Witamy na Opieprzu!

Ogłoszenia z dnia 29.04.2016

Do zakładki "kolejka" oraz "regulamin dla zgłaszających się" został dodany nowy punkt. Prosimy się z nim zapoznać.

Zapraszamy do wzięcia udziału w rekrutacji!


wtorek, 13 grudnia 2011

(743) yvonne-delacour

Kolejna ocena, poszło gładko, chęci miałam wielkie, nadzieję też, ale z tego wszystkiego wyszło jedno wielkie, przysłowiowe De.
Yvonne Delacour, proszę państwa.
Pierwsze wrażenie: 4/10
Dzień dobry, panno Yvonne Delacour, zajmę się teraz panią. Zaczniemy od danych personalnych. Imię i nazwisko jako adres – nic ciekawego, nic zachwycającego, ale – o dziwo – zapadające w pamięć. Nie wiem, czy sama to zauważyłaś i dlatego wklepałaś właśnie personalia, czy to tylko taki przypadek, ale mózg człowieka zdaje się mieć funkcję właśnie ich zapamiętywania – a przynajmniej ten Ahowy. Całkiem sprytne, nie powiem. Sama Yvonne zdaje się być popularnym wśród bloggerek imieniem dla bohaterki. Zastanawiam się tylko, dlaczego nie wymyśliłaś, droga autorko, innego nazwiska dla niej, zamiast przysposabiać to, które zostało już wykreowane przez Rowling. Czyżby była przodkiem Fleur? A może dalekim powinowatym? Kanon rozpada się na kawałki nawet przed rozpoczęciem czytania, moja droga, a to nie jest dobre.
Smutnawo na tym Twoim blogu, droga Yvonne, nie powiem – grafit przyprawiony połowicznie przetrawioną, zielonkawą treścią żołądkową nie nastraja optymistycznie, a wyprana z intensywności kolorów grafika u góry, mimo że ich pełna, potęguje jedynie wrażenie ciężkości. Czcionka, na moje i Twoje szczęście, jest całkiem spora i w nieźle dobranym kolorze, jednak pochylenie jej nie wspomaga czytania. Staje się przez to mniej wyraźna i nieskora do współpracowania z oczami. W moim świecie pochylenie stosuje się w opowiadaniu tylko wtedy, kiedy cytuje się treść czegoś lub myśli bohatera, ale przecież nasze światy mogą się różnić. Mimo wszystko – zapewne większość czytelników przyzwyczajona jest do czytania czcionki postawionej na baczność i jest to (przyzwyczajenie, nie stanie na baczność oczywiście) wynikiem książek, gazet czy etykiet od szamponów. Ale, ale, do czego zmierzam? Po prostu – czcionka zastosowana w informacji jest o wiele lepiej wyglądająca.
Nagłówek przedstawia dziewczę i chłopca, zapewne głównych bohaterów. Czarnowłosy chłopiec z okularami i w szacie Hogwartu może być tylko dwoma osobami – Harrym lub Jamesem Potterem i, mimo że na książce trzymanej w prawej łapce napisane ma „Harry Potter”, bardziej prawdopodobnym wydaje się być ten drugi. Dlaczego? Ano, bo w czasach pana Rogacza żadna Delacour nie została wspomniana. Panieneczka zaś to zapewne nikt inny jak tytułowa bohaterka, dorzucona bezczelnie do świata Huncwotów. Pewnie jest piękna. Zaczynam się bać.
Przejdźmy do wyglądu menu, które zostało rozbite na dwie części. Nad postaciami widzimy linki do poszczególnych dodatków, takich jak słowko o autorce, kilka słówek o bohaterach, zaś w osobnej kolumnie widnieje statystyka. Jest ona niepotrzebnie i nieestetycznie okraszona kilkoma wyrazami (nie wystarczą same cyferki?). Księga gości, która, jak mi się zdaje, już dawno odeszła do lamusa i została uznana za lidera w zaśmiecaniu przestrzeni. Przecież to samo, co w księdze gości, można zawrzeć w komentarzu… Tę długą listę menu kończy cytat, w dodatku inny niż ten, który jest na belce. Ładnie, zgrabnie, bezbłędnie zapisany, co się ceni, moja droga. Ale, ale, nie samymi cytatami układ bloga żyje – rozbicie, czy to dzielnicowe, czy emocjonalne, czy menu, nie wygląda najlepiej. Dobrym pomysłem jest, tak często stosowane na blogach, umieszczenie wszystkiego w jednej kolumnie. Takie to estetyczne wtedy, moja droga.
Treść: 2/25
Dobrze, dobrze, mamy historię o Yvonne Delacour będącej w Hogwarcie. Wraz z Huncwotami, rzecz jasna, i kilkoma przyjaciółkami. Rzecz jasna. Odpychając na bok złe myśli i przeczucia, przeczytałam wszystko, co miałaś mi do zaoferowania, moja droga. Nie było tego wiele – zaledwie dwanaście rozdziałów, każdy średnio, z tego co mi wyszło w wydruku, po dwie strony – przeżyłam. Niech Ci będą dzięki, że to nie było dłuższe i że wyrywanie włosów w moim przypadku odbywa się bezboleśnie.
Rozdział pierwszy, zatytułowany „List”.
Długością nie powala, a nudą wieje na całego, moja droga. Nie powiedział Ci nikt, że początek wpływa na decyzję czytelnika, czy wgłębić się w dalszą treść, czy też nie? Została nam przedstawiona główna bohaterka – Yvonne, a także jej przyjaciółka – Amanda. Jak się dowiadujemy z pierwszych zdań pierwszego akapitu, nie znają się od dawna, jednak czują, jakby spędziły ze sobą całe życie. Urocze. Sporządzają umowę, na podstawie której wymagają od siebie mówienia prawdy. Następnie zauważamy przeskok czasowy i dowiadujemy się, że panna Yvonne Delacour dostała list z Hogwartu. Dlaczego większość opowiadań na podstawie Harry’ego Pottera rozpoczyna się dostaniem listu z Hogwartu? Dlaczego nie można pominąć tej jakże ważnej części? Można!
Yvonne boi się, oczywiście, powiedzieć o liście swojej przyjaciółce, ponieważ ta może uznać ją za niespełna rozumu, jednak już chwilkę później jest pod jej domem z zamiarem przyznania się do umiejętności magicznych. Na biurku Amandy dostrzega znajomą kopertę. Na tym kończy się rozdział.
No, to było najbardziej niespodziewane zakończenie, jakie miałam przyjemność czytać, moja droga Yvonne. Zachwyciło mnie – nie wiemy, co też może stać się dalej, bo przecież nie każdy list wyglądający jak ten z Hogwartu, może być listem z Hogwartu! Ponadto – och, kto to widział, żeby przyjaciółki przypadkiem dowiadywały się, że obydwie dysponują magicznymi umiejętnościami?
Znudzona Aha przeskakuje do następnego omawianego rozdziału.
Rozdział trzeci, nazwany „Szlaban”.
… W którym Yvonne spotyka się z Amandą i są smutne, że trafiły do oddzielnych domów. Dowiadujemy się, że panna Delacour ma problemy z nadinterpretacją, ponieważ po wymianie kilku zdań z rzeczoną, wysnuwa wniosek, jakoby ta już nie chciała się z nią przyjaźnić. Następuje przeskok czasowy cztery lata w przód. Yvonne nadal przyjaźni się z Amandą, czego nigdy bym się nie spodziewała, no gdzie tam. Dostaje szlaban – a to niegrzeczna, nie słuchała na transmutacji! Kiedy pojawia się w gabinecie McGonagall, trafia w nią strzała Amora, serce zaczyna ze zdwojoną siłą przepompowywać krew (adrenalina), a kolanka miękną na widok orzechowych ócz. Następnie dostaje karę polegającą na przepisaniu czegoś dziesięć razy. Zgrzytam zębami. Dziesięć razy?! Przepisanie?! Ja rozumiem – umycie nocników w Skrzydle Szpitalnym pod okiem Filcha, żmudne polerowanie schodów szczoteczką do zębów znowuż pod okiem Filcha, ale że przepisanie czegoś dziesięć razy? No, moja droga, swojej bohaterki to Ty nie przemęczasz, a gdzie tam.
Podirytowana Aha chwyta za rozdział któryś kolejny.
Tym razem niech będzie rozdział siódmy, zatytułowany „(…) jestem najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi”.
Yvonne wybiera się na randkę ze wspomnianymi orzechowymi oczami, w związku z tym jedną czwartą rozdziału zajmuje opis kroków, jakie podjęły jej przyjaciółki, aby wyglądała jak najlepiej i oczarowała sobą Arthura Orzechowe Oczy. Po długich godzinach męczarni, spotyka się w końcu ze swym ukochanym i idą na błonia, aby rozkoszować się pięknem natury. Zaradny i Romantyczny Pan Orzechowe Oczy rozkłada kraciasty kocyk i wykłada na niego masę przysmaków, jak podejrzewa bohaterka, zwędzonych z kuchni. Siedzą tak, rozmawiają i czują, jakby się znali od zawsze, ponieważ tak dobrze im się gada o wszystkim i niczym. W końcu zaradny pan Tajemniczy Krukon pyta się, czy może coś zrobić. Aha zaciera rączki, przebiera nóżkami, krzyżuje kolanka i zagryza dolną wargę, tak się ekscytuje tą całą sytuacją. Yvonne zamyka oczy, a jej książę z bajki – och, cóż za zaskoczenie! – całuje ją.
Żeby nie było, Aha do omówienia wybiera najciekawsze rozdziały na blogu. Takie, w których się najwięcej dzieje, rzecz jasna.
Teraz chwycimy rozdział dziesiąty, „Pamiętnik”, ponieważ wydarzenia tutaj przybierają niesamowity obrót. Ha, żartowałam.
Słowem wyjaśnienia – w poprzedniej części główna bohaterka chciała się dowiedzieć, dlaczego Huncwoci poszli do Zakazanego Lasu, więc się włamała do ich pokoju i odnalazła pamiętnik Lunatyka.
Pamiętnik zawierający infantylne wpisy zaczynające się od „Drogi pamiętniku”.
Yvonne, zupełnie nieskrępowanie przeglądającą zapiski, zaskakuje tupot stóp i śmiech. Oczywiście nie wie, co ze sobą zrobić, więc wyrywa stronę z pamiętnika (nikt przecież nie zauważy!) i chowa go na swoje miejsce. Huncwoci wchodzą, Black składa niemoralne propozycje (dlaczego jedna z moich ulubionych postaci jest często przedstawiana jako cham, gbur i prostak? Może nie był aniołkiem, ale ej! To nie fair!), a potem panna Delacour, jakby nigdy nic, sobie z dormitorium wychodzi. Wychodzi też z Pokoju Wspólnego, napotyka Orzechowe Oczy, jedzą ładnie śniadanie, och i ach, idą na błonia, a potem Yvonne przypomina sobie o wyrwanej z pamiętnika kartce, czyta ją i – och nie! – dowiaduje się, że Remus jest wilkołakiem. A potem podnosi wzrok i – ponowne „och nie” – zauważa właściciela wpisu, trzymającego swój pamiętnik. Tudududum – to była muzyczka nadająca chwili dramatyzmu.
Przejdziemy do rozdziału ostatniego, dwunastego, zatytułowanego „Pokój Życzeń”, w którym to główna bohaterka trafia do jakiejś sali, w której znajduje się szafa. Szafa zaczyna się otwierać, więc Yvonne daje susa pod stół, aby coś wychodzące z mebla jej nie dostrzegło. Tutaj jeszcze istnieje logika, z tym się mogę zgodzić, jednak dalej następuje niespodziewane – otóż panna Delacour, usłyszawszy strzępki rozmowy dwóch tajemniczych postaci, postanowiła wyjść spod stołu. Tak ot, bo co jej mogą zrobić, nie? Stanęła przed kobietą i mężczyzną, a ci nic nie uczynili, tylko zaczęli się śmiać. Tak jakby pojawienie się znikąd w Hogwarcie nie było czymś, co trzeba ukryć. Jakby pojawienie się znikąd w Hogwarcie było możliwe – od tego trzeba zacząć. Następnie panienka wyciąga różdżkę, lecz zamiast rzucić jakiekolwiek zaklęcie, wybiega. Nikt jej nie goni, a ona, zamiast popędzić do dyrektora, postanawia nic nie mówić.
Poznajemy jej przygłupiego adoratora – Michaela, który biega się za nią od kilku miesięcy i nie daje jej spokoju. Czy ktokolwiek, kiedykolwiek spotkał człowieka uganiającego się za dziewoją przez dłuższy czas, mimo wyraźnych oznak braku zainteresowania z jej strony? Yvonne go ignoruje, czytając książkę. Niestety nie wiemy, co też się z adoratorem dzieje, ponieważ narrator szczędzi nam opisu jego dalszych losów. Zamiast tego pojawia się James, wyciągający niemalże siłą naszą biedną pannę Delacour, ponieważ, jak twierdzi, musi jej coś pokazać. Pokazuje Pokój Życzeń, w którym ma zamiar zrobić – och, to takie zaskakujące – urodziny panny Evans.
Co mnie najbardziej zaintrygowało, to obecność w wygenerowanej sali kredensów na alkohol.
Wyrwę sobie kłaczek włosów, tak na uspokojenie. Albo przywalę w coś głową. Ech, okropne łóżko, nie ma tutaj nic twardego.
Odpędzenie demonów przeszłych przeczytanych blogów poszło na marne – miałam nadzieję na coś nietuzinkowego. No niestety, powitał mnie Hogwart zamieniony na dom schadzek, gdzie magia służy tylko do poprawienia urody i spłatania psikusa Smarkerusowi, a nauczyciele zdają się nie istnieć, uczniowie zaś jawią się niczym płaskie kartki papieru, które wyróżniają jedynie kolory oczy i włosów. Ale, ale, ja to wszystko ładnie rozpiszę.
a) Opisy: 0/5
W pewnym momencie zapomniałam, co to w ogóle znaczy słowo „opis” – musiałam zajrzeć do encyklopedii, nie kłamię! No, może troszkę hiperbolizuję. Twoje opowiadanie to pustka, Twój Hogwart to nic, Twoi bohaterowie, moja droga, nie istnieją, a nawet jeśli, tp składają się z samych oczu i włosów. Zaś zamek to Wielka Sala, jakieś drzwi, błonia. Gdybym ładnie poprosiła, popracowałabyś nad tym?
Oczywiście mamy opis wyglądu Yvonne, która wybiera się na randkę, mamy też opis sali, w której odbędą się urodziny Lily – to wszystko. Ten ostatni złym nie jest, brakuje w nim troszkę magii, ale jednak – dobrze się go czytało. Chociaż po tak długotrwałej, opisowej pustce, każdy czyta się wspaniale. Teraz mogłabyś zapytać „A to nie wystarczy? Tam były opisy!”, a ja, z obłędem w oczach, ze złośliwym uśmiechem na ustach i z rózgą w dłoni, odpowiedziałabym krótko i dobitnie, że nie. Za wystarczający opis nie można też, niestety, uznać wtrąceń „orzechowe oczy”, „rudowłosa przyjaciółka”, „piękne oczy”, „orzechowe oczy” (czy ja o nich już nie pisałam?), „kruczoczarne włosy”, nad czym bardzo ubolewam, bowiem z chęcią bym Ci wlepiła kilka punkcików. Albo chociażby jednego – nie chcę być tą złą przecież – jednak za perełki w stylu „Przy jej biurku siedział ciemnowłosy chłopak z ciemną karnacją (Ciekawe, co tam robiła. I o czym rozmawiali?). Kiedy podniósł na mnie wzrok zahipnotyzowały mnie jego ciemno brązowe oczy” powinnam uciąć Ci rączki przy samej szyjce. O, a za tą – „Usłyszałam cichy huk (oksymoron!) i moim oczom ukazały się jakieś różowe kształty. Po chwili ułożyły się w wielki napis „Kocham Cię Lily! Twój Rogacz” – zrobiłabym Ci coś, czego nie sposób nawet opisać. Ten tutaj? „Spojrzałam w okno. Słońce świeciło bardzo jasno. Po chwili mój wzrok zszedł niżej i natrafił na niewielki stolik.” Wiesz, jaka była moja pierwsza myśl? „Co robi niewielki stolik za oknem?”
Może podrzucę radę? Jako oceniająca czuję się zobowiązana, by sprawić, że świat i autorzy opowiadań blogowych zmienią się na lepsze, dlatego podpowiadam – postaraj się opisywać.
To naprawdę nie jest trudne. Rozejrzyj się wokół, kiedy jesteś na spacerze, zanotuj w myślach, co zauważyłaś najpierw, czemu się później przyjrzałaś (podpowiem – najpierw oko ludzkie rejestruje światło, następnie kształt, a dopiero potem szczegóły) i postaraj sobie stworzyć jakiś ładny opisik tego w główce. A potem możesz to wykorzystać w opowiadaniu – w końcu, jak bardzo pogoda w Wielkiej Brytanii by się nie różniła od naszej, zawsze punkty wspólne się znajdą, zwłaszcza, że jesteśmy w jednej strefie klimatycznej. A jeszcze lepiej i łatwiej jest z pomieszczeniami. Ponadto – kolejna mała rada – nawet jeśli piszesz fanfick i jesteś pewna, że czytelnicy wiedzą, jak wygląda Wielka Sala, jak wyglądają błonia, a jak dormitoria, opisanie ich jest wskazane. Ba!, niedopuszczalnym jest pominięcie opisu.
b) Dialogi: 1/5
W przeciwieństwie do poprzedniego punktu, dialogi u Ciebie istnieją, Twoi bohaterowie ze sobą rozmawiają, a to dobrze wróży na przyszłość. Może i posługują się nieskomplikowanymi, jednozdaniowymi wypowiedziami, może nie są mistrzami erudycji, może też nie są tytanami naturalnej rozmowy, ale istnieją. I chwała ci, bo bez tego to bym chyba tylko pustkę czytała. Oczywiście, w większości są to wymiany zdań między Yvonne a którąś z jej przyjaciółek/którymś z jej przyjaciół, oscylujące między tematem „chłopak i miłość”, a tematem „Huncwoci i biedna Lily”. Czyli też „chłopak i miłość”. Nie mogę Cię oczywiście tak objeżdżać od góry do dołu, przyznać muszę, że rozmowy są najlepszym punktem Twojego opowiadania, ale powstaje tylko pytanie – czy są na tyle dobre, żeby zarobić punkcika? Przetrzepuję notatki w poszukiwaniu jakiejś błyskotliwej, zapierającej dech w piersiach wymiany zdań, ale każda kolejna polega jedynie na schemacie: krótkie pytanie, krótka odpowiedź. Droga Yvonne, przedstawiasz nam infantylne kłótnie i sprzeczki, żenujące wypowiedzi bohaterów, które w zamierzeniu miały być zabawnymi i ironicznymi. Do określania mówiących używasz albo imion, albo „dziewczyn” i „chłopaków”, albo jakośtamwłosych. Bardzo, niesamowicie bardzo trudno połapać się w tym wszystkim, bohaterowie mieszają się ze sobą, a ich wyprane ze wszystkiego charaktery w niczym nie pomagają. Ale o tym kiedy indziej.
Mam świetną radę – posłuchaj, jak mówią ludzie wokół Ciebie. Jestem pewna, że wysławiają się bardziej rozwlekle, wypowiadają na jakiś temat bardziej wyczerpująco niż Twoje postaci. A potem spróbuj to oddać.
c) Kreacja bohaterów i świata przedstawionego: 0/5
Kreacja? Ale że, że jak? Że kogo?
Ach, Yvonne! Yvonne Delacour, pół wila. Chłopcy za nią szaleją. Jest dziecinna, naiwna, ma pełno psiapsiółek, niezbyt przywiązana do rodziców, o sercu twardym niczym głaz. Głupiutka, sierotowata niezdara, nie potrafi rozmawiać z chłopcem, który jej się podoba, a w wieku jedenastu lat określa swoich rówieśników mianem „przystojni”. Tak ja ją odebrałam, co w dużym stopniu kłóci się z Twoimi, moja droga, zamierzeniami stworzenia z niej inteligentnej, uparcie dążącej do celu, sentymentalnej buntowniczki. Przykro mi.
Dalej mamy tło w postaci przyjaciółek Yvonne i Huncwotów, czyli, o ile dobrze pamiętam – dwóch par rudych włosów, jednej pary brązowych damskich, dwóch par oczu orzechowych – tym razem męskich – i jednej wysokiej, ciemnej czupryny otoczonej dziewczętami. Pozgadujemy, kto jest kim?
Lily, pierwsza z rudych czupryn, pojawia się już na samym początku opowiadania, kiedy to główna bohaterka ma jedenaście lat i pierwszy raz jedzie do Hogwartu. Lily jest ruda i siedzi z Severusem. Później zauważamy Lily, kiedy mijają cztery lata i rudowłosa każe Huncwotów szlabanem. Po chwili czytelnik sobie przypomina, że tak, że możliwym jest, aby była prefektem. Lily jest głupiutka i nieudolnie posługuje się ironią.
Dalej mamy rudowłosą Caroline Parkinson, o której nie wiadomo nic.
Brązowe włosy należą do Amandy, przyjaciółki z dzieciństwa. Przyjaciółka z dzieciństwa nie przejawia jakichś szczególnych cech, dzięki którym zostałaby zapamiętana, moja droga. Ba! Ona nie przejawia jakichkolwiek cech, ale to jest – niestety – wadą chyba każdej pobocznej, wykreowanej przez Ciebie postaci.
Jedną parą orzechowych oczu jest oczywiście James Potter, szaleńczo zakochany w Lily. James jest smarkaczem nie myślącym o niczym innym niż psikusy, dręczenie Smarkerusa, podrywanie Lily i lansowanie się z Syriuszem i Remusem (jedno mnie zastanawia – dlaczego autorki blogów mają niebezpieczną manierę pomijania Petera? To nieładnie, przecież jeszcze wtedy był dobry). Dotąd nie odkryłam, w jaki sposób zdaje on z klasy do klasy, ale przecież nie jest to najważniejsze. On jest tam od psikusowania!
Kolejna para orzechowych oczu to Anthony, miłość Yvonne, o którym wiemy, że jest Krukonem, ma orzechowe oczy, ciemną karnację i ciemne włosy, lubi się całować na błoniach i podtrzymuje chwiejące się na schodach damy, przy okazji je przytulając. Tak, to całkiem normalne.
Wysoka, brązowa czupryna należy do Syriusza, który jest jeszcze gorszą, bo niezakochaną wersją Jamesa, w dodatku otoczoną wianuszkiem dziewcząt, które czekają, aż spłynie na nie jego łaska. Największe ciacho Hogwartu, kiedy się uśmiechnie, nawet Jęcząca Marta się rumieni. Jest chamem, gburem i prostakiem.
Mamy również Remusa – delikatnego, romantycznego chłopca-wilkołaka, oczywiście nieszczęśliwie zakochanego.
Peter? Ponoć jest, ale jakby go nie było.
No, moja droga, daru do kreowania postaci to Ty nie masz, przykro mi to mówić. Każdy płaski niczym deska do krojenia, nieskomplikowany niczym angielskie tosty cynamonowe i nieatrakcyjny niczym pianki Marshmallow własnej roboty. To wszystko niby jakoś powinno smakować, był w zamyśle sprecyzowany wygląd, kształt, ale niestety, na etapie przygotowywania jakichś składników zabrakło, jakieś zostały podmienione, a jakieś, niestety, po prostu przeoczone. I tak wyszła bezkształtna masa podzielona na kilka części, a jednak nadal taka sama (no dobra, umówmy się, że dodano do każdego kawałka inny barwnik spożywczy). Jednym słowem – słabo, moja droga. Słabo.
Przejdźmy do świata, który nie istnieje. Oczywiście, pojawiają się jakieś Wielkie Sale, jakieś dormitoria, błonia, sale, gabinety, korytarze, piętra, drzwi, gobeliny, ale to wszystko nie zostaje w jakikolwiek sposób przez Ciebie opisane czy skonkretyzowane, moja droga. Twoi bezkształtni bohaterowie żyją w całkowitej pustce z gdzieniegdzie dryfującymi książkami, fotelami, stolikami i stertami brudów z pokoju Huncwotów. Świat nie jest Twój, to jasne. Fanficki mają to do siebie, że w żaden sposób nie powinno się ingerować w wizję autora, ale przecież powinno się jakoś obecność tego świata zaznaczać! Gdybym nie znała książek o Harrym Potterze, z pewnością za nic w świecie nie potrafiłabym umieścić bohaterów gdziekolwiek.
d) Fabuła: 1/10
Może zacznijmy od początku – powiadasz historię Yvonne Delacour, która dowiaduje się, że jest czarownicą i przybywa do Hogwartu. Mijają cztery lata, główna bohaterka znajduje przyjaciół i przeżywają mnóstwo niesamowitych przygód. Niestety, jakkolwiek fascynującymi by one nie były, pod względem spójności pozostawiają wiele do życzenia. Niby coś się dzieje, ale w zasadzie to nic. Przez dwanaście rozdziałów przedstawiłaś nam kilka historii miłosnych poprzetykanych wygłupami Huncwotów, dopiero ostatnia część daje zapowiedź jakiejś akcji. A przynajmniej dawałaby, gdybyś wszystkiego – kolokwialnie mówiąc – nie skopała. Najbardziej w oczy rzucają się niezgodności z kanonem. Już w drugim rozdziale, kiedy to główna bohaterka dociera do Hogwartu, zamiast zostać wraz z całą grupą odprowadzoną do wieży Gryffindoru, gdzie prefekt zdradziłby hasło do portretu Grubej Damy, ona sama, samiuteńka, jakimś cudem trafia na właściwe piętro, nie gubi się wśród ruchomych schodów, przechodzi przez odpowiednie drzwi i dociera do Pokoju Wspólnego. W tym momencie pierwszy raz złapałam się za głowę. Tak mi zostało, a później błędy zaznaczałam już tylko przy pomocy Mocy.
Fanfick powinien nazywać się „Życie uczuciowe uczniów Hogwartu” – bowiem to na tej tematyce opiera się całe opowiadanie. Yvonne zakochuje się w Tajemniczym Krukonie, on w niej, zaczynają się spotykać, a przy tych mitingach cały sezon „My Little Pony: Friendship Is Magic” jest niczym – wymioty tęczą pojawiają się przy rozmowach zakochanych częściej, niż przy wszystkich szczęśliwych zakończeniach wspomnianej wcześniej animacji. James zakochany jest w Lily i okazuje to wszem i wobec, głównie irytując swój obiekt westchnień. Remus zadurzył się w jakimś dziewczęciu, Caroline/Katy (niestety, nie jestem w stanie ich rozdzielić), o ile dobrze sobie przypominam, również z kimś romansują. Tylko ten biedny Peter…
Dalej – Lily i James. Pani Rowling wspomina, że Rogacz zakochał się w rudowłosej Gryfonce dopiero w piątej klasie, zaś Twoje opowiadanie to czasy ich czwartej klasy. Ale co to ma za znaczenie? Przecież prawdziwa miłość nie zna granic, nawet tych ustanowionych przez autora. Ciekawi mnie też stosunek Lily do Severusa – w ogóle ze sobą nie rozmawiają, a przecież wszem i wobec wiadomo, że ich przyjaźń popsuła się dopiero w klasie piątej. Ponadto – sam Sev. Uczeń czwartej klasy w czarnej szacie a la nietoperz? O ile dobrze sobie Aha przypomina, każdy uczeń powinien był ubierać się tak samo, w takie same szaty, chyba że był to czas wolny. Nietoperzowatość ubioru mogła się pojawić dopiero po zakończeniu szkoły.

Niestety, moja droga Yvonne, wieści nie mam najlepszych – jakikolwiek rozwój Twój pisarski by nie nastąpił, jakkolwiek w prowadzeniu narracji, kreacji bohaterów (którzy jak jeden mąż jedynie głęboko wzdychają i spuszczają oczy), pisaniu opisów i dialogów byś się nie poprawiła (a niestety, nie poprawiłaś), muszę przyznać, że wymęczyłam to opowiadanie niesamowicie. Także ilość punktów jest, jaka jest.
Ortografia i poprawność językowa: 0/10
Piszesz językiem bardzo, ale to bardzo, naprawdę bardzo prostym, potocznym wręcz, Twoje słownictwo jest ubogie, a i wiedza o języku polskim nie napawa optymizmem. Nie czyta się Ciebie lekko, nie przepływa wzrokiem po kolejnych stronach, napawając zachwycającymi, niebanalnymi zdaniami. Nie. To wszystko w pewnym stopniu można wypracować, głównie dużo czytając, lecz jak na razie – słabo to widzę. Całe opowiadanie jest w zatrważającej większości czasownikami i wielokropkami.
Błędy popełniasz niemalże każde (na szczęście ortograficznych nie spotkałam) począwszy od interpunkcyjnych, których na rozdział przypadałoby około pięćdziesięciu, przez wszelkie logiczne, gramatyczne i jakiekolwiek by jeszcze nie istniały.
„Znałyśmy się od niedawna, mimo to czułam jakbyśmy się razem wychowały” – przecinek przed „jakbyśmy”.
„I, że nie będziemy nic przed sobą ukrywać.” – a tutaj zaczynasz zdanie od „i”, czego się robić nie powinno.
„(…) widząc pełną zapału twarz Amandy pokiwałam powoli głową.” – przecinek przed „pokiwałam”.
„Och, jak się cieszę Yvonne!” – przed imieniem wypadałoby postawić przecinek.
„(…) przez przypadek zaczarowałam swojego kota żeby latał.” – przed „żeby” wciskamy przecinek.
„Kiedy pobiegłam po przyjaciółkę okazało się, że kot nie lata a śpi a Amanda pomyślała, że mam coś nie tak z mózgiem.” – przed „okazało” i za „lata” oraz „śpi” by się przydały przecinki.
„(…) odkąd dostałam list z Hogwartu dowiedziałam się że jestem czarownicą.” – przed i po „dowiedziałam się”.
„Kiedy tak rozmyślałam doszłam do wniosku, że muszę Amandzie o tym powiedzieć.” – przed „doszłam”.
„Przez całe życie mówiłam jej wszystko a teraz co?” – przed „a”.
„Nie zastanawiając się długo doszłam do wniosku, że muszę Amandzie o tym powiedzieć.” – przed „doszłam”.
„Kartkę, którą bezmyślnie podpisałam. Większość ludzi może uważać, że to nic takiego, ale nie ja. Czułam się zobowiązana przestrzegać umowy, którą napisałam razem z Amandą ponad trzy lata temu. Teraz przeklinałam siebie w duchu, że zgodziłam się na coś takiego.” – powtarzasz tutaj, w różnych odmianach, słowo „pisać”, które przecież można w drugim przypadku zastąpić wyrazem „sporządzić”. Ponadto – troszkę zbyt dużo tutaj tego „takiego”. Warto pokombinować, aby było inaczej. Brzmiałoby to tak – „Kartkę, którą bezmyślnie podpisałam. Większość ludzi może uważać, że to nic takiego, ale nie ja. Czułam się zobowiązana przestrzegać umowy, którą sporządziłam razem z Amandą ponad trzy lata temu. Teraz przeklinałam siebie w duchu, że zgodziłam się na ten krok.”
„Wtedy oczywiście nie wiedziałam, że to jest magia, ale odkąd dostałam list z Hogwartu dowiedziałam się że jestem czarownicą. Rodzice byli bardzo szczęśliwi jak się dowiedzieli, że umiem czarować.” – nagromadzenie różnych odmian słowa „wiedzieć” nie brzmi dobrze. „Wtedy oczywiście nie miałam pojęcia, że to jest magia, ale odkąd dostałam list z Hogwartu dowiedziałam się że jestem czarownicą. Rodzice byli bardzo szczęśliwi, że umiem czarować.”
„”Nie. nie powiem jej o tym. Wolę nie ryzykować” pomyślałam. Zresztą nie tylko ja coś ukrywam. Am ostatnio zachowuje się bardzo dziwnie, jakby miała jakąś wielka tajemnice, której nie chcę powiedzieć nikomu na świecie. A przecież to ja byłam jej przyjaciółką i mówiłyśmy sobie wszystko. No, aż do teraz… Kiedy tak rozmyślałam doszłam do wniosku, że muszę Amandzie o tym powiedzieć. Dłużej już tak nie wytrzymam. Przez całe życie mówiłam jej wszystko a teraz co?” – tutaj mamy „powiedzieć” i „mówić”. I „ja”. Moja sugestia – „”Nie. nie powiem jej o tym. Wolę nie ryzykować” pomyślałam. Zresztą nie tylko ja coś ukrywam. Am ostatnio zachowuje się bardzo dziwnie, jakby miała jakąś wielką tajemnicę, której nie chce zdradzić nikomu na świecie. A przecież byłam jej przyjaciółką i mówiłyśmy sobie wszystko. No, aż do teraz… Kiedy tak rozmyślałam doszłam do wniosku, że muszę Amandzie o tym powiedzieć. Dłużej już tak nie wytrzymam. Przez całe życie zwierzałam jej się ze wszystkiego a teraz co?”
„Stanąwszy przed jej drzwiami miałam wielką ochotę zawrócić. Już się odwracałam kiedy Amanda otworzyła drzwi.” – za dużo wracania i drzwi, nie sądzisz, moja droga? Sugestia – „Stanąwszy przed jej domem miałam wielką ochotę zawrócić. Już to robiłam, kiedy Amanda otworzyła drzwi.”
„Wiedziałam, że to nie wypali bo i tak jadę do Hogwartu, ale mimo wszystko mogła powiedzieć. Ale ja tez nie powiedziałam, że będę uczyła się gdzie indziej…” – znowuż to mówienie! Sugestia – „Wiedziałam, że to nie wypali bo i tak jadę do Hogwartu, ale mimo wszystko mogła chociażby o tym wspomnieć. Ale ja tez nie powiedziałam, że będę uczyła się gdzie indziej…”
„Miałyśmy być ze sobą szczerzę i mówić sobie o wszystkim” – szczere.
„Chodź, to ci pokaże!” – pokażę.
W każdym możliwym miejscu wciskasz słówko „jak”, mimo że często powinno być zastąpione jakimś innym. Na przykład tutaj:
„Rodzice byli bardzo szczęśliwi jak się dowiedzieli (…)” – to „jak” zamieniamy na „gdy”.
A teraz tak bardziej ogólnie – masz problem z rozróżnianiem „tę” i „tą” – otóż to drugie używamy w połączeniu z narzędnikiem, zaś to pierwsze – z biernikiem. Pewne niedogodności występują także w nazywaniu i zapisywaniu pewnych nazw własnych, jak Wielka Sala, które z uporem godnym lepszej sprawy zapisujesz małymi literami.
No i zapis dialogów – o pomstę do nieba woła! Kropki i przecinki, wielkie i małe litery wciskasz na chybił-trafił, dlatego, zamiast wyjaśniać obszernie – bo tego czas antenowy nie przewiduje – o co z tymi całymi dialogami chodzi, podrzucę Ci link do dobrej strony wyjaśniającej wszystko, moja droga.
Wypisałam błędy tylko z pierwszego rozdziału, a jeśli chcesz, mogę zeskanować wydruki wraz z naniesionymi poprawkami i podesłać Ci na maila wraz z objaśnieniami przypisów, podkreśleń, skreśleń i zakreśleń. Dobrze?
Oryginalność tematyki: 0/5
Oryginalność? O nie, nie, nie, za dużo, zdecydowanie za dużo tego typu opowiadań spotkałam w Internecie, żeby docenić Twoje za cokolwiek oryginalnego. Powtarzalność tego typu fanficków jest przerażająca. Wszędzie zakochana, dodatkowa bohaterka, zakochany, dodatkowy lub nie (tutaj zdarza się wiele wariacji) bohater, Huncwoci i Lily tak sztampowi, że aż za bardzo, a to wszystko okraszone niby Hogwartem, ale bardziej jednak Sympatią.pl w zamkowych murach.
Dodatkowe punkty za wybitne zasługi: 1/10
Dodatkowe? Śmiesz sobie, moja droga, żartować? Oczywiście, współlokatorka krzyczy „ja się uśmiałam! Daj jej jeden!”, ale nie, jestem nieubłagana i nieprzejednana. „Ten wachlarz emocji! Aha, ten wachlarz emocji, którego doświadczyłyśmy” – słyszę szept nad uchem. „Od śmiechu, przez płacz, zgrzytanie zębów, do rwania włosów z głowy! Nie każdy to potrafi!”. Ale ja znalazłam lepsze – za to, że, wszystko na to wskazuje, skończyłaś z pisaniem. Dziękujemy.
Suma: 7/60
Ocena: niedostateczna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz