Witamy na Opieprzu!

Ogłoszenia z dnia 29.04.2016

Do zakładki "kolejka" oraz "regulamin dla zgłaszających się" został dodany nowy punkt. Prosimy się z nim zapoznać.

Zapraszamy do wzięcia udziału w rekrutacji!


środa, 19 grudnia 2012

(792) the-battleground

Oceniający: corkatsw
Oceniany: the-battleground

Estetyka

Pierwsze wrażenie: 6/10
Córka długo zastanawiała się jak ugryźć „The Battleground”, żeby się nie użreć w język. Na swojej podstronie wypisałam parę niezłych kapel, które lubię i słucham, ale żadna z nich nie gra popu. Tymczasem mam za zadanie ocenić fanficka pisanego na podstawie prawdziwego, jedynego, realnego boysbandu irlandzkiego „The Wanted”. Przyznaję się, że postanowiłam wczuć się całkowicie w swoją rolę, żeby nikt nie zarzucił mi pisania oceny dla podbudowania ego, i przesłuchałam parę piosenek. Jak szybko włączyłam tak i wyłączyłam, ale mój gust w tej ocenie nie ma nic do rzeczy, więc może przejdźmy dalej. Adres bloga, czyli the-battleground, jest jednocześnie nazwą najnowszej płyty „The Wanted”. Okej, w porządku, ale jak się to ma do całego bloga? „Battleground” można tłumaczyć jako „pole bitewne”, a co mają członkowie kapeli grającej pop do wojen na dzidy i kamienie? Treść w żadnym stopniu nie wyjaśniła mi tego. Strona zdecydowanie zdominowana jest przez fiolet. Słusznie, w końcu Adwent jest. Białe koszulki artystów z nagłówka miejscami odbijają fioletowy kolor, góry w oddali również, o tle bloga już nie wspominając. Tło składa się z sześciu kwadracików, powtarzanych w dziwnych konwencjach. Każdy czworokąt zawiera podobiznę członka „The Wanted”. Bardzo wprawna ręka musiała robić grafikę, ale nie znalazłam nigdzie informacji o autorze, wnioskuję więc, że sama wykonałaś szablon. Zazwyczaj, gdy patrzę na grafikę blogową, zastanawiam się, czy coś by lepiej nie wyglądało, a może jednak nie, a teraz mam jasne odczucia: tło powinno być zdecydowanie w jaśniejszych tonach. Co z tego, że masz ładne obrazeczki, skoro są umorusane tym wściekłym fioletem? Na nagłówku widnieje cały skład „The Wanted”. Proponujesz czytelnikom zwykły, bo estetyczny i schludny nagłówek. Pod nim widnieje kolejny raz napis „The Battleground”. Po co powtarzać go, skoro tak brzmi adres bloga i taki sam napis znajduje się na belce? Bądźmy szczerzy – nazwa płyty pod zespołem jest nietrafionym pomysłem, ja bym tam widziała oczywiście napis „The Wanted”. Chłopcy wyglądają bardzo reprezentacyjnie – tego drugiego z prawej brałabym! Przeróbki zdjęcia są niestety na poziomie kursu Fotoszopa z Wybiórczej. Czterech kolesi stoi tuż obok siebie, jeden oddalony od nich i wszyscy z jakiegoś nieodgadnionego powodu są przechyleni na któryś bok lub opierają ciężar na jednej nodze. W zasadzie na pierwszy rzut oka nie widać tego, ale patrzę na Twojego bloga już któryś tam raz z rzędu i widzę różnicę w postrzeganiu nagłówka za pierwszym i za entym razem. Dokonałaś klasycznego wyboru czarnej czcionki i białego tła, z kolei białe tło umieszczone jest jeszcze na lawendowym odcieniu, dzięki czemu nie ma tak intensywnego przejścia z tego wściekle fioletowego tła do białej podkładki pod czcionkę – gratuluję, bardzo przemyślane!

Posty:

Treść: 2/25
Lie to me. Prolog. 
Prolog ma treść typowej gawędy. Zachęcasz czytelników do przeczytania rozdziałów, kusząc ich i nęcąc autobusem z „One Direction”. Cóż, córka uciekłaby z wrzaskiem do jakiegoś domu dobrych ludzi, którzy by ją wywieźli z tego miejsca. Prolog jest bardzo krótki, bo zawiera parę zdań. Narrator wypowiada się o sobie jako o kobiecie, a że w skład „The Wanted” wchodzą sami napakowani goryle, przypuszczam, że jakaś napalona fanka wyciągnęła z Laysów kupon na podróż dookoła najbliższego ronda z „The Wanted” i będzie dzielić się z nami przeżyciami. Narrator jest osobą jednocześnie biorącą udział w akcji, co jest rzadko spotykanym motywem, bo zazwyczaj pozostaje jedynie biernym obserwatorem. Prolog jak to prolog – nic nie wnosi. Jest bardzo krótki i jedyny rzetelny fakt jest taki, że Max i Tom siedzą w łazience i rozmawiają. Dość nietypowe miejsce. Przed i po prologu znajduje się notka od Ciebie. Nie dziel myśli na dwoje, tylko zbierz je w jedno kupsko i umieść pod notką, a nie rozwlekaj po całości jak siano po grzędach. Nie zrozumiem też nigdy ludzi piszących „chyba trochę za krótkie, ale mam nadzieję, że się spodoba”. Za krótkie? Napisz coś jeszcze. Są błędy? Popraw. To bardzo proste, a tymczasem wychodzisz na autora-żebraczkę, który pisze specjalnie, że „krótko”, by ludzie zaprzeczali w komentarzach. Się tak nie robi i gruz z Tobą.

Lie to me 1. Dwa magiczne kawałki papieru. 
Czyżby wokalista „The Wanted” miał otrzymać list z Hogwartu? Chyba nie, jest za stary i musiałby się pożegnać z zespołem. Dowiadujemy się, że tajemnicza postać narratora ma na imię Vanessa, która ma siostrę Cassie, hopla na punkcie „One Direction” i dwa bilety na ich koncert. Szał pał i radość – laski jadą na koncert! Rozdział jest krótki i pisany w dodatku dużą czcionką. Gdybym przepisała go na kartkę, wyszłoby, że długość jest proporcji notatki z lekcji. Rozdział wypełniają dialogi, pomijając króciusieńkie opisy, w formie monologu wewnętrznego. Typowy przykład, dlaczego monologi określa się bardzo pejoratywnie. Bardzo zdawkowo przedstawiasz uczucia bohaterów, ograniczając się do dywagacji na temat potencjalnie ukrytej kamery. Całkowicie pominęłaś wygląd sióstr, miejsce i czas akcji, nie zagłębiasz się w detale. Przedstawiłaś tylko jeden jedyny wątek (Vanessa i jej bicie pokłonów dla „One Direction”), w rozdziale miało miejsce tylko jedno wydarzenie, jakim było podarowanie biletów siostrze. Pierwszy rozdział jest swoistą sielanką: kochające się siostry spełniają swoje marzenia, kupując za pieniądze rodziców bilety na koncert i ciuchy, w których Vanessa ma spodobać się Liamowi, członkowi „One Direction”. Uwaga, bo zwróci na nią uwagę przy tych tysiącach napalonych fanek. Piszesz w czasie teraźniejszym, za co podziwiam Cię, bo taka forma sprawia wiele trudności i o wiele prościej pisze się w czasie przeszłym.

Lie to me 2. Pomarzyć chyba można co nie?
Błędy w tytule są czymś najgorszym – to jedenasta plaga egipska! Zasadniczo nie wyobrażam sobie kogoś, kto mówi na jednym wdechu „pomarzyć chyba możnaconie?” bo bez przecinka tak właśnie bym odczytała. Wracając do przygód dwóch krejzi nastolatek, jadą sobie one autem. Nie wiadomo jakim, więc wyobrażam sobie moją ulubioną Hondę CR-V. Przypuśćmy, że ta Honda jest niebieska. Jadą na koncert do Glasgow. Przyznam się też, że chciałabym zobaczyć połączenie niebieskich spodni, niebieskiej bluzki i białej torebki – aż mnie dreszcz przeszedł. Przynajmniej mamy jakiś opis, coś wiemy, choć to niewiele. Pominęłaś przykładowo wątek rodziców Van i Cassie. Przypuszczam, że ich mają, a tymczasem siedemnastolatka z siostrą wyruszają na koncert i ani słowa o zgodzie lub jej braku. Nie czarujmy się, rodzice to rodzice – czy w Kalifornii, czy na Suwałkach. Van dalej marzy o tym, by Liam albo któryś z goryli „The Wanted” ją zobaczył. Mało realne, jednak nie niewykonalne. W końcu Vanessa ma białą torebkę! Scena z ochroniarzem wstrząsnęła mną jak barman drinkiem na imprezie u Paris Hilton. Logika poszła rozpalić grilla i niechcący stała się kiełbaską, którą pożarł ten rozdział. Dziewczyny chciały przemknąć obok ochroniarza i jedna z nich wspomniała, że but mu się rozwiązał i zdążyła mu zwiać. Proszę państwa, ochroniarze również są homo sapiens i ich szare komórki powinny pracować na normalnych obrotach. Takie dziewczyny jak Cassie powinni łapać jedną ręką, a drugą szykować na boku kolację dla dwojga. Zakładając oczywiście, że ów ochroniarz jest jednocześnie kelnerem. Van ratuje z opresji tajemniczy szatyn, który mówi jej, że wygląda dokładnie jak jego kuzynka, także Van. Czy to nie za duży zbieg okoliczności? Córka w przypadki nie wierzy. Słowem podsumowania: akcja idzie w wiadomym kierunku, bo koncert jest motywem mocno eksponowanym i w zasadzie jedynym. Brak jakichkolwiek przerywników, odsapnięcia od pierwszoosobowej akcji (której czytanie bardzo męczy), chwili oddechu dla czytelnika pomiędzy jednym zdarzeniem, a drugim. Miałam też nadzieję, że koncert będzie dla Ciebie na tyle ważnym wydarzeniem (ba, kluczowym!), że na jego opis poświęcisz choć krztynę czasu. Tymczasem całkowicie pominęłaś miejsce wydarzenia, poza stwierdzeniem „weszła do budynku”. Równie dobrze koncert mógłby się odbyć w sali do gimnastyki lub siedzibie miejscowej firmy sprzątającej.

Lie to me 3. Nie kocham go!
Po przeczytaniu tego rozdziału do głowy przyszło mi tylko jedno określenie: totalny chaos. Coś się dzieje tu, coś się dzieje tam. Niech by to gruz trafił. Wybawca Vanessy okazuje się być wokalistą „The Wanted”, którego dziewczyna jakimś cudem nie rozpoznała, koncert zaczyna się, a ten cudowny szatyn wpatruje się w Vanessę. Następnie ma miejsce fatalna pomyłka dziewczyny, która robi z siebie totalną idiotkę na forum całej zgrai fanów i coś tam krzyczy o miłości, podczas gdy słowa wokalisty były skierowane do całkiem innej dziewczyny. Świat Van z kart pozlepianych klejem do tipsów runął i gdy już ma się spalić ze wstydu, na scenę wkracza „One Direction”. No tak, rzeczywiście, jedna piosenka „The Wanted” się kończy, a potem na scenę wchodzi inny zespół, z pewnością nie ma żadnych powitań, zapowiedzi i podziękowań dla obsługi cateringu i dostawców prądu. Ale niech będzie, to Twój świat, w którym tak popularne zespoły jak „One Direction” grają w jakimś budyneczku, podczas gdy Glasgow jest sporym miastem. Oczywiście koncert rozpoczyna „What makes you beautiful”, które nawet córka zna z nachalnego radia w sklepie. Napisałaś także coś, co muszę przytoczyć: „Przez te kilka minut czuję się naprawdę piękna, ale wyraźnie nie na tyle, żeby Liam mnie zauważył.” Biedna ta nasza bohaterka, że tylko przy piosenkach czuje się… piękna. Zabrzmiało to tak, jakby Vanessa miała jakieś bajery jak Edward Cullen ze swoim błyszczeniem w słońcu, które uwydatniają się na koncertach. Po „What makes you beautiful”, “One Direction” zmyka ze sceny, a wchodzi jeszcze raz “The Wanted”. Powinni wywalić na zbity pysk organizatorów tego koncertu. Ogólnie całe wydarzenie streściłaś w dwóch akapitach, podczas gdy można było zrobić z tego porządny rozdział dla wygłodniałych czytelników na dziesięć tysięcy słów. Zastanawia mnie też miejsce Van na koncercie, bo prześladuje mnie wizja dziewczyny opierającej się na kolumnie i wsłuchującej się w muzykę, ale ona równie dobrze może stać przy scenie. Wiesz, jak jest? Bo ja nie. „Po niespełna dwudziestu minutach sala staje się całkiem pusta” – córka ma totalne przerażenie w oczach. Tyle czasu zajmuje przepchanie się w mszę wigilijną do drzwi, a na koncercie w wielkim mieście znanych dwóch kapel po dwudziestu minutach nie ma nikogo? Nie ogarniam Twojego, jak widać, alternatywnego świata. Dalej: sprawa tour-busów. Przecież środki lokomocji tak znanych bandów nigdy nie znajdują się na pierwszym z rzędu miejscu parkingowym, żeby pierwsze lepsze napalone trzynastolatki je stratowały, tylko są ukryte lub w ogóle ich nie ma. Rozdział kończy akcja, gdy Vanessa pakuje się do tour-busa Toma z „The Wanted”, który w Twoim alternatywnym świecie jest oczywiście otwarty dla wszystkich fanów, a klucz jest pojęciem abstrakcyjnym. Czy Vanessa zdąży się ukryć za purpurową zasłoną? Czy chłopaki z „The Wanted” znajdą Vanessę? Czy Vanessa zostanie wykopana przez okno na najbliższej dwupasmówce? Przekonajcie się sami.

Lie to me 21. Postacie rodem z wenezuelskiej telenoweli.
Przebrnęłam przez „Lie to me” w zastraszającym tempie – wystarczył wolny dzień i zapas mleka sojowego, które dało mi kopa do przeczytania całej historii. Co się zmieniło? Długość pozostaje nadal ta sama. Czasami skrobniesz coś dłuższego, a następny rozdział jest w zamian o połowę krótszy. Na plus oceniam fakt, że bardzo konsekwentnie trzymasz się opowiadania wszystkiego w czasie teraźniejszym, ale po lekturze stwierdzam, że czyta się strasznie. Twoi czytelnicy nie mają takiego odniesienia jak ja, bo czytają nowy rozdział raz na parę dni, natomiast ja wszystko przyjęłam hurtowo. Pisanie w czasie teraźniejszym jest zarezerwowane dla opisu akcji w opowiadaniu i pojawia się SPORADYCZNIE, gdy chcemy przybliżyć czytelnikowi jakieś wydarzenie. Gdy ktoś pisze: „Wstałem, uderzyłem go klawiaturą prosto w głowę i popsikałem ‘Old Spicem’” a „Wstaję, uderzam go klawiaturą prosto w głowę i psikam ‘Old Spicem’” to druga wersja jest o stokroć lepsza, ale absolutnie nie przez całe rozdziały. Miły eksperyment, ale nic z niego nie wyszło. Poza tym taka opcja nie pozwala na rozwijanie się opisów, co jest bardzo widoczne. Jeśli chodzi o sam rozdział, jest on niestety tak samo mało interesujący jak poprzednie. Historia jak z bajki, a bajka jest fikcją. Problem pomiędzy Vanessą i Nathanem niby jest, a gdy przychodzi co do czego, Vanessa daje się przekupić za jedną różę. Nie ma mniej romantycznego kwiatka, niźli róża. To symbol pójścia po najmniejszej linii oporu, pod tytułem: „Zazwyczaj nie rozmawiamy, tylko się całujemy, z tego powodu też nie wiem jakie kwiatki lubi – kupię jej więc różę!”. Nathan przekonuje Nessie, że jego związek z Jennifer nie był związkiem, choć tak wyglądał. Mówi: „Nie potrafiłbym żyć ze świadomością, że cię zdradzam”. Czyli trzymanie się za ręce i umawianie tylko dla paparazzi nie jest zdradą? Pewnie zaraz się dowiem, że to część ciężkiego rzemiosła artysty? Poza tym, gdyby Nathan rzeczywiście kochał Van, nie zgodziłby się na publiczne prowadzenie za rączki z Jennifer. Prawdziwa miłość wiąże się przede wszystkim z masą wyrzeczeń, czyż nie? Potem oczywiście chłopak solennie obiecuje, że jeśli Van nie uwierzy mu, zabije się. Takie tam wykorzystywanie uczuć. Ładnie nawiązałaś przy końcówce do początkowego rozdziału, gdy bohaterowie wpadli na siebie, ale końcówka mnie dobiła. Teoretycznie spodziewałam się happy endu, ale nie w tak idiotycznym wymiarze. Przychodzi chłopak, mętnie wyjaśni coś, buzi na zgodę i żyli długo i szczęśliwie? Miotłą bym takiego pogoniła i Vanessa jeszcze nieraz na nim się przejedzie.

Dialogi: 1/5
„To co? – pytam.”
„- To się zabiję. – odpowiada szatyn słabym głosem, a mi znowu zaczyna być go żal.”
„- Nie szantażuj mnie. – mówię i staram się nawiązać z Nathem kontakt wzrokowy – Ej. – próbuję zwrócić na siebie jego uwagę, momentalnie działa.”
„- Co? – pyta i patrzy na mnie smutnymi oczami.”
„- Wierzę ci. – oznajmiam, a szatyn niespodziewanie mnie przytula.”
Tak wygląda całe opowiadanie. Monosylabiczne dialogi, przedzielane w każdym możliwym miejscu wtrąceniem. Czasami oczywiście jakaś dłuższa wypowiedź się trafi, więc nie chwytajcie córki za język, bo go urwiecie. Zdecydowanie wolisz opisywać i w pełni Cię rozumiem, bo mam ten sam problem. Co do samych dialogów – wyszukane słownictwo chyba stoi w kolejkach po prezenty wigilijne, bo w „The Battleground” go nie ma. I znowuż nie łapcie córki za język – oczywiście, że nie miałoby ładu i składu gdyby każde słowo trzeba było wklepywać do Google, mimo że jest napisane w języku polskim, ale wszystko w opowiadaniu jest pisane tak prostym językiem, że aż razi moje oczy. „Co”, „ej” lub „to co” można było napisać w realniejszy sposób. Przychodzi facet z uczuciami jak na tacy, a Ty pytasz „to co?” i pewnie jeszcze w tym samym momencie odklejasz gumę od włosów. Dialogi pisane są na siłę – może Ty tak nie uważasz, ale ja mam takie odczucie jako czytelnik.

Opisy: 1/5
„Przypadkowe piosenki z odtwarzacza zmuszają mnie bym zrobiła coś czego tak naprawdę nie mam ochoty robić. Wstaję z fotela i otwieram drzwi. Nathan siedzi na schodach i patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami.”
Pomijając masę błędów, ciężko nie zauważyć, że bardzo dużo tekstu poświęcasz czynnościom. Wstaję, idę, otwieram, wkładam, zjadam, zamykam, ubieram się i wychodzę. Czasowniki zalewają nas niczym komary w lecie, z tym, że nie gryzą. Dzięki takiemu układowi śledzimy naszą bohaterkę krok w krok, niestety pominęłaś jej wizyty w toalecie, ale w sumie nie ma czego żałować. Całkowicie unikasz opisywania miejsc, czasu, bohaterów, ograniczając się do pojedynczych przymiotników, podczas, gdy przykładowo na opis koncertu można by poświęcić dużo czasu – od wyglądu sceny, przez dekoracje po opis tłumu, gdy Ty napisałaś jedynie „Van weszła przez bramę budynku”. Gdyby nie ta wstawka, nawet nie wiedziałabym, czy ten koncert nie jest w salce przy plebanii.

Kreacja bohaterów: 0/10
Autorko, czy Ty w ogóle wiesz, o czym piszesz? Mam wrażenie, że co Ci do głowy przyjdzie – przelewasz do Worda i siup na bloga. Żeby tylko codziennie notka była. Jest wiele blogów, gdzie aktualizacje dokonywane są raz na miesiąc, dwa lub szesnaście, a ludzie wracają! Bohaterów jest bardzo niewielu i zapewne gdyby nie znudziło Ci się ciągłe powtarzanie „Nathan to, Nathan tamto” i musiałaś użyć określenia „kasztanowłosy”, pewnie nigdy bym się nie dowiedziała o jego kolorze włosów. Teraz pytania na poziomie „Najsłabszego ogniwa”, które może niektórzy czytelnicy Opieprzu pamiętają, a córka wciela się w postać Kazi Szczuki (choć nie chciałabym mieć tak na imię): Autorko, jak wygląda Cassie lub Vanessa? Podaj przynajmniej trzy cechy. Zegar rusza: dziesięć, (…) jeden, zero – bip, tracisz jedną z trzech szans. Następne pytanie: Gdzie odbył się koncert, jak wyglądała sala, ile trwał i proszę wskazać przynajmniej w przybliżeniu godzinę rozpoczęcia: dziesięć, (…), zero – bip. Straciłaś dwie szanse. Ostatnie pytanie: Gdzie odbywa się akcja historii, w jakich latach i czym zajmują się bohaterki na co dzień (oprócz włażenia obcym ludziom do mieszkań) - bip – dziękujemy, została pani najsłabszym ogniwem.

Fabuła: 0/5
Fabuła objawia się jako nielogiczna, mało złożona, nieciekawa i nierozbudowana. Dlaczego nielogiczna? Jak już wspomniałam, obydwie dziewczyny zachowują się tak, jakby były dorosłe. Vanessa na pewno nie jest, bo ma siedemnaście lat, a ot tak jedzie sobie na koncert. Siostra zostawia ją na pastwę losu i gwałcicieli – czy tak zachowuje się nawet najgorsza siostra na świecie? Powinna się nią zająć. Bohaterkom marzy się Hollywood i odwzajemniona miłość faceta z zespołu, którego słuchają wszystkie nastolatki świata. Historia z ochroniarzem – zlituj się, moja Autorko kochana. Mogłaś wymyślić tysiąc sposobów na wykiwanie ochroniarza, a zaprezentowałaś numer jak z podstawówki. Choć nie, cofam, małe dzieciaki skapnęłyby się, że to bujda na resorach. Dlaczego mało złożona? Wątek główny jest jedynym tematem, co bardzo męczy czytelnika. Wystarczy poczytać jakąś grubszą historię, by wybrać bohaterów lubianych – na wzmianki o nich czekamy – i tych trochę mniej – gdzie staramy się jak najszybciej przeczytać dany fragment, by powrócić do innych postaci. Nie dajesz czytelnikowi tej swobody, „The Battleground” nie zna opisów z różnych perspektyw. Dodatkowo ta pierwszoosobowa narracja… Może to i lepiej, że rozdziały były takie krótkie, z pewnością nie przeczytałabym w innym wypadku całości. Dlaczego nieciekawa? Nie miałam ani przez chwilę motywacji, by dalej czytać. Mam bloga w kolejce – oceniam. Gdybym nie miała takiego obowiązku, pewnie od razu kursor myszki znalazłby się na czerwonym krzyżyku. Wątek Vanessy i Nathana jest przede wszystkim nierealny, co w znacznej mierze przekłada się na odbiór całego opowiadania. Poza tym córka już dawno wyrosła z historii miłosnych, które zaczynają się i kończą w przeciągu trzech rozdziałów. Historię trzeba budować, tworzyć napięcie, podczas gdy Ty oznajmiasz wszystkim wszystko z grubej rury. Jest to skutek właśnie pierwszoosobowej narracji. Rada? Zmienić coś. Absolutnie i jak najszybciej. Przynajmniej obiecaj, że napiszesz jeden rozdział w trzecioosobowej narracji i jeśli nie spodoba Ci się – w porządku. Przynajmniej spróbuj. Dlaczego nierozbudowana? Wszystko dzieje się bardzo schematycznie – bilety, koncert, wielka miłość. W dwóch akapitach potrafiłaś streścić cały koncert, skupiając się tylko na jednej rzeczy, a raczej osobie – wokaliście. Nie dbasz o szczegóły, o jakieś lepsze zaprezentowanie wydarzeń. Lecisz na łeb na szyję, byleby tylko jak najwięcej działo się w rozdziale. To by było na tyle, jeśli chodzi o pytania retoryczne, na które sama udzieliłam odpowiedzi, voila!

Oryginalność: 3/5
Ciężko by mi było nazwać typowe love story z happy endem czymś oryginalnym. W zasadzie bez zbędnych komentarzy dostałabyś zero w tej kategorii, a córka poczułaby się spełniona jako sprawiedliwa oceniająca, ale na oryginalność znacznie wpływa otoczka. Historia jest tak naiwna, jak tylko może być, nie czarujmy się. Jednakże bardzo rzadko natrafiam na opowiadania oparte na realnych postaciach, a z motywem boysbandu w roli głównej nie spotkałam się jeszcze nigdy. Z pewnością jest to spowodowane faktem, że takich opowiadań raczej unikam – nie należą do moich ulubionych. Utwory „One Direction” i The Wanted” również omijam szerokim łukiem, ale podziwiam Cię za to, że coś w tak dużym stopniu potrafi Cię zmotywować do regularnego pisania.

Poprawność: 2/10
„To żałuj, na pewno byś się zdziwiła gdybyś się dowiedziała kto supportuje ich koncert.
Przecinek powinien być postawiony przed „gdybyś” i „kto”. Ponadto określenie „supportuje” ma swój odnośnik w języku polskim – „wspomagać”.
„Może robi sobie głupie żarty, czy ja jestem w ukrytej kamerze i to video zaraz wszyscy będą mogli zobaczyć na YouTube’ie?”
W Polsce jesteśmy, na litość boską. „Wideo” i „YouTubie”
„Ok., muszę się uspokoić, bo zaczyna mi odbijać.”
NIGDY, nie stawiamy obok siebie dwóch znaków przestankowych, o ile nie są pytajnikiem i wykrzyknikiem.
„Ten strój to zasługa mojej siostry, według niej spodobam się w tym Liamowi, haha dobre sobie…”
Po „haha” przecinek i powinno by zapisane „ha ha”.
„Dodaje z entuzjazmem i tym samym daje mi do zrozumienia żebym wysiadła.”
Przecinek przed „żebym” – oddzielamy dwa czasowniki w zdaniu.
„Nawet jeśli zacznę krzyczeć jej imię to na pewno mnie nie usłyszy. Jeśli teraz jest tutaj tak głośno to o ile głośniej będzie kiedy zacznie się koncert? Co się stanie jak nie znajdę szybko Cassie?”
Gdybym miała przytoczyć wszystkie błędy interpunkcyjne, to wyszłaby mi ocena-gigant. Powyższy przykład to tylko trzy zdania, a zapodziałaś przecinki po „imię”, „głośno”, „będzie” i „stanie”. Poza tym zdecydowanie poprawniej brzmi: „Co się stanie, JEŚLI jej nie znajdę”. „Jak” jest takim zwierzęciem.
„Spuszczam głowę na dół i wpatruję się w swoje białe adidasy.”
W dół, nie „na dół”.
„Dobrze znam tą muzykę.”
„Tę” muzykę.
„Myślisz, że ci uwierzę w tą historyjkę?”
„Tę” historyjkę.
„Rozbrzmiewa ostatnia piosenka, a potem chłopacy dziękują wszystkim za obecność, wsparcie i za to, że są najlepszymi fanami na świecie.”
Chłopcy, nie „chłopacy”. Kyrie elejson.
„Od razu chciałem z nią zerwać, ale to było niemożliwe, więc rzadziej się spotykaliśmy, a kiedy już musieliśmy to wybieraliśmy popularne miejsca i obejmowaliśmy się przed paparazzimi.”
Paparazzi, nie „paparazzimi”. Zachęcam do zapoznania się z odmianą trudnych słów przed ich użyciem – Google nie gryzie, a niewiedza owszem.
„Jestem frajerem, wiem, ale jeśli mi nie uwierzysz, to… - przerywa nagle i chowie twarz w dłoniach.”
Chowie? Skutki narracji pierwszosobowej – chowa!
W tekst wkrada Ci się MASA błędów, z której można by zrobić tonę sernika. Ortografów nie robisz i literówek również, bo podkreśla je Word, ale przez całe opowiadanie – od początku do końca – towarzyszą mi przede wszystkim przecinki. Jest ich od groma. Gdyby każdy przecinek był wart jednego grosza, teraz stać by mnie było jakiś ładny fatałaszek pod choinkę.

Detal:

Dodatki: 3/10
Boziu, wysłuchaj modlitw córki, by napisała coś sensownego o czymś, czego nie ma. Dodatki są pojęciem dość odbiegającym od rzeczywistości dla Ciebie. Już wiem, dlaczego niektóre blogaski mają wypchane menu i pięćdziesiąt podstron – pokradły je z Twojego bloga, bo u Ciebie wieje pustkami! Po prawej stronie widnieje statystyka, mamy archiwum, które nawiasem mówiąc, jest bardzo nieporęczne. Mój komputer rzęzi piętnaście minut, nim wczyta sierpień – magia oprogramowania starszego niż telewizja. Trochę trzeba się namęczyć, by utworzyć na Bloggerze szeroką listę, ale to da się zrobić – jeśli ktoś nie wierzy, może sprawdzić u nas na Opieprzu. Kolumna mieści w sobie translator, który córka tępi na wszystkie sposoby. Jest bardzo nikłe prawdopodobieństwo, że ktoś spoza Polski natrafi na tego bloga. Jeszcze mniejsze, że go zainteresuje treść mu obca, a to jest niezbędne, by zauważył translator, z którego tłumaczenia i tak nic nie zrozumie. Pytam więc: po co? Znam autorów, którzy sami tłumaczą swoje opowiadania i to ma sens, ale taki tanslator to kompletnie nietrafiony pomysł. Na blogu masz jeszcze umieszczoną listę blogów, które czytasz – bajer Bloggera, który uwielbiam za swoją funkcjonalność i prostotę. Ciężko by mi było natknąć się na bloga bez menu, a tu proszę – cud jak w Sokółce. Z jednej strony taka skromność, którą nadrabiać powinno opowiadanie. Plan nie wypalił – nie nadrabia. Nie mówię tutaj o jakimś rozłożystym menu jak w Paincie, gdzie jest tyle różnych pisaczków do wyboru, ale bardzo brakuje mi zakładki z kontaktem i paru zdań o Tobie. To jedno zdanie na stopce i ramka z możliwością zadania pytania w ogóle mnie nie satysfakcjonuje. Cóżem miała począć? Napisać: „Hejka! Chciałabym się dowiedzieć czegoś o Tobie przed oceną, opowiedz historię swojego życia!”? Godne pochwały są czcionka, dzięki której czyta się bardzo dobrze i porządek na blogu. Wprawdzie nie ma za bardzo czego porządkować, ale jednak.

Dodatkowe punkty: 0/5
Nie wiem, za co mogłabym je przyznać. Za treść na pewno nie dostaniesz nawet pół, a jeśli chodzi o grafikę – jest schludna i uporządkowana, ale taka powinna być na każdym blogu, więc nie będę przyznawać dodatkowych punktów – oceniłam to w pierwszym wrażeniu.

Suma: 16/60
Ocena: mierna
Ocena mierna nie przypada do gustu żadnemu autorowi, ale po uważnym zapoznaniu się z blogiem niestety nie mogę jej podwyższyć, bo byłoby to niesprawiedliwe względem blogów ocenionych na dostateczny. Mimo tego warto pisać i nie zrażać się oceną, a zabrać się porządnie do poprawiania błędów - polecam zatrudnić betę, która będzie wskazywać błędy i dzięki której z pewnością opanujesz perfekcyjnie poprawność, która w dużym stopniu zaważyła na ocenie. Powodzenia.

14 komentarzy:

  1. 1. "coś tam krzyczy o miłości, podczas, gdy słowa wokalisty" - * podczas gdy
    2. "Już wiem dlaczego niektóre blogaski mają wypchane menu" - * Już wiem, dlaczego
    3. "a to niezbędne, by zauważył translator" - * a to jest niezbędne
    4. "Godna pochwały jest czcionka, dzięki której czyta się bardzo dobrze i porządek na blogu." - *Godne pochwały są czcionka, dzięki której czyta się bardzo dobrze, i porządek na blogu.
    5. "Ocena mierna nie przypada do gustu żadnego autora" - * nie przypada do gustu żadnemu autorowi
    6. "Historia jest tak naiwna jak tylko może być" - * naiwna, jak tylko

    ;)


    OdpowiedzUsuń
  2. Świetna ocena :) Uśmiechałam się w ciągu całej lektury, a czytałam tak uważnie, że nawet literówkę zauważyłam:
    "Zazwyczaj nie rozmawiamy, tylko się całujemy, z tego powodu też nie wiem jakie kwiatki kupi – kupię jej więc różę!”. - o ile dobrze zrozumiałam kontekst, to chodziło o "lubi"...
    Już nie wiem jakimi słowami was komentować, żeby się nie powtarzać...

    OdpowiedzUsuń
  3. Juliza, oczywiście masz rację - śpieszyłam się z publikacją dla tak zacnych czytelników i komentatorów jak Ty i sprawdziłam ocenę tylko 4 razy - jak widać zgubiłam literówkę ^^.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję za ocenę.
    Nie będę się przyczepiać do szczegółów, poza jednym: nigdy nie nazwałam Nathana „kasztanowłosy”. On jest szatynem, tego określenia używałam nawet dość często. Kasztanowe włosy miała Vanessa ^^

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja znalazłam takie dwa cosie:
    długość jest proporcji notatki z lekcji. - coś mi tu zgrzyta. Może lepiej "długość jest proporcjonalna do notatki z lekcji?" Też nie bardzo... Sama nie wiem. Może napisałaś tak jak być powinno? Ale mi zgrzyta i już.

    „To żałuj, na pewno byś się zdziwiła gdybyś się dowiedziała kto supportuje ich koncert. - Córko!! Mleko sojowe chyba jednak nie jest takie pożywne i musiałaś zjeść pół cudzysłowu (albo cudzysłowa, nigdy nie wiem).

    OdpowiedzUsuń
  6. Witajcie!

    Asetejek robi doładowanie punktów NASA ;]

    smirek 11 (spod poprzedniej oceny)
    Phoe 6
    Juliza 1
    Tatis 2

    Kochana Tatis, słowo "cudzysłów" odmienia się jak "rów" ;] musiałaś zjeśc pół rowu / cudzysłowu. ;] Proste?

    Asetej

    OdpowiedzUsuń
  7. Czy przy ocenie czytacie wszystkie rozdziały?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kwestia dobrej woli i ilości wolnego czasu oceniającego ;]. Nie ma takiego obowiązku - oceniający musi ocenić min. 5 postów (regulamin), ale w większości przypadków czytamy wszystkie posty.

      Usuń
    2. Asetej czyta całość w 9/10 przypadków

      ;]

      Usuń
  8. Nazw zespołów nie bierzemy w cudzysłów! Toż to aż razi po oczach ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uznałabym za punkt NASA, ale niestety w regulaminie NASA bierzemy pod uwagę tylko osoby zalogowane, chyba że dasz znać w zalogowany sposób o sobie ;]

      Usuń
    2. Nie trzeba, ja to tak bezinteresownie ;) No chyba, że za te punkty jakieś nagrody można wygrać, to co innego ;) W tym momencie moja bezinteresowność zostałaby wystawiona na ciężką próbę i szukałabym błędów gdzie popadnie ^^

      Usuń
  9. Cześć Asetej! Słuchaj, ocena mojego bloga powinna pojawić się 20 grudnia (tak pisałaś), ale jeszcze jej nie ma no i nie wiem, czy skończyłaś oceniać szablon. Bo ja już go dostałam z ocenialni Mii i jeśli np. skończyłaś oceniać treść, ale szablon ciągle opisujesz to nie będę ci psuć pracy, ale jeśli nie zaczęłaś to daj mi znać, to bym go zmieniła. Wesołych świąt!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. pisałam, ze ocena pojawi się po 20 grudnia, mamy ustalone kolejki na publikowanie postów i przez te kolejki nie mogłam wcześniej opublikować. Twoja ocena pojawi się dziś w nocy, zapraszam.

      Usuń