Gorąco się tu ostatnio zrobiło jak w samym środku lata na pustyni Lut w Iranie. NASA twierdzi, że to najbardziej gorące miejsce na Ziemi, lecz coś mi się wydaje, że nie do końca mają rację. Tam odnotowano zaledwie siedemdziesiąt stopni Celsjusza, a u nas jak nic jest ze sto, bo aż wrze i już prawie kipi. Przekonany o swej cudowności, przystojności, zajefajności, mądrości i „pieczarkowatości” przedstawiam – nudojątrzącą – ocenę bloga Widsee niejakiej June.
Wrażenia od pierwszego wejrzenia 5/10
Pewnie dostanę po uszach, ale jakoś nie mogę się przemóc, by pozostawić nazewnictwo kategorii w spokoju. Sztywności mówię „nie”. Pewnie wykopią za to mnie. O szablonie rzec za to trzeba, że – dosłownie i w przenośni – razi gałą po gałach i dziwacznym adresem po języku. Widsee – zamysł autorki był ciekawy, tylko wykonanie padło. Szacuje się, że na świecie – i tu nie będę oryginalny – jest około siedmiu tysięcy różnych języków i dialektów, a nasza June łączy polskie „widzieć” i angielskie „see”, żeby stworzyć sobie adres, który będzie pasował do opowiadania. Tyle możliwości i znowu angielski, to nawet nie jest najczęściej używany język na świecie. Kolonialne zapędy wyspiarzy tak dały się nam we znaki, że nawet Polacy nie potrafią już nic fajnego wymyślić, tylko idą na łatwiznę. Jeśli, pisząc wyjaśnienie w swoim FAQ, autorka miała nadzieję, że nie będę się czepiał, to błagam o wybaczenie, takiej opcji nie przewidziano w oprogramowaniu Zoltana. Wiem, że chciała dobrze, może nawet po polsku, tylko że ja mam jakieś dziwne skojarzenia, i to nie z poważną powieścią, lecz z serialem dla małych dziewczynek o jakichś skrzydlatych wróżkach i podrygujących mini konikach o oczach większych od głowy. Wystarczy zamknąć oczy i kilka razy powtórzyć: widsee, widsee, widsee. Widzicie płomiennego demona unoszącego się nad kobietą czy różowego kucyka Pinkie Pie pogryzającego marcheweczkę i nucącego: Obi tak to robi? Zastanawiam się, jakby coś takiego wyglądało na okładce książki i ze zgrozą dochodzę do wniosku, że całkiem dobrze. Co więcej, słowo jest łatwe w zapamiętaniu, a w wyszukiwarce nie ma konkurencji. Po wpisaniu masz pewność, że trafisz tam, gdzie chciałeś. Cóż zatem z tego, że brzmi dziwacznie, skoro spełnia swoją podstawową rolę – prowadzi prosto do celu, którym jest samo opowiadanie. Poległem przygnieciony łatwością, z jaką wyszukiwarka w moim telefonie odnalazła bloga June. Belka natomiast powaliła mnie swoją głębią wyrażoną nicością. To jedno słowo zawiera w sobie tak wiele, że aż mnie zatkało. NICOŚĆ. Aha, będzie strasznie. Będę miał gęsią skórkę na grzbiecie i pot na czole. Będę się oglądał za siebie i czuł czyjeś pełne pożądania spojrzenie. Chociaż nie, to mam na co dzień. Jednym słowem, może dwoma – popadnę w paranoję po przeczytaniu opowiadania. W przekonaniu, że tak będzie w istocie, utwierdzić ma mnie owe oko wyłaniające się z nagłówka lub raczej przesłonięte gwiezdną mgławicą. O oku można powiedzieć tyle, że się nieprzyzwoicie odsłania i kusi tęczówką o nieziemskim zabarwieniu. Ten kolor z pewnością sugerować ma, że obcy są wśród nas. Ja poszedłbym jeszcze o krok dalej. Zamiast ludzkiego narządu wzroku poddanego cyfrowemu retuszowi umieściłbym zwierzęcy. Wybór jest ogromny, od prostokątnych źrenic kozy, poprzez kocie, które wszyscy znają, do gadzich, rybich, a nawet złożonych oczu owadów. Znowu było wiele możliwości, a wybór padł na najbardziej oczywistą. Wymagajcie trochę więcej od siebie samych i od tych, którym zlecacie wykonanie szablonu. Za zdjęcia kosmosu miałabyś wielki plusik, bo je wręcz uwielbiam, ale te w tle są mozaiką zrobioną z małej grafiki, wielokrotnie powieloną i przyciemnioną na środku. Myślę, że większy format wyglądałby lepiej i niekoniecznie musi prześwitywać przez tekst. Nie jestem porwany do gwiazd. Dobijają mnie też te białe linie wyznaczające poszczególne elementy bloga. Nadają one wrażenie surowości i ostrości i wyglądają jak pas startowy. Kobieto, jak będę chciał popatrzeć sobie na beton w paski, to pojadę na Okęcie. Do widoku gwiazd jakoś nie bardzo pasują restrykcyjnie wyznaczone granice. Tam wszystko się przenika i o wiele lepiej byłoby, gdyby tych granic nie było. To nie strefa Gazy, żebyś zasieki musiała ustawiać. Sama kolorystyka jest bez zarzutu – bo jest czarno jak w kosmosie. Czerń pasuje do gwiazd i nie wyobrażam sobie tu innej barwy.
Treść
„Jak zapewne widać, mamy tu powieść fantastyczną w odcinkach. Jeśli potrzebujecie odpowiedzi na pytanie czy jest to »powieść sf« czy »powieść fantasy« to będziecie musieli, obawiam się, zadecydować sami.” Aż wyć mi się zachciało. Raz jeden chciałbym przeczytać coś, w czym nie ma odrobiny magii, a jedynie czysta, choć czasami niepojęta, nauka. Rozumiem, magią można wyjaśnić każdy, nawet najdziwniejszy pomysł. Poprzeć go teorią – to już jest sztuka. Po co się więc wysilać? Pstryk paluszkiem, zamach różdżką i gotowe. Zapewne to z tej łatwości wynika fakt, że nie czytałem tu jeszcze dobrej fantastyki naukowej. Twoje opowiadanie (niestety) nie jest wyjątkiem, a magia przejadła mi już się tak mocno, jak widok półnagich kobiet w teledyskach. Może jednak czymś mnie zaskoczysz? Taką mam nadzieję.
I – Żelazo
Trochę mnie przytkało. Rozdział jest krótki jak spis składników z opakowania chipsów i równie szybko się go czyta, co zjada owe chipsy. Czuję niedosyt. Obawiałem się, że będę ostro zawiedziony połączeniem dwóch różnych gatunków literackich, ale póki co mam pozytywne odczucia. Sporo informacji zawarłaś w tak niewielkiej ilościowo treści. Wiem już, że w opisywanym świecie panuje monarchia, że magowie są wstanie ożywiać przedmioty martwe i że opętanie nie jest niczym dziwnym. W pierwszym rozdziale poznajemy dwie postacie: golema o humanoidalnym kobiecym kształcie, któremu na imię Amat i opętaną więźniarkę Karę. Notabene, mało oryginalne to imię – Kara, Kora, Kira, Kat i Katana dosyć często powtarzają się w opowiadaniach. Kara zrobiła coś strasznego, czym naraziła się na nienawiść populacji całej planety, czyli pięciuset czterdziestu dziewięciu obywateli. Zabójcza jest.
II – Egzorcyzm
Ty się chyba nie lubisz przepracowywać. Po składzie chrupek przyszedł czas na przepis na babeczki z paczki doktora Ozora. Często „wcale” nie znaczy „dobrze”. Piszesz codziennie takie króciutkie rozdziały, dosłownie jedna strona, nawet nie kartka, tylko strona. Żeby te rozdziały jeszcze dopracowane były, wychuchane, wydmuchane, wygłaskane i wycacane. Nie, bo po co? Machnąć szybko stroniczkę i publikować. Potem przyszło do mnie coś na kształt olśnienia. Może jednak krótko i często to lepiej niż długo i raz na miesiąc? Czytelnicy wiedząc, że piszesz codziennie, będą ciągle zaglądać na Twoją stronę i blog będzie żył. Przynajmniej miał żyć, bo teraz to już wiem, że mu się zdechło. Wracając do treści. Jak głosi tytuł, tematem rozdziału było wygnanie demona z ciała Kary. Mało to spektakularne było. Dziewka się nie wiła, nie rzucała po podłodze, nie targała odzienia i włosów z głowy, nie mówiła rzeczy, które tylko demonom są znane i nie stała się szpetna, jak to podobno często podczas takich zabiegów się dzieje. Demon, opuszczając jej ciało, przybrał kształt płomieni, bo ogniem być nie mógł, skoro kobiecie nic się nie stało. Trochę za mało opisów jak dla mnie, zero odczuć Kary, która jest tu główną postacią. W golemie jest więcej życia niż w głównej bohaterce, istota ze stali zdaje się być bardziej uczuciowa, chociaż powinno być odwrotnie. Rozdział nie wywołał we mnie żadnych odczuć, nie współczułem Karze, chociaż powinienem. Nie odczuwałem jej strachu, choć ona powinna się bać.
III – Spotkanie
Twoja Kara szybko pozbierała się po egzorcyzmach i podtrzymywana przez swojego golema wraca do pokoju, w którym przy stole siedzi facet. Co za kultura, wleźć kobiecie do sypialni i jeszcze udawać zdziwionego, że mieszkanka owego wróciła. Facet robi focha, Karę zlewa ciepłym moczem, golemowi dyga jak panienka i znika za drzwiami, jak się okazuje, własnej sypialni. Ciekawa architektura jawi się w mej wyobraźni, jednak nie chciałbym, aby przez moją kwaterę biegł ciąg komunikacyjny do innych pomieszczeń. Albo z moją wyobraźnią jest coś nie tak, albo z Twoimi opisami w opowiadaniu. Ponieważ jednak oceniający ma zawsze rację, wybieram tę drugą opcję. Kara niezrażona tym, że koleś ją olał – ach, ten kobiecy upór – wykrzykuje do niego przez drzwi pytanie, które dręczy ją od jakiegoś czasu. W tym miejscu należy dodać, że miejscem akcji jest unoszący się w powietrzu – trochę za pomocą magii, trochę nauki – zamkostatkoBógjedenwieco. Głos przebija się przez drzwi zrobione z dykty, a brak opisów skutkuje uruchomieniem głupich wyobrażeń – kto mi zabroni – i trafia do uszu samca, ten z impetem wypada z pokoju (oj, uwaga na drzwi) i w tym miejscu rozdział się kończy, by…
IV – Trzeci
…nie znudzić czytelnika swą długością i rozpocząć nowy dzień z tym samym wątkiem. Niestety, była to tylko mało produktywna wymiana skrótów myślowych. Dialog wyglądał tak sztucznie, jakby ta dwójka potrafiła czytać w swoich myślach. Może potrafią, nie wiem.
X – Doki
Jeśli chciałaś mnie rozśmieszyć tudzież udowodnić swoją… nazwijmy to „lekkomyślność”, żeby nie powiedzieć „głupotę”, bo o to Cię nie posądzam, to nie mogłaś napisać bzdurniejszego zdania niż to: „Miałem chyba trzydzieści kilka lat – opowiadał – co czyniło ze mnie mężczyznę w średnim wieku, właściwie niebezpiecznie zbliżającego się do starości”. Na zgniłe jaja zajączka wielkanocnego, dlaczego nikt mi nie powiedział, że w wieku trzydziestu kilku lat będę już starcem? Toż jeszcze parę lat i po mnie, a ja jeszcze się nie ożeniłem, że nie wspomnę o ojcostwie. Cóż po mnie zostanie? Zgroza. Czytasz, Autorko, kwiecie polskiej blogosfery, to coś sama naskrobała? Zastanawiasz się czasami nad sensem wypowiedzi stworzonych przez siebie postaci? Zapewniam Cię, że jeszcze długo nie będziesz myślała o sobie jak o kobiecie w średnim wieku, o starości nie wspominając. Nawet gdyby opowiadanie było o zwykłych ludziach, a nie o długowiecznych istotach (posłańców wszak na trzysta lat zamykano w wieży), to też bym się przyczepił tego sformułowania. O samym rozdziale mogę powiedzieć, że jest niesamowicie nieskładny. Odniosłem wrażenie, jakbyś próbowała psu wytłumaczyć, dlaczego gwiazdy świecą, samej nie mając o tym pojęcia. Posiadasz jakąś teorię na temat magii w kreowanym świecie i pochodzeniu demonów, ale brakuje Ci zdolności pedagogicznych, by wyłożyć to tak, aby czytelnik zrozumiał. Wiem już, że lubisz jedną tajemnicę zastępować drugą, lecz jeśli decydujesz się na wyjaśnienia, to rób to dobrze. Do tego wszystkiego dochodzi masa nieskładnych stylistycznie zdań i to one są w głównej mierze winne temu, że nie wiem, co chciałaś przekazać.
XV – Oczywiście
Chciałbym powiedzieć, że po przeczytaniu piętnastu części wiem, co się tu wydarzyło, ale obawiam się, że mam jedynie blady zarys całej fabuły. Akcja z latającego pałacu przeniosła się na pokład kosmicznego statku, którym Kara, Amat i Kaim lecą do jakiegoś cesarza. Wiesz, co mnie zastanawia? Skoro Kara wysadziła słońce (a może to była planeta, nie pamiętam), to taki egzorcyzm jest raczej mało adekwatną karą za tę zbrodnię. Tym bardziej zastanawia mnie fakt, że młody król nakazuje posłańcowi Lukarowi oddać jednego z noszonych przez siebie demonów Karze. Takie zaufanie do tej kobiety to chyba przesada. Jeszcze bardziej dziwi mnie, że Kara pilotuje statek – to tak, jakby terroryście dać samolot i kazać mu zawieźć się w wybrane miejsce, mając jednocześnie nadzieję, że nie zechce nas zabić. To nie koniec mojego zdziwienia. Kara, pilotując, siedzi w kokpicie w zupełnych ciemnościach – bo instrumenty monitorujące funkcjonowanie poszczególnych układów nie są podświetlane, zapewne. W tym momencie do sterowni wchodzi Kaim (ciemność widzę!), po czym rzucając się w kierunku ściany, robi „pstryk” i co się okazuje? Że poza Karą i jej golemem w pomieszczeniu znajduje się jeszcze kilka osób. Jak to jest, że osoba pozbawiona wszelkich praw obywatelskich narzuca innym swoją wolę. Aż tak się jej boją? Sama napisałaś, że każdy miał prawo odesłać ją z każdego miejsca – cokolwiek to miało znaczyć. Dlaczego pozwalają jej sterować? Rozumiem takie działanie w sytuacji zagrożenia, gdyby główny pilot był ranny i nie miał go kto zastąpić – ale dla przyjemności? Od kiedy zabójczyni całej cywilizacji zasługuje na jakiekolwiek przyjemności? Z tego, co zauważyłem, w kreowanym świecie normy moralne wcale nie różnią się do tych, które panują u nas. Już się Chłopaki z Piekła pchają, widzę: wąsatego z czerwoną gwiazdą, przylizanego z wąsikiem i jego kuśtykającego przygarbionego kolegę, za nimi na małym koniku pobieża Chan ze swoją Złotą Ordą.
Klątwa
To ostatni i niewątpliwie najlepszy rozdział z całego opowiadania. Byłem już tak znużony, że nawet wizja walki Lukara i jego podwładnych nie była w stanie mnie rozruszać, lecz ten rozdział i pomysł na klątwę to po prostu mistrzowskie pchnięcie. Czytając, miałem wrażenie, że słyszę trzask tych łamanych kości, odbijający się echem po pustych korytarzach królewskiego pałacu. Dosłownie mnie samego gnaty zaczęły boleć, kiedy wyobraziłem sobie, a raczej próbowałem wyobrazić sobie ten ból. Gratuluję pomysłu. Nie wiem, skąd go zaczerpnęłaś, ale jest świetny. Tym dobrym akcentem kończysz pracę nad opowiadaniem, bo poza pisaniem jest jeszcze świat realny, a ten rzadko obdarza nas nadmiarem wolnego czasu. W tym miejscu zaczyna się moje zadanie, bo napisać muszę wszystko to, co zwróciło moją uwagę. Wszystko co mi się podobało i co mi przeszkadzało.
Dialogi 1/5
– Ale to ty tak ten?
– Tak, to ja tak tego ten.
– Że z tym tu tego tak?
– A jak.
– Aha, pataj, pataj, bardzo pataj.
– No, chyba ty!
Mniej więcej tyle zrozumiałem z rozmów, które toczą się w tej historii. Niektóre to istna masakra. Jak ludzie mogą tak ze sobą rozmawiać? To znaczy mogą, bo przytoczony dialog odbywa się czasami w firmie, w której pracuję, ale dopiero po dziesięciu godzinach spędzonych w jednym pomieszczeniu oraz zmęczeniu umysłu, co wyłącza nam logikę. Twoi bohaterowie nie widzą się miesiącami, latami, czasami znają się tylko przelotnie czy też poznają się w danej chwili, a ich rozmowy wyglądają podobnie. Oni nie wymieniają się informacjami, tylko używają jakiś dziwnych skrótów – telepatami są? Często nie miałem pojęcia, o czym oni mówią. Może to tak miało wyglądać? Rozmowa się toczy, z sytuacji wynika, że dotyczy czegoś ważnego, ale żeby było bardziej hu, hu i fiu, fiu, wyjaśnienie nie pada. Mnie się jeszcze nie zdarzyło coś takiego. Nie mówię, że dialogi – pod względem formy – są źle napisane, że kompletnie głupie, bo nie są, lecz niewiele z nich wynika. Czasami dwa razy musiałem je czytać, żeby pojąć ich sens. O jeden raz za dużo. Przykładem może być rozmowa Lukara z Kaimem. Panowie poruszają jakiś ważny temat, widać, że wiąże się ze sprawą, o której obaj wiedzą i która ma, bądź będzie miała, duży wpływ na przebieg akcji. Ty wiesz, o co chodzi, bo sama to wymyśliłaś. Czytelnik za to czuje się zagubiony. Nikt nie lubi czytać i oglądać rzeczy, których nie rozumie. Rozmowa tych dwóch mogła przebiegać tak, jak przebiegała, lecz w roli drobnego chociaż wyjaśnienia mogły pojawić się przemyślenia jednego z nich. Narrator też mógłby uchylić rąbka tajemnicy i wyjaśnić co nieco. Uwierz mi, gdybym nie musiał, nie czytałbym tego dalej, bo to było męczące.
Opisy 2/5
Tu też słabiutko. Standardowo istoty występujące w opowiadaniu to ludzie. Dlaczego znowu ludzie? Czemu w opowiadaniu, którego akcja dzieje się na planetach różnych systemów słonecznych, głównymi bohaterami są ludzie? Czyżby zadziałał tu mechanizm „ładni, zgrabni i łatwi w opisie”? Rozumiem, że na Twoich planetach wszędzie jest taka sama grawitacja i skład chemiczny atmosfery, bo nie pokusiłaś się o stworzenie istoty o niehumanoidalnych kształtach. To z kolei nasuwa mi myśl, że jesteś pisarskim leniuchem. Idziesz na łatwiznę, bo przecież każdy ma jakąś wyobraźnię, choćby była szczątkowa, i wie, jak wygląda człowiek. Opisy są tak marne, że zaledwie tydzień po przeczytaniu opowiadania nie potrafię wyobrazić sobie Kary. Zresztą – chyba nigdy nie potrafiłem. To ciekawe, bo Rolanda z „Mrocznej Wieży” Stephena Kinga będę pamiętał już do końca mych dni. Zamykam oczy i widzę wysokiego, szczupłego mężczyznę o ciemnych włosach przyprószonych siwizną i lodowato błękitnych oczach celowniczego. O Twojej Karze mogę powiedzieć tyle, że była i chyba miała długie włosy, ich koloru też nie kojarzę. W tym miejscu znowu pojawia się golem Amat, bo jakoś utkwiła mi w pamięci. To najlepiej opisana i wykreowana postać. Za nią w głównej mierze są punkty w tej kategorii. Reszta prosi się o trochę więcej szczegółów, tylko nie zaserwowanych jako niekończący się opis, ale dozowanych umiejętnie i skutecznie przez całe opowiadanie. Klawiaturka nie pogryzie Ci paluszków, a Twój płodny umysł nie stanie się ugorem tylko dlatego, że przelałaś jego zawartość do wirtualnego świata. Dobrym sposobem jest przypomnienie co jakiś czas czytelnikowi drobnych szczegółów z anatomii bohaterów. Po wypowiedzi może paść opis: powiedziała, uparcie spoglądając na niego szarymi oczami. Nawijała na palec kosmyk brązowych włosów, czy marszczyła piegowaty nos. Cokolwiek co sprawi, że taka postać będzie żyła, czuła, istniała w pamięci czytających.
Kreacja 5/10
Od pierwszego rozdziału walisz prosto z grubej rury i sama przyznajesz, że nie przepadasz za opisami. To jak Ty chcesz tworzyć światy, magię i ludzi bez opisów? Jak chcesz czytelnikowi przedstawić to, co dla Ciebie jest oczywiste, a dla niego niekoniecznie? Przeczytałem wszystkie rozdziały i do dziś nie jestem pewien, czy pałac królewski unoszący się nad planetą był statkiem, czy typowym zamkiem z nietypowym zasilaniem. Umiejętnie pomijasz kreowanie świata i skupiasz się na wydarzeniach oraz nieudolnym budowaniu postaci. Główna bohaterka miała być zbrodniarką, ale jej charakter pasuje bardziej do ciapowatej dziewczyny, za którą wszystko robiła mamusia. Nie ma w niej hardości ani butności, mimo tego, że raz czy dwa próbowałaś przedstawić ją w ten sposób. Tu rodzi się pytanie, czy ona nie jest przypadkiem ofiarą spisku, kozłem ofiarnym i mięsem armatnim? Brakuje mi tu również osobistych przemyśleń bohaterów, ich uczuć, mimiki, gestów. To wiele mówi o człowieku. Zauważyłaś z pewnością, że gdy zadajesz komuś pytanie, na które on nie od razu jest w stanie udzielić odpowiedzi, to jego oczy wędrują w górę, jakby tam właśnie jej szukał. Takich drobnostek tu potrzeba. Pisałem już wcześniej, że najbardziej podoba mi się postać golema i podtrzymuję swoje zdanie. Dorzucam do tego jeszcze osobę młodego króla Vita, bo widać, że chłopak ma charakter. Zupełnie nie przemawiają do mnie dwaj posłańcy, ziomale Kary. Jeden miał z nią chyba romans, ale to nie jest jasno powiedziane, a teraz traktuje ją jak zbędny balast. Może gdyby rozdziałów było więcej, a akcja posunęłaby się dalej, miałabyś większe pole do popisu i stworzone postacie nie byłyby tak mało przekonywujące. Nazwanie Twojego opowiadania fantastyką naukową byłoby wielkim nadużyciem. Udało Ci się bowiem okroić je ze wszystkiego, co w tym gatunku literackim jest najfajniejsze. Pominęłaś kreowanie świata – jedną z najważniejszych rzeczy. Cała zabawa polega na stworzeniu czegoś niepodobnego do wszystkiego innego. Krótka wzmianka o gwiazdach, planetach i jednym statku nie uczyni opowiadania wyjątkowym. Trzeba się trochę przyłożyć. Dobrze opisane światy na zawsze pozostają w pamięci, a międzygalaktyczne krążowniki jeszcze długo anihilować będą antymaterię.
Fabuła 4/5
Pomieszanie dwóch gatunków literackich mogłoby być ciekawe, gdybym lubił fantasy. Niestety nie przepadam za nim z tej prostej przyczyny, że jest modne, a ja do takiej masówki zawsze staję okoniem. Władca obrączek, koleś w binoklach i gryzący pokątnie wyznaczają obecnie ramy, poza które mało komu chce się wystawić nosek. Miałaś ambicję, by stworzyć coś innego od tego, co aktualnie zalewa nas na blogaskowych opowiadaniach i za to punkt dla Ciebie. Widzę potencjał w rozpoczętym opowiadaniu, naprawdę szkoda, że znudziło Cię pisanie go. Tyle wątków mogło sprawić, że piątkę za fabułę dałbym Ci bez zastanowienia. Zwalczający się władcy odległych systemów słonecznych, posłańcy noszący w swoich ciałach demony, czymkolwiek są te istoty, śledząca ich organizacja z niewyjaśnionymi aspiracjami, „stracone zachody miłości”* i nad tym wszystkim nieśmiertelni mistrzowie, którzy samym bogom są równi – albo tak im się tylko wydaje. Kiedy myślę o tym wszystkim, o ilości wątków, które już się tu znalazły i które, zapewne, miały się tu znaleźć, to aż dziwię się, że podczas czytania nieszczególnie byłem zachwycony. W pierś się biję i zapytuję – dlaczego? Dlatego, że warsztat masz kiepski.
Oryginalność tematyki 4/5
Kosmos, statki i magia napędzana demonami to dla mnie nie najlepsze połączenie. Za czystą fantastykę naukową dostałabyś u mnie najwyższą notę, lecz hokus-pokus przejadł mi się jak Twojemu kotu Whiskas. Cztery punkty dostajesz za stworzenie własnego opowiadania, własnych postaci i ich historii. Ten jeden punkt zabieram za magię w klejnotach, wątek tak rozprzestrzeniony jak kamienie na żwirowni. On po porostu jest już tak wyeksploatowany, jak sama magia.
Ortografia i poprawność językowa 4/10
Tu miało być idealnie i byłoby, gdybyś się przyłożyła. Mnogość przecinków napawała mnie optymizmem, gdy czytałem krótką informację o tym opowiadaniu i sprawiała wrażenie, jakby miała to być kajzerka z masłem wprost z hipermarketowej piekarni. Niestety, gdzieś w procesie tworzenia pomiędzy „napiszę to szybko i dodam natychmiast”, a „odpowiem na dziesiątki pochwalnych komentarzy” ideał przekształcił się w brzydkie kaczątko, bez aspiracji na zostanie łabędziem. Przecinków brakowało w tak oczywistych miejscach, że aż gała z nagłówka wyłaziła, a stylistyka czasami charczała, dogorywając pod zwałami zdań wielokrotnie złożonych.
Interpunkcja:
Estetyka
Wrażenia od pierwszego wejrzenia 5/10
Pewnie dostanę po uszach, ale jakoś nie mogę się przemóc, by pozostawić nazewnictwo kategorii w spokoju. Sztywności mówię „nie”. Pewnie wykopią za to mnie. O szablonie rzec za to trzeba, że – dosłownie i w przenośni – razi gałą po gałach i dziwacznym adresem po języku. Widsee – zamysł autorki był ciekawy, tylko wykonanie padło. Szacuje się, że na świecie – i tu nie będę oryginalny – jest około siedmiu tysięcy różnych języków i dialektów, a nasza June łączy polskie „widzieć” i angielskie „see”, żeby stworzyć sobie adres, który będzie pasował do opowiadania. Tyle możliwości i znowu angielski, to nawet nie jest najczęściej używany język na świecie. Kolonialne zapędy wyspiarzy tak dały się nam we znaki, że nawet Polacy nie potrafią już nic fajnego wymyślić, tylko idą na łatwiznę. Jeśli, pisząc wyjaśnienie w swoim FAQ, autorka miała nadzieję, że nie będę się czepiał, to błagam o wybaczenie, takiej opcji nie przewidziano w oprogramowaniu Zoltana. Wiem, że chciała dobrze, może nawet po polsku, tylko że ja mam jakieś dziwne skojarzenia, i to nie z poważną powieścią, lecz z serialem dla małych dziewczynek o jakichś skrzydlatych wróżkach i podrygujących mini konikach o oczach większych od głowy. Wystarczy zamknąć oczy i kilka razy powtórzyć: widsee, widsee, widsee. Widzicie płomiennego demona unoszącego się nad kobietą czy różowego kucyka Pinkie Pie pogryzającego marcheweczkę i nucącego: Obi tak to robi? Zastanawiam się, jakby coś takiego wyglądało na okładce książki i ze zgrozą dochodzę do wniosku, że całkiem dobrze. Co więcej, słowo jest łatwe w zapamiętaniu, a w wyszukiwarce nie ma konkurencji. Po wpisaniu masz pewność, że trafisz tam, gdzie chciałeś. Cóż zatem z tego, że brzmi dziwacznie, skoro spełnia swoją podstawową rolę – prowadzi prosto do celu, którym jest samo opowiadanie. Poległem przygnieciony łatwością, z jaką wyszukiwarka w moim telefonie odnalazła bloga June. Belka natomiast powaliła mnie swoją głębią wyrażoną nicością. To jedno słowo zawiera w sobie tak wiele, że aż mnie zatkało. NICOŚĆ. Aha, będzie strasznie. Będę miał gęsią skórkę na grzbiecie i pot na czole. Będę się oglądał za siebie i czuł czyjeś pełne pożądania spojrzenie. Chociaż nie, to mam na co dzień. Jednym słowem, może dwoma – popadnę w paranoję po przeczytaniu opowiadania. W przekonaniu, że tak będzie w istocie, utwierdzić ma mnie owe oko wyłaniające się z nagłówka lub raczej przesłonięte gwiezdną mgławicą. O oku można powiedzieć tyle, że się nieprzyzwoicie odsłania i kusi tęczówką o nieziemskim zabarwieniu. Ten kolor z pewnością sugerować ma, że obcy są wśród nas. Ja poszedłbym jeszcze o krok dalej. Zamiast ludzkiego narządu wzroku poddanego cyfrowemu retuszowi umieściłbym zwierzęcy. Wybór jest ogromny, od prostokątnych źrenic kozy, poprzez kocie, które wszyscy znają, do gadzich, rybich, a nawet złożonych oczu owadów. Znowu było wiele możliwości, a wybór padł na najbardziej oczywistą. Wymagajcie trochę więcej od siebie samych i od tych, którym zlecacie wykonanie szablonu. Za zdjęcia kosmosu miałabyś wielki plusik, bo je wręcz uwielbiam, ale te w tle są mozaiką zrobioną z małej grafiki, wielokrotnie powieloną i przyciemnioną na środku. Myślę, że większy format wyglądałby lepiej i niekoniecznie musi prześwitywać przez tekst. Nie jestem porwany do gwiazd. Dobijają mnie też te białe linie wyznaczające poszczególne elementy bloga. Nadają one wrażenie surowości i ostrości i wyglądają jak pas startowy. Kobieto, jak będę chciał popatrzeć sobie na beton w paski, to pojadę na Okęcie. Do widoku gwiazd jakoś nie bardzo pasują restrykcyjnie wyznaczone granice. Tam wszystko się przenika i o wiele lepiej byłoby, gdyby tych granic nie było. To nie strefa Gazy, żebyś zasieki musiała ustawiać. Sama kolorystyka jest bez zarzutu – bo jest czarno jak w kosmosie. Czerń pasuje do gwiazd i nie wyobrażam sobie tu innej barwy.
Posty
Treść
„Jak zapewne widać, mamy tu powieść fantastyczną w odcinkach. Jeśli potrzebujecie odpowiedzi na pytanie czy jest to »powieść sf« czy »powieść fantasy« to będziecie musieli, obawiam się, zadecydować sami.” Aż wyć mi się zachciało. Raz jeden chciałbym przeczytać coś, w czym nie ma odrobiny magii, a jedynie czysta, choć czasami niepojęta, nauka. Rozumiem, magią można wyjaśnić każdy, nawet najdziwniejszy pomysł. Poprzeć go teorią – to już jest sztuka. Po co się więc wysilać? Pstryk paluszkiem, zamach różdżką i gotowe. Zapewne to z tej łatwości wynika fakt, że nie czytałem tu jeszcze dobrej fantastyki naukowej. Twoje opowiadanie (niestety) nie jest wyjątkiem, a magia przejadła mi już się tak mocno, jak widok półnagich kobiet w teledyskach. Może jednak czymś mnie zaskoczysz? Taką mam nadzieję.
I – Żelazo
Trochę mnie przytkało. Rozdział jest krótki jak spis składników z opakowania chipsów i równie szybko się go czyta, co zjada owe chipsy. Czuję niedosyt. Obawiałem się, że będę ostro zawiedziony połączeniem dwóch różnych gatunków literackich, ale póki co mam pozytywne odczucia. Sporo informacji zawarłaś w tak niewielkiej ilościowo treści. Wiem już, że w opisywanym świecie panuje monarchia, że magowie są wstanie ożywiać przedmioty martwe i że opętanie nie jest niczym dziwnym. W pierwszym rozdziale poznajemy dwie postacie: golema o humanoidalnym kobiecym kształcie, któremu na imię Amat i opętaną więźniarkę Karę. Notabene, mało oryginalne to imię – Kara, Kora, Kira, Kat i Katana dosyć często powtarzają się w opowiadaniach. Kara zrobiła coś strasznego, czym naraziła się na nienawiść populacji całej planety, czyli pięciuset czterdziestu dziewięciu obywateli. Zabójcza jest.
II – Egzorcyzm
Ty się chyba nie lubisz przepracowywać. Po składzie chrupek przyszedł czas na przepis na babeczki z paczki doktora Ozora. Często „wcale” nie znaczy „dobrze”. Piszesz codziennie takie króciutkie rozdziały, dosłownie jedna strona, nawet nie kartka, tylko strona. Żeby te rozdziały jeszcze dopracowane były, wychuchane, wydmuchane, wygłaskane i wycacane. Nie, bo po co? Machnąć szybko stroniczkę i publikować. Potem przyszło do mnie coś na kształt olśnienia. Może jednak krótko i często to lepiej niż długo i raz na miesiąc? Czytelnicy wiedząc, że piszesz codziennie, będą ciągle zaglądać na Twoją stronę i blog będzie żył. Przynajmniej miał żyć, bo teraz to już wiem, że mu się zdechło. Wracając do treści. Jak głosi tytuł, tematem rozdziału było wygnanie demona z ciała Kary. Mało to spektakularne było. Dziewka się nie wiła, nie rzucała po podłodze, nie targała odzienia i włosów z głowy, nie mówiła rzeczy, które tylko demonom są znane i nie stała się szpetna, jak to podobno często podczas takich zabiegów się dzieje. Demon, opuszczając jej ciało, przybrał kształt płomieni, bo ogniem być nie mógł, skoro kobiecie nic się nie stało. Trochę za mało opisów jak dla mnie, zero odczuć Kary, która jest tu główną postacią. W golemie jest więcej życia niż w głównej bohaterce, istota ze stali zdaje się być bardziej uczuciowa, chociaż powinno być odwrotnie. Rozdział nie wywołał we mnie żadnych odczuć, nie współczułem Karze, chociaż powinienem. Nie odczuwałem jej strachu, choć ona powinna się bać.
III – Spotkanie
Twoja Kara szybko pozbierała się po egzorcyzmach i podtrzymywana przez swojego golema wraca do pokoju, w którym przy stole siedzi facet. Co za kultura, wleźć kobiecie do sypialni i jeszcze udawać zdziwionego, że mieszkanka owego wróciła. Facet robi focha, Karę zlewa ciepłym moczem, golemowi dyga jak panienka i znika za drzwiami, jak się okazuje, własnej sypialni. Ciekawa architektura jawi się w mej wyobraźni, jednak nie chciałbym, aby przez moją kwaterę biegł ciąg komunikacyjny do innych pomieszczeń. Albo z moją wyobraźnią jest coś nie tak, albo z Twoimi opisami w opowiadaniu. Ponieważ jednak oceniający ma zawsze rację, wybieram tę drugą opcję. Kara niezrażona tym, że koleś ją olał – ach, ten kobiecy upór – wykrzykuje do niego przez drzwi pytanie, które dręczy ją od jakiegoś czasu. W tym miejscu należy dodać, że miejscem akcji jest unoszący się w powietrzu – trochę za pomocą magii, trochę nauki – zamkostatkoBógjedenwieco. Głos przebija się przez drzwi zrobione z dykty, a brak opisów skutkuje uruchomieniem głupich wyobrażeń – kto mi zabroni – i trafia do uszu samca, ten z impetem wypada z pokoju (oj, uwaga na drzwi) i w tym miejscu rozdział się kończy, by…
IV – Trzeci
…nie znudzić czytelnika swą długością i rozpocząć nowy dzień z tym samym wątkiem. Niestety, była to tylko mało produktywna wymiana skrótów myślowych. Dialog wyglądał tak sztucznie, jakby ta dwójka potrafiła czytać w swoich myślach. Może potrafią, nie wiem.
X – Doki
Jeśli chciałaś mnie rozśmieszyć tudzież udowodnić swoją… nazwijmy to „lekkomyślność”, żeby nie powiedzieć „głupotę”, bo o to Cię nie posądzam, to nie mogłaś napisać bzdurniejszego zdania niż to: „Miałem chyba trzydzieści kilka lat – opowiadał – co czyniło ze mnie mężczyznę w średnim wieku, właściwie niebezpiecznie zbliżającego się do starości”. Na zgniłe jaja zajączka wielkanocnego, dlaczego nikt mi nie powiedział, że w wieku trzydziestu kilku lat będę już starcem? Toż jeszcze parę lat i po mnie, a ja jeszcze się nie ożeniłem, że nie wspomnę o ojcostwie. Cóż po mnie zostanie? Zgroza. Czytasz, Autorko, kwiecie polskiej blogosfery, to coś sama naskrobała? Zastanawiasz się czasami nad sensem wypowiedzi stworzonych przez siebie postaci? Zapewniam Cię, że jeszcze długo nie będziesz myślała o sobie jak o kobiecie w średnim wieku, o starości nie wspominając. Nawet gdyby opowiadanie było o zwykłych ludziach, a nie o długowiecznych istotach (posłańców wszak na trzysta lat zamykano w wieży), to też bym się przyczepił tego sformułowania. O samym rozdziale mogę powiedzieć, że jest niesamowicie nieskładny. Odniosłem wrażenie, jakbyś próbowała psu wytłumaczyć, dlaczego gwiazdy świecą, samej nie mając o tym pojęcia. Posiadasz jakąś teorię na temat magii w kreowanym świecie i pochodzeniu demonów, ale brakuje Ci zdolności pedagogicznych, by wyłożyć to tak, aby czytelnik zrozumiał. Wiem już, że lubisz jedną tajemnicę zastępować drugą, lecz jeśli decydujesz się na wyjaśnienia, to rób to dobrze. Do tego wszystkiego dochodzi masa nieskładnych stylistycznie zdań i to one są w głównej mierze winne temu, że nie wiem, co chciałaś przekazać.
XV – Oczywiście
Chciałbym powiedzieć, że po przeczytaniu piętnastu części wiem, co się tu wydarzyło, ale obawiam się, że mam jedynie blady zarys całej fabuły. Akcja z latającego pałacu przeniosła się na pokład kosmicznego statku, którym Kara, Amat i Kaim lecą do jakiegoś cesarza. Wiesz, co mnie zastanawia? Skoro Kara wysadziła słońce (a może to była planeta, nie pamiętam), to taki egzorcyzm jest raczej mało adekwatną karą za tę zbrodnię. Tym bardziej zastanawia mnie fakt, że młody król nakazuje posłańcowi Lukarowi oddać jednego z noszonych przez siebie demonów Karze. Takie zaufanie do tej kobiety to chyba przesada. Jeszcze bardziej dziwi mnie, że Kara pilotuje statek – to tak, jakby terroryście dać samolot i kazać mu zawieźć się w wybrane miejsce, mając jednocześnie nadzieję, że nie zechce nas zabić. To nie koniec mojego zdziwienia. Kara, pilotując, siedzi w kokpicie w zupełnych ciemnościach – bo instrumenty monitorujące funkcjonowanie poszczególnych układów nie są podświetlane, zapewne. W tym momencie do sterowni wchodzi Kaim (ciemność widzę!), po czym rzucając się w kierunku ściany, robi „pstryk” i co się okazuje? Że poza Karą i jej golemem w pomieszczeniu znajduje się jeszcze kilka osób. Jak to jest, że osoba pozbawiona wszelkich praw obywatelskich narzuca innym swoją wolę. Aż tak się jej boją? Sama napisałaś, że każdy miał prawo odesłać ją z każdego miejsca – cokolwiek to miało znaczyć. Dlaczego pozwalają jej sterować? Rozumiem takie działanie w sytuacji zagrożenia, gdyby główny pilot był ranny i nie miał go kto zastąpić – ale dla przyjemności? Od kiedy zabójczyni całej cywilizacji zasługuje na jakiekolwiek przyjemności? Z tego, co zauważyłem, w kreowanym świecie normy moralne wcale nie różnią się do tych, które panują u nas. Już się Chłopaki z Piekła pchają, widzę: wąsatego z czerwoną gwiazdą, przylizanego z wąsikiem i jego kuśtykającego przygarbionego kolegę, za nimi na małym koniku pobieża Chan ze swoją Złotą Ordą.
Klątwa
To ostatni i niewątpliwie najlepszy rozdział z całego opowiadania. Byłem już tak znużony, że nawet wizja walki Lukara i jego podwładnych nie była w stanie mnie rozruszać, lecz ten rozdział i pomysł na klątwę to po prostu mistrzowskie pchnięcie. Czytając, miałem wrażenie, że słyszę trzask tych łamanych kości, odbijający się echem po pustych korytarzach królewskiego pałacu. Dosłownie mnie samego gnaty zaczęły boleć, kiedy wyobraziłem sobie, a raczej próbowałem wyobrazić sobie ten ból. Gratuluję pomysłu. Nie wiem, skąd go zaczerpnęłaś, ale jest świetny. Tym dobrym akcentem kończysz pracę nad opowiadaniem, bo poza pisaniem jest jeszcze świat realny, a ten rzadko obdarza nas nadmiarem wolnego czasu. W tym miejscu zaczyna się moje zadanie, bo napisać muszę wszystko to, co zwróciło moją uwagę. Wszystko co mi się podobało i co mi przeszkadzało.
Dialogi 1/5
– Ale to ty tak ten?
– Tak, to ja tak tego ten.
– Że z tym tu tego tak?
– A jak.
– Aha, pataj, pataj, bardzo pataj.
– No, chyba ty!
Mniej więcej tyle zrozumiałem z rozmów, które toczą się w tej historii. Niektóre to istna masakra. Jak ludzie mogą tak ze sobą rozmawiać? To znaczy mogą, bo przytoczony dialog odbywa się czasami w firmie, w której pracuję, ale dopiero po dziesięciu godzinach spędzonych w jednym pomieszczeniu oraz zmęczeniu umysłu, co wyłącza nam logikę. Twoi bohaterowie nie widzą się miesiącami, latami, czasami znają się tylko przelotnie czy też poznają się w danej chwili, a ich rozmowy wyglądają podobnie. Oni nie wymieniają się informacjami, tylko używają jakiś dziwnych skrótów – telepatami są? Często nie miałem pojęcia, o czym oni mówią. Może to tak miało wyglądać? Rozmowa się toczy, z sytuacji wynika, że dotyczy czegoś ważnego, ale żeby było bardziej hu, hu i fiu, fiu, wyjaśnienie nie pada. Mnie się jeszcze nie zdarzyło coś takiego. Nie mówię, że dialogi – pod względem formy – są źle napisane, że kompletnie głupie, bo nie są, lecz niewiele z nich wynika. Czasami dwa razy musiałem je czytać, żeby pojąć ich sens. O jeden raz za dużo. Przykładem może być rozmowa Lukara z Kaimem. Panowie poruszają jakiś ważny temat, widać, że wiąże się ze sprawą, o której obaj wiedzą i która ma, bądź będzie miała, duży wpływ na przebieg akcji. Ty wiesz, o co chodzi, bo sama to wymyśliłaś. Czytelnik za to czuje się zagubiony. Nikt nie lubi czytać i oglądać rzeczy, których nie rozumie. Rozmowa tych dwóch mogła przebiegać tak, jak przebiegała, lecz w roli drobnego chociaż wyjaśnienia mogły pojawić się przemyślenia jednego z nich. Narrator też mógłby uchylić rąbka tajemnicy i wyjaśnić co nieco. Uwierz mi, gdybym nie musiał, nie czytałbym tego dalej, bo to było męczące.
Opisy 2/5
Tu też słabiutko. Standardowo istoty występujące w opowiadaniu to ludzie. Dlaczego znowu ludzie? Czemu w opowiadaniu, którego akcja dzieje się na planetach różnych systemów słonecznych, głównymi bohaterami są ludzie? Czyżby zadziałał tu mechanizm „ładni, zgrabni i łatwi w opisie”? Rozumiem, że na Twoich planetach wszędzie jest taka sama grawitacja i skład chemiczny atmosfery, bo nie pokusiłaś się o stworzenie istoty o niehumanoidalnych kształtach. To z kolei nasuwa mi myśl, że jesteś pisarskim leniuchem. Idziesz na łatwiznę, bo przecież każdy ma jakąś wyobraźnię, choćby była szczątkowa, i wie, jak wygląda człowiek. Opisy są tak marne, że zaledwie tydzień po przeczytaniu opowiadania nie potrafię wyobrazić sobie Kary. Zresztą – chyba nigdy nie potrafiłem. To ciekawe, bo Rolanda z „Mrocznej Wieży” Stephena Kinga będę pamiętał już do końca mych dni. Zamykam oczy i widzę wysokiego, szczupłego mężczyznę o ciemnych włosach przyprószonych siwizną i lodowato błękitnych oczach celowniczego. O Twojej Karze mogę powiedzieć tyle, że była i chyba miała długie włosy, ich koloru też nie kojarzę. W tym miejscu znowu pojawia się golem Amat, bo jakoś utkwiła mi w pamięci. To najlepiej opisana i wykreowana postać. Za nią w głównej mierze są punkty w tej kategorii. Reszta prosi się o trochę więcej szczegółów, tylko nie zaserwowanych jako niekończący się opis, ale dozowanych umiejętnie i skutecznie przez całe opowiadanie. Klawiaturka nie pogryzie Ci paluszków, a Twój płodny umysł nie stanie się ugorem tylko dlatego, że przelałaś jego zawartość do wirtualnego świata. Dobrym sposobem jest przypomnienie co jakiś czas czytelnikowi drobnych szczegółów z anatomii bohaterów. Po wypowiedzi może paść opis: powiedziała, uparcie spoglądając na niego szarymi oczami. Nawijała na palec kosmyk brązowych włosów, czy marszczyła piegowaty nos. Cokolwiek co sprawi, że taka postać będzie żyła, czuła, istniała w pamięci czytających.
Kreacja 5/10
Od pierwszego rozdziału walisz prosto z grubej rury i sama przyznajesz, że nie przepadasz za opisami. To jak Ty chcesz tworzyć światy, magię i ludzi bez opisów? Jak chcesz czytelnikowi przedstawić to, co dla Ciebie jest oczywiste, a dla niego niekoniecznie? Przeczytałem wszystkie rozdziały i do dziś nie jestem pewien, czy pałac królewski unoszący się nad planetą był statkiem, czy typowym zamkiem z nietypowym zasilaniem. Umiejętnie pomijasz kreowanie świata i skupiasz się na wydarzeniach oraz nieudolnym budowaniu postaci. Główna bohaterka miała być zbrodniarką, ale jej charakter pasuje bardziej do ciapowatej dziewczyny, za którą wszystko robiła mamusia. Nie ma w niej hardości ani butności, mimo tego, że raz czy dwa próbowałaś przedstawić ją w ten sposób. Tu rodzi się pytanie, czy ona nie jest przypadkiem ofiarą spisku, kozłem ofiarnym i mięsem armatnim? Brakuje mi tu również osobistych przemyśleń bohaterów, ich uczuć, mimiki, gestów. To wiele mówi o człowieku. Zauważyłaś z pewnością, że gdy zadajesz komuś pytanie, na które on nie od razu jest w stanie udzielić odpowiedzi, to jego oczy wędrują w górę, jakby tam właśnie jej szukał. Takich drobnostek tu potrzeba. Pisałem już wcześniej, że najbardziej podoba mi się postać golema i podtrzymuję swoje zdanie. Dorzucam do tego jeszcze osobę młodego króla Vita, bo widać, że chłopak ma charakter. Zupełnie nie przemawiają do mnie dwaj posłańcy, ziomale Kary. Jeden miał z nią chyba romans, ale to nie jest jasno powiedziane, a teraz traktuje ją jak zbędny balast. Może gdyby rozdziałów było więcej, a akcja posunęłaby się dalej, miałabyś większe pole do popisu i stworzone postacie nie byłyby tak mało przekonywujące. Nazwanie Twojego opowiadania fantastyką naukową byłoby wielkim nadużyciem. Udało Ci się bowiem okroić je ze wszystkiego, co w tym gatunku literackim jest najfajniejsze. Pominęłaś kreowanie świata – jedną z najważniejszych rzeczy. Cała zabawa polega na stworzeniu czegoś niepodobnego do wszystkiego innego. Krótka wzmianka o gwiazdach, planetach i jednym statku nie uczyni opowiadania wyjątkowym. Trzeba się trochę przyłożyć. Dobrze opisane światy na zawsze pozostają w pamięci, a międzygalaktyczne krążowniki jeszcze długo anihilować będą antymaterię.
Fabuła 4/5
Pomieszanie dwóch gatunków literackich mogłoby być ciekawe, gdybym lubił fantasy. Niestety nie przepadam za nim z tej prostej przyczyny, że jest modne, a ja do takiej masówki zawsze staję okoniem. Władca obrączek, koleś w binoklach i gryzący pokątnie wyznaczają obecnie ramy, poza które mało komu chce się wystawić nosek. Miałaś ambicję, by stworzyć coś innego od tego, co aktualnie zalewa nas na blogaskowych opowiadaniach i za to punkt dla Ciebie. Widzę potencjał w rozpoczętym opowiadaniu, naprawdę szkoda, że znudziło Cię pisanie go. Tyle wątków mogło sprawić, że piątkę za fabułę dałbym Ci bez zastanowienia. Zwalczający się władcy odległych systemów słonecznych, posłańcy noszący w swoich ciałach demony, czymkolwiek są te istoty, śledząca ich organizacja z niewyjaśnionymi aspiracjami, „stracone zachody miłości”* i nad tym wszystkim nieśmiertelni mistrzowie, którzy samym bogom są równi – albo tak im się tylko wydaje. Kiedy myślę o tym wszystkim, o ilości wątków, które już się tu znalazły i które, zapewne, miały się tu znaleźć, to aż dziwię się, że podczas czytania nieszczególnie byłem zachwycony. W pierś się biję i zapytuję – dlaczego? Dlatego, że warsztat masz kiepski.
Oryginalność tematyki 4/5
Kosmos, statki i magia napędzana demonami to dla mnie nie najlepsze połączenie. Za czystą fantastykę naukową dostałabyś u mnie najwyższą notę, lecz hokus-pokus przejadł mi się jak Twojemu kotu Whiskas. Cztery punkty dostajesz za stworzenie własnego opowiadania, własnych postaci i ich historii. Ten jeden punkt zabieram za magię w klejnotach, wątek tak rozprzestrzeniony jak kamienie na żwirowni. On po porostu jest już tak wyeksploatowany, jak sama magia.
Ortografia i poprawność językowa 4/10
Tu miało być idealnie i byłoby, gdybyś się przyłożyła. Mnogość przecinków napawała mnie optymizmem, gdy czytałem krótką informację o tym opowiadaniu i sprawiała wrażenie, jakby miała to być kajzerka z masłem wprost z hipermarketowej piekarni. Niestety, gdzieś w procesie tworzenia pomiędzy „napiszę to szybko i dodam natychmiast”, a „odpowiem na dziesiątki pochwalnych komentarzy” ideał przekształcił się w brzydkie kaczątko, bez aspiracji na zostanie łabędziem. Przecinków brakowało w tak oczywistych miejscach, że aż gała z nagłówka wyłaziła, a stylistyka czasami charczała, dogorywając pod zwałami zdań wielokrotnie złożonych.
Interpunkcja:
„Nie musiała jej, oczywiście nieść przez całą drogę, osoby, na których odprawiano egzorcyzmy wbrew nieprzyjemnemu wrażeniu, jakie mógł sprawiać ten proces dochodziły do siebie bardzo szybko” – Teraz ja użyję magii: Nie musiała jej oczywiście nieść przez całą drogę. Osoby, na których odprawiano egzorcyzmy – wbrew nieprzyjemnemu wrażeniu jakie mógł sprawiać ten proces – dochodziły do siebie bardzo szybko. Zdanie wtrącone wydzielone jest myślnikami, żeby było ładnie. „– Och, nie będziemy wymieniać ploteczek? Nie porozmawiamy o dawnych czasach? Nie opowiesz mi jak ci się żyje na usługach... – zerknęła na pierścień, błyszczący na lewej dłoni Kaima. Diament wprawiono w białe złoto. – ...no proszę, samego cesarza? Daj s...” – No proszę, po kropce z małej litery.
„– Oczywiście. – mruknęła. – Wiesz, lubiliśmy się kiedyś” – bez kropki po „oczywiście”.
„Amat nie wyobrażała sobie[,] by jakiś człowiek mógł lubić Karę […]”
„Przecież możesz im powiedzieć[,] żeby po prostu przy tym byli, żeby...”
„W ciszy, która zapadła[,] usłyszeli wreszcie to, co docierało do mosiężnych uszu Amat […]”
„– Nie wiem, ale kimkolwiek jest[,] na pewno wolałby uniknąć spotkania z tobą” – W powyższych przykładach w kwadratowych nawisach umieściłem przecinki, które powinny się tam znaleźć. Przekonany jestem, że nie muszę wyjaśniać zasad, co do których zostały zastosowane, bo ich brak spowodowany jest niedopatrzeniem bądź lenistwem autorki.
„Kompletnie nie rozumieli tego ostatniego, faktu system, który trzyma się na jednym elemencie nie może być stabilny” – ja kompletnie nie rozumiem rozmieszczenia przecinków w tym zdaniu. „Kompletnie nie rozumieli tego ostatniego faktu. System, który trzyma się na jednym elemencie, nie może być stabilny”.
„[…] co wieczór analizując na nowo każde słowo i co wieczór wpadając w coraz większą panikę, zwłaszcza, że na dobrą sprawę żadne z nich […]” – bez przecinka przed „że”.
„Posłańców nie pytało się o takie rzeczy, a nawet gdyby się pytało, to nie Lukara, który[,] nosząc dodatkowego demona[,] miał pewne problemy z panowaniem nad sobą” – w myśl zasady, że: w zwrocie imiesłowowym, niezależnie od tego, czy imiesłowy na -ąc, -łszy, -wszy maja określenia, czy też są bez określeń, imiesłowy te zaleca się oddzielić przecinkiem. (Wielki słownik ortograficzny PWN) Poza tym mam nieodparte wrażenie, że powinno być: Posłańców nie pytano o takie rzeczy, a nawet gdyby pytano, to nie Lukara, który, nosząc dodatkowego demona, miał pewne problemy z panowaniem nad sobą.
„[…] ale wciąż nie była pewna czy po to, żeby im pomóc czy żeby zapobiec kolejnemu kataklizmowi” – tu mamy dwa babole, po pierwsze przecinek przed pierwszym „czy”, ponieważ wprowadza ono zdanie podrzędne, po drugie przed powtórzonym spójnikiem.
Stylistyka:
„Kamień rozbłysł i otworzył się wysoko nad głową skutej kobiety. Przez chwilę widać było lśniącą, skomplikowaną sieć krawędzi, a potem fragment sufitu, na tle którego zawisła zafalował, zadrżał i rozstąpił się, wpuszczając do sali audiencyjnej pustkę” – kamień zawisła?
„– Dobry wieczór, Kaim
– odezwała się kobieta pogodnie” – od kiedy didaskalia opisujące wypowiedz pisze się w osobnej linijce?
„– Nic nie wiem. Jest twarz, którą, wydaje mi się, pamiętam. Wyraźniej po egzorcyzmach” – język mu kołkiem stanął? Co za drętwota i po cóż ta kropka?
„W Mistrzu nie było jednak fałszu, kiedy mówił o tym, że był przerażony, kiedy światło go dopadło” – od dziś będę uważał na żarówki.
„W tym momencie unosił lewą dłoń, która, mimo upływu tysięcy lat, pokryta była siatką dziwnych, ostrych jakby blizn tam, gdzie kryształ przerżnął skórę, od razu wypaloną przez demoniczną energię” – porozmawiajmy sobie o tych „jakby bliznach”. Co to takiego jest, bo nie bardzo rozumiem. Czy to coś, co wygląda jak blizna, lecz nią nie jest? Czy może szyk w zdaniu nie bardzo jest poprawny i miało być: dziwnych, jakby ostrych blizn, w miejscach, w których kryształ… Ostatni przecinek do kosza.
„Kiedy Mistrz odkrył jak przechowywać energię, reszta była wręcz trywialna – wystarczyło czterdzieści lat by odkryć prawa nią rządzące – jak czynić ją przedłużeniem własnej woli, jak rozszczepiać i zaszczepiać w nowych kamieniach, to, że jedynie ten, kto zamknął energię w krysztale może z niej korzystać, jak łączyć magię z alchemią...” – jak zamieszać, aby namieszać. Zadnie pod względem interpunkcji kwalifikuje się też do poprzedniej kategorii.
„To była jedna z jego łatwiejszych do zinterpretowania wypowiedzi, toteż odezwał się ponownie już w trzy dni później, kiedy cała dwudziestka przyszłych posłańców miała za sobą swoją pierwszą rozmowę z demonem. Ze sobą”?
„Lecieli już trzeci dzień i do tej pory na statku padło wszystkiego dziesięć słów” – pozostawię to bez komentarza.
„Lukar, ze swoją ciepłą skórą, z bliznami, którym wydawało się że pochodzą sprzed kilkunastu lat, podczas kiedy miały ponad trzysta?” – bliznom się wydawało?
Odmiana:
„Był w dokach, o tej porze były całkowicie pustych, zresztą ze względu na tę pustkę tam przyszedł”.
Ortografia:
„wyharczała” – wycharczała
„Ironiczno – wyczekujący” – ironiczno-wyczekujący, jeśli już, bo ironiczny i wyczekujący jednocześnie.
Dodatki 0/10
W tym miejscu lub czasie wyczerpały się pokłady cierpliwość drogiej June, a ja nie należę do osób, które są zaproszone do czytania jej bloga. Z publicznego opowiadanie stało się prywatnym i dostęp do niego został ograniczony. Nie pozostaje mi więc nic innego, jak wpakować zero za dostępność dodatków. Przyznaję, to jest moja wina, bo się strasznie opuściłem w pisaniu ocen, ale to nie oznacza, że trzeba się tak zaraz obrażać i w sobie zamykać.
Dodatkowe punkty za wybitne zasługi 5/5
Ha, dam Ci pięć za to, że opowiadanie przestało być dostępne dla szerszego grona czytelników. To napawa mnie optymizmem, że zapragnęłaś coś z nim zrobić. Może chcesz je poprawić, może pisać dalej – to wspaniale; może po prostu usunąć – a to jeszcze lepiej i zasługuje na uznanie jako wybitna zasługa. Dlaczego? Ponieważ niewielu autorów takich kulawych historyjek ma jaja, żeby to zrobić.
Punktacja: 30/60
Ocena: dostateczna
Moim skromnym zdaniem ta ocena jest w pełni zasłużona. Złożyło się na nią wiele czynników oraz moje przekonanie, że autorkę stać na więcej. W tekście jest wiele niedociągnięć i z całą pewnością zasługuje on na solidny remont.
* Theophile Gautier "Awatar"
PS Dziabuś, w życiu nie pomyślałbym, że ktoś mógłby w ten sposób zinterpretować to zdanie z - sama wiesz czym. Cha, cha, cha.
„[…] co wieczór analizując na nowo każde słowo i co wieczór wpadając w coraz większą panikę, zwłaszcza, że na dobrą sprawę żadne z nich […]” – bez przecinka przed „że”.
„Posłańców nie pytało się o takie rzeczy, a nawet gdyby się pytało, to nie Lukara, który[,] nosząc dodatkowego demona[,] miał pewne problemy z panowaniem nad sobą” – w myśl zasady, że: w zwrocie imiesłowowym, niezależnie od tego, czy imiesłowy na -ąc, -łszy, -wszy maja określenia, czy też są bez określeń, imiesłowy te zaleca się oddzielić przecinkiem. (Wielki słownik ortograficzny PWN) Poza tym mam nieodparte wrażenie, że powinno być: Posłańców nie pytano o takie rzeczy, a nawet gdyby pytano, to nie Lukara, który, nosząc dodatkowego demona, miał pewne problemy z panowaniem nad sobą.
„[…] ale wciąż nie była pewna czy po to, żeby im pomóc czy żeby zapobiec kolejnemu kataklizmowi” – tu mamy dwa babole, po pierwsze przecinek przed pierwszym „czy”, ponieważ wprowadza ono zdanie podrzędne, po drugie przed powtórzonym spójnikiem.
Stylistyka:
„Kamień rozbłysł i otworzył się wysoko nad głową skutej kobiety. Przez chwilę widać było lśniącą, skomplikowaną sieć krawędzi, a potem fragment sufitu, na tle którego zawisła zafalował, zadrżał i rozstąpił się, wpuszczając do sali audiencyjnej pustkę” – kamień zawisła?
„– Dobry wieczór, Kaim
– odezwała się kobieta pogodnie” – od kiedy didaskalia opisujące wypowiedz pisze się w osobnej linijce?
„– Nic nie wiem. Jest twarz, którą, wydaje mi się, pamiętam. Wyraźniej po egzorcyzmach” – język mu kołkiem stanął? Co za drętwota i po cóż ta kropka?
„W Mistrzu nie było jednak fałszu, kiedy mówił o tym, że był przerażony, kiedy światło go dopadło” – od dziś będę uważał na żarówki.
„W tym momencie unosił lewą dłoń, która, mimo upływu tysięcy lat, pokryta była siatką dziwnych, ostrych jakby blizn tam, gdzie kryształ przerżnął skórę, od razu wypaloną przez demoniczną energię” – porozmawiajmy sobie o tych „jakby bliznach”. Co to takiego jest, bo nie bardzo rozumiem. Czy to coś, co wygląda jak blizna, lecz nią nie jest? Czy może szyk w zdaniu nie bardzo jest poprawny i miało być: dziwnych, jakby ostrych blizn, w miejscach, w których kryształ… Ostatni przecinek do kosza.
„Kiedy Mistrz odkrył jak przechowywać energię, reszta była wręcz trywialna – wystarczyło czterdzieści lat by odkryć prawa nią rządzące – jak czynić ją przedłużeniem własnej woli, jak rozszczepiać i zaszczepiać w nowych kamieniach, to, że jedynie ten, kto zamknął energię w krysztale może z niej korzystać, jak łączyć magię z alchemią...” – jak zamieszać, aby namieszać. Zadnie pod względem interpunkcji kwalifikuje się też do poprzedniej kategorii.
„To była jedna z jego łatwiejszych do zinterpretowania wypowiedzi, toteż odezwał się ponownie już w trzy dni później, kiedy cała dwudziestka przyszłych posłańców miała za sobą swoją pierwszą rozmowę z demonem. Ze sobą”?
„Lecieli już trzeci dzień i do tej pory na statku padło wszystkiego dziesięć słów” – pozostawię to bez komentarza.
„Lukar, ze swoją ciepłą skórą, z bliznami, którym wydawało się że pochodzą sprzed kilkunastu lat, podczas kiedy miały ponad trzysta?” – bliznom się wydawało?
Odmiana:
„Był w dokach, o tej porze były całkowicie pustych, zresztą ze względu na tę pustkę tam przyszedł”.
Ortografia:
„wyharczała” – wycharczała
„Ironiczno – wyczekujący” – ironiczno-wyczekujący, jeśli już, bo ironiczny i wyczekujący jednocześnie.
Detal
Dodatki 0/10
W tym miejscu lub czasie wyczerpały się pokłady cierpliwość drogiej June, a ja nie należę do osób, które są zaproszone do czytania jej bloga. Z publicznego opowiadanie stało się prywatnym i dostęp do niego został ograniczony. Nie pozostaje mi więc nic innego, jak wpakować zero za dostępność dodatków. Przyznaję, to jest moja wina, bo się strasznie opuściłem w pisaniu ocen, ale to nie oznacza, że trzeba się tak zaraz obrażać i w sobie zamykać.
Dodatkowe punkty za wybitne zasługi 5/5
Ha, dam Ci pięć za to, że opowiadanie przestało być dostępne dla szerszego grona czytelników. To napawa mnie optymizmem, że zapragnęłaś coś z nim zrobić. Może chcesz je poprawić, może pisać dalej – to wspaniale; może po prostu usunąć – a to jeszcze lepiej i zasługuje na uznanie jako wybitna zasługa. Dlaczego? Ponieważ niewielu autorów takich kulawych historyjek ma jaja, żeby to zrobić.
Punktacja: 30/60
Ocena: dostateczna
Moim skromnym zdaniem ta ocena jest w pełni zasłużona. Złożyło się na nią wiele czynników oraz moje przekonanie, że autorkę stać na więcej. W tekście jest wiele niedociągnięć i z całą pewnością zasługuje on na solidny remont.
* Theophile Gautier "Awatar"
PS Dziabuś, w życiu nie pomyślałbym, że ktoś mógłby w ten sposób zinterpretować to zdanie z - sama wiesz czym. Cha, cha, cha.
"Zoltna" - Zoltana
OdpowiedzUsuń"tylko że ja mam jakieś dziwne skojarzenia i to nie z poważną powieścią" - przecinek przed "i"
"Widzicie płomiennego demona unoszącego się nad kobietą czy różowego kucyka Pinkie Pie pogryzającego marcheweczkę i nucącego: Obi tak to robi." - pytajnik zamiast kropki?
"Zamiast ludzkiego narządu wzroku poddanego cyfrowemu retuszowi umieściłbym zwierzęce" - zwierzęcy
"a w wybór najbardziej oczywisty" - bez "w"
„Jak zapewne widać, mamy tu powieść fantastyczną w odcinkach. Jeśli potrzebujecie odpowiedzi na pytanie czy jest to "powieść sf" czy "powieść fantasy" to będziecie musieli, obawiam się, zadecydować sami.” - powtarzasz błąd autorki. Bardziej zewnętrzny powinien być cudzysłów polski, ten w środku - francuski bądź niemiecki.
"a magia przejadła mi już się tak mocno, jak widok półnagich kobiet w teledyskach."- bez przecinka
"Kara zrobiła coś strasznego, czym naraziła się na nienawiść populacji całej planety, czyli pięciuset czterdziestu dziewięciu obywatelom" - obywateli (kogo? czego?)
"Często wcale nie znaczy dobrze" - "wcale" i "dobrze" w cudzysłowy
"Nie odczuwałem jej strachu, choć ona powinna się bać." - Może "nie dostrzegałem w niej strachu", teraz jest... dziwnie.
"Jeśli chciałaś mnie rozśmieszyć, tudzież udowodnić swoją… nazwijmy to lekkomyślność, żeby nie powiedzieć głupotę" - przecinek po "to"
"lecz jeśli decydujesz się na wyjaśnia" - wyjaśnienia.
"kazać mu zawieść się w wybrane miejsce - zawieźć
Usuń" mimo tego że raz czy dwa" - mimo tego, że
" Pominęłaś kreowanie świata – jednej z najważniejszych rzeczy" - jedną
"stawiam się okoniem" - staję okoniem
"On po porostu jest już tak wyeksploatowany" - prostu
"w sobie zamykać . " zbędna spacja przed kropką
"Jeśli chciałaś mnie rozśmieszyć, tudzież udowodnić swoją… nazwijmy to lekkomyślność, żeby nie powiedzieć głupotę" - przecinek po "to"
UsuńBabeczko, tutaj przecinek jest niepotrzebny.
I warto również wspomnieć, że w wyżej przytoczonym zdaniu przecinka przed "tudzież" być nie powinno.
UsuńA jak już wypominamy błędy w tym jednym zdaniu, to dodam jeszcze, że "lekkomyślność" i "głupotę" powinny znaleźć się w cudzysłowie, bo nazwę to jednak należy tak zapisać.
UsuńWitam, o zdrowie nie pytam. Widzę sporą aktywność. :) Już ogarniam rady oraz punkty.
OdpowiedzUsuńPiętnaście punktów dla Babeczki. Nie wiem, czemu chcesz dać przecinek po "to" w zdaniu: "Jeśli chciałaś mnie rozśmieszyć, tudzież udowodnić swoją… nazwijmy to lekkomyślność, żeby nie powiedzieć głupotę" - bardziej zgodzę się tu z emilyanne i lepiej byłoby postawić słowa w cudzysłowie. Polemizowałabym tylko z tym niepotrzebnym przecinkiem w "a magia przejadła mi już się tak mocno, jak widok półnagich kobiet w teledyskach". Mamy tu porównanie paralelne, zawierające zwrot "tak..., jak", więc raczej nie usuwałabym go stamtąd. Jeszcze co do "odczuwania czyjegoś strachu" - zgodzę się, że nie brzmi to zupełnie dobrze, jednak nie jest też tak, że nie wiem, co Zoltan miał na myśli. Raczej poszturcham go trochę na przyszłość, żeby pisał bardziej zrozumiale. Już jedną moją interpretację pewnego dwuznacznego sformułowania zbył tym miłym "peesem" pod oceną, ale nie zdradzę, o co chodziło. XD
Shreya - punkt się należy, jednak nie mogę dodać do NASA kogoś, kto nie jest zalogowany. Jeśli możesz, dorzuć komentarz jako osoba zalogowana. Niemniej bardzo dziękuję za zwrócenie uwagi i w te pędy to poprawię. :)
emilyanne - również punkt. :) Ironia Zoltana musi zostać wreszcie nieco zabudowana. XD
Dziękuję w imieniu swoim i Zoltana (choć ten już pewnie się zahibernował na kolejne kilka miesięcy) za pomoc.
Pozdrawiam!
Dziab
Jeszcze jestem i zamierzam się ustosunkować.
Usuń>>„Jak zapewne widać, mamy tu powieść fantastyczną w odcinkach. Jeśli potrzebujecie odpowiedzi na pytanie czy jest to "powieść sf" czy "powieść fantasy" to będziecie musieli, obawiam się, zadecydować sami.” - powtarzasz błąd autorki. Bardziej zewnętrzny powinien być cudzysłów polski, ten w środku - francuski bądź niemiecki<< Nie do końca wiem, co miałaś na myśli, pisząc, że popełniam błąd autorki. Przytoczyłem jej wypowiedź bez ingerencji w jej wygląd. Błędem autorki było użycie cudzysłowu dla podkreślenia nazw gatunków literackich. A moim według Ciebie w ogóle zastosowanie tego znaku?
>>"Kara zrobiła coś strasznego, czym naraziła się na nienawiść populacji całej planety, czyli pięciuset czterdziestu dziewięciu obywatelom" - obywateli (kogo? czego?)<< Naraziła się (KOMU?) obywatelom. W Twojej wersji wyjaśnienie dotyczy liczby populacji na planecie, w moim ilości osób, którym podpadła.
>>"Często wcale nie znaczy dobrze" - "wcale" i "dobrze" w cudzysłowy<< To miał być żart? Mam nadzieję, że tak, bo inaczej profesora Miodka jasna cholera trafi. Nie wmawiaj mi, że chciałem napisać coś o ironicznym wydźwięku, bo nie chciałem. Resztę pań pragnących umieszczać wszystko w znaku cytowania odsyłam do:
http://www.youtube.com/watch?v=kFdM847JLRM
Do pozostałych się przyznaję - jam to sprawił. Dziękuję i kłaniam się nisko.
Dziękuję, Zoltan, za zalinkowanie profesora Miodka. Nie dość, że przydatne, to na pewno nie nudne ("Jedenaste przykazanie - nie cudzysłów" :DD). Już wiem, co będę oglądać przez najbliższe dwie godziny.
Usuń@Dziabaro, mnie na punktach NASA nie zależy, zresztą, dla jednego punktu niespecjalnie warto. Tym bardziej że ja tylko tak czasem pokazuję się na blogach, kiedy moje alter ego dopada napad wstydu i chowa się w szafie. ;)
UsuńPrzepraszam, na początku walnęłam literówkę we własnym nicku i nie zdążyłam wcisnąć "zatrzymaj". ^^"
UsuńA to tym bardziej dziękuję, Shreyo, że napisałaś o tym błędzie tak bezinteresownie. :D Jeden, pierwszy punkt to wbrew pozorom najważniejszy, bo dzięki temu nick (a także i odnośnik do blogów) ląduje na backu bocznym. Taka reklama w podzięce. Jeśli natomiast się wstydzisz, to nie ma sprawy, nie nagabuję dłużej. XD
UsuńLiterówkami w komentarzach się nie przejmuj, my nie z tych ludojadów, co zjadają za coś, czego zedytować już nie można (przez co trzeba nadmiernie eksploatować szafy). :)
Jeszcze raz dziękuję za czujne oczko na "tudzieże" i pozdrawiam!
Dziab
Mam takie pytanko, czy w ramce gdzie nas witacie nie powinno być "Zapraszamy do zakładki NASA"? Możne wejść na K2, ale jeśli chodzi o zakładkę to raczej "do". Tak moim skromnym zdaniem. :)
OdpowiedzUsuńOcho! Ktoś sobie o tym przypomniał. Zdaje mi się, Priceless, że ktoś już kiedyś w komentarzu o tym wspominał (lub o podobnym wchodzeniu "na zakładki"), więc zaraz zajmę się poszukiwaniem. Dzięki za zwrócenie uwagi i jeśli się okaże, że coś pokiełbasiłam i pierwsza zwróciłaś nam na ten konkretny przypadek uwagę, dodam Cię do NASA z pierwszym punkcikiem, dobrze?
UsuńPozdrawiam!
Dziab
Hm, znalazłam tylko "na załączniku", ale to chodziło o coś innego. Hm, ciekawe. Hm, no nic, przyznaję Ci punkt, dziękuję raz jeszcze za zwrócenie uwagi i witam serdecznie jako Meteoryt. :)
UsuńDzięki, po prostu jakoś tak rzuciło mi się to w oczy :)
UsuńWłaściwie to było, bo kiedy przylazłam raz pierwszy parę ocen temu, zwróciłam na to uwagę i jeszcze się później zastanawiałam, dlaczego to wciąż jest niepoprawione ^.^'
UsuńI znów będzie komentarz nie do oceny, a do bloga, ale co tam.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze, gratuluję Krwawej Babeczce dostania się do Czarnej Dziury! Osiągnięcie co nie miara.
Po drugie, to chyba nie Krwawa Babeczka powinna być nad smirkiem, skoro smirek ma ogólnie 42 punkty, a Babeczka tylko 31, prawda? Liczą się wszystkie punkty, a nie te znalezione pomiędzy jednym podsumowaniem a drugim, co? ;) Nie umniejszajmy smirkowi jej zasług!
Pozdrawiam, Niah.
Nie rozumiem. Czyżby koniec Opieprzu?
OdpowiedzUsuńNatik.
Może nie mają teraz czasu? Cierpliwości ;3
UsuńMoże, ale coś nie sądze. Źle czasy nastały dla oceniani. Oj bardzo złe.
UsuńNatik
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńAle ostatnia ocena dodana tak dawno. Może to stan hibernacji, chcą poczekać, aż te "złe czasy" miną xd
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńSzczerze to wątpię. Nie minęło przecież kilka miesięcy od nowego wpisu, po prostu może oceniający mają ważniejsze rzeczy do roboty? Gdyby opieprz upadł, daliby chyba jakąś informację ;P
OdpowiedzUsuńBywały takie czasy na Opieprzu, że pół roku nikt nie dawał żadnych oznak życia, więc przy 18 dniach od ostatniej oceny nie tragizujmy ;]
OdpowiedzUsuńWolicie słabsze oceny publikowane częściej, czy rzadziej oceny dopieszczone? ;] No właśnie.
Asetej nie ma teraz czasu na nic, a na nieszczęście Opieprz jest na szarym końcu łańcucha pokarmowego, a byle czego na Opieprz wrzucać nie będę.
Pozdrawiam!
Gdy na rzekach puszczą lody, a z gór spłyną zimne wody.
OdpowiedzUsuńGdy się trawka zazieleni, a tulipan zaczerwieni.
Gdy zrzucimy już poroże, to nasz Opieprz, ach, być może...
Znów zatętni życiem bujnym, ocenami się pokryje.
Wtedy! Mieć będziecie chryję, jatkę, drakę, mordoprucie.
Ostaniecie w jednym bucie.
I powiadam Wam, dziewczęta: Cierpliwość to cnota święta.
Więc jak mantrę powtarzajcie: Opieprzajcie, opieprzajcie.
A fluidów waszych moc, wnet nam doda supermoc.
Chroń nas Borze, Zoltan będzie poetą...
UsuńA myślałam, że już hibernuje.
Usuń