Witamy na Opieprzu!

Ogłoszenia z dnia 29.04.2016

Do zakładki "kolejka" oraz "regulamin dla zgłaszających się" został dodany nowy punkt. Prosimy się z nim zapoznać.

Zapraszamy do wzięcia udziału w rekrutacji!


piątek, 16 grudnia 2011

(744) balonik-z-helem



Meeira zamierza dzisiaj wreszcie przekłuć balonik-z-helem, zawstydzić Alvina i jego zdziczałą bandę śpiewających wiewiórek i zaintonować „Everybody kombinerki”.
Achtung! Ocena zawiera lokowanie produktu!


Pierwsze wrażenie: 7/10
Tak się szczęśliwie tematycznie złożyło, że właśnie dzisiaj biegałam z kierowniczką i demontowałam z sufitu baloniki wypełnione helem. Zabawy było co nie miara, kiedy akurat podszedł klient zapytać o jakąś nic nieznaczącą pierdołę, a my pisnęłyśmy falsetem jak z „Blaszanego bębenka”. Szybko okazało się, że do śmiechu jest tylko nam – na swoje usprawiedliwienie dodam, że hel miał zadziwiająco rozweselające właściwości, ale przecież pamiętnika tu nie piszę, więc zabieram się za rzetelną robotę, bo podchodziłam do tej oceny już ze „dwajścia dziewińć” razy i zaczęło mnie to w końcu nudzić niemiłosiernie. Strzelam z palucha w Enter i tak oto otwierają się przede mną podwoje cudzej kreatywności. Kółeczko ładowania kręci się jak szalone, więc nie chcąc pozostać w tyle, z nie mniejszą furią wpadam na bloga o słodkiej nazwie „balonik z helem”. Rozglądam się dookoła, serce przyspiesza, oddech się urywa, ciśnienie 600, cukier 500 i ja sama już nie wiem czy to dobrze, czy raczej źle. Niczyjej uwadze nie ujdzie, że panuje tu wesoło-optymistyczny klimat i wydaje mi się to wystarczającym pochlebstwem, bo przecież nie jestem tu od lukrowania i słodzenia, a na cukiernika jakoś nieszczególnie się nadaję. Ogólnie to odnoszę wrażenie, że moja wątroba ma poważne zaburzenia osobowości, a ja właśnie dostaję żółtaczki. Pragnę Cię tylko uświadomić, że moje oczy mają pewne granice wytrzymałości, za które Ty się niechybnie zapuściłaś i to już dobrze nie jest. Będzie trup. Albo dwa. Musiałabym naprawdę nieźle się tego helu naćpać, żeby bytowanie w tej kolorystyce sprawiało mi jakąkolwiek radość, ale z dwojga złego naprawdę wolę to niż kolejnego szarego pustaka bez perspektyw. Bez euforii dobieram się do adresu, który to z całą pewnością zaciekawia i przywraca mi nadzieje na to, że jeszcze polskie blogi będą mieć polskie adresy – co zresztą jest jedynym logicznym rozwiązaniem. Chciał nie chciał – podoba mi się, chociaż jakoś nie umiem go umiejscowić w konkretnej tematyce, co z kolei wprowadza mnie w lekką konsternację. Niestety jeśli Meei nie wie na czym stoi, to będzie awantura. Albo dwie. Ponieważ nadal nie wiem co kierowało Tobą w tych zawiłych procesach twórczych, a co więcej nie mam zielonego pojęcia z czym ma to związek, zanim przejdę do siekania Twojego jestestwa krytycznymi uwagami, spróbuję odnaleźć sens całości, podejmę dramatyczną próbę zaspokojenia ciekawości i przeczytam „Pewną historię”, która – mam nadzieję – rozjaśni mój zagazowany helem organ myślący. Siedzę i siedzę, myślę i myślę, czytam, czytam i czytam i pierwsze co z żalem zakomunikuję – te celowe powtórzenia mniej więcej do połowy tekstu były komiczne, ale pod koniec zrobiły się nużące i przewidywalne. Spodziewałam się mocnej groteski, ale ja tu widzę lekką modyfikację „Tadka Niejadka” plus głęboko zakamuflowane przesłanie, które w skrócie określiłabym jako „punkt widzenia zależy od punktu siedzenia”. Niechże stracę – skoro mogłam tu użyć tak trudnego słowa jak „przesłanie”, to znaczy, że Szanowna Autorka-Której-Nicku-Za-Cholerę-Nie-Umiem-Powtórzyć-Bez-Kopiowania coś tam w swoim pofałdowanym organie ma, coś tam próbuje tworzyć i być może nawet nieźle jej będzie szło. Nie uprzedzajmy jednak faktów, bo teraz namierzam laserem belkę, która to zdaje się być dobrze dobraną do prezentowanej treści. Chyba tyle w temacie, co?
Podsumowując: całkiem mi się podoba opcja spędzenia kilku godzin na tym blogu, całkiem to wszystko gra i gwizda, ale jednak stadko osobliwych uczuć kołacze mi się po głowie i wciąż zadaje pytanie: „co z tym blogiem jest nie tak”? Nie wiem, być może przeładowałaś trochę z dosadnością przekazu, nic nie pozostawiłaś w domyśle, dzięki czemu powoli przełączam się na tryb „stand by”.

Nagłówek: 3/5
Niestety im dłużej się przyglądam, tym bardziej zmuszona jestem porzucić swoje wredne ego gdzieś w ciemnej ulicy, przełączyć się na tryb „jak mi dobrze, jak radośnie” i zacząć cicho pomrukiwać. Spróbuję jednak ze wszystkich sił wstrzymać się z orgazmicznymi eksklamacjami i wyłuszczyć czemu jednak nagłówek nie otrzymał maksymalnej ilości punktów. Po pierwsze dlatego, że gardzę oklepanymi tekstami, a mnie jako stałą bywalczynię kwejka i stron tego typu, naprawdę ciężko zaskoczyć… Przewaliłam już tysiące tych internetowych porzekadeł od „poszedłem zrobić siku, a zrobiłem kupę, więc wiem co to oszukać przeznaczenie” przez przedumane sentencje, aż do „puk! puk! – kto tam? – na pewno nie Hanka!” i naprawdę powalenie mnie na łopatki jakimś mocarnym tekstem to poziom hard, lvl 98 Paladin. Najtrudniej byłoby spróbować z własną, prywatną złotą myślą, ale niewątpliwie doceniłabym to najbardziej. Po drugie odjęłam punkt za wrażenie, które odnoszę, że tym krzykliwym nagłówkiem chcesz na siłę każdemu wcisnąć swój optymizm, zupełnie jak przekupa na targu handlująca jajami. Tym się nie da zarazić – to trzeba mieć w sobie, więc nie uwidaczniaj proszę tych rachitycznych prób odciągnięcia pokolenia emo od gumowych żyletek i czarnych kotów, albo przenieś się ze swoim skromnym biznesem do reala/biedronki/whatever. No i po ostatnie… ten jamnik chyba nie do końca wyewoluował, bo ma łapy jak nutria. Czyżby brakujące ogniwo w teorii Darwina?

Treść: 6/10
Zagrajmy więc w rosyjską ruletkę… Rzucę sobie jeszcze tylko jakiś spazmatyczny podkład muzyczny, najlepiej taki z werblami, bo oto trafiło na tytuł „Dźwięki kiwi”. Od razu mi się skojarzyło powiedzonko: „człowiek człowiekowi wilkiem, a kiwi kiwi kiwi”!
Po tej jakże wciągającej lekturze stwierdzam, że znów przytarłaś mi pazury na chropowatym betonie. Ja tu się z kłami szykowałam na wynaturzone mrożkowskie kiwi, a dostałam włochatą chińską pyrę z drzewka. Ten wpis jakoś nieszczególnie pobudził mi ciary na plecach i nie spąsowiałam z zachwytu, a naprawdę chciałabym. Całość jawi mi się jako zwykły opis pobytu w filharmonii z jedną ładną metaforą, której niestety skopałaś jądra, bo wszystko musiałaś wyłuszczyć w nawiasach. No nie, no po prostu, no kurna, no nie!

„Terapia małżeńska”
Kolejny dobry tytuł, który zachęca, i który mam nadzieję będzie oscylował w tematach damsko-męskich. Dziwnie się jednak czuję z tym, że czytam pod tym tytułem o… zębach! Ja pierdzielę, naprawdę dziewczyna pisze o związkach międzyzębowych! Przyznam, że na początku brzmiało mi to co najmniej kuriozalnie, ale przynajmniej tym razem udało Ci się pociągnąć metaforę do końca bez zbędnych tłumaczeń. Po przeczytaniu całości stwierdzam, że ubawił mnie ten post, był dobrym rozważaniem na temat własnej paszczy, chociaż niestety trochę płytkim. Doceniam jednak fakt, że potraktowałaś temat niesztampowo i zamiast pisać o tym ile żelastwa dentysta sadysta wsadził Ci do gęby, podeszłaś do tematu z humorem – co bardzo cenię.

„Puf i nie ma?”
Puf nie ma, taboretów nie ma, stołków nie ma, będziem siadać na dywanach. Kolejny intrygujący tytuł wpadł mi w łapsdry. Weź się może zatrudnij jako twórca tytułów, co? Jaki to byłby zawód? Tytularz? Dobra opcja – zbiłabyś fortunę. Szkoda jednak, że Twoje wynurzenia jakoś nieszczególnie sprawiają, że rdzewieją mi rzepki. W tym poście wszystko byłoby cudownie, bo i zaczyna i kończy się z sensem, ale w środku gdzieś ten sens umyka daleko, zwłaszcza dla czytelnika, który we Wrocławiu był raz i to dziesięć lat temu. Myślę, że gdybyś wyjaśniła owe zjawisko zanikania miasta byłoby o wiele lepiej, bo tak to ja się zastanawiam czy miałaś bliższy kontakt z grzybkami z Zakazanego Lasu, czy może sama nie wiesz co chciałaś przekazać. Oczywiście domyślam się, że może tu chodzić o to, że niektóre części polskich miast są tak bardzo oderwane od rzeczywistości, że spacerowicz naprawdę może mieć wrażenie, że znalazł się nagle zupełnie w innym miejscu, ale brak mi w tym wszystkim Twojego zdania. Hasło „Plac Strzegomski” mówi mi tyle, co zgniły pomidor na asfalcie, czyli po prawdzie (poza ewentualną rozpierduchą) zupełnie nic. Na Twoim miejscu doprecyzowałabym to jakimś subiektywnym epitetem, który zdradziłby czytelnikom Twoje odczucia, dotyczącego tego miejsca.

„Stymulacja szaro-komórkowa”
O, i wreszcie trafiłam na post, któremu zarzucić nie potrafię kompletnie nic, ba! Któremu nawet nie chcę nic zarzucać. To taka piękna metafora! Człowiek faktycznie chce wszystko ograniczyć pewnymi barierami, zamyka się na innowacyjne rozwiązania i się dziwi, że szaraczki się nie rozwijają. Łupniesz w zagrodę, rozwalisz kilka murów i od razu patrzysz na świat inaczej. Mądre, pochwalam!

„Loki mieć, szczęśliwą być”
Brzmi jak recepta na bolączki współczesnego świata, okazuje się się, że to tylko typowe polskie narzekanie. No tak, niby nie jest to tragicznym dukaniem, że ja chcę a nie mam, albo wszyscy mają Mambę, a ja nie, ale jednak pozostawia pewien niedosyt w żołądku czytelnika, zwłaszcza, że czytelnik głupi nie jest i widzi w Autorce potencjał, który ona akurat postanowiła zmarnować na bezsensowne marudzenie. Mam prośbę… zróbże se wreszcie trwałą i zajmijże się pisaniem o rzeczach bardziej górnolotnych, co?

„Safona na pewno nie miała kota!”
No, mniej więcej o to chodziło. Post jest Twoją subiektywną, chociaż dość brutalną oceną postępowania Safony i niezależnie od tego czy się z Tobą zgadzam, czy nie, w polemikę wchodzić nie zamierzam, bo jestem zdania, że dobrze w tym poście ujęłaś swoje zdanie i dodawać nic nie będę. Kolejny dobry post, choć może do porywistości mu daleko.

Krótkie podsumowanie: muszę przyznać, że ten blog to nie jest zwykły kiczowaty gniot, o jaki można się potknąć na każdym kroku w sieci, jednak brakuje mu swego rodzaju pazura. Gdzieś się gubisz, gdzieś powiesz za dużo, innym razem za mało. Jakby nie było: nie powaliłaś mnie na kolana i nie mlaszczę z zachwytu, a to zapowiedzią rewelacji nie jest. Niemniej jednak Twoje dosyć – wybacz ostre sformułowanie – przeciętne wybebeszenia nie robią na mnie większego wrażenia, co wszystko razem sprawia, że o blogu zapomnę za jakieś dwa dni od publikacji oceny.

Ortografia i poprawność językowa: 7/10
Nie mam Ci absolutnie nic do zarzucenia pod względem poprawności językowej, a moja bezlitosna polonistyczna dusza popiskuje gdzieś w kącie, bo w swojej ulubionej kategorii nie mogła znaleźć czegokolwiek na czym zaczepiłaby ząbki. To się absolutnie chwali i nie ma co deliberować nad tym więcej. Nie otrzymałaś jednak maksymalnej liczny punktów, a to właśnie dlatego, że styl Twoich wypowiedzi szczególnie porywający nie jest. Fakt – płynnie się to czyta, nie stękasz jak niedorozwój, a jakoś tak nie mogę się przemóc. Podejrzewam, że pies jest pogrzebany dokładnie w tym miejscu, w którym mówiłam o przeciętniactwie. Wiesz… jak się czyta dobrą książkę/pamiętnik/opowiadanie/whatever, to człowiek czasem aż jęknie orgazmicznie nad pewnym sformułowaniem czy zdaniem wielce trafnym i zarazem tak oczywistym, że aż się dziwi, że sam na to wcześniej nie wpadł. Zabrakło mi tego u Ciebie, chociaż nadal chylę czoła i gratuluję wysokiego poziomu polszczyzny. Pnij się w górę, jako ta spragniona słońca roślina, dziewczyno! Życzę Ci tego!

Temat: 3/5
Jeślibym w tej kategorii miała oceniać tytuły – dostałabyś naprawdę dużo punktów, bo trzeba przyznać intrygujące to one są. Oceniam jednak to jak podchodzisz do pewnych tematów i jak je traktujesz i nie ukrywam – potrafisz wyrazić to co czujesz, potrafisz zrobić z błahego rozważania na tematy egzystencjalne cos sensownego, ale niestety nie wybija się to aż tak mocno, żeby dawało po gałach i krzyczało do mnie całym jestestwem. Niewątpliwie muszę także zaznaczyć, że Twój blog i tematy jakimi się zajmujesz są w pewnym sensie oryginalne, ale niestety nie aż tak bardzo, jakbym sobie tego życzyła.

Układ: 5/5
Porządek na blogu jest, nutria sobie spokojnie nad wszystkim pływa, baloniki są, klimat wesoło-optymistyczno-drący za głowę jest. Co prawda nie przepadam za blogami z tego rodzaju układem, gdzie wszystko jest misternie poukładaną wieżą i trzeba się nakręcić kółeczkiem, żeby z dołu znaleźć się nagle na górze strony, ale obiektywnie stwierdzam, że to wszystko ręce i nogi ma. Tułów jakiś taki garbaty, ale kij z tym, nie?

Czytelność/obrazki: 3/5
Ja, jako ta, której jeszcze złośliwe działanie monitora nie przeżarło oczu (czyt. jako ta, całkiem sprawnie widząca bez okularów i innego sztucznego wspomagania wzroku) mogę z czystym sumieniem rzec, że nie mam nic do czytelności na Twoim blogu. Jednak osoby z gorszym wzrokiem pewnie jęczałyby nad każdą zieloną literką, umieszczoną na żółtym tle, także tego no… Przy dłuższym zaczytywaniu się wszystko trochę się zlewa, ale osobiście nie widzę lepszej opcji na kolor i wielkość czcionki. Jeśli zaś chodzi o obrazki… Tak widziałam, że chwalisz się swoim talentem i niektóre posty radośnie ukwiecasz swoją twórczością artystyczną, ale nie jestem zwolennikiem takich rozwiązań. Od wstawiania obrazków są inne portale – blog to miejsce na swoje wewnętrzne rozterki/mamlenia/mentalne harakiri i tego typu literackie próby. Trzymałabym się raczej tej wersji, a jeśli tak bardzo chcesz już się pochwalić swoją twórczością plastyczną to stwórz osobny post z galerią, żeby to jakąś spójność miało.

Dodatkowe punkty: 2/10
Sypnęłam się, może nie jak choinka po święcie Trzech Króli, ale zawsze to coś! Wypadałoby umotywować swoją decyzję – punkty otrzymujesz za to, że Twój blog nie jest porośniętym mchem ścierwem, którego nie miałabym ochoty obrzygać nawet. Popracuj jeszcze nad głębia przekazu i naprawdę… Naprawdę nieźle będzie.

Punkty: 36/60
Ocena: dobra

Idę umrzeć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz