Witamy na Opieprzu!

Ogłoszenia z dnia 29.04.2016

Do zakładki "kolejka" oraz "regulamin dla zgłaszających się" został dodany nowy punkt. Prosimy się z nim zapoznać.

Zapraszamy do wzięcia udziału w rekrutacji!


niedziela, 23 stycznia 2011

(704) milczenie-duszy



Pies mi chrapie pod kolanem, noworoczne postanowienie właśnie poszło je… żyny zbierać, a ja – sędziwa Meei – zbieram kości nadgarstków do galopu i oceniam bloga zwanego milczenie-duszy.


Pierwsze wrażenie: 4/10
Łożesz Ty w trampki skubana! Dzwonić mnie po Chajzera, niech no tu z Vizirem i motylkiem z równikowej strefy klimatycznej zajedzie, bo nam ktoś atramentu polał na monitor! Chlusnął zdrowo, nie żałował, więc ktoś ten błąd naprawić musi, bo mi zbrukasz całą pościel tym specyfikiem! Myślę, że gdybym podstawiła pudełeczko pod monitor, to naciągnęłabym sobie roczny zapas niebieskiego tuszu do drukarki. Potem mogłabym sprzedawać po konkurencyjnych cenach i bić się z Rumunami o miejsce na urokliwym bazarku w centrum Łodzi. Może lepiej… w centrum TUSZyna? Ale byśmy naklejek Ąckiego nadrukowali! Pozostawię jednak tę wątpliwą przyjemność na inną okazję, kiedy stanę w sytuacji, w której nierząd okaże się jedyną drogą do wyrwania mnie z finansowego doła. Także dzięki za jakieś alternatywy, ale ja nie skorzystam i jeśli nie zrozumiałaś co chciałam powiedzieć, to doskonale Cię rozumiem. Sama mam z tym problem. Wracając jednak do kontemplacji tego niezmiernie urzekającego zakątka sieci, stwierdzam, że mam duszności. Otóż moja miła… tu na mnie nic nie wywiera wrażenia, bo ono na mnie napiera. W zasadzie to ten niebieski tak na mnie napiera, tak mnie przydusza, że jeszcze chwila, a będę mogła podzielić się z Wami wrażeniami z wizyty po drugiej stronie tęczowego mostu. Względnie strzelę se fotę i pokażę Wam jak wygląda kobieta z cyckami na plecach. Tak sobie myślę, że „nasycenie” to Twoje ulubione narzędzie pracy w programach graficznych, które czasem kryje się też pod kryptonimem „saturation”. Zaprawdę powiadam Ci, że jeśli nadal będziecie żyć w takim kazirodczym związku, to albo któreś z Was napięcia nie wytrzymie, albo ja nie wytrzymie, albo jeszcze coś/kogoś uszkodzę. Zauważyłam także z pewną dozą niepokoju, że Twoja oprawa graficzna spełnia dwie funkcje. Po pierwsze nasyca mi łeb atramentem, a po drugie wysysa mi ze łba zdolność konstruowania logicznych zdań. Wyobrażam sobie to jako wielki przewód bez wylotów, wewnątrz którego krąży przezroczysta breja pobierająca ze mnie siły życiowe, nasycająca moją banię tym zasranym kolorkiem, żeby za chwilę go rozlać po moim zwoju jako nieogarniony atramentowy śluz. Efekty uboczne już widać. Doprawdy nie wiem jak udało Ci się stworzyć taką diabelską machinę, ale podśmierduje mi to wszystko karuzelą w parku psychodeli, która kręci się jak obłąkana, aż trzeszczą trybiki. Lazurowa masakra nabojami do pióra, normalnie.

Nagłówek z kolei jest jednym z przeuroczych absurdów, na widok których na paszczę ciśnie mi się jedno pytanie, pt.: „co autor miał na myśli?”. Ta laska się wystroiła jak kornik na święto lasu… Na chusteczkę flanelową jej potrzebna parasolka, skoro – jeśli dobrze widzę – do kolan stoi w wodzie? Giry zamoczyła, to reszty nie może? Chyba, że Taftu nie używa, to możemy to wyjaśnić jako desperackie próby uchronienia fryzury… Ode mnie powodzenia. To było raczej kurtuazyjne, bo z autopsji wiem, że te próby spełzną na niczym, a już tym bardziej, jeżeli ona ma na łbie taki perz jak ja, który kiedy tylko zwącha trzy pierwsze krople deszczu przemienia się w wełnę kóz afgańskich. Jak dla mnie to raczej nieszczęśliwy dobór zdjęcia do tematu, bo ja poza paćkami to nie widzę na tym, ani nawet pod tym, ani tym bardziej w tym, nic urzekającego. Tak dosyć często wygląda mój monitor, kiedy mi się kichnie od serca, a wtedy to nawet dobry Boże nie pomoże.

Biegam oczami to tu, to tam i próbuje ogarnąć jakoś ten twór o zbyt dużym kontraście i już są pewne sukcesy w tej dziedzinie, ponieważ widzę winowajcę i sprawcę zamieszania, czyli niejaką Blue_Bell, która w twórczym szale stworzyła Twój szablon. Jakaś fetyszystka niebieskiego, jak pragnę zdrowia! Na Twoim miejscu poszczułabym ją Chajzerem i jego hordą wygłodniałych motyli ludojadów.

W poszukiwaniu niemiłych aspektów bytowania na Twojej stronie wpadłam na podstrony i mi się korkociąg w kieszeni „roztworzył”, bo taki bajzel naprawdę zasługuje na jakieś wyróżnienie. Stronę o Tobie pewnie gigantyczna dżdżownica wpieprzyła, linki wyglądają, jakby napisał je egipski faraon jeszcze przed naszą erą i wszystko ma jakieś egzotyczne nazwy, które mówią mi dokładnie tyle samo, co gówienko komara w Arizonie. Ogarnij to, błagam, zrób coś dla ludzkości i ogarnij ten burdel, bo mam ochotę zatrudnić alfonsa!

Zostawiłam na deserek przyjemności i chociaż Ty mnie niemalże utopiłaś w tym bławatkowym bagnie, to ja będę miła, porzucę zasadę „oko za oko, ząb za złotą plombę” i pomiziam za uszkiem, bo oto chciałam rzec, że adres mi się podoba i belka całkiem przyjemnie z nim współgra. Pocieszający jest fakt, że to Twoje pomysły, Twoja twórczość, a nie podejrzana działalność jakiejś Blue_Bell, która starannie podtruła atmosferę na Twoim blogu. Skisiła po prostu i dam se łeb upiętrolić przy samych kostkach, że wielu innych poległo na tej stronie, zaliczając klasycznego zgona, na widok tego oczojątrzącego kolorytu.

Wnioski powinny nasunąć się same: nie lubimy fetyszystów… Ee… Chciałam raczej powiedzieć, że powinnaś poszukać lepszego szabloniarza.

Treść: 11/25
Jak się okazuje, Twój kolor nie wyssał ze mnie jeszcze całej energii życiowej, dlatego bebłam się w tym bagienku dalej i zamierzam nadgryźć Twoją treść. Mam nadzieję, że masz coś więcej do zaoferowania w tej kwestii, bo ta atramentowa scenografia do „Pana Kleksa” jakoś do mnie nie przemawia. Wzroku mój, trzymam za ciebie kciuki, włosy, oczy, uszy i co tam jeszcze mam…

Fabuła: 4/10
Przyznam szczerze, że właśnie tego się spodziewałam. Smarka zamiast prologu, znaczy się. To może być pierwszy akapit rozdziału, ale raczej nie prolog, bo wbrew powszechnej opinii PROLOG, to nie rozdział, który ma opowiedzieć o czym będzie historia, a raczej wstęp i wprowadzenie do historii. Możesz się ze mną kłócić, ale tak to w praktyce wygląda i choćby skały srały, to tak będzie po kres świata. I zapewniam Cię, że to co Ty tutaj tworzysz, nie jest w żaden sposób prologiem. Raczej notą redakcyjną, którą umieszcza się z tyłu okładki. Taa, strasznie dużo się dowiedziałam. Jadziem, baco!
Rozdział pierwszy jest naiwnie irytujący i jeżeli dzisiaj zastanawiałam się, czy mogło mnie spotkać coś gorszego niż paradoks dychotomii Zenona z Elei, to właśnie dałaś mi odpowiedź na to pytanie: otóż mogło. Najbardziej w opowiadaniach młodocianych „pisarzynek” denerwuje mnie wywlekanie brudów, sztuczne nadawanie osobowości i opowiadanie o przeszłości głównych bohaterów w sposób esejowy. Ja pierdziu Wandziu, biografii to Ty raczej nie piszesz, więc co to za bełty?! Oczywiście, żeby nie było za łatwo walisz z grubej rury i robisz dokładnie wszystko to, co może mnie w fabule opowiadania dogłębnie poruszyć i wpienić. Niewątpliwie rozdział pierwszy reprezentuje sobą więcej niż prolog, ale dzięki temu jest więcej rzeczy, do których mogę się dowalić. Dałaś mi powody, serio. Po pierwsze czuję, że wysilasz się przy pisaniu na stworzenie dziwnej, nienaturalnej postaci. Tym samym, zgodnie z panującym w przyrodzie łańcuchem przyczynowo-skutkowym, czuję się umęczona niemiłosiernie. Więcej – to jest ciężkie jak żupan, który się zakłada, żeby chronić narządy wewnętrzne przed działaniem promieni Roentgena. Po drugie – dopiero zaczęłam czytać, a już cały ten tekst jawi mi się jako zapowiedź niebotycznie nużącej lektury. Się znaczy, że nie zaciekawiasz i jak na ten moment mogę rzec, że brak Ci polotu, a jeśli jest coś mniej ponętnego od Twojej pisaniny, to chyba tylko mój sąsiad, względnie słonica w ciąży. Gdyby fakt utraty pracy przez jakiegoś smarkacza gdzieś na drugiej półkuli był dla mnie interesujący, to pewnie byłabym osamotniona w swych poglądach. Po trzecie nie wczuwam się w klimat, bo nie ma epitetów i charakteru w tym opowiadaniu, a jakby wszystkiego było mało, to piszesz jakimiś monosylabami, z których ledwie co szósta do mnie dociera.
Drugi rozdział zaczyna mi natrętnie podśmierdywać jakimś tanim yaoi w związku z czym mam dla Ciebie dwie wiadomości. Jedną dobrą, drugą złą, zacznę oczywiście od dobrej, która to brzmi: nareszcie wiem o co tu kaman i do czego będziesz zmierzać. Jak już mówiłam jest też i zła wiadomość: nienawidzę yaoi, bo dzięki blogowym autoreczkom nie kojarzą mi się z wyuzdaniem i pasją, a raczej z marnym romansidłem, w której dwie główne role grają: kobieta z siurkiem i kobieta z siurkiem. Można rzec, że czuję się zniechęcona (o ile możliwym jest, żeby coś było w stanie zniechęcić mnie bardziej, niż ten szablon). W kwestii tego rozdziału nie mam do powiedzenia zbyt wiele, bo właśnie wielka gula stanęła mi w gardle i jak kret prześlizgnęła się pod moją skórą w kierunku dłoni, skutecznie blokując opuszki palców. Hmm… Utrata pracy przez tego dzieciaka wydała mi się zjawiskiem naciąganym do granic mojej psychicznej wytrzymałości. Nie chcę tu już wspominać, że powód był marny, ale straszliwie mnie irytuje to, że on tak naprawdę sam nie wie czego chce. Ach, ta dzisiejsza młodzież… Jeśli idzie o sen i dziwne pojawienie się osobnika płci męskiej w jego mieszkaniu, to czuję swoim wielkim kinolem, że się romans kroi. Biorę to na klatę, zaskocz mnie, bo jak dotąd potrafisz tylko i jedynie uprzedzać fakty.
Czytam sobie trzeci rozdział i zauważam pewne postępy. Pomijam już fakt, że błędów tu tyle, co kot napłakał, ale coraz bardziej się wczuwam, a zaręczam, iż łatwym nie jest wkręcić mnie w taką historię. Tym bardziej, że moje podejście jest dość brutalne do tego typu opowiadanek. Niemniej jednak, mimo tego że coś zaczyna się zawiązywać, to w moim – ostatnimi czasy nieco ciasnym – mózgu nie może się pomieścić, że ten cały Chiru wyskoczył, kuźwa, z pokeballa! Nagle se zamieszkali razem, jakby on domu nie miał, nagle robi jajecznicę i staje się „nauczycielem od uczuć”, a że zapytam: czy ten głupi Aki się nad tym nie zastanawia?! Po prostu znalazł nową rutynę i już go nie obchodzi, że on może gościć pod swoim dachem „Obcego 2”? Oczywiście nie chciałabym, żebyś mi tu trybem biograficznym dowaliła, ale myślę, że zrobienie kociokwiku w głowie Aki’ego (jak to się, na Boga, odmienia?!) mogłoby przyczynić się do zwiększenia pozytywnych aspektów tej historii. Rozumiesz, wtedy samego czytelnika wprowadzasz w zamęt i tym chętniej czyta, żeby dowiedzieć się jakie historia ma rozwiązanie. Mniemam, że to jasne.
Dalej mamy akcję rok później, przyjaźń, blah blah… Zastanawia mnie w tym wszystkim tak naprawdę tylko jedna rzecz, mianowicie: za co oni żyją? No wiesz, pytam z ciekawości, bo też bym chciała zbijać bąki całe dnie, miętosić się po kanapach i smażyć jajówę na patelni, ale niestety, żeby żyć to muszę zarabiać i zwykle nie mam czasu na przyjemności. Zdradzisz sekret? Może uszczęśliwisz tym połowę światowej populacji, kiedy wreszcie nieróbstwo się rozszerzy, a wszyscy będą żyć jak pączki w maśle. Super opcja. Poza tym zbyt wiele to się tu nie wydarzyło i znów się nudzę. Szkoda, że paznokcie mam krótkie, bo by poobgryzała z nudów.
No, nareszcie ten nierób robotę znalazł! Miało być fajnie, zrobił się z tego ckliwy bazgroł. Rozstania, łzy, trele morele, kwiatki rosną wiosną, a ja je zaraz powącham od dołu. Dobra, nie owijajmy w bawełnę, skitosiłaś. I nie, wcale nie dlatego, że się rozstali w takich okolicznościach, bo to całkiem normalna rzecz (może poza tym, że z Japonii do USA dojedzie pociągiem, bo to już pod sci-fi podjeżdża, ale niech będzie moja strata i sobie dośpiewam sama, że gdzieś się na samolot/statek przesiądzie), ale to pojawienie się Chiru w ostatniej chwili mnie rozwaliło. Jasne, przecież gdyby się nie pojawił to czytelniczki zapłakałyby się na śmierć i OTO TO WIDZISZ! Byłyby w czytelnikach uczucia, a tak chwila napięcia i wszystko gaśnie, klopsik. Z jednej strony rozumiem, bo ja zawsze mam problem z uśmierceniem/wydaleniem z opowiadania bohaterów, których lubię, ale trzeba nauczyć się to pokonywać. I ja trzymam kciuki, że i Tobie się ten wyczyn uda. Sama napisałaś, że nie zawsze jest różowo i z happy endem, to co mi tu brazylijskiego tasiemca tworzysz?
Oczywizda, wszystko się pięknie kończy, a mnie się wyć chce, bo to wszystko zakrawa o… banał. Zwyczajnie. Na koniec cytat, wieńczący dzieło: „I właśnie tak kończy się moja opowieść. Opowieść o tym, o czym nie mówi się na co dzień.”. Szczerze? Gdybyś tego nie napisała, to naprawdę nie wiedziałabym po co tu opublikowano sześć rozdziałów, serio. Bez ironii.

Podsumowując, Twoja fabuła jest naciągana jak mięśnie Pudziana przy rwaniu betonowego kloca. Niby tak, możliwe i mogłoby się zdarzyć, ale jednocześnie dziwnie infantylne. Miejscami było ciekawie, nie ukrywam, ale ogółem całość nie prezentuje sobą wysokiego poziomu, nawet jak na standardy Blogosfery.

Opisy: 1/5
Jakby nie patrzeć, to nie zauważyłam, żeby tekst od nich kipiał. Tylko mi nie zwalać na narrację, bo zapewniam, że nawet kiedy główny bohater jest ślepy jak kret, to opisy można dodawać i to takie, że włosy dęba stają i jeszcze kankana tańczą. Grzecznie proszę o dodanie ich do opowiadania. Jednak nie upominam się tu o elaboraty na miarę Szołohowa, ale przydałyby się jakieś dwa, trzy zdanka wstępne tworzące aurę. Nie powiesz, że nie. Poza tym popracowałabym nad opowiadaniem zwłaszcza w pierwszych rozdziałach, kiedy opis może wspaniale wprowadzić czytelnika w zaistniałe okoliczności oraz nadać tekstowi trójwymiarowego formatu. No, trza to trochę uwypuklić, żeby czasem coś wyskakiwało z monitora, a nie tylko grzecznie maszerowało w dwuszeregu. Capisci?

Dialogi: 4/5
Jedyna rzecz w tym opowiadaniu, do której dowalić się mogę najmniej. Były swobodne, naturalne i czasem zdarzało się nawet, że życiowe. Czasem zaistniały jakieś zgrzyty, ale nie sądzę, że warto się do tego przyczepiać. Myślę, że gdybyś jeszcze potrenowała to w tym zakresie doszłabyś do swego rodzaju perfekcji.



Kreacja bohaterów i świata przedstawionego: 2/5
Główny bohater to typ introwertyka z mottem życiowym „mam wysrane na wszystko”. Miejscami zakrawało mi to emo, miejscami o jakieś inne, równie niedorzeczne indywiduum, które żyje tylko dlatego, że oddycha i czasami przyjmuje/oddaje pokarmy. Próbujesz też wszystkim wcisnąć kit, że się zmienia w ciągu tego opowiadania, ale ja uważam to za bullshit, bo jak dla mnie to on przez cały czas jest upierdliwie irytujący. Nie wiem czy takie było założenie. Jeśli tak, to gratuluję pomysłu na zachęcenie czytelników do czytania poprzez notoryczne wkurzanie ich. Jeśli nie, to z kolei gratuluję braku panowania nad tym co sama piszesz.
Chiru z kolei jest kjutaśnym pokemonem, który cieszy ryja z wszystkiego, jak nagi w pokrzywach. Jego namolność – bo inaczej tego nazwać nie potrafię – zakrawa już o swego rodzaju patologię. Osobiście gdyby mnie ktoś tak łaził za dupą i truł z uporem sadysty amatora, to rozłupałabym mu czaszkę.
Niemniej jednak niemożliwym jest przeoczenie faktu, że ta dwójka jest wręcz naszpikowana antagonistycznymi cechami charakteru i choć wpieniająca, jak baba w ciąży przy sklepowej półce ze słodyczami, to nie można zaprzeczyć, że udało Ci się ich jakoś wykreować. Nie jest to może szczyt szczytów, ale jesteś na dobrej drodze.

Jeżeli zaś idzie o świat przedstawiony, to drżyjcie wszyscy Ci, którzy nie macie pojęcia zielonego jak może wyglądać kawiarnia w Japonii! Sama też drżę, gdyż jestem pozbawiona tej JAKŻE ISTOTNEJ dla opowiadania wiedzy. Powracamy tu do punktu, w którym mówiłam, że potrzeba opisów, niezwykle przydatnych w kreacji świata przedstawionego. Nie chodzi oczywiście o samo opisanie świata, ale także pokazanie pewnych zjawisk dla niego charakterystycznych; chociażby ludzkich zachowań – zarówno tych typowych, jak i mniej typowych – czy też ukazanie stosunku bohaterów do niego (pytania pomocnicze: dlaczego lubię ten świat? co mnie w nim denerwuje? i temu podobne).

Ortografia i poprawność językowa: 6/10
W Twojej miłościologii stosowanej występują kuriozalne spaczenia w stylu: „Miłość istnieje tylko w filmach i książkach. W prawdziwym życiu go nie ma.” Pytanie audiotele: kogo nie ma? Ponadto piszesz także, że: „Takie drobiazgi, jak miłość ich nie obchodzi.”. Pytanie audiotele numer dwa: co kogo obchodzi? Kurpie malowane, pogubiłam się! Tak pomieszane są te zdania, że nie wiem czy byłaby w stanie im pomóc tygodniowa terapia u profesora Miodka, a więc czuję, że moje skromne umiejętności są przy takich absurdach na straconej pozycji. Na przyszłość proszę… nie gwałć Fleksji, bo może i pociągająca jest, ale nie chcesz, żebym Cię za to potraktowała zestawem wymyślnych tortur, odbywających się przy użyciu debiutanckiej płyty Mandaryny. Dalej! Mam tylko kilka błędów, bo nie mordujesz zasad języka polskiego z zimną krwią, a morał tej bajki może być taki, że nikt nigdy nie otruł Twojej polonistki zeszłorocznymi ciastkami z Pierdonki.

„Jesteś. Zwolniony. Aki. Wynocha.”
A FUJ! Okropnie żeś to sobie wymyśliła! Kropka zawsze akcentuje koniec zdania, a więc chcąc to poprawnie przeczytać, trzeba się nagimnastykować, żeby to zabrzmiało. Zamiast tych poflufanych kropek mogłaś rozstrzelić litery na przykład, po imieniu postawić kropkę i znów rozstrzelić słowo „w y n o c h a”, a żeby podkreślić cały efekt wystarczyło dodać opis wypowiedzi, dla przykładu: „wypowiedział te słowa, mściwie cedząc każdą sylabę”.

„Gotowanie to była jego pasja, mimo, iż mu nie wychodziło.”
Sasasa, tu Cię mam! Polski to taki język, który ma wiele fajowych wyjątków; jednym z nich jest mój ulubiony, który mówi, że nie stawiamy przecinka przed „że” w wyrażeniach takich jak: „mimo że”, czy „pomimo że”.

„Leciał jakiś film, nie był zbyt ciekawy, ale nie miałem nic innego do roboty.”
Aha, miał skrzydła?

„Tylko z dwojoną siłą.”
Mówimy „ze zdwojoną siłą”!

„Pomogłem mu się rozpakować, a potem spędziliśmy cały dzień zajmując się sobą nawzajem.”
Doprawdy, jeszcze się nie spotkałam, żeby ktoś tak eufemistycznie i dyplomatycznie ujął temat oddawania się radosnej prokreacji! Chociaż nie wiem na ile się to sprawdza w przypadku gejów. Aj waj, mniejsza o większe części!

Podsumowując, tragedii nie ma, trwajmy w nadziei, że takiej nie zrobisz. Nie zmienia to jednak faktu, że styl Twoich wypowiedzi kuleje – zwłaszcza w rozdziałach początkowych – kiedy rzucasz kalekimi sformułowaniami i monosylabami. Zauważyłam też, że z lubością maniaka stawiasz spójniki na początku zdania, więc radziłabym zerwać, albo chociaż ograniczyć ten nałóg. O wiele nie proszę, tyle mi do szczęścia wystarczy.

Oryginalność: 1/5
Ja rozumiem, że w dzisiejszych czasach bardzo trudno o spotkanie w naturze takiego zjawiska jakim jest o r y g i n a l n o ś ć, ale to nie zmienia faktu, że powinniśmy do niej dążyć. Tobie się to średnio udaje, bo jedyny oryginalny wątek… Nie. W zasadzie tu nie ma oryginalnych wątków, bo to wszystko już było w wielu konfiguracjach, mrożone, odgrzewane i znów studzone. Osobiście mi się kichy wywracają na lewą stronę, bo brak kreatywności wśród polskiej młodzieży jest dobijający jak aktualna pogoda za oknem. Pomyślcie, obudźcie się kiedy z rewelacyjnym pomysłem i to opiszcie, a wtedy zadzwońcie po mnie, chętnie przeczytam.

Dodatkowe punkty: 0/10
Caritas dziś nieczynny, niedziela jest, nie!?


Punkty: 22/60
Ocena: dostateczna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz