Witamy na Opieprzu!

Ogłoszenia z dnia 29.04.2016

Do zakładki "kolejka" oraz "regulamin dla zgłaszających się" został dodany nowy punkt. Prosimy się z nim zapoznać.

Zapraszamy do wzięcia udziału w rekrutacji!


środa, 22 grudnia 2010

(697) renascent-story



Meei zabiera się za szlifowanie kołka osikowego, specjalnie na potrzeby bloga renascent-story. Tak, od dziś będę posiadać swój własny, prywatny i unikatowy kołek, który posłuży mi zapewne długo! Sznur z czosnku na szyi jest, jedzie równo, pora zacząć show!



Pierwsze wrażenie: 5/10

Cóż za dziwo, mamy do czynienia z odradzającą się historią! Przez ten angielski to mi się nieco kojarzy z fluorescent story, a to się zdecydowanie dobrze nie sprzedaje, bo jak wiadomo fluorescencja to raczej jarzy, a ja na jarzące elementy ochoty nie mam i chyba nigdy nie miałam. Stąd właśnie moje lekkie zaparcie nogami, przed wejściem na Twojego bloga. Wczepiłam się resztkami paznokci w futrynę, ale ponieważ siła obowiązku przewyższa moją fizyczną wytrzymałość, to zostały mi jeno drzazgi w łapach i oto jestem. Na Twoim blogu właśnie… Rozglądam się z przerażeniem po srebrnych odmętach Twojego internetowego JA i życie mi brzydnie w zastraszającym tempie. Pokrzyżowane szare placki, aż się ma ochotę zapytać, czy nie ma innych kolorów? Może Ty tęsknisz za czarno-białym telewizorkiem, z którego spogląda groźnie Jaruzelski w tych swoich okularkach grubości denek od słoików? Ja nie! Otaczający nas wokoło świat jest wystarczająco dobijający i naprawdę nie trzeba czytelnikom dodatkowo wbijać noża pod żebra… Aurę smutku czy melancholii można też wzniecić za pomocą innych kolorów, wiesz? Na przykład zielenie, błękity, czerwienie ładnie się sprawdzają na tle smutnych historii. Przecież nie muszą to być oczowalące desenie, a mogą być piękne stonowane i współgrające – dajmy na to – dwa kolory. Poza tym mamy tu coś na kształt szarego krzyża, co tym bardziej ujemnie wpływa na całokształt. Normalnie, aż się prawy-kapeć-królik zniesmaczył! Miejsce krzyża to jest w kościele, albo na Golgocie, ostatecznie za sałatą, ale na pewno nie na blogu. Przyznaję, cudowałaś trochę z urozmaiceniem, ale wyszło Ci to tak jak zrobienie jaskółki pijanemu…

Nagłówek… jako zdjęcie bardzo ładny i dynamiczny, choć przedstawia pejzaż z reguły statyczny, aczkolwiek wydaje mi się zbyt apatyczny. Zaczynam się wypalać, serialnie. W każdym razie przekaz ujęłam w jednym sprytnym, rymowanym zdanku. Nad Menu widzę coś się rozjeżdża, coś nie pykło, znaczy się, coś miało wyglądać inaczej…

Tematu czytelności to nawet nie poruszę, bo jest to cholernie drażliwy temat, a ja przy zdrowiu psychicznym chciałabym pozostać jeszcze długo. Inna kwestia, że jest to raczej niewykonalne, ale nie czepiajmy się szczegółów. Literki są blade, kołowate, zatroszcz się o nie, bo wreszcie zemdleją. Nie dość, że cierpią na anoreksję, anemię i wałwiecojeszcze, to są karłami. Tylu schorzeń naraz to nawet dr House nie widział! A ja patrzę na to od tygodnia, kiedy z drżeniem rąk wklepuję Twój adres w uciemiężoną MF. Chyba napiszę scenariusz o zgnębionym alfabecie…

Podstrony porozwalane – jak gówno, które wpadło w wiatrak – po odrębnych adresach. Pytanie: po co? Jedyna słuszna teza jaka nasuwa mi się w tym miejscu to to, że po prostu chciałaś odświeżyć swój angielski, bo przyrdzewiał. Odświeżyłaś, niewątpliwie. Mój przy okazji też, ale nie zamierzam Ci dziękować. Mieszkam w Polsce, to zgodnie z niepisanymi zasadami patriotyzmu, polskie blogi chcę czytać po polsku! Czy ja wiele wymagam? Naprawdę tak wiele? Niemożliwe!

Beleczko, chodź do cioci, pohuśtamy się na twoim przesłaniu! Hillar mądrze głosi, ale mimo wszystko niedobrze mi się zrobiło, gdyż-aż-ponieważ o miłości tu będę czytać! Wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazują nawet, że o miłości, ale i o wampirach! Jak tu się nie załamać, jak tu nie wbić sobie maczety w aortę udową, jak tu nie płakać, skoro polscy autorzy zapatrują się w zagramanicznych skrobiglutków, których czytać się nie da!? Jeśli Ty mnie tu zrobisz coś na wzór „Zmierzchu”, jeśli znajdę motyw przeprowadzki, to się zabiję, a potem pójdę do pracy.



Treść: 9/25

No, żebym była jakoś szczególnie uradowana perspektywą czytania Twojego opowiadania, to nie powiem, bo skłamałabym. Mam trochę wrażenie – zwłaszcza po przeczytaniu zawartości podstron – że MA BYĆ tak zachęcająco pięknie to napisane, że aż zniechęca. Cóż, zobaczym…

Fabuła: 4/10

Czytam sobie, trochę mi się śmiać chcę, trochę z żalu płakać, aż tu nagle trafia mnie szlag! Zmieniasz narratora! Słoneczko Ty moje jasne, musisz wiedzieć, że nie jest to karygodny błąd, ale tylko pod warunkiem, że wypowiedzi pseudonarratora (w tym przypadku Nathana) byłyby zaznaczone kursywą. Ponieważ u Ciebie tego nie ma, rozpatruję ten błąd w kategorii czystej niewiedzy, a jak się czegoś nie wie, to się trzeba dowiedzieć, więc korzystaj póki masz ku temu sposobność. Jeszcze raz tłumaczę – tym razem jaśniej – co trzeba zrobić. Otóż zaznacz całą wypowiedź Nathana, czyli pierwsze 3 akapity (notabene źle wyróżnione) i pochyl je. Sprawa zostanie natychmiast rozwiązana. Jeśli idzie o przekaz i sam prolog, to czuję, że starałaś się uchwycić nastrój panujący w piekle, no ale nie wyszło! Za mało epitetów opisujących to zdarzenie, za mało emocji, za mało dobrych opisów! Przez to prolog się skurczył, jakby był wyprany w za dużej temperaturze. Co za tym idzie: czytelnik nie może się wczuć w sytuację, a pisanie opowiadań to nic innego jak manipulacja czytelniczymi uczuciami, rozumiesz? Nie sztuką jest napisać, że ktoś wychodzi z piekła. Sztuką jest tak opisać to wyjście, żeby czytelnicy otwierali paszcze z wrażenia i chylili czoła Twoim umiejętnościom.

Przy rozdziale pierwszym z ciekawości zasięgnęłam po utwór muzyczny, jaki zasugerowałaś, ale gdzieś w połowie tak mi się gryzł z koncepcją przedstawianą w treści, że go wyłączyłam. Brzmi raczej jak do rozstania dwóch kochanków, a nie do śmierci ofiary, z którą wykreowany przez Ciebie upiór może zrobić wszystko! Inna kwestia, że ta nuta jest tak samo nudna jak „Zmierzch”, ale nie będę się na ten temat rozwodzić, bo szkoda czasu. Rada dla Ciebie: zrezygnuj z dostarczania czytelnikom efektów dźwiękowych, bo już wystarczająco dokładasz nam bolesnych wrażeń. Właściwie to z Twoich rozdziałów niewiele się dowiaduję, akcja jest tak szybka, jak rozwój wydarzeń w „Modzie na sukces”, więc błagam zwolnij, bo gubię wątki! W zasadzie nie dzieje się kompletnie nic, poza tym, że ciągle zmieniasz narratorów, za co mam ochotę Cię potraktować kilkudziesięcioma stopniami Celsjusza z mojego żelazka. Teoretycznie powinnam być Ci wdzięczna, że jednak są śladowe ilości dramaturgii, które pozwalają mi drzeć kłaki z głowy, ale jedyne do czego to prowadzi, to moje totalne wyłysienie. Kolejna dramaturgia (czyt. głupota), która doprowadziła do moich spazmów występuje w momencie, kiedy zaczyna się rozdział drugi. Ja rozumiem, że dziennikarze są wścibscy i tacy być powinni, ale na litość faraona, czyż Ty nie przesadzasz? Miejsce akcji – Londyn. Jeżeli tak, to musisz wiedzieć, że jest to jedno z trzech największych miast Europy, które liczy ok. 8 mln mieszkańców. Próbujesz wszystkim wcisnąć kit, że ktoś zobaczył sobowtóra tragicznie zmarłego chłopaka i napisał o tym artykuł w gazecie!? To ile londyńskie gazety muszą mieć stron? 600?! Kogo obchodzi egzystencja jakiegoś nic nieznaczącego chłopaka? Ja rozumiem, gdyby to był ktoś z rodziny królewskiej, kto jest powszechnie rozpoznawalny i medialny, ale tak? Moja łysina się powiększa, jak tak dalej pójdzie, to skoczę do apteki po jakiś szampon polecany przez Krzysztofa Ibisza…

Zauważyłam, że masz niebywały talent do chrzanienia fabuły. Kiedy zaczynało się robić ciekawie i kiedy byłam już prawie pewna, że to może być coś innego, Ty dałaś mi w brzuch tortowym nożem, sprowadzając wszystko do taniego romansidła, które pozbawiasz tajemniczości. Uważam, że rozdział 4 w ogóle nie powinien się na tym blogu znaleźć! Czemu nie mogłam pozostać w niepewności i zastanawiać się dlaczego Nathan nie mógł zabić tej dziewczyny do samego końca opowiadania? Po jasnego gwinta tłumaczysz się ze swoich pomysłów, jak dziecko, które narozrabiało i zostało wzięte na spytki przez panią przedszkolankę/babcię/whatever?! I teraz jak znam świat i życie, to będzie mamlenie i próby zejścia się, rozejścia i inne tandetne banialuki. Niedobrze mi.

Czytam dalej i stwierdzam, że może być już tylko gorzej z tym opowiadaniem. Ja nie wiem skąd bierzesz czytelników, którzy zgodnie twierdzą, że „to takie tajemnicze, gubię się w tym”, ale jedno jest pewne – inteligencją to oni nie grzeszą. Osobiście odnoszę wrażenie, że miałaś kilkaset różnych pomysłów na to opowiadanie, więc postanowiłaś to wszystko zmiksować i podać jako łatwostrawną papkę dla ludzi, których myślenie boli. Prawda jest brutalna. Miotasz się, mieszasz się, konkretów nie ma, jest tylko sranie w banie i pisanie w przypływie nowego pomysłu. Czuję, że Ty sama nie wiesz do czego zmierzasz, a wierz mi… to się staje irytujące po pewnym czasie.

Podsumowując, znów nic odkrywczego mi się nie trafia. Na dobrą sprawę, to nawet nie masz pomysłu na to opowiadanie, pozbawiasz je tajemniczości i wybebeszasz wszystkie informacje, jakie się tylko da, żeby czytelnik zrozumiał. Sorry very, ale misiem o bardzo małym rozumku to ja nie jestem i – co więcej – nie dam z siebie takiego zrobić, o. Prędzej się własnym gilem zabiję.

Zauważyłam teraz – o bystrości ma – że masz tu jeszcze jedno opowiadanie. Przeczytałam prolog i stwierdziłam, że jednak nie jestem taka wredna i nie zamierzam Cię pogrążać, zwłaszcza, że wyrobiłam już normę, więc czytać dalej – zwyczajnie – nie będę. Tym bardziej, że główna bohaterka przeprowadza się do Forks *rzygu, rzyg*.


Opisy: 2/5

Klika wysilonych zdań, które oberwały szrapnelem mielibyśmy nazwać opisami? Nie, to bardzo zły pomysł. Ja już się wypowiedziałam w podpunkcie powyżej, że ja nie czuję atmosfery, całość jest miałka i płytka i ani grama w tym oryginalności na domiar złego. Wyjście z piekła powinno ociekać krwią, powinno budzić jakiś skowyt egzystencjalny w czytelniku, a nie budzi. Dziwna sprawa. WRÓĆ… Byłaby to dziwna sprawa, gdybyś wiedziała co to jest epitet. Szoruj do Ciotki Wiki (byle nie do WikiLeaks, bo się Obama załamie) i natychmiast uzupełnij wiedzę. Czy nie czujesz, że to konieczne? Z mojej strony to w zasadzie powinno wystarczyć, ale znaj dobre serce, dziewczyno… Otóż bejb, musisz też nauczyć operować słowem. Nie każdy wyraz będzie stosowny w każdej sytuacji, tak jak nadwiślańskie chęchy nie sprawdzą się w roli scenografii do „Otella”. Przegrzebując słownik synonimów można się wiele nauczyć, a przede wszystkim dostrzec, że wiele wyrazów ma zamienniki, które mogą nadać tekstowi odpowiedniego charakteru. Potraktuj to jako zadanie domowe.

Co więcej, kiedy już zaczynasz z ciekawym zdaniem, to dowalasz za sekundę jakimś debilskim określonkiem. Na przykład: „Burza czarnym loków spływała po jej drobnych ramionach pieszcząc delikatnie jej atłasową skórę. Końcówki włosów zaś wtapiały się w brązowy materiał, służący za koszulę nocną.”. Słyszał to kto? Materiał służący na koszulę nocną? Pobodły Cię renifery, urwałaś się z choinki, czy z byka spadłaś? Przecież to w ogóle nie brzmi! Czy w normalnym życiu też mówimy, że materiał okalający me krągłości, służący za majtki, trzeba wyprać? Nie rozśmieszaj mnie, błagam. Zatem zabieraj się do pracy, ćwicz ile wlezie i nie poddawaj się, bo najgorsze to jeszcze nie jest. Wystarczy trochę popracować i można coś z tym zrobić.

Dialogi: 1/5

Tu będzie pod górkę. Nie żeby do tej pory łatwo szło, ale dialogi to jakieś wybitnie kulejące. Na obie nogi, niestety. Przede wszystkim źle wyróżnione. Spacje między myślnikami być muszą, bo zaciukam tępym narzędziem bez skrupułów. Poza tym nadajesz im jakiś taki patetyczny ton, jakim wróżka przemawiała w bajkach dla dzieciaków, a te określenia typu „aksamitny głos” wcale nie niwelują tego wrażenia. Taki przykład: „-Miłości moja. Wybaczyłam Ci, więc i Ty to zrób. Już nigdy więcej… Na wieki Twoja.” – khę? Sama nie wiem, co ta laska chciała powiedzieć, ale ona wychodzi tu na jakąś obłąkaną i wiesz co? Powinna się leczyć. To młodzi ludzie są! W dodatku z tego co zdążyłam się połapać, to żyją w czasach współczesnych i oni się do siebie zwracają jak Jagienka do Zbyszka! Litości, nadaj tekstowi trochę naturalności… Pamiętaj tylko, żebyś nie popadła w skrajność i nie zaczęła PIPać. Wnioski: potrzebny jest Arystoteles i jego zasada Złotego Środka.

Kreacja bohaterów i świata przedstawionego: 2/5

Miejsce akcji, oczywiście Londyn. Jakby nikt w Parzęczewie nie mógł zakaciupić chłopaka, który to potem zmartwychwstaje jako wampir. A „Pani Twardowska”? Ładna polska lektura z przesłaniem, a motyw diabła jest! Bloggerzy niestety w przytłaczającej większości nie potrafią docenić uroków własnego kraju i potem wychodzą takie kwiatki, że w mieście, w którym mieszka 8 mln osób, ktoś widział sobowtóra JAKIEGOŚ chłopaka. Ludzie, litości dla mojego zwoja… Wszyscy się tak bardzo zapatrują na zagranicę, jakby nie wiedzieli, że tam to jest ruja i poróbstwo! I pornografia w dodatku. Jeśli już tak bardzo się uparłaś na Anglię, to przynajmniej jakąś wiochę można było wybrać, o mrocznym klimacie i malowniczym położeniu. Nawet zmyśloną, Dżisas, trochę kreatywności. Reasumując: świat przedstawiony nie podoba mi się ni ciut. Nie dlatego, że wybrałaś takie, a nie inne, miejsce akcji, ale dlatego, że nie umiałaś go odpowiednio pokazać czytelniczym oczom. Wszystko ma słabe, a nawet ośmielę się rzec, że naciągane powiązania i szukanie wyjść awaryjnych z zaistniałej sytuacji bardzo widać. Jesteś przy tym tak zdesperowana, że zaczynam się bać do czego jeszcze mogłabyś się posunąć, gdyby zbrakło Ci pomysłów na płynne poprowadzenie fabuły.

Postacie… Tu znów problem, porównywalny do problemów cywilizacyjnych typu AIDS, bo z jednej strony widzę dobrze, że Nathan spełnia się w funkcji jadowitego i pałającego chęcią zemsty wampira, a z drugiej jednak wydaje mi się to wszystko spłaszczone i spłycone. To wszystko przez ogólny brak dynamizmu, dramaturgii oraz momentów newralgicznych, w których mógłby okazać swoje prawdziwe oblicze. Tymczasem kiedy okazuje się, że nie może zabić dziewczyny, nie dzieje się w nim żadna wyższa emocja. No, może dzieje się, albo taki był zamysł, jednak nie umiałaś tego dobrze pokazać. Znów wychodzi kulejąca umiejętność opisywania i będzie nam już chyba tak kuśtykała do końca oceny. Pocieszające jest jednak to, że ona KUŚTYKA, a nie PEŁZA, bo jak to mawiał stary, tłusty wieszcz: pełzają tylko istoty w niższych stadiach rozwoju. W każdym razie ja nie widzę jakichś ostro zarysowanych cech charakteru, przez co wydaje mi się nasz Nathan trochę zamulony. Przedawkował z zalewajką zapewne.

Druga nasza bohaterka to już osobna historia. Mam wrażenie, że kreując jej postać wzorowałaś się na jakimś patologicznie łzawym romansidle dla nastolatek. Rozpaczanie, płakanie, zawodzenie nad własnym losem, to chyba jakaś nowa choroba cywilizacyjna. Do tego desperacja, godna Belli ze „Zmierzchu”, i głupota postępowania. Doprawdy nie wiem, co gorszego może spotkać polską populację nastolatek, zapatrującą się w dzieła niekoniecznie wyższych lotów, że tak dyplomatycznie to ujmę.

Ogółem rzecz ujmując, postacie, miejsce akcji i wszystko w tym opowiadaniu jest nieostre. Oczywiście nie skamlę tutaj o jakieś niezdrowe skrajności, ale trochę „powera” i energii by się przydało. Fakt że opowiadanie ma być dojmująco smutne i rozpaczliwe, wcale nie musi się z tym wykluczać. No, to było tak tytułem pointy zawartej w bombastycznych słówkach, teraz po naszemu: TROCHĘ IKRY W TYM! Inaczej wszyscy poumierają.



Ortografia i poprawność językowa: 5/10

Oceniająca versus autorka bloga, czyli kolejny odwieczny problem i rozterka, niemalże werterowska, co tu zrobić z Pannicą, która niby pisać potrafi i rażącymi błędami nie szlachtuje wzroku, a jednak jej pisanina jest jakaś… niedoskładna, że się tak słowami pobawię. Generalnie (nie lubię słowa generalnie) nie mam do czynienia ze zbiorowym gwałtem na polszczyźnie, ale jednak za sam styl wypowiedzi mam ochotę obszarpać Ci ze dwadzieścia punkciszów.

Cytat: „Nagrobna płyta Podniosła się.”

Tak to właśnie jest, jak się minister edukacji uprze i będzie pakował w dzieciaki jak najwięcej języków, łącznie z arabskim, flamandzkim i mandaryńskim. Potem się wszystko pod kopułą kłębi, kotłuje i biedny nastolatek sam nie wie, w jakim języku czasowniki się pisze literą WIELKĄ, a w jakim małą. Gdybyś zapomniała… w języku polskim to z reguły małą literą.

Cytat: „Dźwięk kruszonych kości pod wpływem dotyku.”

Stylistycznie to zdanie jest taki pokopane, że normalnie ręce i majtki, i wszystkie inne (odstające od ulanej sylwetki ciała) członki opadają. Miało być tak w stylu „Ulissesa”, wyszło jak zawsze w przypadku domorosłych pismaków, którzy mają za duże mniemanie o sobie, żałośnie. Dźwięk pod wpływem dotyku… Brakuje chyba określenia, nie? W tym przypadku pewnie słowa „wydobywany”, choć to nie zmienia faktu, że żaden ze mnie Fidiasz i w gównie rzeźbić nie potrafię. Jeszcze!

Cytat: „Upioru, który pragnie tylko śmierci, tyko krwi.”

Aj waj! Ta fleksja to wredna bestyjka! Zrobiła nam jakieś dziwne stworzenie… Powinno być „upiora”, nauczyć mi się odmieniać przez przypadki, bojowe zadanie domowe nr 2! Jak tak dalej pójdzie, to się nie wyrobisz z odrabianiem lekcji do Euro2012.

Cytat: „Zacisnąłem gwałtownie pięści, ściskając zwitek papieru, potocznie zwany gazetą.”

Potocznie zwany gazetą… Znów jakieś porypane teksty puszczasz, kto to słyszał, żeby ludzie tak mówili! Naciskam właśnie w wyrazie wzburzenia małe przyciski, potocznie zwane klawiaturą… Koń by się uśmiał.

Cytat: „Czy mrs.Devils tak bardzo pragnie by jego serce przestało bić?”

Tak, na pewno tego pragnie, a teraz złap go, bo właśnie jego lewa stopa oderwała się od parapetu okiennego na 10 piętrze i zaraz skoczy! Co za głupie zdanie, nie mogę… Moja łysina jest coraz większa. Teraz mam placyk i wyglądam, jakbym miała wieniec laurowy z włosów! Poza tym zjadłaś spację, a tak już w ogóle poza wszystkim wystarczyłoby PAN Devils.

Cytat: „Bym wyrwał je z jego piersi śmiejąc się szyderczo?”

A przecinki to gdzie? Anna Maria Wesołowska wsadziła je do pudła na 10 lat za bezkarne hulanie po tekstach?

Cytat: „Żyję korzyścią ofiary. Nieprzypadkowej ofiary.”

Naprawdę? To on jest wreszcie filantropem, czy bezlitosnym mordercą?

Cytat: „Nienawiść przelewała się we mnie, jak woda cieknąca z kranu, którego nie da się zakręcić. Pod największym ciśnieniem!”

Trzymajta mnie, bo kogoś uszkodzę. Pytanie do publiczności: jeśli woda CIEKNIE z kranu, to:

a. kapie;
b. płynie powolnym strumieniem;
c. leje się jak woda w Niagarze.

Brawo, prawidłowa odpowiedź to A, zwycięzca otrzyma w prezencie gumowe dildo! Laureatem konkursu jest pan Jerzy Szprycha, który ma pytanie do autorki bloga: czy coś może cieknąć pod największym ciśnieniem?

Cytat: „Koniec z Tobą, złotko.”

Co to za kulfoniątko? List do kogoś wypłodziłaś? Chyba nie, dlatego zaznaczam, że w opowiadaniach zwroty do osób nie muszą być poprzedzane wielką literą. Capisci?

Cytat: „Na prawdę nie mogłem?!”

Naprawdę i zaprawdę powiadam Wam, że zaraz komuś łeb ukręcę z pełną świadomością umysłu i czystą premedytacją!

Cytat: „Wbiłam ostry, duży nóż prosto w jego klatkę piersiową tak, jak to on ośmielił się zrobić emocjonalnie.”

Ykhm. Jesteśmy w „Mamy cię”? Chyba dałam się na to złapać, bo moja mina wyraża teraz tylko i wyłącznie wymowne: „WTF”? Osobiście nie mam bladego pojęcia cóż oznacza ta zawiła fraza, niemniej jednak czuję, że mogłoby to być coś wielkiego, gdyby nie pewien szkopuł… Otóż, to zdanie po prostu jest bez sensu.

Cytat: „Moje maniery nie nakazywały pukania, więc przemierzyłem długie, wąskie pomieszczenie zwane korytarzem w wampirzym tempie.”

Znów to „zwane”, wstawione od czapy, które wyskakuje jak kudłaty Rumcajs z jaskini. Normalnie na pawie kolorowe się zbiera.

Cytat: „Od dłuższego czasu nie dawał znaku rzekomego życia.”

O, to jest właśnie ten moment, kiedy trza się puknąć w środek czoła i sprawdzać znaczenie słów, zanim się chlapnie jakiegoś farmazona w tekście. Jeśli nie wiesz cóż mogłoby oznaczać takie słowo jak „rzekomy”, to się nie wysilaj na dorzucanie go gdzie popadnie, bo to miłe nie jest dla nikogo.



Podsumowując, źle nie jest, ale dobrze ani tym bardziej śpiewająco, też nie. Radziłabym przetrzepać ten tekst kilkanaście razy, zagłębić się w jego RZEKOME przesłanie i wytępić całe to ścierwo, czyt. błędy. Warto też przeczytać kilka wartościowych książek (żeby było jasne: „Zmierzch” raczej do nich nie należy) i spróbować wziąć przykład z dobrych autorów. Z tego co wiem, to jeszcze nikomu nie zaszkodziło czytanie, więc powodzenia. I życzenia od Wicia z kicia.

Oryginalność: 1/5

Trudne słowo, wiem. Niestety stwierdzam niemal absolutny brak oryginalności na tym blogu. To wszystko już było. Znów trafia mi się odgrzewany kotlet z Biedronki. Naprawdę nie da się samemu ukręcić jakiejś mięsistej potrawy, a trzeba się zapatrywać na jakieś mizerne autorytety? Nie sądzę. Wystarczy poszukać w głowie kilku fajnych pomysłów, przemyśleć je i zacząć pisać, nie zapominając o sporej dawce autokrytycyzmu i dystansu do samego siebie. Z takim przepisem udać się musi. Na sam koniec twórczych fermentów dorzucić działania jakiejś dobrej bety i efekt murowany. Wystarczy słowo, jeden gest i nagle wiesz, czego od życia chcesz… tralalala, nie wiem jak to dalej szło.

Dodatkowe punkty: 0/10
Czy ja wyglądam na Caritas?

Punkty: 20/60
Ocena: mierna

Niewątpliwie na wyróżnienie zasługuje fakt, że pomimo tak długiego czasu oceniania ja jeszcze żyję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz