Nerwowa reakcja na krytykę nie kładzie jej kresu. Przeciwnie, rodzi w oceniającym przekonanie, że ma rację w tym, co mówi. — Richard Carlson
Witamy na Opieprzu!
piątek, 28 września 2012
(775) what dies last
Napalony, jak szczerbaty na orzechy, rzucam się w wir oceniania następnego bloga. Zobaczmy, cóż to będzie tym razem? Opowiadanie o jakże wszystko mówiącym tytule What dies last.
Pierwsze wrażenie 7/10
Masuję się po… i próbuję odnaleźć odpowiedź na pytanie, co umiera ostatnie? I mam jakieś mgliste skojarzenie, że tym czymś jest nadzieja. Moja jeszcze żyje, ale już dostała solidnego angielskiego kopa i to poniżej pasa. Teraz już wiesz, dlaczego muszę się masować. Nie jestem jednak przekonany, czy angielska wersja adresu brzmi lepiej niż polska.
Chwilę później. Kolano nadal mnie boli, a ja gapię się na to i gapię, i myślę sobie, do kroćset, nie brzmi. Więcej rzeknę, angielska wersja wygląda jak wydukana przez przedszkolaka, który wymyślił sobie, że tak będzie bardziej światowo. Dla kogo? Pytam się. Rozumiem, że lubisz ten język, że uczysz się go – chwała Ci za to – że stał się on już, nie okłamujmy się, językiem międzynarodowym, ale to zdanie ani nie brzmi ładnie, ani nie sprawia, że odczuwam dreszczyk emocji – przeciwnie, śmiać mi się chce. Jeśli pragniesz sprawić, by już od samego adresu ludzie zacierali rączęta, to musisz im podać coś krótkiego i intrygującego, jak incepcja na przykład albo inne dziwaczne słowo bez znaczenia. „What dies last” wygląda tak biednie i ułomnie jak chatka nubijskiego chłopa.
Reszta blogowej treści, a nawet sama belka, w ojczystym jakże pięknym języku są spisane. Nadzieja odżyła i nie skona, mam nadzieję, wraz z szablonem, na którym króluje czerń i ziemiste kolory, tak modne wśród dekoratorów wnętrz. Ta tapetka z chryzantemami to oznaka twojej solidarności z chińską cesarzową czy babcia robiła remont? Ach, więc jednak remont i szkoda było wyrzucić. Nie spinaj się, żartowałem. Nawet względnie dobrze to wygląda, nic się nie rozjeżdża i tylko nagłówek jest przesadzony, choć może ma on przedstawiać złożoność charakteru twojej bohaterki. Na myśli mam tę rozmazaną, powiększoną, przeźroczystą wersję dziewczyny ze zdjęcia. Czyżby to była Hope i jej ulatująca dusza, po tym jak Seth zajeździł ją na śmierć? Ech, te pytania bez odpowiedzi rzucane w przestrzeń i… nic. Stanowczo przekombinowane jest to zdjęcie, mniej czasami znaczy lepiej, a tu nie dość, że dziewczyna jest powielona, to jeszcze kwiatki się przebijają.
O widzisz, zapomniałbym złajać Cię, za ten nierozszyfrowywalny napis pod nagłówkiem. Dwa rodzaje czcionki i po browara do Biedronki (bezalkoholowego, ma się rozumieć). Może po paru puszkach zakumam, kum, kum, co… Au! Torka, sorka, odbiło mi się kawą z fusami. Oj, nie warto być leniwym.
Tak czy wspak, nie lubię męczyć oczek takimi fikuśnymi literkami. Skoro już wiesz, że szablon uważam za przeciętny, to pozwól, że oddam się kontemplacji posiadanych przez Ciebie linków. I błąd serwera, niech to jasna piip.
O w jeża, masz tu tego jak płot dziur między sztachetami, wypisywał nie będę, bo i po co, sprawdzę tylko, czy wszystkie działają. Jeden padł: Diamentowa przystań. To tyle z linków do wszelakich opowiadań, mamy tu jeszcze przekierowania do różnych ocenialni, które rozbebeszały Twoje opowiadanie. Wszystkie linki działają, choć niektóre strony zdechły. Na samym końcu, może w niezbyt zaszczytnym miejscu, znalazł się link do Polskiej Akcji Humanitarnej, mój osąd o Twoim zdrowym rozsądku poszybował mocno w górę, chwali się, że o tym pomyślałaś.
Treść 20/25
Trochę tego jest, więc nie będę Was nudził i niepotrzebnie przedłużał.
Prolog: Ostatni zastrzyk adrenaliny przed snem
Eeee – i to jedyna rzecz jaką jestem wstanie wymówić. Poczekaj obetrę sobie ślinę z brody, bo mi na koszulę kapnie.
Strasznie mi się podobało, może poza imieniem kolesia – Seth – no weź, przecież to tak oblatane, że aż nudne. To, że Egipcjanie mieli złego boga o imieniu Set (u Ciebie z „h” na końcu, bo jakże mogłoby być inaczej) nie oznacza, że powinny je nosić wszystkie postacie o negatywnym charakterze. Ten pomysł jest tak mało oryginalny, że budzi we mnie zniesmaczenie. Napisałaś coś fajnego i skaszaniłaś to już na etapie planowania. Ktoś o imieniu Dawid, Alan, czy tak jak ja, Maksymilian też może być zły. Co gorsze, to imię powtarza się w wielu opowiadaniach i jego właściciel zawsze jest zły. Czytałem kiedyś powieść, w której zły koleś miał na imię Candy (tak właśnie). Przemyśl to, proszę, przed rozpoczęciem pisania następnego opowiadania.
Co do samej treści, to nie mam nic do zarzucenia. Skutecznie zamknęłaś mi usta – chociaż znam na to lepsze sposoby. Streszczał nie będę, zainteresowanych odsyłam na blog, dodam, że prolog jest bardzo mniam.
Rozdział 1 Manhattan o słodkim smaku trucizny
O ty żmijko przebrzydła, tak sobie pogrywasz? Główna bohaterka na ma imię Hope, czyli że tytuł bezpośrednio jak i pośrednio ma do niej nawiązywać. Tak to sobie wymyśliłaś, a ja jakoś nie mam nic przeciwko. Niemniej jednak ciężko mi uwierzyć, że: Zaletą mieszkania na przedmieściach Seattle, gdzie stało tylko sześć domów i jeden sklep, był na pewno spokój[…]. Sześć domów! Na przedmieściach Seattle! Ja mieszkam w miasteczku, które śmiało można nazwać zadupiem, lecz uwierz mi, więcej tu domów, a sklepu nie ma. Poza tym, jeżeli w pięciuset tysięcznym mieście są takie przedmieścia (pewnie jakieś odległe peryferia,) to ja się przeprowadzam, i jeszcze jedna rzecz. Wiesz, ilu obywateli Stanów Zjednoczonych przypada na jeden samochód w tym kraju? Jeden przecinek trzy, czyli każdy upoważniony do posiadania prawa jady w tym kraju ma samochód. Kapujesz o co mi biega? Nie? Dobra, wytłumaczę. Twoja bohaterka, studentka psychologii, dziecko z dobrze sytuowanego domu jeździ autobusem. Weź się ogarnij. Tam w prezencie urodzinowym smarkacze dostają samochody, a Twoja Hope autobusem jeździ. Toż ona chyba jest z jakiegoś marginesu społecznego, ale spoko, nie ma prawka i nie jeździ, niech tak będzie.
Lecimy dalej. Hope siedzi w „knajpie” i tam spotyka kolesia, któremu „Całą twarz wciąż przesłaniał dużych rozmiarów kaptur.” – poza oczami, muszę tu dodać. Jak to jest możliwe, że kaptur przesłaniał jego nos, usta, kształt szczęki, a nie przesłaniał ciemnych, niemal czarnych oczu? Kto wie, temu Zoltan stawia kolejkę czystej źródlanej. Nie wiecie? Ja też nie.
Żeby było weselej, Hope wyczuwa w kolesiu coś niepokojącego, obawia się go, a mimo to wychodzi z nim na zewnątrz wprost na ciemną, pustą ulicę. Ja rozumiem, że bez tego nie byłoby dalszej akcji, ale czy nie bardziej prawdopodobnym byłoby, że ona się go nie bała i że mu zaufała, a potem się przewiozła. Ty też wyszłabyś z kolesiem, który Cię przeraża?
Rozdział 3 Dziesięć tysięcy wbitych w dłonie igieł
Pominąłem rozdział drugi, bo – chociaż miałbym się do czego przyczepić – uznałem, że pewne prawdopodobieństwo zaistniałej sytuacji jest możliwe. Zmilczeć jednak nie mogę gdy czytam takie hity „Dla innych mogła wyglądać, jakby potknęła się i spadła ze schodów – co nierzadko jej się zresztą zdarzało[…]”. Rozumiem, że Autorce też często zdarza się spaść ze schodów, mnie osobiście nigdy, nawet pod wpływem. Droga Fancy, myślałem, że piszesz poważne opowiadanie a nie scenariusz do filmu z Chaplinem, dorzuć jeszcze kilka scen z Sethem i Hope rzucającymi się ciastem z kremem i komedia gotowa.
Ogłaszam sondę, ilu czytelniczkom/czytelnikom Opieprzu zdarzyło się spaść ze schodów więcej niż jeden raz. Wyniki wyprowadzą Zoltana z błędnego przeświadczenia, że ma rację, bądź udowodnią Autorce ocenianego opowiadania, że za mało przemyślała pewne sprawy.
Reszta jak najbardziej w porządku.
Co do czwartego rozdziału, to chciałbym zauważyć, że zgubiłaś gdzieś jeden dzień. Hope wybrała się do „knajpy”, w której pracowała jaj psiapsióła w piątek wieczorem, na drugi dzień przyjeżdża – wiesz kto – a Ty piszesz o niedzielnym poranku, to co stało się z sobotą? Czyżby w stanach była inna kolejność następowania po sobie dni tygodnia?
Dwa kolejne rozdziały i ja już zaczynam nerwowo wciskać sobie gałkę oczną w oczodół, ale to nie Twoje zasługa, po prostu głowa mnie boli. Miałem nie streszczać, ale dla rozjaśnienia sytuacji muszę naszkicować przebieg zdarzeń. Studentka psychologii Hope, popija sobie samotnie w „knajpie”. Dosiada się do niej koleś, stawia jej – i nie ma w tym nic dziwnego – ona się opiera, ale w końcu wypija. Lekko podchmielona wychodzi z nim na zewnątrz, bo obiecał jej, że będzie mogła skorzystać z jego telefonu. Koleś prowadzi ją w ciemną uliczkę, w której zaparkował samochód, zaprasza ją do środka, ona się waha, lecz wsiada. Potem szybki telefon do mamusi i bara bara na tylnym siedzeniu. Co mnie wkurza to to, że podpita Hope już po kilku słowach oceniła Satha jako psychopatę. Rozumiem, że on jest lekko stuknięty i że taki ma być, rozumiem, że doskonale wie o tym narrator, ale człowiek gdy spotyka drugiego człowieka, to nie zakłada przecież od razu, że stoi przed nim ktoś wrogo nastawiony.
Rozdział 8 Godowy taniec mocnej nikotyny
Przyznać muszę, że tytuły rozdziałów masz naprawdę fajne, czego powiedzieć się niestety nie da o samej fabule. Najpierw szalone dzielenie się płynami ustrojowymi, a potem foch? No, daruj, ale to mi zalatuje taką tandetą. Hope obraziwszy się na Setha za to, że nie chciał jej podwieźć na uczelnię, przez kilka godzin siedzi na kanapie, gapi się w podłogę i czeka, kiedy jej mad lover raczy zwlec się z wyrka. Już przed oczyma miałem scenę z filmu o jakże wszystko mówiącym tytule „Zmierzch”, kiedy to Piękna siedzi na krzesełku, a pory roku mijają i mijają. Żeby nie było – książki nie czytałem. Mój wniosek – Hope musi być walnięta, bo normalna na pewno nie jest, i to jej przekonanie, że Seth jest jej bratem. Nie jest nim biologicznie, nie wychowywali się razem, więc tak naprawdę to obcy koleś, a ona ma rozterki, jakby berbeciem będąc, do jednej piaskownicy sikali. Zrozumiałbym jej postawę, gdyby była wierząca, lecz coś mi się zdaje, że nie jest.
Rozdział 9 Jeśli dostałeś najsłabsze karty, nie możesz wygrać nimi uczciwie
Tu chciałem coś napisać, lecz nie zrobiłem tego od razu i teraz już nie wiem, co to miało być, piip.
Rozdział 13 Słowa o mocy większej niż myślisz
Wiesz, że zaczynasz się powtarzać? Czyżby pomysły na pierwsze zdanie się wyczerpały? Nie wierzysz mi i chcesz dowodów, proszę bardzo:
„Mocny wiatr i zimny, siarczysty deszcz.” – to z trzynastego rozdziału.
„Rozpędzony samochód i zimny, siarczysty deszcz.” - dwunasty rozdział.
„W tak chłodny, dżdżysty poranek[…]” – piąty.
„Poranek był chłodny i deszczowy, jak cała waszyngtońska jesień.” – okrągła dziesiątka, a ja nucę sobie „ciągle pada” i zastanawiam się, ile jeszcze takich rozdziałów przede mną. Chyba nie wytrzymam i sprawdzę.
„Tej nocy w całym Seattle panował spokój. Lejący się z nieba, rzęsisty deszcz sprawił, że na ulicach było zupełnie pusto.” Czyżby nastał monsun?
Kilka rozdziałów dalej. Muszę przyznać, że podoba mi się Twój sposób pisania, bo widać, że robisz to na poważnie. Tym bardziej dziwi mnie fakt, że zdarza Ci się używać przymiotników „czarnowłosy”, „białowłosy” w formie podmiotów w zdaniu: Białowłosy wyglądał na nim perfekcyjnie, jak zawsze. Widziałem coś takiego w internetowych opowiadankach, które nawet nie powinny nosić takiego miana, bo tak były marniutkie. Twoja proza jest zbyt dobra, by umieszczać w niej takie kulfony. Jak długo żyję, nie zdarzyło mi się przeczytać w żadnej książce zdania tego typu, jeżeli te przymiotniki się pojawiały, to zawsze jako określenie rzeczownika mężczyzna, chłopak, młodzieniec, czy chociażby pies. Takich określeń używają dziewczynki piszące fanfiki o swoich ulubionych serialach animowanych produkowanych w Kraju Kwitnącej Wiśni. Jesteś jedną z nich? Nie sądzę, by tak było. Dlatego mam do Ciebie ogromną prośbę, nie rób tego więcej.
Rozdział 17 Słowa rzucane na wiatr
Powiedz, jakim trzeba być debilem, aby uwierzyć, że drobne, chude dziewczę jest w stanie wyważyć drzwi wejściowe do domu? Mnie się raz zdarzyło z kopa do mojego pierwszego mieszkania wchodzić, ale to były stare drzwi i stary zamek pamiętające jeszcze Gierka. Ty sprawiłaś, że trzech policjantów uwierzyło, że Hope była wstanie to zrobić, to obraza dla ludzkiej inteligencji. W celu uwiarygodnienia swojego pomysłu trzeba było chociaż dwa zdania napisać o tym, że zamek był z czasów Zimnej Wojny, a Hope jest wielką fanką Koksa i pakuje co drugi dzień na siłowni. Bez uzasadnienia jak to było możliwe, Twój pomysł jest cienki jak makaron nitki w rosole mojej mamy. Oczywiście możemy założyć, że zamek był kiepski, ale jakoś mi to nie współgra z wizją nowoczesnego domu urządzonego jak z żurnala, z drogimi sprzętami i kiepskimi, starymi drzwiami wejściowymi. Seth miał ciekawy pomysł by zrobić z niej chorą psychicznie, ale jeśli policja ma działać tak, jak w Twoim opowiadaniu, to współczuję wszystkim bitym i poniżanym. Dlaczego nie wylegitymowali Setha, tylko uwierzyli mu na słowo? Mieli do tego prawo, ponieważ zgłoszono włamanie i były na to ewidentne dowody w postaci wyważonych drzwi. Kiepsko.
Rozdział 19 Dziwnie się czuję, tkwiąc w tym idealnym świecie
Ależ się nasi milusi bohaterowie rozkręcili, już im nawet obecność matki w domu nie przeszkadza. Baraszkują sobie radośnie na podłodze, drapią się, gryzą, walczą ze sobą jak koty w marcu, a mamusia nic nie słyszy. Albo ona głucha jest, albo pokój Setha ściany, podłogę i sufit ma dźwiękoszczelne. Moja słodka Fancy, zdarzyło Ci się kiedyś być świadkiem takich harców, nie bezpośrednio lecz z sąsiadującego pokoju? Mnie się zdarzyło i wierz mi na słowo, wszystko słychać, naprawdę wszystko. Już po tym jak Seth popchnął Hope, a ona na podłodze wylądowała, matka by się zaniepokoiła. Do tego jeszcze to stwierdzenie Setha, że nie ma po co krzyczeć, bo nikt jej nie usłyszy? Jak to nikt? Czyli Sheryl jednak głucha jest. To jeszcze nic, rozdział zaczyna się od tego, że Hope po cichu opuszcza pokój Setha, w którym robili, wiecie co, po to by odnaleźć swój telefon, po kilku minutach wraca, po czym nastają takie tam przepychanki, teges na podłodze i siup znowu do łóżka. Twardzi są, ale zaczynają być nudni. Ja natomiast zaczynam się zastanawiać, co tak naprawdę jest motorem tej historii. Pragniesz tu opowiedzieć, jaki wpływ na bohaterów i ich bliskich mają podejmowane przez nich decyzje, czy po prostu wymyśliłaś sobie, że napiszesz pikantną historyjkę, w której pożywkę dla swej wybujałej wyobraźni znajdą wszelkie małe zboczki nie potrafiące nawiązać normalnego kontaktu z płcią przeciwną, przez co potrzebują takich rzeczy do…
Kreacja bohaterów i świata przedstawionego 3/5
Miło jest oceniać coś, co zostało od początku do końca przemyślane przez autora, może z pominięciem imienia głównego bohatera. Wiem, że pisałem wcześniej różne rzeczy, ale były to myśli, które rodziły się w mojej głowie podczas czytania. Całokształt jest z całą pewnością dopracowany i, mimo że mój umysł praktyka doszukiwał się błędów logicznych, może się podobać. Duże wrażenie wywarło na mnie też to, że przed rozpoczęciem pisania szukałaś źródeł wiedzy, na podstawie których budowałaś swoje postacie. Z założenia Seth miał być jednostką psychopatyczną, pozbawioną empatii i taki właśnie jest. To samolubny, apodyktyczny dupek, do tego sadysta, porzucony przez matkę w dzieciństwie, bity przez ojca alkoholika i babcię – typowy obraz socjopaty, tylko czekać aż zacznie zabijać, a może już to zrobił. Hope jest jego przeciwieństwem, jest dobra, trochę naiwna, łatwowierna – idealna ofiara. Przy Secie z dziewczyny wyłazi to, co najchętniej chciałaby ukryć przed światem i samą sobą. Do wyjaśnienia motywów jej działania użyłaś artykułu opisującego syndrom sztokholmski, ale tak naprawdę, po tym co serwuje jej przyszywany brat, wcale nie dziwi mnie fakt, że dziewczyna jest rozchwiana emocjonalnie. Raz walczy z nim zajadle, by po chwili gapić się w ścianę przez kilka godzin. Zdrowym ludziom ciężko jest pojąć, że ktoś może słyszeć głosy lub widzieć rzeczy nieistniejące, a nigdzie nie jest napisane, że Hape była całkiem zdrowa.
Jej były chłopak Dvein – tu się nie wysiliłaś – to tak często eksploatowana postać, że użycie jej było wręcz Twoim obowiązkiem. Jak świat długi i szeroki wszyscy znają typ amerykańskiego szkolnego osiłka, chodzącego w kurtce bejsbolówce (czy jak one się tam zwą), grającego w szkolnej drużynie i będącego obiektem westchnień wszystkich panien. Serwuje nam ten obraz samo źródło, czyli amerykańskie produkcje filmowe. Oczywiście, mogłaś pokusić się o stworzenie mniej sztampowej postaci. Dvein mógł być chłopakiem z dobrego domu, owszem, ale nie koniecznie musiał być sportowcem. Jest tyle opcji, a Ty wybrałaś akurat tę, którą usilnie wpychają nam śliczne obrazy o idealnym amerykańskim społeczeństwie. Tu dochodzimy do kwestii, która mnie najbardziej wkurza w takich opowiadaniach. Wszystkie postacie to fizycznie ideały, a – nie okłamujmy się – USA to kraj ludzi otyłych. Pokusiłaś się o stworzenie skomplikowanych pod względem charakterów postaci, ale o wiele ciekawiej byłoby, gdyby Hope była pulchniutka, jak wtedy zachowywałby się Seth? Nie mogłaś oczywiście tego zrobić, bo – zapewne Twoim zdaniem – przystojny Seth nie odczuwałby do niej pożądania, a to uczucie jest w większej mierze motorem jego działań. O tak, Seth to chodzący testosteron.
Nawet matka Seta, Sheryl jest w moich oczach ideałem kobiety w średnim wieku, chyba bym się na nią pokusił. Wyobrażam ją sobie jako zadbaną, idealnie wyglądającą kobietę. Przy okazji, na potrzeby opowiadania, a ściślej mówiąc na potrzeby wiecznie napalonego na Hope Setha, karzesz tej biednej kobiecie ciągle pracować, to lekka przesada. Ona już prawie nie mieszka w swoim domu, w którym niepodzielnie rządzą już pospołu pięści i przyrodzenie tego gościa.
Przyjaciele Hope to Boe, który jest sfiksowanym na punkcie swojego wyglądu gejem oraz lubiąca alkohol Ashley. Ona nie szczególnie przypadła mi do gustu, bo jest słabo zarysowana, wiem tylko, że jest mściwa, a to zła cecha. O wiele bardziej spodobała mi się przyjaciółka Setha, zapomniałem imienia. Dziewczyna ma jaja. Nie wpada przy nim w onieśmielanie, przeciwnie, rzuca w niego mięchem aż miło, klnie jak szewc, i to do niej pasuje. Jedna, która szeroko przed nim nóg nie rozkłada.
Podsumowując, pod względem charakterów masz tutaj cały kolaż różnych postaci, pod względem fizycznym, wszyscy są identyczni. Brakuje mi piegów na nosie, odstających uszu usilnie ukrywanych pod rozpuszczonymi włosami, krzywych zębów bo komuś objawił się Budda i zabronił nosić mu aparat, szerokich tyłków i płaskich biustów, nawet płaskostopia nikt nie ma, przez co podeszwy w jego butach nierównomiernie by się zdzierały. Zbyt idealnie, do cholery.
Świat przedstawiony. Miałaś taki opis, który sprawił, że uwierzyłem, iż piszesz o tym, co widziałaś na własne oczy. Był to opis uczelni, do której chodzi Hope. Poza tym powtarzasz się, ciągle piszesz o padającym deszczu i ciemnych wyludnionych uliczkach. Gdy Twoi bohaterowie idą na imprezę, zawsze znajdzie się jakaś taka uliczka, w której nikt nie zobaczy, jak Seth obmacuje po tyłku Hope. Opisujesz dwa spore miasta w USA, nie, przepraszam, nie opisujesz, rzucasz tylko ich nazwami, bo cały opis można ująć w dwóch słowach, Basin City – mrok, Seattle – nuda. Tak naprawdę poświęcasz niewiele uwagi kreowaniu świata w swoim opowiadaniu i ratuje Cię jedynie to, że akcja dzieje się współcześnie w istniejącym państwie. To mi zbytnio przypomina seriale, w których akcja zawsze dzieje się w kilku przygotowanych scenografiach i nigdy nie wychodzi poza obręb studia, bo się może kamera zmoczyć. Tu przechodzimy do kolejnego ważnego punktu, czyli… Zapomniałbym, punkty są za kreację bohaterów, a dokładniej mówiąc, za różnorodność charakterów.
Opisy 4/5
W większości przypadków są wystarczające, chociaż skupiasz się przeważnie na przedstawianiu nam zachowania bohaterów niż szczegółowym opisie miejsc, w których się znajdują. Wszyscy na pewno zgodzą się ze mną, że przeładowane i rozbudowane opisy bywają nużące i mogą sprawić, że czytelnicy szerokim łukiem zaczną omijać Twojego bloga, jednak mnie osobiście brakowało takich drobnostek z życia codziennego, jak mycie zębów przez Hope, czy nadruk na koszulce Setha. Barwnie opisujesz kontakty tych dwojga i za każdym razem podkreślasz, jak mocno pogniecione były ich ubrania, a ja się zastanawiam, w czym oni chodzą, że łaszki tak im się gniotą? Z opisów wynika, ze to zawsze są dżinsy i jakaś koszulka. Kolory w ich świecie zamykają się w barwach tęczówek i włosów, poza tym jest szaro i deszczowo. Ta szarzyzna wcale nie buduje napięcia, budzi raczej przygnębienie. Mimo to jest w porządku. Gdybyś opisywała nam, na przykład wiktoriańską Anglię albo Francję za czasów Ludwika XVI, czy chociażby Dziki Zachód, to musiałbym stwierdzić, że opisów jest za mało, ale Ty na szczęście opisujesz świat nam znany, dlatego nie przypuszczam, by ktokolwiek miał problemy z umieszczeniem bohaterów w wyobrażonym świecie.
Wiele miejsca poświęcasz na przedstawienie nam charakterów swoich bohaterów, co wiąże się z opisywaniem ich odczuć, a to z kolei sprawia, że wydają się oni bardziej realni – brawo, masz u mnie wielki plus za to.
Na koniec wspomnieć muszę jeszcze, co mnie irytowało. Tym czymś jest częste używanie przymiotnika „kobiecy”, raz na jakiś czas rozumiem, ale żeby tak ciągle. „Kobiecy kark”, „kobiece biodra”, „kobiecy brzuch” – trochę za często to stosujesz, bo z samej treści wynika do kogo należała dana część ciała. Bezustannie też podkreślałaś przewagę fizyczną Setha nad Hope, ona jest drobna, delikatna, słaba, on – silny, wysoki, twardy. No właśnie, twardy, chyba trochę przesadzasz z tą jego twardością – twarde usta? Coś sobie wszczepił? Twarde dłonie? Z czego? Z handlu narkotykami i obijaniu pysków? Bo przecież łopatą to on nigdy nie kopał, chyba że komuś mogiłę w lesie. Trochę to komiczne i przerysowane.
Dialogi 5/5
Tu nie mam się do czego przyczepić i nie chcę. Dialogi są dopasowane do sytuacji, w jakiej znaleźli się bohaterowie i do ich charakterów. Wyglądają naturalnie i dobrze się je czyta, są też w zgrabny sposób połączone z przemyśleniami bohaterów. Interpunkcja w nich jest poprawna, a całość prezentuje się dobrze.
Fabuła 8/10
Muszę Ci się do czegoś przyznać, mianowicie, lubię gdy losy bohaterów przeplatają się z historią miejsc, w których się znajdują. Czytałem kiedyś książkę, która tak naprawdę opowiadała o trudnej miłości, a na losy jej bohaterów wpływ miało powstanie Mahdiego. Współczesna i odległa historia dopełniały się i sprawiły, że opowieść była ciekawa. W przypadku Twojego opowiadania, poza losami głównych bohaterów, niczego się nie dowiedziałem, niczego. Musisz zadać sobie jedno bardzo ważne pytanie. Dlaczego ludzie czytają książki? Być może znasz na nie odpowiedź, nawet usiłujesz ją realizować, bo opisujesz coś, co się normalnie nie zdarza, ale umieszczasz to obok tak naiwnych historii, że aż żal. Były facet Boe pałający pragnieniem zemsty za odrzucenie i ten sam wątek powielony w przypadku Dveina i Hope, to już można nazwać efektem brazylijskiego serialu. Jedyną rzeczą, która mnie tu zaskoczyła, to wątek kazirodczej miłości. Niestety, zabiłaś ten genialny pomysł, robiąc z nich przyrodnie rodzeństwo w ogóle ze sobą nie spokrewnione. Dlaczego? Ileż dramaturgii mogło się znaleźć w tej historii, Hope miałaby prawdziwy powód by zachowywać się w ten dziwaczny sposób, a Seth byłby jeszcze bardziej wiarygodny jako psychopata, któremu nie przeszkadza, że pyka własną siostrę. Przestraszyłaś się, że szersza publika uzna Twoje opowiadanie za ohydne i przestanie je czytać? A może wymyśliłaś sobie szczęśliwe zakończenie, w którym Seth zdaje sobie sprawę, jak bardzo kocha Hope i zmienia się z brutala w łagodnego misia-pysia. Jeśli tak, to to będzie co najmniej żenujące, a ja nie sądzę, by takie aspołeczne jednostki miały jakąś przyszłość, poza więzieniem. Wiem, że właśnie tego oczekują Twoje wierne czytelniczki, zaspokajasz ich pragnienia, ale czy własne ambicje też? Zadałem sobie pytanie, czy gdybym nie musiał tego czytać, czy robiłbym to dobrowolnie? Odpowiedź jest prosta – nie. Ta historia nie wciągnęła mnie na tyle, bym nie mógł się doczekać kolejnego rozdziału, a czytanie niebotycznie długich – jak na internetowe opowiadanie rozdziałów – strasznie męczyło mi oczy. Czasami w myślach starałem się przyśpieszyć akcję.
„Daj jej w ryj albo ją przeleć, bo mam dość tych pieprzot.”
To tylko skromny przykład kłębiących się w mojej głowie myśli. Zatem jakie jest moje zdanie? Opowiadanie ma przyszłość, będzie dobre, o ile nie skończy się jakimś kiepskim happy endem. Dlatego daję osiem punktów, bo nie znam zakończenia i nie wiem, czy wstrzeli się ono w moje gusta.
Ortografia i poprawność językowa 9/10
Ogólnie rzecz ujmując jest bardzo dobrze, mimo że zdarzają Ci się wpadki, zresztą jak każdemu. Nie ma osób nie omylnych, a błędów nie popełnia tylko ten, kto nic nie robi. Czasami gubisz przecinki lub wstawiasz je w miejscach, w których są zbędne. Przypuszczam, że to ze zmęczenia. Kilka przykładów pod spodem.
„[…]kiedy ja czułem[,] jak wątroba miesza mi się z żołądkiem[…]”
„[…]żołądek przewracał się w kółko[,] nie dając zapomnieć o wypitym wcześniej alkoholu[…]”
„Prędzej się zabijesz obijając głową o szybę[,] niż dojedziesz na miejsce!”
„[…]ale będąc doskonale świadomą tego[,] jak niemożliwe jest to działanie[…]”
„Nie chciał mówić o swoim ojcu, ani życiu, jakie prowadził w Basin City.” – jakoś rozgryźć nie mogę, co ten przecinek robi przed „ani”.
„[…]choć wcale nie wyglądała aż tak źle, jak reszta jej koleżanek[…]” – to akurat jest porównanie, więc bez przecinka.
„Zwłaszcza, gdy ten był zdenerwowany.” – bez przecinka bo… „nie rozdziela się przecinkiem połączeń partykuł, spójników i przysłówków ze spójnikami” Słownik ortograficzny PWN, a ja mam tę radochę, że posiadam jego elektroniczną wersję, więc zawsze mogę sobie zerknąć, żebyś nie myślała, że zmyślam.
„– uśmiechnął się, pewny swego i nie czekając na jej odpowiedź odwrócił się, odchodząc z powrotem w stronę klubu.” – za Chiny i inne bździny nie mam pojęcia, dlaczego wstawiłaś w tym miejscu ten pierwszy przecinek, tak jak nie rozumiem, co się stało z tymi, które powinny się tam znaleźć, lecz ich nie ma.
Uśmiechnął się pewny swego i, nie czekając na jej odpowiedź, odwrócił się, by odejść z powrotem w stronę klubu. – wtrącenie.
„Zwłaszcza, że nie do końca czuł się już dziś na siłach…” – bez przecinka przed „że”.
„Na przedmieściach takich, jak to, zazwyczaj nie dzieje się […]” – co to za sieczka? Troszkę za dużo tych przecinków, zdanie to nie las, żeby trzeba było wyręb prowadzić.
„Niestety, to, co było dobre dla Setha, nie było dobre dla Hope.” – dlaczego siekasz tak te zdania? Wpychasz przecinki, gdzie popadnie. W tym przypadku przecinek przed „co” jest zbędny, bo i tak wypowiada się to jednym ciągiem.
„Na dźwięk kroków swojej lalki, odwrócił się w jej stronę, patrząc jak wchodzi do pokoju, nie zwracając na brata większej uwagi.” – Na dźwięk kroków swojej lalki, odwrócił się w jej stronę, by spojrzeć, jak wchodzi do pokoju, nie zwracając na brata większej uwagi.
Znalazło się też kilka takich zdań, w których szyk zdechł, stylistyka padła, a logika nawiała, lecz to tylko niewielki ułamek i jest naprawdę drobny w porównaniu do całości.
„Jedynie jego wyraz twarzy nadal ją przerażał.” – jakieś to takie nieskładne – Jedynie wyraz jego twarzy…
„Wyglądała jak zbity szczeniak, tylko taki o wiele ładniejszy szczeniak z piersiami. Brakowało jej tylko merdającego przyjaźnie ogonka i pary sterczących uszu do pary.” – ze mnie natomiast para uszła, po przeczytaniu tej pary.
„Bez słowa opuściła pojazd i skierowała się w stronę domu, otwierając drzwi kluczem, który ledwo potrafiła utrzymać w trzęsącej się dłoni.” – czy tylko ja wiedzę, że z tym zdaniem jest coś nie tak? Zasada jednoczesności i uprzedniości imiesłowów się kłania. Już wyjaśniam, nie można jednocześnie iść w stronę domu i otwierać drzwi trzęsącymi się dłońmi, a dokładnie to wynika z tego zdania. Rozumiesz? To powinno wyglądać tak: Bez słowa opuściła pojazd i skierowała się w stronę domu, by otworzyć drzwi kluczem, który ledwo potrafiła utrzymać w trzęsącej się dłoni.
„Niezrażony jej niechęcią, poszedł do kuchni, otwierając lodówkę i jeszcze raz zawieszając wzrok na interesującej go karteczce przyklejonej do drzwi urządzenia.” – i wzniósłszy jeszcze raz wzrok ku niebu, zaklął „do kroćset, nie będę się powtarzał” – rada jak powyżej.
Nieprawidłowo używasz również pewnego określenia. Jakiego? Zobacz sama.
„Jej całkiem nienajgorszy humor w momencie wyparował.” – tak jak w tym momencie paruje mój mózg, o, i już po nim. Nie bardzo wyszło Ci to zdanie i myślę, że tak brzmiałoby lepiej: Jej całkiem nie najgorszy humor wyparował w jednej chwili. Lub: Jej całkiem nie najgorszy humor w tym momencie wyparował. Jak zauważyłaś „nie” z przymiotnikami i przysłówkami w stopniu wyższym i najwyższym piszemy osobno.
„Brunet puścił nagle jej rękę, nawet niespecjalnie zdziwiony, że w momencie zaczęła ją rozmasowywać.” – że w tym momencie. Myślę jednak, że bez tego momentu zdanie brzmiałoby lepiej.
„W momencie wyraz jego twarzy stał się bardziej zimny” – i dobrze, że nie widzisz wyrazu mojej twarzy.
„[…] przerwał jej z lekkim rozbawieniem, a ona w momencie przypomniała sobie […]” – czy to jakiś miejscowy slang czy co? Bo to aż dziwne jest, żeby ciągle ten sam błąd popełniać.
Czasami było za dużo, a czasami za mało.
„W pierwszym odruchu chciała zamknąć okno i udawać, że już śpi, w razie gdyby Seth zauważył ją tak samo, jak ona jego, ale później jej nogi jakby same zaprowadziły w kierunku komody.” – ją! Zaprowadziły ją w kierunku komody. Przecinek przed „jak” jest w tym przypadku zbędny „bez przecinka: tak samo … jak; ten sam … co; taki … jak; … jak i …” alles klar?
„Seth spojrzał na niego zza okna, przystając na chwilę by w celu sprawdzenia, czy nikt z zarządu nie ma ochoty go szukać.” – bez „by”.
„Leżała tuż obok niego, musiał więc zabrać jej ją przed spaniem.” – przed snem.
„Gdy podniosła wzrok, pierwszym, co zobaczyła, była wysportowana sylwetka mężczyzny, o którym przed chwilą myślała.” – Jakieś nieporadne to zdanie, może tak byłoby lepiej: . Gdy podniosła wzrok, pierwszą rzeczą jaką ujrzała, była wysportowana sylwetka mężczyzny, o którym przed chwilą myślała.
„[…]odwrócił się na pięcie i odszedł w stronę przeciwną do nich, a jego kolega pociągnął się za nim[…]” – powlókł się brzmiałoby lepiej.
„Gdy tylko to przeczytała, czuła, jak cała w środku się gotuje, w momencie zrobiło jej się też nienaturalnie gorąco.” – powinno być poczuła lub czytając to, czuła, jak… i tak sobie myślę, że ostatnie zdanie jest raczej zbędne, a jeżeli już miało się tu znaleźć to w innej formie.
„[…] odparł jak gdyby nigdy nic chłopak […]” – coś Ci się szyk zdania poprzestawiał.
„Harremu wydawało mu się nawet, że ucieszył się, słysząc jego głos…” – tego komentować nie będę, bo i po co.
Z odmianą u Ciebie wszystko w porządku, ale żeby nie było, że się obijam, to też coś mam.
„tą uśmiechniętą buźkę” – tę
„- Seth, dlaczego mi to mówisz? Mi – dziewczynie, którą uważasz za jedną z nich?” – taka mała dygresja, bo nie traktuję tego jako błędu, ze względu na to, że użyłaś tego zaimka w dialogu. „Mi” w środku zdania, „mnie” na początku.
„Jej brat jej tego nauczył.” – Jej brat ją tego nauczył. Ponieważ: (mianownik – kto?) Jej brat nauczył (biernik – kogo?) ją tego.
Oj, wstyd, tak dobrze napisane i aż trzy błędy, he, he.
Zaraz Ci wleję, poważnie. „- Jesteś europejczykiem?” – Europejczykiem, Azjatą, Amerykaninem zawsze z wielkiej litery.
„- Nienajlepiej…” – też tak mi się wydaje i zapewne dlatego „nie” przykleiło się do stopnia najwyższego od słowa „dobrze”.
„krzyrzując ramiona” – i krzyż mu na drogę.
Pomijając to, co było powyżej, uważam, że i tak jest super.
Oryginalność tematyki 3/5
Czy zdarzyło mi się czytać opowiadanie o takiej tematyce? Nie, więc pomysł musi być wart kilku punktów. Co prawda dobija go trochę poboczny wątek zemsty za porzucenie, ale przymknę na to oko i nie będę się rozpisywał o tym, jak kiepski i mało oryginalny to pomysł. Obrałaś sobie trudny temat i żywię nadzieję, że dobrniesz do końca.
Dodatkowe punkty za wybitne zasługi 2/10
Zasługą, niewątpliwie, jest Twoje przygotowanie się do pisania. Samo wymyślenie postaci to jeszcze nic, trzeba nadać jej pewne cechy, by wyglądała naturalnie, a żeby tak się stało, samemu należy poznać te cechy. Czy przeczytanie kilku artykułów można nazwać wybitną zasługą? Owszem, bo świadczy o profesjonalizmie osoby piszącej. Mam nadzieję, że więcej piszących w Internecie osób będzie się tak solidnie przygotowywało.
Punktacja: 41/60
Ocena: Bardzo dobra
Pozdrawiam i życzę dużo weny.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz