisał ją zagraniczny autor więc została przetłumaczona na język polski i da się ją zrozumieć.” Tutaj uwaga: lubi zmieniać swoją postać, ale najłatwiej poznać go po tym, że próbuje wytłumaczyć coś, o czym każdy głupi wie. Oto francuski gatunek chwastu, zwany głupapalę, którego przykład mamy tutaj: „A taki "Pan Tadeusz" polska książka, pisana x wieki temu już się jej nie tłumaczy, a powinno! Przecież gdy a przeczytałam parę zdań już mi się odechciało. To jest pisane taką staro-durno polszczyzną, że żeby to rozszyfrować potrzeba słownika i czasu. Może przesadzam ale laktury powinni zmienić!” charakteryzuje się tym, że zawsze dowodzi o głupocie osoby go tolerującej. Zaraz za nim rośnie alogikus pytajnikus, który wygląda tak: „Dziś chciałabym poruszyć temat lektur. Po pierwsze, po co nam tyle? Po dugie dlaczego takie książki? I po trzecie dlaczego nie współczesne?”. Następnym wartym omówienia, jest egoistus snobus: „Ja osobiście lubię czytać książki, ale tylko takie które mnie interesują, tylko współczesne.” Ten jest bardzo przykry w zapachu, polecam omijać ludzi, którzy je tolerują w ogródkach (zwłaszcza tych umysłowych ogródkach). Tutaj mamy przedstawiciela gatunku, również z Francji – ępręsrę: „Miałam wystartować w sześciu konkuręcjach:”, który dobija obserwatorów przykrym wyglądem w kształcie litery „ę”. Dalej mamy jeszcze, już mniej groźnego niż poprzednicy, znanego pod potoczną nazwą demotywatora, który tutaj rośnie tuż obok spacjaklepacza: „Chciała bym mieć ulubiony przedmiot, lecz mnie żaden nie interesuje!”. I na deser, klasyczny przykład, który chmarami porasta ogródki umysłowe małolat, prosto z Afryki – umnenieumne: „Ja umiem się nauczyć, ale mi się nie chce za bardzo.” Nie pytajcie, jak udało mu się przetrwać w tak chłodnym klimacie.

Układ: 0/5
Tak, jak wspominałam, jest to rezerwat, zatem wszelkie porządki i ingerencja człowieka jest niewskazana (co z resztą widać). Stąd np. występuje nic niewnoszący w życie „plan”, zwany także nawigacją. Poza tym rezerwat został pocięty wszelkiego rodzaju ścieżkami, dlatego jest dłuższy, niż szerszy. Twórca rezerwatu, próbuje nam także przedstawić siebie, niestety ze skutkiem opłakanym. Poza tym, jak Państwo widzą, twórca jest, co najmniej organizacyjnie niesprawny, bo rezerwat jawi się, jako jeden wielki, zachwaszczony burdel.

Temat: 0/5
Rezerwat, poza występowaniem nadnaturalnej liczby chwastów, nie reprezentuje nic godnego uwagi. Ostrzegałam, że nie będzie tu nic ciekawego, bo cóż może być fascynującego w nudnych przewodnikach, kilku drzewkach, zajęczych kupach i trawce?

Czytelność, obrazki: 0/5
Jak słusznie Pani Grzybiarka zauważyła, zdjęcia w przewodnikach i prezentowane okazy są od czapy. W dodatku twórca użył do napisania przewodników najmniejszej czcionki, jaka była dostępna, zapewne redukując koszty wydawnicze. Jakby wszystkiego było mało i jak na prześmiewcę przystało prezentowane zdjęcia zupełnie nie pasują do konwencji; w żaden sposób nie idzie tego przełknąć.

Dodatkowe punkty: -5
Zostały zjedzone przez rosiczkę. Podzieliły los linka do Opieprzu.

Punkty: -4/60
Ocena: I widzisz? Za takie zaniedbania nie zasługujesz nawet na niedostateczną.

Dziękujemy za zwiedzanie! PTTK poleca się na przyszłość, oferując swoich przewodników do Państwa dyspozycji. Oprowadzamy po najmniej ciekawych zakątkach Blogosfery, całkowicie za darmo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz