Witamy na Opieprzu!

Ogłoszenia z dnia 29.04.2016

Do zakładki "kolejka" oraz "regulamin dla zgłaszających się" został dodany nowy punkt. Prosimy się z nim zapoznać.

Zapraszamy do wzięcia udziału w rekrutacji!


wtorek, 28 sierpnia 2012

(771) bleach-kuroshitsuji



Chrzest bojowy na Opieprzu już za mną, więc czym prędzej na warsztat biorę drugi blog. Widząc w adresie tytuły dwóch mang już zacieram rączki. Oho! Mam je obie na półeczce w wydaniu polskim, więc w razie niezgodności polecą głowy. Kończyny również mile widziane, najlepiej ręce, jeśli trafią się grafomanie.
Autorki oraz wszystkich mangoludków uprzedzam, że dla osób mniej oczytanych w japońskich komiksach umieszczam w nawiasach krótkie wyjaśnienia terminów lub postaci. Nie ma to na celu ironicznego uświadomienia rzeczy dla niektórych oczywistych, ale pomocy tym niewiedzącym.

Blog bleach-kuroshitsuji ocenia Dziabara.

Pierwsze wrażenie 4/10

Dziab nie jest w ciemię bita i jest inteligentnym zjadaczem mangi i anime – żaden tytuł przedstawiony na blogu jej nie zaskoczy! Autorki przewidziały jej taktykę, bo działają w duecie i zabrały się za dwa tytuły naraz, nie omieszkując oznajmić o tym w adresie bloga: pierwszy to „Bleach”, należący do wielkiej trójcy mangowych tasiemców, drugi to „Kuroshitsuji”, twór młodszy, bardziej stylowy i deczko mroczniejszy. Dziab jest zaskoczona. Dziab mówi, że to jak wymieszanie ze sobą „Pokemonów” i „Muminków”. Albo wydanie Rumcajsa za Spidermana, z całym szacunkiem dla Rumcajsa.
Po kilku minutach, gdy tylko moje oczy przyzwyczaiły się do walącej po gałkach bieli i zauważyły na szablonie dwie postaci, intuicja zakrzyknęła wraz ze znanym memem „run, bitch, run!”. Pomyliłam bloga i zamiast o mangowym opowiadaniu, weszłam na blog heavymetalowy lub, co gorsza, satanistyczny. Nie byłam daleko od prawdy, oryginalnie w połowie duetu mamy do czynienia z demonem, w drugiej zaś z bogiem śmierci. Poza tym błądzę wzrokiem po stronie, błądzę a błądzę, ale niczego innego nie dostrzegam. Widzę tylko te dwie postaci na czyściuteńkim tle, obćwiekowane i w skórach niczym na poranny koncert Sabatona. No dobra, co najwyżej na The Rasmus, gdyby jeszcze występowali. Och, jak ja za nimi tęsknię… W każdym razie zrobiło się mrocznie, jak w herbatniczku od Oreo, a jednocześnie tak sielsko-anielsko-bielsko-biała jak w nadzieniu waniliowym. Lepiej to i tak niż wyłącznie Natankowa czerń.
Mamy zatem zaliczony ogólny zamysł bloga oraz głównych męskich protagonistów: kamerdynera Sebastiana z „Kuroshitsuji” i wicekapitana Szóstego Oddziału Gotei 13 (armii bogów śmierci), Abaraia Renji’ego z „Bleacha”. Nawet ktoś kompletnie nieobeznany w sprawach mangi wyczuje, o co chodzi, gdy spojrzy na szablon – bo chodzi co najmniej o opiewanie zalet i wdzięków męskich bohaterów w wersji uproszczonej… sorki, upłaszczonej, bo 2D. Zrobiłam się kompletnie nudna i monotematyczna w swoich przewidywaniach, a to ledwie druga ocena!
Sam adres nie mówi mi nic poza tytułami, które obrałyście celem zwabienia i zaszlachtowania szukających w Internecie recenzji na temat tych mang. Jest on po prostu przypadkowy, no nie mydlmy sobie oczu, bo to boli, a wy płynu „Jonson&Jonson” nie używacie. Wspólny tekst z belki i nagłówka zaatakował mnie od razu, wsadzając dorodny kijaszek wulgaryzmu w oko. Zrobiłam szybki rachunek sumienia i, choć na liście znalazło się parę pomniejszych grzeszków, to nie wydaje mi się, żeby należało częstować mnie podwórkową łaciną, w dodatku tak pesymistycznie nacechowaną. „Serka i Marv przygody z anime, czyli Bleach i Kuroshitsuji w świecie Pieprzonego Realizmu” wita mnie mała, wyludniona mieścinka, w której kilka dni temu wydarzył się okrutny mord niewinnej oceniającej. Jeśli ów „pieprzony realizm” odnosi się do zerwania z kanonem mang i wciśnięcia kilku bohaterek, będącymi jednocześnie autorkami bloga, to pójdę w ślady Wertera, pomęczę się kilkanaście godzin ze strasznym bólem głowy od kuli i daruję sobie dalsze oglądanie opowiadania, wstępując w lepszą krainę bogów śmierci. Och, żartowałam, pomaltretuję was jeszcze troszkę.
O szablonie słów jeszcze kilkadziesiąt – ktoś tu zdecydowanie źle rozplanował miejsce na tekst, dla czytającego ważny niczym „M jak miłość” dla ramówki TVP2, bo, niczym w polskich stacjach telewizyjnych, tak i tu reklamy królują nad treścią właściwej opery mydlanej. Obrazek bohaterów i kolumna linków zajmują około dwóch trzecich szerokości całej strony, a osoby odwiedzające już dawno nabawiły się wady postawy związanej z niekontrolowanym przechyłem głowy w lewą stronę. To naprawdę niezdrowe! Co tu jest dodatkiem czego? Chciałam książkę, dostałam okładkę, spis sponsorów i paragon.
Ważna sprawa to regulamin. Zasady na blogu to nie taka zła rzecz, gorzej z jego przestrzeganiem. Zażyczyłyście sobie przede wszystkim tego, aby trzymać „ŁAPKI PRECZ” (zachowana pisownia) od większości rzeczy związanych z blogiem. Od szablonu „ŁAPKI PRECZ”. Od postaci „ŁAPKI PRECZ”. Za to spam jest mile widziany! Ten regulamin ma więcej niezrozumiale sformułowanych warunków niż umowa o pożyczkę. Tak, wiem, że to o łapkach zabrania przywłaszczania sobie waszej pracy, lecz zalatuje mi tu hipokryzją – same zapożyczyłyście fanarty postaci do szablonu bez podania źródła, a to taka sama kradzież jakby ktoś chciał wziąć bez pytania cały wystrój bloga. I co, niesympatycznie jak stonki w ziemniakach?
Linki działają (niektóre jak zwykle aż za dobrze), a całość jest uporządkowana i dość dobrze nazwana. Nie całkowicie. Kategorię „Czytu-czytu :)” wywaliłabym do Mordoru za niską przydatność społeczną – nie działa lista osób powiadamianych o notkach. Poza tym przyczepię się mojej ulubionej części blogów z mangowymi opowiadaniami: bohaterów. W linkach jest bowiem podany śliczny odnośnik do listy spiritus movens waszej historii, zawsze pod ręką, co mi się osobiście podoba. Znaczy – pomysł mi się podoba, bo treść odnośnika jest trochę mniej w moim mangowym guście, nie mylić z mangustą. Opisy są zrobione wzorowo: jest obrazek danej postaci, potem imię i nazwisko oraz krótka charakterystyka… A, tak, tak, obrazki. Nie mogłam grzecznie zjeść obiadu, ja muszę od razu przejść do deserku! Przedstawiam zatem popisowe danie szefa kuchni, torcik a’ la „nie ma linków do obrazków” z polewą „do stu tysięcy diabłów”. Pierwsza bohaterka, niegrzeczna pani Serek, nie dała linka, więc ja nie widzę pani Serek, tylko Sayę z „Blood-C”. Swawolna pani Marv też nie wstawiła odnośnika, dlatego nie jest dla mnie mangową panienką Marv, tylko gotycką dziewczyną z (domyślnie) deviantarta. Przy innych postaciach również nie uświadczyłam linków – a gdybym chciała znaleźć pełnowymiarowe grafiki, to co? Maja i Gucio! Dlaczego, duszki moje, macie w głębokim poważaniu prawa innych autorów?
Ciekawa jest jednak jedna rzecz, zauważona wyłącznie dzięki Dziabowej wnikliwości. Jeden z bohaterów, niejaki diabełek Stapler, posiada wizerunek stworzony przez nikogo innego, tylko przez palce Marv. Powiem więcej, jest to obrazek naprawdę fajniutki, więc przy tej okazji chylę czółko przed autorką, jednocześnie grożąc jej palcem. Po pierwsze, to czy informacja ta naprawdę musiała być okupowana kilkunastoma minutami szukania? Taka to bieda, jak się cudzych ni własnych obrazków nie opatruje linkami! A już miałam posądzić was o kolejne przywłaszczenie mienia. Po drugie, które to będzie jednocześnie quasi-komplementem – współautorka z pewnością lepiej wyszłaby na tym, gdyby grafiki bohaterów zaprojektowała sama. Jaka to frajda i prestiż, mieć bohaterów o oryginalnych wyglądach, tym bardziej, że autorka ładnie rysować potrafi! Grzech marnotrawstwa i zaniechania, trzy lata przy czyszczeniu kociołków, koniec rozprawy. I co z tego, że postacie nie miałyby nóg niczym Saya czy nie byłyby szczegółowe jak obraz Matejki? Bardziej cenię sobie takiego Staplera niż pięćdziesięciu zerżniętych z neta Sebastianów.

Treść 4,5/25

Wybierając na warsztat dwa tytuły, od razu podniosłyście sobie poprzeczkę, jaką wstępnie zakładam dla opowiadań opartych na mandze, a trzeba wiedzieć, że w tym roku polskie tyczkarki się nie popisały. Ot, smutne statystyki. Czasami trudno jest nie palnąć głupoty podczas przedstawiania jednego uniwersum, a dwa światy to już jak robienie jajecznicy i sufletu naraz. Jednak was też jest dwie, o czym nie omieszkam pamiętać, więc może siły wasze rozłożone zostały równomiernie i duet wasz pociągnie temat sprawnie niczym Pudzianowki pociąg. Albo dwa.

Rozdział; I – RENJI SIĘ; ZAKOCHAŁ;
Składnia i wygląd samego tytułu notki napawa nieokreślonym lękiem. Zamęt panuje nieuzasadniony, jakby ktoś na wstępie wrzucił wam granat błyskowy tuż przed klawiaturę. Za dużo tu średników, postawionych pewnie przypadkowo, ale przypadkiem to można dziewkę z czworaków zbrzuchacić, jak brzmiał tekst głoszony prze kabaret „Ani Mru Mru”. Za takie i dziewkowe przypadki trzeba obecnie płacić alimenty. Jednak kuponik na pieniądze odetnę sobie przy ocenianiu ortografii.
Już na początku autorka Serek czyni wstęp usprawiedliwiający niewydolność mózgową u czytających i serdecznie za problemy z odbiornikami przeprasza. Ma także nadzieje, że „(…) nikt z was nie dostanie udaru mózgu, wariacji i opętania przez demona :)”. Zaczęłam się bać, bo coś ewidentnie zaswędziało mnie pod żebrami… A, nie, to tylko głód marsza gra. Uf, uratowana, choć napędziła mi stracha i teraz będę się obawiała najgorszych rzeczy z gatunku salmonelli w jogurcie. Póki co życzy mi „(…) miłej lektury, wytrzymałych pampersów i czarnego poczucia humoru.” To znów sugeruje, że widownią docelową są dzieci szatana do lat trzech, z odpowiednim zapasem pieluch. Nie wiem, czy dam radę zniżyć się inteligencją dostatecznie nisko… w sensie przedsionka piekieł.
Jak się niemal natychmiast okazało – nie udało się. Poziom treści przedarł się przez dno głębiny jeziora mej wyobraźni i przerył jeszcze cztery metry mułu. Nagle wpadamy w środek walki nieznanej przyczyny, pomiędzy, jak zrozumiałam po trzecim przeczytaniu, demonicznym kamerdynerem Sebastianem i bogiem śmierci Renjim. Tego drugiego po plecach i twarzy zdrowo chlasta panna Serek, wykonując ze zdjętych rękawiczek bat, a który to przedmiot tortur zostawia spore czerwone pręgi. Nosz Eskulapie złociutki, nawet mnie, osobie nabijającej sobie siniaki przy zbyt mocnym klaśnięciu w udo, nie wciśnie się takiego kitu o kawałku koronki i pręgach. Do tego typu zabaw to się zamawia specjalne skórzane oprzyrządowanie, a nie stosuje metody pana MacGywera. Ale wracając – z boku bitwie przygląda się Marv, która rysuje ową scenę batalistyczną. Wciskam kit, ona rysuje Renji’ego. A kogo myśleliście, Michała Żebrowskiego? Potem pojawia się demoniczny „Opiekun” panny Serek, ta przestaje lać Renji’ego, rumieni się, całuje go w policzek i wszyscy się zmywają. Lotem błyskawicy przenosimy się do Serek, która ma rozterki filozoficzne typu „ubić czy rżnąć… drewno”. Następnie przybywamy do Renji’ego, który nagle jest na imprezce, świętując swoje osiemnaste urodziny i już w tym wieku ma zadatki na czołowego masochistę sceny japońskiej, ponieważ zakochuje się w Serek, jak się okazuje, pięknym okazie gotki (a nie „gothic girl”). Na zakończenie pojawia się monolog dialogiem łamany na temat „kochać czy ubić”. Osobiście polecam ubić.
Już na początku postanowiłyście doprowadzić do karambolu fabularnego, ponieważ bohaterów z jednej i drugiej mangi, bez słowa wyjaśnienia, wrzuciłyście do wspólnego miłosnego gulaszu. Jestem zawiedziona tym daniem – składniki były dobre, ale pomysł na obiad niczym z „Pani Domu”. Ja wiem, że charaktery postaci mogły być zmienione według zapowiedzi regulaminu, jednak regulaminowe ostrzeżenie nie jest równie wybaczeniu tego, że się z jakiegoś pana Mietka uczyniło bohatera o wyglądzie kamerdynera Sebastiana. Na myśl przychodzi mi tu inne słowo, nie do końca w polszczyźnie poprawne, lecz którego znaczenie rozumiecie z pewnością: fangirling.

Rozdział VI Retrospekcja
Przy kolejnym rozdziale wita mnie inny zapis tytułu, gdyż tym razem zabrakło myślnika. Albo w dwóch pierwszych rozdziałach pojawił się przypadkowo. Cóż, kolejne bileciki na opłaty alimentacyjne się szykują.
Sam tytuł wzbudził we mnie resztki nadziei – może tu pojawią się odpowiedzi na moje pytania odnośnie powiązań poszarpanych przez dzikie psy wątków. Przeczytałam także poprzednie rozdziały, ale w żadnym z nich kwestia połączenia trzech światów (z „Bleacha”, z „Kuroshitsuji” i ludzkiej współczesności, z facebookami na czele) się nie pojawia, nawet jako nikły cień posłów w Sejmie. Może tu odnajdę ukojenie dla duszy, zapominając o pobudkach autorek, które chyba mają za zadanie wskoczyć męskim bohaterom do łóżek… Poprawka, mają za zadanie związać ich i zgwałcić, czego nie omieszkują napisać wprost, chociażby w tym rozdziale. Jaka ta dzisiejsza młodzież zabawna. A jakie mają ciekawe formy spędzania wolnego czasu…

„Co się teraz działo z przyjaciółką? Marv wiedziała, że nie powinna tego robić, ale z jakiegoś powodu uznała to za nieistotne. Chciała teraz tylko jednego. Teraz, zaraz. Musiała to mieć, dostać. Odbiła się i poleciała kilkaset metrów w górę, ryzykując jednocześnie zderzenie z jednym z wielu nisko przelatujących samolotów. Musiała go zobaczyć. Z całym sarkazmem i złośliwością, teraz pragnęła się z nim spotkać.
Przyjdź do mnie, demonie.”
Rozdział opowiadania przedstawiający książkowy, pardon, blogowy przykład jednotorowość ludzkich popędów. „W diabły z psiapsiółką, ja nie wiem jak jej pomóc, ja chcę faceta!” Na miejscu Boga zestrzeliłabym ową „podupadłą” anielicę jakimś celnym piorunem kulistym, bo mimo wszystko człowiek ze skrzydłami, na dodatek pikujący wprost na samolot, wywołałby niejeden międzywymiarowy skandal. Nawet święty Piotr miałby gdzieś seksualne zachcianki istot z założenia duchowych, a w praktyce zszarganych jak wampiry w „Zmierzchu”.

„Piwnica domu Marv i Serka była jak lodówka nawet w lato, ale kilka ciepłych koców rozwiązało problem. Sebastian przewiesił sobie przez ramię łańcuch, którym godzinę wcześniej skuła go Marv. Rozejrzał się po raz kolejny. Obskurne pomieszczenie przypominało salę tortur dla zboczeńców.
- Teraz nie mam wątpliwości, jesteś więcej niż niezły – anielica owinęła się szczelniej kocem. Ubrania obojga leżały bezwiednie rzucone w kąt.”
Interesująca treść. Nie mam pomysłu. Siorbię colę z puszki i zastanawiam się nad tym, czy faktycznie jestem niedorobionym studentem, skoro według założeń tego opowiadania powinnam mieć litrową butelkę wódki. Fantazyjny pomysł z piwnicą i kajdanami w roli głównej zawstydziłyby nawet reporterów z „Uwagi”. Pocieszam się – nie każdy jest stworzony do picia alkoholu, nie każdy jest powołany do opisywania kopulacji z demonem.

Rozdział XI Dramat a la Opiekun czyli nowy lokator w świetle życia codziennego
Rozdział dziewiąty utrzymany jest w formie… dialogu. Właściwie nie wiem, czy traktować go jako przykład fanaberii autorskiej i uznawać za równorzędny reszcie fabuły, czy jednak jako dodatek dla specjalnych… znaczy – specjalny. A już na pewno dla specjalistów.

„Opiekun
Z Delimei nie ma kontaktu czyli albo nie żyje albo jest nieprzytomna -wzruszył ramionami, co było dziwne zważywszy jak wściekle bił się o nią wcześniej.
Marv
*chwila namysłu* Nie czuję jej duszy po drugiej stronie, facet. Co się stało? GADAJ!
Opiekun
Jedyne co wywnioskowałem z tego – podnosi się pokazując zabandażowaną ranę na brzuchu *goła klata* – że chciała się zabić. Ten pieprzony shinigami tam poleciał bo ja nie byłem wstanie. Później urwał się kontakt z Delimei i tyle o niej, o nim zresztą też,słyszałem.
Marv
*przeciera twarz dłonią* Później mi opowiesz, bo czuję, ze teraz nie mam do tego głowy. A, i jeszcze jedno. Nastaw się na nowego lokatora.
Opiekun
Co kurwa? Kogo znowu?! Najpierw ty… Chociaż Delimei można zrozumieć,że cię przygarnęła… Kto to będzie? Kolejny zboczony anioł?”
Dramat rozgrywany w trzech rodzajach: nieśmiesznej komedii, tragedii wulgaryzmów i dramatu właściwego, o nazwie niezmienionej, gdyż właściwie cała ta fabuła to jakiś dramat. Skoro miał być rozdział w formie dramatu (termin, nie kpina), to krowa strawiła wam didaskalia, a prosiaczek maniery. Żarty naprawdę nie stają się śmieszniejsze, gdy się je okrasi niecenzuralnym słowem tu i tam.
Celem tego rozdziału jest wprowadzenie do historii wcześniej już przedstawionego bohatera – diabełka Staplera. Jestem ogólnie pozytywnie nastawiona, pamiętając jego wcześniejsze szatańskie lico. Wyczekuję nicponia, skoro już wiemy co nieco o jego duchowych poglądach, ale w miarę inteligentnego i przebiegłego.

„Marv
=_=Opiekun… Zostaw to mi…
Opiekun
Wypuszczę go jak tylko przeprosi.
Marv
*Marv idzie na górę, puka do drzwi* I co ten szajbus ci zrobił, co?
Stapler
Zamknął mnie tu! A tu jest różowo! Wypuść mnie! Natychmiast! – ton jak do ghostów.
Marv
Staply, posłuchaj… Jadłeś kiedyś ciasto? Takie pycha, słodkie ciacho?
Stapler
Nie?O_O
Marv
A chciałbyś? Jak nie to zjem sama, i nic ci nie zostawię…
Stapler
DAJ!!
Marv
Niema „daj”…. Będzie ciacho, jak Opiekuna przeprosisz… A ciasto jest PYYYYCHAAAAAA…
Stapler
NIE PRZEPROSZĘ!!”
Emotikony, zjedzone spacje, wielkie litery wyrażane jako krzyk oraz używanie przy tym po kilka wykrzykników, maniakalne wciskanie klawiszy w celu uzyskania wrażenia psychozy… a nie, to po prostu przeciąganie głosek w krzyku miało być. O, i poczwórny wielokropek. Diagnoza – Marv nie panuje nad tekstem. Zaleca się wyrzucenie zbędnych emocji na gadu-gadu, a następnie poważnie podejście do opowiadania, inne kroki należy skonsultować z lekarzem lub farmaceutą. Nie umiecie pokazać czytelnikowi emocji bohaterów przez pojedyncze znaki interpunkcyjne lub opisy, w tym przypadku choćby didaskalia. A diabełek Stapler, nadzieja narodów, przepadł bez echa niczym polski Winkelried pod koniec „Kordiana” wśród innych klnących postaci.
Rozdział sponsorował Edward Munch i jego obraz „Krzyk”.

ROZDZIAŁ XIV – KUMPLE Z PRZYPADKU, ALBO JAK ZAŁATWIĆ SWOJĄ ŻONĘ
A! Czyli jednak myślniki nie zaginęły! Jak to dobrze, już się o nie martwiłam.
Na wstępie tego rozdziału leży sobie ostrzeżenie o zmianie narracji na pierwszoosobową. Nie powiem, obie eksperymentujecie z opowiadaniem ile wlezie, choć tym razem za pomysł odpowiada Serek. Eksperymenty ogólnie są dobre, ale kiedy szuka się swojego stylu, a nie pokazuje nieudane efekty publice. Wasze próby przypominają tasak, który kroi spójność całej historii na plastry i nie jest do dłużej opowiadanie, tylko miszmasz w zbiór o tej samej nazwie wciśnięty. Czekam na rozdział z fraszką.

„Gorąca woda. Perfumy. Co dalej? Ciel uważał, że poświęcenie jest niewspółmierne do celu. (…)
- Wiesz przecież już wszystko, co powinieneś. Chyba, że mam ci pokazać, jak to się robi? – rzucił lokaj w stronę marudzącego pod nosem hrabiego.
- Ani mi się waż! Miałem już WDŻ.
- Szkoda, byłbyś zadowolony… A przy okazji, nie masz stosownych ubrań na taką okazję. Uszyję coś naprędce.
- Róbta co chceta. Wolę mieć to już za sobą.”
Naprawdę, o co chodzi z waszym światem? Występują tu mangowi bohaterowie, którzy nagle nie wiedzą, a właściwie nie zważają na to, w jakim celu związali się kontraktem (w „Kuroshitsuji” główny bohater Ciel decyduje się na oddanie duszy demonowi, ponieważ chce przeżyć i dorwać morderców rodziców). Czy to nadal jest Sebastian i Ciel, czy tylko marne podróbki? Jaki znowu WDŻ w wiktoriańskiej Wielkiej Brytanii? Jakie „róbta co chceta” w ustach panicza z najbardziej uprzywilejowanego rodu? Nie wspomniawszy o genialnym planie zerwania z narzeczoną – upierdliwą, bo upierdliwą, ale jednak narzeczoną… Wszystkie wstawki z rezydencji Ciela były po prostu do kitu.
A reszta? Właśnie! W tym momencie zaskoczyłyście mnie po raz kolejny. Tym razem pozytywnie.

„Schodami na górę, wspiąć się po łańcuchu, przez dziurę w ścianie i do głównego hallu. Wschodni korytarz. Drobnostka. Obok sterty gruzu coś się kuliło. Klęknąłem obok. Chłopak, brudny i rozczochrany jak wszystkie nieszczęścia świata. Czyli tak jak ja. Przyłożyłem nóż do jego gardła. Trzeba to zrobić szybko i po cichu. I z tego całego skupienia się zagapiłem.
Ręka dzieciaka w mig przecięła powietrze i złapała moje stalowe ramię. Otworzył oczy i spojrzał na mnie. Ta pewność siebie… Ani cienia strachu. Wyrwałem rękę z uścisku małych, ludzkich palców i zamachnąłem się. Dzieciak przeturlał się na bok, więc trafiłem w podłogę zamiast niego. Zerwał się na nogi i chciał skoczyć w stronę okna. Uśmiechnąłem się i rozkazałem oknu zamienić się w mur. Stało się całkowicie ciemno, ale ja wiedziałem, co się dzieje. Chłopak trafił głową w cegły. Oparł się o ścianę i osunął na podłogę, trzymając się za czoło. Podszedłem bliżej. W ciemności miałem przewagę, więc drugi raz nie chybię.”
Pomimo lekkiej dezorientacji we wcześniejszych zdaniach poprawnie wpadam na trop, że są to wspomnienia Staplera. Co prawda jest zdecydowanie inszy od wydzierającego się dzieciaka z poprzednich rozdziałów, ale tym bardziej jestem sytuacją zaintrygowana. Historia Staplera opowiada o Leonie Zachulskim, chłopcu z czasów II wojny światowej… Nie, chwila, to ciągle jest ocena tego samego bloga? Aż złapałam się za głowę. Jak niebo i ziemia, jeśli rozumiecie żarcik w ocenie opowiadania o różnych szatanach i tym podobnym istotom. Marv dowcipkowała, że rozdział jest „kwintesencją jej obrzydliwej osobowości”. Jeśli to jest wena wprost z tej osobowości, to czerp z niej częściej i nie określaj jej w ten brzydki sposób. Opowieść Staplera jest mroczna, jest w niej i akcja, a pierwszoosobowy narrator sprawdza się, widać dzięki temu, jak bardzo zmieniła się psychika diabełka. Z drugiej strony jest to wspomnienie ciepłe, o czasach, kiedy znalazł przyjaciela i smutne, bo ostatecznie go stracił. Nie rozumiem, jak nastawione na miłosną telenowelę umiałyście stworzyć coś bez sercowych rozterek i z dobrymi, dynamicznymi opisami. Fakt, nadal są kwiatki typu „no sorry”, a zdania są momentami zbyt często urywane, ale podpowiadam, że to jest właściwy kierunek, jeśli chce się stworzyć coś oryginalnego, nietuzinkowego i wartościowego. Czy w tych wspomnieniach Marv użyła jakiegokolwiek mangowego bohatera? Nie. I może w tym jest klucz do sukcesu waszego bloga.

Rozdział XIX – Męczarni dzień pierwszy
No patrzcie – a ja myślałam, że to ostatni dzień, kiedy borykam się z treściami ciężkostrawnymi, niekoniecznie żołądkowymi. W dzisiejszym odcinku zmęczona Serek wraca do domu, a w jej pokoju przebywają nieoczekiwani goście.

„ – Ja chcę stąd wyjść!! – darł się niebieskowłosy patrząc na zamknięte okno i drapiąc parapet, który był już w strzępkach. Serek dostała wnerwa. -.-’
– Yey, całkiem fajny sprzęt. Wieża, laptop, komórka… No żyć nie umierać.. Chociaż teoretycznie to i tak jesteśmy martwi… – różowy rozkręcał jej całą elektronikę. Wkurw. -.-”
– … Ona przyszła. – jedynie emo siedział spokojnie na łóżku zajmując się sobą. Ciekawe czemu nie próbują uciec. Czyżby Opiekun im czymś pogroził? Albo założył dodatkową barierę…”
Wpadłam w tarapaty, ponieważ odkryłam u siebie straszną chorobę – daltonizm czytany. Czytam o jakimś kolorze włosów, ale za Chiny demokratyczne nie potrafię powiedzieć o jaką postać chodzi. Dobrze, że w kolejnych zdaniach ujawniają się imiona postaci, bo na widok tego „niebieskowłosego” zaczęłam wyobrażać sobie, że się połowa Vocaloidów do was wkręciła, co wcale nie byłoby niemożliwe. A to tylko Espada (złe dusze zwane Arrancarami, które władają mocą bogów śmierci w świecie „Bleacha”). Dla jednego Ulquiorra będzie Emo, innemu nawet po wyjawieniu personaliów nie przyjdzie na myśl takie określenie. Inna to sprawa, że przymiotniki kończące się na „-włosy” to niekoniecznie poprawne, a na pewno niezbyt estetyczne w języku polskim określenia. Bo już „szósty” czy „Pinky” wołają o pomstę do nieba… Albo ”różowy”. Co to jest – Prosiaczek z „Kubusia Puchatka”?! Omijanie powtórzeń zaczęło być gorsze od faszyzmu.

„– To nie jest śmieszne! To przez twoją głupią matkę nie mam teraz biustu! – wykrzyczała demonica. Miny wszystkich w pokoju dałyby się przedstawić tylko tak: O_O…?”
Komuś zabrakło języka w gębie albo słów na opis. Może lepiej było nakręcić film? Byłby to wtedy kolejny rozdział z serii „Zabawy się narracją”.
Sam wątek demonów, ich powiązań i przeszłości wychodzi wam zdecydowanie ciekawiej. Uśmiechnęłam się po fragmencie o wyroku małej demonicy Ether, która nie dość, że została zdegradowana do postaci dziecka, to jeszcze za karę musi tkwić w tym opowiadaniu. Bo tak poza tym to całkiem dobry byłby to motyw – powabna demonica, która z powodu podpadnięcia u Lilith, najlepiej w dziedzinie kuszenia mężczyzn, trafia do ciała bez grama gracji i wypukłości. Japończycy już stworzyliby na tej podstawie jakąś serię ecchi (komediowy romans oparty na pokazywaniu majtek i części ciała płci żeńskiej). Taka kłótnia o Złote Jabłko, tylko gdzieś na dole, zamiast na Olimpie. Znów autorski pomysł wyszedł lepiej od usilnych starań panowania nad bohaterami posiadającymi określone charaktery.

Opisy 2/5
Za same muchomorki typu „ich twarze wyglądały tak: O_O” obcięłam wam dwa punkty. Jeden za używanie w opowiadaniu emotikon, drugi za brak pomysłu na napisanie tak prostego zdania jak „ich twarze wyrażały zupełne zdumienie na widok (…)”. Jak podpowiada mi słownik synonimów, wyraz „zdumienie” można zastąpić „osłupieniem”, „szokiem”, „zaskoczeniem” czy „zdziwieniem”. Tyle wariantów! Tyle możliwości!

„Pokój pomalowany na granatowo, nieliczne meble, brak ozdób poza obrazem przedstawiającym kobietę, mężczyznę i małą dziewczynkę.
Łóżko. Dość duże by pomieścić dwójkę osób, przykryte białą pościelą.
Na łóżku leży dziewczyna. Aktualnie śpi, chociaż promienie zachodzącego słońca wpadające przez niedokładnie zasłonięte okno pobłyskują na jej twarzy. Przebudza się i mruży gniewnie oczy kiedy światło oślepia ją. Po chwili rozgląda się po pokoju.”
Z jednej strony pierwsze zdania mnie powaliły. Przedstawiamy państwu nasz nowy produkt: łóżko! Łóżko do spania i leżenia, jednoosobowe, można na nim położyć poduszkę oraz kocyk. Cena do uzgodnienia. U was jest jakiś opis pokoju oraz nawet jednego mebla, ale jest niemal pozbawiony czasowników, przez co brzmi niczym z takiego katalogu Ikei. Z innej strony trzeci akapit jest całkiem zgrabny – brak przecinków tu i tak, ale już jakoś brzmi. Potrafię sobie wyobrazić sytuację, widzę jak kadr za kadrem coś się dzieje, nawet zdanie o oświetleniu ma w tej scenie ma znaczenie, ukazując czytelnikowi statyczność oraz prawdopodobny powód pobudki bohaterki. Umiecie budować nastrój, tylko nie zawsze chcecie podjąć wysiłek sklecenia kilku zdań więcej.

Dialogi 0/5
„- CO ZROBIŁYŚCIE MOIM SHOTOM, SUKI JEBANE?! – Marv runęła jak torpeda i rzuciła się na siostry, które jeszcze trzymały się na nogach.”
Trzeba waszym dialogom przyznać jedno – są bardzo realistyczne… jak się ma do czynienia z jakimiś gimnazjalnymi delikwentami. Na dodatek oczytanymi, bo znają język japoński, który przeciętnym zjadaczom chleba potrzebny do życia nie jest. W porównaniu z opisami, dialogi są zawsze pisane na to samo kopyto: na siłę śmieszne, wulgarne i pełne dziwnych technik operowania klawiaturą jak pisanie „1.” zamiast „po pierwsze, (…)”, albo owe wielkie litery. Szczęśliwie nie doczekałam się pokemonowego pisma. Nie jest to najsilniejszy punkt waszego opowiadania, mimo mocy odrzutu głowy na widok mięsa przelatującego przed oczami. Niestety, piersi z kurczaka to to nie są, bo chętnie bym się na nie skusiła, ale ciężka, krwista artyleria.

Kreacja bohaterów i świata przedstawionego 1/5
Znów się powtórzę. Kreacja demonów – tak, mangowi bohaterowie oraz dwie główne heroiny – nigdy więcej. Coś ewidentnie was zaślepia, kiedy piszecie o ważniejszych bohaterach, bo ci drugoplanowi jeszcze jakoś wychodzą. Ba, nawet mają bardzo zdrowe podejście do głównych bohaterek, gdyż boją się ich, nienawidzą, ewentualnie uważają je za emocjonalnie niezdolne do funkcjonowania w społeczeństwie istoty. Krzyki i wulgaryzmy zwykle pozwalają na wysnucie takich wniosków. Ogólnie macie na demony mniej lub bardziej dobre pomysły, nieźle budujecie nawet ich przeszłość, ale to, co się dzieje na głównym planie, woła już nie o pomstę do nieba, ale o szybką śmierć w czeluściach Internetu.
Pisanie opowiadania we dwie też nie jest wytłumaczeniem nieścisłości w nie tylko prowadzeniu fabuły, ale także przedstawiania działań i charakterów postaci. To jak przy forumowym RPG: są pewne zasady, którymi u was byłyby obie mangi oraz jakaś historia je łącząca. Dalej każda pisze o swojej bohaterce jak chce, a o reszcie bohaterów jak zostały wymyślone. Wspólne opowiadanie na poziomie gotowe! Tymczasem każda ma jakby swoją piaskownicę: Marv bawi się z Sebastianem i spółką, Serek ma Renji’ego, a rzadkie wspólne interakcje są niczym wetknięcie kija w tornado, bo każda strona używa cudzych zabawek na swój sposób.

Fabuła 1,5/10
Już pierwszy rozdział wprawił mnie w czarną rozpacz. Masa niezrozumiałych rzeczy, masa bzdur postaciowo-uniwersowych, dodatkowo nawet nie próbujecie udawać przed czytelnikiem, że dodajecie postacie do świata mangi i tworzycie fabułę. Zdecydowanie zamiar był taki, aby postacie z „Bleacha” i „Kuroshitsuji” wrzucić do kotła zwanego „Ziemia, przystanek Polska”. Przytoczę podstawowy błąd z samego początku – ile lat według waszego opowiadania ma Renji? Osiemnaście. Koniec, teraz fakty z oryginału – kim jest? Bogiem śmierci. Bogowie śmierci są? Długowieczni. Jakiego stopnia już się dorobił? Wicekapitana. Z jakiej jest mangi? Oczywiście „Bleach”, tak samo jak reszta paczki, która się przewija, z tamtejszym główny bohaterem na czele. Podsumowując: Renji żyje sobie w świecie ludzi od lat osiemnastu, co jest bzdurą, bo wówczas sypie się cała fabuła mangi, a on i kilku innych bogów śmierci pracują na iście królewskich warunkach, mogąc żyć i zaznawać uciech jak ludzie. Zresztą – pracuje? Ani razu w opowiadaniu nie walczył z Pustym (zła dusza)! Poza tym Renji miał rodziców i siostrę. W mandze był sierotą w Społeczności Dusz (świat dusz i bogów śmierci) i nie miał ludzkiej rodziny. Czyli nowa teoria: Renji żyje w Społeczności Dusz, a w świecie ludzi jest chwilowo i uczęszcza do liceum dla zmyły. Nie, bo miałby około kilkaset lat, zgodnie z tamtejszym licznikiem oraz nie byłby tak zadomowiony w ludzkim mieszkaniu (często używana gitara, portret rodziny, komputer i inne szpargały), a Serek nie spotkałaby go już w gimnazjum. Coś cienko wyszedł wam sposób na umieszczenie jego i kilku innych bogów śmierci w ludzkiej społeczności – cienko, bo bez choćby słowa wyjaśnienia. Ale, ale, inny przykład chaosu fabularnego: Renji powinien siedzieć we współczesnej Japonii, Ciel i Sebastian w dziewiętnastowiecznym Londynie, a Marv i Serek pewnie siedzą… w rodzimej Polsce. Ba, japońscy bogowie śmierci mają nawet bezproblemowy dostęp do portalu fotka.pl! I wszyscy są zadowoleni, poza biedną, skołowaną oceniającą.
Sama fabuła, chwilowo pomijając błędne założenia wspólnego uniwersum i psychiki bohaterów, traktuje o pięknych dziewczynach obdarzonych nadnaturalnymi mocami, które muszą przezwyciężyć równie nadnaturalne przeciwności losu w celu dalszego szczęśliwego pożycia z wybrankami serca. Również nadnaturalnymi i na dodatek odwzajemniającymi uczucie już od początku znajomości. Jakie to wzruszające… Historia na podstawie bestsellerowej powieści „O pomyśle, który został rozjechany kolejną”. Dlaczego jeszcze nikt nie wymyślił romansu ze Zdziśkiem i Staśkiem w rolach głównych?
Półtora punktu daję za owe momenty całkowicie oderwane od „mangowego” świata – za relacje demonów takich jak Bael w wersji nie do końca Opiekunowej, pojawiająca się najczęściej w niecenzuralnych wspomnieniach Lilith, loli Ether, ghosty z jakiegoś angielskiego chyba piekła, a zwłaszcza za dawnego Staplera. Sebastiana z „Kuroshitsuji” w to nie wliczam, bo choć z tego samego ciemnego światka pochodzi, to został spaprany i zepchnięty do roli dmuchanej lalki. Na pięć wybranych rozdziałów tych fajnych elementów było w ilości niecałej notki, więc i niecałą jedną piątą puli kategorii daję. Reszta była iście fam-fatalna.

Ortografia i poprawność językowa 4,5/10

Tak! Wreszcie mogę odciąć kupony za nieuporządkowane myślniki i średniki w tytułach rozdziałów! Oraz za cuda-wianki w rozdziale dramatycznym. Już, zrobione. Wszystkie zjedzone na śniadanie spacje zostają spisane do akt, a japońskie słówka zostają oskarżone o istnienie w polskim opowiadaniu. Wulgaryzmów jest prawdziwa lawina, dzięki czemu można dopisać kolejną klęskę żywiołową do rejestru polskich plag narodowych obok tornad, gradobicia i rosnących cen paliw.
Z przykładowego rozdziału Serek:

„- Hmmm… Dokładnie 3 dni i – spojrzał na zegarek na biurku – 8 i pół godziny.”
„(…)- I trzy dni temu walczyłam z tym demonem o twoje życie. – ponowne skinięcie i tajemniczy uśmiech. – No ciebie chyba pojebało, że w to uwierzę!”
Dwa fragmenty odnoszą się do niekonsekwencji w używaniu liczebników w tekście – decydując się na pewien zapis, trzeba się go trzymać. „8 i pół” to złamanie tej reguły w pięciu znakach, a znany serial z TVNu to nie jest. Inna sprawa, że w tekstach takich jak opowiadania właśnie, choć nie jest to reguła języka polskiego, a jedynie kwestia estetyki, liczebniki pisze się słownie.

„- Nani, kurwa?! Jakim cudem?! – strzeliła sobie soczystego face palma.”
Trzy języki w jednej linijce. Właściwie to cztery, razem z łaciną podwórkową. Język potoczny swoją drogą, zrozumienie czytelnika i troska o jego wrażliwość swoją. Zapożyczenia, o ile nie istnieje odpowiednik polski, są błędem.

„Jestem duszą miecza Deli-chan ale ona jeszcze o tym nie wie.”
Sufiksy honoryfikatywne (takie jak „-chan”, „-san”) są błędem w języku polskim, tym bardziej, że nie mamy do czynienia z jakimś japońskim tekstem kulturowym albo historycznym. Nawet wydawnictwa mangowe nie pozostawiają sufiksów w tłumaczeniach. A w Polsce mamy ładne pomysły na zdrobnienia. Ot, taki Delik czy inny Deliuś.
Czas na błędy Marv. Oto kilka cytatów z rozdziału dwunastego:

„- Ale…! Ale! – Staply robił wszystko, aby się nie rozpłakać – Obiecałaaaaśśś!”
„Gdy udało mu się wyjść na korytarz, oświeciło go, że jest w posesji Phantomhive’ów. Ooookeeeeejjj…”
„- Ale! Aleeeeee….! – wymamrotał z tym kimś. Znajoma sylwetka – Takkkkhhh się nie hooobii!”
„- Co co sii hossiii? – wymamrotał. Grabarz burkną coś pod nosem i wyciągną przezroczystą paczuszkę wypełnioną szarym proszkiem – Ohoooooo…. Dhaaagiiii…”
„- No allee heeeeejjj! Neeee ma thaaak!”
A teraz czas na konkurs audiotele – w którym z cytatów jest najwięcej przeciągniętych literek? Nagroda specjalna dla tego, kto powie, przy którym zdaniu udusił się po wypowiedzeniu wszystkich spółgłosek… Och, albo nie powie? W każdym razie prosimy dzwonić pod numer 999.

„- Ha. Ha. HA! Bardzo kurna śmieszne! – parsknęła i powróciła do swojego kieliszka.”
Bardzo, kurna, śmieszne. „Kurna” to wtręt. Poza tym ostatnie „ha” wystarczyło albo okrasić wykrzyknikiem, albo użyć wielkich liter. Nie trzeba używać wszystkich dostępnych środków naraz; wykrzyknik istnieje, bo ma wyrażać wzmocnienie albo krzyk.

„- Czy ty mnie słuchasz? – zombiak syknął przez kły – Te fioletowe coś ma na masce takie coś dziwnego… Jakiś znak…
- Fakt, czarny nietoperz – Ciel z pociągnął Staplera za sobą – Ale to na pewno nie Batmobil.”
Porada dialogowa – po wypowiedzi narratora dajemy kropkę, chyba że kwestia bohatera jest po narratorze kontynuowana w tym samym zdaniu.
Mimo wszystko zwróciłam uwagę, że z rozdziału na rozdział babole występują mniej obficie. Jest nadzieja w tym narodzie, choć nie pod względem słownictwa. Poza tym Marv lepiej radzi sobie z interpunkcją, a błędy ortograficzne to prawdziwa rzadkość. Serek gorzej, choć jest młodsza, jednak sprawiedliwość jakaś musi być, jak nie w polskich sądach, to chociaż na Opieprzu. Tak więc spokojne sześć dałabym Marv, natomiast Serkowi trzy. Nie będzie jednak łączenia punktów, a średnia, dlatego wychodzi cztery i pół.

Oryginalność tematyki 2/5

Nie potrafię nie przyznać, że w całym tym bajzlu jest potencjał i pomysł. Obie mangi posiadają swoich indywidualnych bogów śmierci, przez co fakt zderzenia obu światów mógłby być źródłem wielu ciekawych wydarzeń. Na przykład gdyby wyjaśnić to teorią równoległych światów i wrzucić mniejszą grupkę z „Kuroshitsuji” do Społeczności Dusz na skutek jakiejś rysy w czasoprzestrzeni, to materiał byłby dosłownie gotowy. Wszak mamy do czynienia z rzeczami nadnaturalnymi, ale nawet w takim przypadku przyda się zgrabne zdanie wytłumaczenia. Nie oglądałam kinówki „Bleacha”, ale wiem, że i tam występuje coś na kształt piekła. Kilka kliknięć na wikipedii i mamy powód istnienia Sebastiana (oraz Ciela, jeśli ktoś oglądał drugą serię anime) we współczesności. Poza tym nie jest to kolejny blog o „Naruto”, jakkolwiek lubię ten tytuł, to tematyka ta jest już przestudiowana na wskroś.
Problem na temat tego bajzlu pojawia się, gdy przyjrzymy się samej fabule, a nie tylko mangom, użytym w celu określenia adresu bloga. Ja na poczekaniu wymyśliłam co najmniej dwie historie, a tu świat pachnie sztampą i podwójnym romansem. Nie mam nic przeciwko romansom, ale za autorkami całującymi się z olśniewającymi demonami już troszkę. Żeby chociaż jedna się obściskiwała, a druga robiła coś innego, bo ja wiem – mafię pruszkowską tropiła, ale nie. Miłość jest ślepa, a czytelnictwo spada na łeb, na szyję. Same urazy na tym bolesnym świecie.

Dodatkowe punkty za wybitne zasługi 2/10

Wygląd oraz wspomnienia Staplera po prostu mnie kupiły. W ten sposób chcę nagrodzić ten przejaw weny i zachęcić was to pójścia tą drogą. Zauważyłam, że pomimo jego pierwszych hałaśliwych występów w tej historii, jest w nim naprawdę coś ciekawego, że nie jest kolejnym skrzywdzonym przystojniakiem, którego jakaś Boryna ratuje poprzez wtulenie w swój biust, tylko w tym swoim nieco dziwnym ciałku próbuje odnaleźć swój kąt. Swoją drogą nawet to miejsce do życia nie jest wybrane przez niego, tylko zostaje podporządkowany jednej krzykliwej istocie z wątpliwym aniołorysem.
Mój ulubiony fragment, który pokazując przyjaźni między diabłem a człowiekiem w kilku zdaniach, nie jest ani odrobinę oklepany. Kiedy bohater wyraża swoje emocje, to nie musi być to niepowtarzalne niczym opis z „Pana Tadeusza” – ja w tych słowach wyczułam szczerość postaci.

„Leon. Taki jedyny w swoim rodzaju. Uparty, upierdliwy i odważny. Zaraza jedna… I ostatnia osoba, która pamiętała jak mam naprawdę na imię.”

Suma 17/60

Ocena: mierna

Nota niczym upadek z wysokiego konia, ale nie poddawajcie się – macie w swoim opowiadaniu gotowe rozwiązanie na zmianę toru fabuły i uczynienie z niej czegoś wyjątkowego. Nie każdemu podczas pisania udaje się stworzyć przypadkowo interesujący świat, a jeśli skupicie się na nim świadomie i zejdziecie z tego ostrego tonu, to nie mam wątpliwości co do odniesienia sukcesu. Romansy są dla początkujących, a wy wiecie już, do czego służy klawiatura. Powodzenia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz