Nerwowa reakcja na krytykę nie kładzie jej kresu. Przeciwnie, rodzi w oceniającym przekonanie, że ma rację w tym, co mówi. — Richard Carlson
Witamy na Opieprzu!
czwartek, 18 sierpnia 2011
(726) lol-xd-opowiadanie
Meeira po długiej przerwie w ocenianiu zamierza skopać komuś poślada, wrócić do wprawy i bujnąć to opuszczone miejsce do życia! Poproszę o werble… wyżywać się będziemy na blogu o dźwięcznie wdzięcznej nazwie
lol-xd-opowiadanie.
Pierwsze wrażenie: 0/10
Przypuszczam, że nie zapomniałam czym jest ironia. A nawet jeśli zapomniałam, to rozglądając się po Twoim rozkosznie urządzonym burdeliku na kółkach natychmiast sobie przypomniałam i serdecznie z góry dziękuję, że choć na chwilę nie muszę być miła dla samego bycia miłym, a mogę się na czymś popastwić. Pech chciał, że w mojej kolejce od dawien dawna zalega, droga Autorko, Twój blog i dźga mnie w poczucie estetyki rozpasanym, zmasakrowanym i bezkreśnie bzdurnym adresem, za co niestety całusków, oklasków ani tym bardziej nagród nie będzie. Jeśliby natomiast rozdawali nagrody Darwina w kategorii „najgłupszy adres dla bloga” możesz być pewna, że miejsce w ścisłej czołówce miałabyś zagwarantowane. Wtedy to firma Indykpol, która funduje nagrody, obsypałaby Cię pętkami tłustej kiełbasy i rocznym zapasem zużytego oleju z McDonalda. Tak się jednak nie stanie, bo do czynienia masz niestety ze mną, a nie z ekscentrycznym filantropem, który zamierza sponsorować zdziczałą ludzką rasę i smarować dupska wazeliną/smalcem/whatever. Patrząc na ten nieszczęsny adres, mogłabym wysnuć setki teorii, ale co tu gdybać… Jedynym najbardziej racjonalnym i słusznym stwierdzeniem będzie to, że Twoja kreatywność oscyluje na poziomie spróchniałego pnia drzewa i założę się o organy z kościoła w Parzęczewie, że Ty sama nie masz pojęcia cóż magiczne słowo „lol” oznacza, a tym bardziej nie znasz jego etymologii i dokładnego tłumaczenia. Tak naprawdę kij mnie to obchodzi. Jeśli zaś idzie o zawikłany zbitek liter „xd” to muszę przyznać – bije od niego tak wieloznaczny przekaz, że na pawie kolorowe się zbiera. Widać tylko słowo „opowiadanie” ma tu jakieś większe znaczenie, niestety tak zaskakujące śnieg w grudniu. Istna anomalia.
Anonim, którego słowa pokusiłaś się wrzucić w belkę jest głównym pretendentem do miana „banalisty sezonu”. Z miejsca serdecznie gratulujemy, bo jego stwierdzenie jest moim personalnym hitem number one od czasu rozmowy z babcią, w której informacja o jej problemach z zaparciami była najbardziej szokująca.
Patrzę na szablon i patrzę i… wybaczcie mam coś pilnego do załatwienia – zrzygam się na dworze. Dziewczyno, tworzysz najlepszy impresariat od czasu kiedy starożytni Rzymianie zamówili chrześcijan razem z lwami. Napisy na nagłówku, miksy literowe w tym gratis/bonus powtórzenie adresu, kolorystyka i całokształt ryje banię. Nie wspomnę już o czcionce, jawiącej się jako mała armia wyposażona w połyskujące halabardy, którymi zamierza wyłupić mi oczy. Zrób tu gruntowną przebudowę, ja Cię błagam, bo to gorsze niż św. Paweł z trampoliną na tournée po Palestynie. Poproś jakichś zdolniejszych od siebie ludzi o wykonanie mniej inwazyjnego szablonu z nutką subtelności, pozbawionego niestrawnych elementów i przede wszystkim takiego, na którym panuje względny porządek, bo nad chaosem i bogowie greccy zapanować nie potrafili.
Szykuje mi się tu takie Paranormal Activity, że już mi neurony trzeszczą złowieszczo, a to dopiero sam słodziutki początek… Proszę o pozwolenie na zejście śmiertelne!
Treść: 1/25
Wdepnęłam jak rzadko! Daruję sobie jednak skatologiczne metafory i oksymorony i przejdę do rzeczy, chociaż śpieszy mi się do tego tak jak budowlańcom stawiającym stadiony na Euro2012 do ukończenia prac wszelakich. Niestety po pobieżnym rekonesansie widzę tu jedynie potencjał intelektualny gotowanego ziemniaka, ale jak to mam w zwyczaju – nie uprzedzam się, a zabieram za czytanie.
Opisy: 0/5
Zachowujesz się jak człowiek, który zaledwie dzień wcześniej poznał tajemną sztukę budowania zdań złożonych. Jąkasz się i dukasz jak napalony królik, przed którym przebiegła zdrowa samica w rui. Twoje zdania to strzępy, a i w ogóle opisów jest tyle co kot napłakał. Przez cztery przeczytane przeze mnie rozdziały jedynym elementem, który ostatecznie mógłby zasłużyć na miano opisu jest sen głównej bohaterki, równie dramatyczny jak całe opowiadanie. Ani jedna łza się tu nie leje, ani jednego zarumienionego od żalu lica po prostu NI MA. Jak za Kononowicza. Dlatego skreślam to opowiadanie pod względem opisów na całej linii. Zresztą nie tylko pod względem opisów…
Dialogi: 0/5
Miażdżącą przewagę w Twoim opowiadaniu stanowią dialogi. I to nie byle jakie dialogi, bo prawdziwe drewniane i sztuczne jak kwiaty na corocznym zlocie handlarzy cmentarnych dekoracji. Mój hicior:
„- Mój ojciec umarł. – MAATKOO!!! zwariowałam! Zwierzam się dziewczynie którą znam 5 minut…”
Matko, w tym jest tyle EMOCJI, że zaraz mi pęknie łeb, odpadnie dupsko, a jajniki wypłyną uszami! Prawdziwa miazga emocjonalna, chłód niemalże arktyczny, co sprawia, że całokształt jest wyprany jak w Perwolu. Żadnego zawahania, żadnych sprzecznych, targających bohaterką uczuć, no nic. Nie dość, że widzę w tym wszystkim potencjał gotowanego ziemniaka, to jeszcze zdolności emocjonalne rozgniecionej moreli. A niech mnie obtoczą w jajku i bułce! Dziewczyno, ta ocena zawiera więcej skrajnych uczuć niż całe Twoje opowiadanko… Szarpnij tym jakoś, pobaw się słowem, daruj sobie dukaninę i postaw się wreszcie na miejscu głównej bohaterki, to może coś dobrego z tego wyniknie. Póki co – porażka.
Kreacja bohaterów i świata przedstawionego: 0/5
Raczej jej brak. Nie mam bladego pojęcia gdzie rozgrywa się akcja, jedyna poszlaka to splatające się języki: polski i angielski. Czyli jakiś zakład dla internowanych polskich kryminalistów w USA, albo gdzieś tam na świecie. Jeśli idzie o kreację bohaterów: falujące, nudne hatfinaty bez zdolności odczuwania czegokolwiek, pozbawione ostrości i cech charakteru. No wprost rewelacja.
Fabuła: 1/10
Już w pierwszym rozdziale wieje taką nudą, że moje spragnione błyskotliwości serce zostało przeszyte zimnem na wskroś i czuję, że moje życie już nigdy nie będzie takie jak przedtem. Jakoś niespecjalnie obchodzą mnie żarty z psich paznokci nijakiej Ashley i śmiechy w tajemniczym „sQl, bo czuję się jak ufoludek, który przyleciał z innej planety i tej Twojej polskiej, zawiłej mowy ni w ząb nie rozumie. Jeślibym zaś miała przedstawić Wam, drodzy czytelnicy oceny, o czym jest pierwszy rozdział, przysięgam, że nie umiałabym na to – zdawałoby się – banalne pytanie odpowiedzieć. Cały czas jest nuda jak w zamrażarce, gdzie nawet maleńkie światło nadziei nie przetrwa… Piosenka, którą utworzyła główna bohaterka jest wprost porażająca, i tak właśnie, ja nie skapowałam, a tu się okazuje, że to z repertuaru Miley Cytrus. Jezusie Nazareński, ona jest jakimś sadystycznym hodowcą termitów wyżerających mózgi „hot nastkom”! W dodatku to zakończenie rozdziału przyprawiło mnie o konwulsje, cytuję: „Obudziłam się wcześnie, ale nie mogłam już spać, więc doprowadziłam się do porządku, zeszłam na dół a tam…”. Emocje jak przy smarowaniu chleba, po prostu.
Z drugiego rozdziału nie kapuję nic. Zmienia mi się tu narrator, ktoś kopnął w kalendarz, dzwonią jakieś popieprzone telefony, matki wiszą na słuchawkach, no sceny dantejskie! Jakieś nowe postacie, same dialogi, kuźwa mać, o co tu chodzi?! Masz jakąś legendę/didaskalia/przypisy dla ograniczonych? Czytałam sześć razy – nie rozumiem nadal zbyt wiele. Opcje są dwie: albo ja jestem tępa jak tłuk do mięsa, albo Ty masz problem z wyrażeniem swoich myśli w logicznych zdaniach. Stawiam na to drugie.
Jadę dalej. Fabuła posuwa się naprzód o tyle, co astmatyczna mrówka z ciężkimi zakupami, a ja wciąż nie ogarniam. Ewidentnie z kimś jest coś nie tak. Wreszcie się dowiedziałam, że samobójstwo popełnił ojciec głównej bohaterki , a ta jak przystało na kochającą córkę idzie normalnie do szkoły (jedyne różnica polega na tym, że ma spuszczoną głowę) i poznaję niejaką Żelę. Wieczorem oczywiście, żeby skopać mi zwoja pisze kolejną denną piosenkę i określa się mianem „dziwnej”. No, normalna to ona nie jest. Cały czas mam wrażenie, że tekst jest wyprany z emocji i cofam moje zdanie, że umiesz budować zdania złożone. Tobie nawet z trudem przychodzi walnięcie zdania prostego, nie mówiąc o wszelkich złożonościach. Jest jednak pewna zaleta tego – nie dowalasz interpunkcji, bo nie stwarzasz nawet takiej możliwości, jednak sama nie wiem co gorsze.
Czwarty rozdział to już prawdziwy hard, jazda bez trzymanki na łódzkim rollercoasterze, którego sam stan techniczny przyprawia o ból flaków, nie mówiąc o wsiadaniu i przejażdżce. Opis snu, sraty taty, dupa w kraty. Potem nasza „kochająca tatusia” bohaterka idzie na lody i śmieje się jak mysz do sera. Doprawdy, zadziwia mnie Twoja nieznajomość ludzkich reakcji na różne zjawiska. W dodatku nie posiadasz czegoś takiego jak empatia – trudne słowo, wiem – i nie masz zdolności wczuwania się w sytuację, a już tym bardziej nie potrafisz jej opisać. To i wiele innych czynników sprawia, że zaniechuję dalszego poczytywania Twojego żałosnego dzieła, na rzecz czynności bardziej górnolotnych.
Kochanie, daję Ci jeden punkt tylko i wyłącznie dlatego, że nie zaczynasz od motywu przeprowadzki. Niech stracę.
Ortografia i poprawność językowa: 2/10
Powiem Ci, moja perełko, że na tym polu nawet nie ma żenady. Błędów jakichś tragicznych nie ma, znaczy się dziecko nauczone korzystania z dobrodziejstw cywilizacyjnych i w szczwany program Word wyposażone. Dobrze… Na tym jednak koniec pozytywów, bo wszystko w czym wujaszek Word nie pomoże skopane do granic możliwości.
Cytat: „Chciałeś żebym zawału dostała??”
Dwa znaki zapytania to albo o jeden za mało, albo o jeden za dużo. Terry Pratchett nawet mawiał, że z trzech wykrzykników/pytajników korzystają tylko niestabilni emocjonalnie, ale ja bym była spokojna, bo Tobie z pewnością żaden rozstrój emocjonalny nie grozi. Przynajmniej nie na poziomie tego opowiadania.
Cytat: „Z resztą, co by nie było, nie usprawiedliwia to twojego zamachu na moje, jakże cenne życie. – ostatnie zdanie powiedziałam z ogromną powaga i miną pani Stuply, następnie oboje wybuchnęliśmy śmiechem.”
Z resztą to można wrócić ze sklepu, natomiast ZRESZTĄ… nieważne. Powinno być napisane łącznie. Zgubiłaś także przecinek po „cenne”, ponieważ jest to wtrącenie w tym kontekście. A tak już ostatecznie to chciałam dodać, że opis wypowiedzi powinnaś zacząć z wielkiej litery, bo jak jest kropka to litera gigant musi być bezapelacyjnie. No i „wybuchliśmy”. Może zrujnowałam Ci właśnie dzieciństwo, ale nic nie poradzę. Zasady polszczyzny są nieubłagane.
Cytat: „Po jakimś czasie, moja rodzicielka chyba postanowiła mi powiedzieć, co się stało, ale raczej nie wiedziała jak to obrać w słowa.”
Obrać to można kartofle na niedzielny obiadek, a ona pewnie coś UBIERAŁA w słowa, ale to taka drobna sugestia. Poza tym w jednym z nielicznych zdań złożonych porąbałaś interpunkcję, bo ten przecinek przed „co się stało” jest absolutnie zbędny.
Cytat: „- Ale… Skąd… Skąd Wy się dowiedzieliście?- ja.
- Uuupss… No więc… – Zac zaszął się jąkać”
Ten cytat tu jest po pierwsze ze względu na literówkę, po drugie ze względu na beznadziejnie rozciągniętą onomatopeję, która lepiej wygląda jako zwykłe „ups” i po trzecie ze względu na ten durny opis wypowiedzi głównej bohaterki. Nie piszesz dramatu, tylko opowiadanie, kochana, więc albo rozwijasz opis wypowiedzi, albo go sobie musisz darować, bo to „ja” jest wprost irracjonalnym wymysłem.
Teraz rzecz ostatnia, wyjaśniająca dlaczego pomimo braku katastrofalnych błędów przyznałam tak mało punktów. Otóż styl wypowiedzi całego opowiadania jest zwyczajnie godny pożałowania.
Cytat: „Nic nie powiedziała. Jej twarz nie zdradzała żadnych emocji. Z wyjątkiem jednej. Ale nie wiem, czym była. Na pewno nie litością. Wydawało się, że jest jej szczerze przykro. Chyba się zaprzyjaźnimy. Przytuliła mnie. To było takie… naturalne. Większość lekcji miałyśmy razem, z czego się ucieszyłam. Ona chyba też. Gdy tylko było to możliwe siedziałyśmy razem.”
Cytat mówi sam za siebie, chyba każdy rozumie o co mi chodzi. Tak, o te krótkie oberwane szrapnelem zdania , wyrwane z kontekstu hipotezy i tragiczny przebieg całości. Bardziej się nie śmiałam od czasów, kiedy ktoś powiedział, że Lady Godiva wjeżdżając do Coventry nie miała się w co ubrać.
Oryginalność tematyki: 0/5
Jakby Ci to powiedzieć… Może prosto z mostu? Z oryginalnością Twoje opowiadanie ma tyle wspólnego co ja z mnichami z Szaolinu. Czyli po prawdzie – kompletnie nic. Nie porywa to, nie ma szalonych zwrotów akcji, całość jest nużąca i infantylnie irytująca. Prędzej dam sobie utłuc ozór tłukiem do mięsa i przybić cegłą do podłogi niż przyznam Ci tu jakieś punkty. Nie na moje nerwy takie blogi i autoreczki szukające sławy wśród blogosfery. Adieu. Punkty: 3/60
Ocena: niedostateczna.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz