Nerwowa reakcja na krytykę nie kładzie jej kresu. Przeciwnie, rodzi w oceniającym przekonanie, że ma rację w tym, co mówi. — Richard Carlson
Witamy na Opieprzu!
sobota, 29 września 2012
(776) niebianskie-pola
Pozdrowienia dla osób czytających i sprawdzających poprawność, długość tej oceny jest z myślą o Was. Jesień za pasem, liście spadają z szybkością kota jadącego tyłkiem na papierze ściernym, a dzisiaj na krzesełko zwierzeń zapraszamy Aleey z jej Niebiańskimi Polami. Przestań już poprawiać te włosy i siadaj! To będzie długa i kręta droga, bo rozdziały są obszerne, a moje wewnętrzne oko mówi mi, że przeczytam je wszystkie w akcie desperacji i ucieczki od obowiązków.
Pierwsze wrażenie: 9/10
Aleey, Aleey, Aleey. Gdzie Ty byłaś, kiedy Cię nie było? Spędziłam moje wakacje na poszukiwaniu jakiegoś fantastycznego bloga, którego mogłabym poczytać, a Ty chyba siedziałaś w jakiejś dziupli w Albanii i ptaki dokarmiałaś. W tym momencie bezczelnie zgłaszasz się do mnie z opowiadaniem, któremu nie mogę poświęcić tak dużo czasu, ile bym chciała, ze względu na moje liczne obowiązki poza kochanym Opieprzem.
Na początku naszej drogi przez dwadzieścia osiem rozdziałów i kilka miniaturek, chciałam Ci podziękować za to, że zgłosiłaś się do mnie. To dla mnie duże wyróżnienie, gdy patrzę przez pryzmat czasu. Zdarzyło mi się spotkać dobre historie na forach, ale na blogu nigdy, a w swoim czasie przeglądałam je hurtowo. Aż mi się zimno zrobiło, bo pomyślałam sobie, co mnie kiedyś zachwycało i jaka przepaść bez mostu dzieli tamte wypociny z „Kwiatami o czarnych płatkach”. Zamiast spać, a wstaję rano bardzo wcześnie, czytam do nocy i opracowuję pięćdziesiąt najlepszych pozycji na fotelu obrotowym. Logarytmy i alkany siedzą po moim biurkiem i kopią mnie po łydkach zawsze, gdy wchodzę na Twojego bloga. Mówię sobie: tylko jeden rozdział. Jak widać ciężko jest mi dotrzymywać słowa nawet sobie, bo czytam pięć. Zaczarowałaś mnie swoim stylem, postaciami. Zacznijmy od tego, że musisz wiedzieć, iż nie mogłam doczekać się, aż zacznę wreszcie pisać tę ocenę. Zaczęłam w całe cztery minuty po dodaniu postu o poprzednim w kolejce blogu, a w opowiadania zagłębiłam się już jakiś tydzień przed. Sens i wydźwięk „Kwiatów o czarnych płatkach” przyćmiewa grafikę i podobne detale, ale jak na dobrych rzemieślników przystało, czepiamy się wszystkiego. Po wytrzepaniu całego jedzenia z klawiatury z ostatniego miesiąca i wstukaniu adresu, zamiast nagłówka pojawia się tytuł „Niebiańskie Pola”, który widać z monitora przez moje okno na kilometr. Sąsiedzi patrzą, przystają i myślą pewnie sobie: co tam się u nich w domu dzieje? Ostatnimi czasy miałam tę (nie) przyjemność bawić się w zakładanie bloga na blogspocie, więc wiem, że można spokojnie zmniejszyć czcionkę tytułu, co też bym polecała. W takiej wielkości tekst ładnie wyrównuje Ci się do krawędzi, ale nie pasuje do reszty. Adres brzmi tak samo jak tytuł, napis na belce również. Dla jednych byłoby to pójście na łatwiznę, dla córki to strzał w dziesiątkę. Zalałabym się łzami, gdybym musiała obniżyć punkty w pierwszym wrażeniu za takie bzdury, jakimi są niewzięcie cytatu w cudzysłów i nieokreślenie autora. Na dodatek gdyby był to cytat Paulo Coelho lub z „Małego Księcia”, to pewnie przytoczyłabym Ci tutaj wszystkie „jego” cytaty o papierze toaletowym. Niebiańskie Pola (w zasadzie „Pola” lepiej wyglądałyby pisane z małej litery, ale kto by tam się przejmował takimi pierdółkami) kojarzą mi się z Polami Elizejskimi, miejscem wiecznego szczęścia, radości. Można by powiedzieć, że są synonimem Twoich „Niebiańskich”. Prawa kolumna wita mnie jakimś obrazem, którego nie kojarzę, nie podałaś jego autora. Dodatkowo wydaje mi się nie na miejscu, bo pomimo szczerych chęci, nie widzę związku z adresem lub treścią. Owszem, mamy tam dwóch półnagich facetów, z których jeden ma trzy ręce (ciekawe po co?), jednakże jest to zwykły obraz, taki jak setki innych. Dalej mamy licznik i listę blogów, które czytasz, wraz z informacją o najnowszych notkach na nich. Na Opieprzu widnieje post, który dodałam przed chwilą i informacja, że dokonałam tego pięćdziesiąt minut temu. Fajna sprawa, Onet nie ma takich gadżecików. Pierwszy raz oceniam bloga na blogspocie, ale chyba wszyscy to zauważyliście. Ten magiczny serwis umożliwia ustawienie menu z prawdziwego zdarzenia, bez porównania do tych onetowskich. Klikamy na pierwszy odnośnik – „O czym mowa i dlaczego?”. Popatrzmy, co tam naskrobałaś. W pięciu podpunktach zawierasz istotę swojego bloga, podajesz odnośnik do pełnej listy opowiadań, za co masz ogromnego plusa. Znalazłam też informację o obrazie (tak na marginesie; co Ci się w nim podoba?), także zwracam honor. Wszystko w porządku. „Lista opowiadań” prezentuje się nam bardzo przejrzyście; chciałam również zauważyć, że używasz bardzo ładnej czcionki (pomijając ten gigantyczny tytuł), o idealnym rozmiarze. Większość ludzi ogranicza się do wypisania poszczególnych tytułów, a Ty wplatasz je w ciągły tekst. Takie małe rzeczy, a tak cieszą, ponieważ świadczą o Twoim zaangażowaniu w klejenie kolejnych rozdziałów, dbanie o wizerunek bloga. Moja ulubiona część menu, czyli „O mnie”, prezentuje się nam bardzo ciekawie. Jesteś ode mnie tylko o rok młodsza, jestem w niemałym szoku, że w tak młodym wieku posługujesz się wybitnie poprawnymi ortograficznie i stylistycznie konstrukcjami. Przywracasz wiarę w ludzi w czasach, gdy dorośli ludzie piszą „uwarzam” (to jeden z najczęściej spotykanych przez córkę błędów, więc nie popełniajcie go – nigdy). Trochę się zdziwiłam, gdy przeczytałam, że pisanie nie zaliczasz do swoich życiowych priorytetów, nie jest Twoją pasją. Uwierz mi, że masz do tego dar. Czym prędzej do sklepu po korektor i wymazać mi te bzdury, a już! W tekście umieściłaś link do listy książek, które czytasz. Pięćdziesiąt dwie strony, chyba nie przeglądnę wszystkiego w tym życiu. Można zawęzić kryteria do pozycji, które oceniłaś na dziesięć gwiazdek. Znajduje się tam między innymi „Kordian” Słowackiego, którego będę czytać lada dzień, więc dzięki za zachętę. Ostatni odnośnik kieruje nas do muzyki, której słuchasz. Nie wiem, gdzie Ty się urodziłaś, ale podziękuj swoim rodzicom. Piszesz lepiej niż niejedna autorka (mówię o książkach wydawanych) i jeszcze słuchasz generalnie fantastycznej muzyki. Mam teraz nieprzyjemność czytać książkę, zakupioną za pięć złotych w Empiku, napisaną przez kobietę starszą, teoretycznie bardziej doświadczoną od Ciebie, a jej twórczość może sobie skakać na jednej nóżce do Twojego poziomu. Słuchasz głównie Pearl Jam, nie przepadam. Jednak Placebo i Marylin Mansona znam, nawet bardzo dobrze. Punkta odjęłam za trochę niedopracowaną grafikę. Krąży stereotyp, że wszyscy artyści to fleje, więc nie przejmuj się.
Treść:
Moi mili, jeśli gotujecie mleko lub macie postawione żelazko, radzę Wam przerwać czytanie i iść dokończyć wszystko, a potem wrócić. Chciałabym też ostrzec, że Aleey porusza moją ulubioną tematykę, czyli związki homoseksualne. Homofobów proszę o wyjście i ochłonięcie, a potem mogą obiektywnie oceniać. Jeśli chodzi o „Kwiaty o czarnych płatkach”, na dzień dzisiejszy napisałaś dwadzieścia osiem obszernych rozdziałów. Postaram się skomentować zdecydowaną większość (między innymi właśnie przez chęć przeczytania wszystkiego ocenę dodaję tak późno), ale nie chcę straszyć ludzi ilością tekstu. Autorko, szykuj się, nadchodzi corkatsw.
„Kwiaty o czarnych płatkach”
Rozdział pierwszy:
Poznajemy jednego z głównych bohaterów, Chrisa. Nie mam nic do wprowadzania innych niż polskie imion, nawet tak wolę. Irytuje mnie obecność Krzyśków i Robertów, zawsze z kimś mi się kojarzą, co sprawia, że czuję się uprzedzona do bohaterów. Chris jest rzadko spotykaną odmianą mężczyzny – opiekuńczy w stosunku do rodziny, serdeczny, pomocny. Zagłębiamy się w trudny temat, ponieważ chłopak jakiś czas temu stracił ojca i teraz on jest głową rodziny. Aleey przedstawia nam resztę bohaterów – Michaela, Jane i Tiffany (jakie słodkie imię), rodzeństwo Chrisa. Nie cierpię ogromnych genealogii w opowiadaniach, ponieważ często psują całe pozytywne wrażenie. Wiele razy zatrzymuję się w trakcie czytania i zastanawiam się, kto jest kim. Na dzień dobry wprowadzasz pięć postaci, w sposób, dzięki któremu całkowicie orientuję się w temacie. Piszesz prostym językiem, przedstawiasz konkrety. Nie tracisz czasu na bzdurne opisy latających liści czy kotów. Chris jest ułożonym chłopakiem, a Michael wcieleniem szatana. Wrogi, zły, zamknięty w sobie. Corkatsw uwielbia takich niegrzecznych chłopaków. Nie, to nie jest ogłoszenie matrymonialne, nie odpowiadam na maile. Wprowadzasz motyw prostytucji, w dodatku nie byle jakiej. Zamiast panienek w kożuszkach i białych kozaczkach, mamy do czynienia z Michaelem i jego klientem płci męskiej. Mrr. Jakoś mną to nie wstrząsa, ale nie powiem, żebym nie czuła się zaskoczona. W sumie pierwszy raz spotykam się z takim motywem.
Rozdział drugi:
Po znakomitym starcie wzlatujesz jeszcze wyżej na skrzydłach z czarnych płatków. Jakaż ja się liryczna robię. Nawiązując do treści, bracia rozmyślają o nadchodzących świętach, które spędzą u babci. Michael nie potrafi (a raczej nie chce) rozróżniać imion swoich sióstr. Już lubię tego człowieka. Poza tym absolutnie zgadzam się z nim co do przedmiotowości świąt, których obchodzenie Wasza córeczka obchodzi szerokim łukiem. Znowu wyszła mi jakaś dziwna konstrukcja, a niech to. Ogólnie sam rozdział jest dość interesujący, ale nie ma jakichś szczególnych zwrotów akcji, oprócz tego, że poznajemy Matta – dawnego przyjaciela Michaela. Imponuje mi bardzo fakt, że tak konsekwentnie trzymasz się charakterów postaci. Mike nie lubił Matta i dalej za nim nie przepada, więc okazuje swoje uczucia otwarcie. Mimo to przez cały pobyt świąteczny zbliżają się do siebie (chyba się domyślacie, jak się zbliżają?), po czym Michael okazuje się kompletnym dupkiem. Dlaczego? Przeczytajcie sami.
Rozdział trzeci, czwarty, piąty, szósty:
Matt tak długo męczy Mike’a, że w końcu mu ulega. Mamy pierwszy opis, brzydkie sceny, dzieci – lepiej tego nie czytajcie. Sam seks opisujesz bardzo naturalnie, tak jakbyś tam była. Bardzo chwali Ci się, że nie używasz niekonwencjonalnych słów. Psułyby całe pozytywne wrażenie. Z drugiej strony, scenom erotycznym nie poświęcasz aż tak wiele czasu. Zajmują tyle, ile powinny, czyli niewiele. Przecież to nie erotyk, prawda? Poznajemy pewną rudowłosą piękność. Opowiadania homoseksualne są ciężkie do… przetrwania. Wprowadzenie wątku hetero oceniam na ogromny plus. Po prostu mam ochotę baloniki Ci kupić, ale budżet córki kręci głową na znak protestu. My tu gadu gadu, a tymczasem Chris zalicza swój pierwszy raz. W dodatku z dziewczyną, której nie zna. Kto by się spodziewał? Taki ułożony chłopak. Rozdział szósty mnie autentycznie zaskoczył. Michael wpada w jakiś trans, amok, coś w tym stylu i zaczyna rżnąć Matta. Wy świntuchy, o czym Wy myślicie? Miałam na myśli okaleczanie szkłem. Następnego dnia po całym zajściu nie ma śladu, dziwna sprawa. Postać Michaela coraz bardziej mnie intryguje.
Rozdział siódmy:
No nie, nie spodziewałam się. Można nie mieć przyjaciół, być zamkniętym w sobie, ale żeby opowiadać swojej matce o tym, że pierwszy raz uprawiało się seks? W dodatku bohaterem nie jest jakaś roztrzęsiona emocjonalnie nastolatka, ale Chris. Ten Chris, który dba o rodzinę i nie dopuszcza się podobnych wybryków. A Michael? Mike zdobywa moje serce. Pokazuje swoją twarz, udowadnia, że jest taki, jaki był i publicznie wbija nóż w serce Matta, mówiąc babci, że chłopak jest gejem. Świntuch.
Rozdział ósmy:
Nareszcie koniec świąt. Mike wraca do domu. Poznajemy nowego chłopca, mianowicie Niko Crossa. Przyłapuje Michaela na jego „pracy” (jeśli niektórzy zapomnieli, Mike jest męską prostytutką), a jego reakcja trochę mnie zdziwiła. Mike powinien być przerażony, że ktoś się dowiedział o tym, czym się zajmuje, a rozmawia z Niko tak, jakby spotkał się z nim na kremówkę. Masz także tendencję do przedstawiania świata, który jest totalnie zapełniony przez homoseksualistów. Koledzy Mike’a, jego nauczyciel – wszyscy lubią chłopców i pracują jako męskie prostytutki. Czas mi tak strasznie płynie przy tym opowiadaniu, czytam i czytam. Jeden rozdział lepszy od drugiego.
Rozdział dziewiąty, dziesiąty, jedenasty:
Romans pomiędzy Michaelem, a Niko kwitnie. Zwykłe sceny przeplatasz scenami erotycznymi, w których troszkę brakuje mi fantazji. W związku dwóch facetów nie ma zbyt dużej różnorodności, ale mimo wszystko trochę ten seks jest… suchy? A używają nawilżacza, dziwne. Nie zrozum mnie źle, ale jakbyś walnęła taką mocną scenkę, niewątpliwie ożywiłabyś opowiadanie. To taka drobna uwaga, bo nadal czyta mi się świetnie i uważam, że nie natknęłam się nigdy na lepiej skonstruowaną historię, która nie byłaby fanfickiem.
Rozdział dwunasty, trzynasty, czternasty i piętnasty:
Czytając powyższe rozdziały i jednocześnie rozwiązując logarytmy z matematyki, zauważyłam, że poświęcasz coraz więcej czasu na sceny erotyczne. Chris dowiaduje się o związku dwóch chłopaków, sam chodzi na randki z niejaką Dianą. Aleey, dlaczego? Corkatsw tak nie cierpi tego imienia. Z przystanku i domu akcja zaczyna się powoli rozrastać, a chłopcy niewątpliwie zaczynają się zbliżać do siebie. Michael oczywiście nie przestaje być totalnym arogantem, ale za to go kocham, pamiętasz? Ogólnie w czasie tych czterech rozdziałów nie mieliśmy jakichś szczególnych zwrotów akcji. Broń majonezie nie mówię, że nudno jest, a skąd. Wreszcie następuje bum. Moja ulubiona część opowiadania. Jeśli bohaterowie nie zakochują się w sobie w drugim rozdziale, zawsze następuje to po przełomie, do którego dotarliśmy. Niko, biedna sierotka, która musi utrzymywać się jako prostytutka, otwiera się (tym razem w sensie mentalnym) przed Michaelem, płacze i tak dalej. Mike jak zawsze nie wie co robić. Typowy mężczyzna – nieporadny i bez uczuć; jeśli uraziłam kogoś czytającego tę ocenę, niech wybaczy. Poza tym zabiłaś mnie zdaniem: „Nie dość, że jestem głupią rosyjską kurwą, to jeszcze nie umiem zrobić jajecznicy. Moje życie jest pasmem porażek”.
Rozdział szesnasty:
Nagadałam się o przełomie, a nie ma go. Niko sobie popłakał, a Mike, ten nieczuły drań, wywala go z łóżka. Ale to nie wszystko, o nie! On nawet nie chce użyczyć mu szamponu. Co za wyrachowanie, co za świństwo. Taki dzisiaj paskudny dzionek mamy, leje, wieje, gradem bije, martwe koty na drogach leżą, mój leży na mnie, a Ty sobie piszesz:
„Nie śpisz, Michael? – usłyszał gdzieś obok swojego ucha.
- Ty też – odpowiedział trochę nieprzytomnie.
- Obudziłem się przed chwilą. Nie jestem już zmęczony.
- Aha.
- Stoi ci.
- Wiem.”
Ja leżę, mój kot leży, jemu nie leży, wspaniały dialog, pośmiałam się trochę, co rzadko zdarza mi się przy „Kwiatach o czarnych płatkach”, ponieważ opowiadanie nie jest taką wesołą historyjką, lecz skłania do refleksji, nie nad ewentualnym brakiem szamponu w domu, ale wiele mówi o mentalności dzisiejszych ludzi – zamknięci w sobie, traktujący wszystkich jak wrogów.
Ten rozdział jest dla mnie jak na razie najlepszy. W prozę dnia wplatasz zabawne dialogi, które, pomimo swej wulgarności, śmieszą. Myślę sobie, że nic mnie nie zaskoczy. Wyszedł Ci zgrabny rozdzialik, którego zakończenia nie przewidywałam. Do Mike’a przychodzi Diana, która bredzi jakieś niestworzone bzdury, a od Niko dowiadujemy się, że powstał zakład, można rzec, przeciwko Chrisowi. Z inicjatywy jego dziewczyny. Jaki też świat podły jest.
Rozdział siedemnasty, osiemnasty, dziewiętnasty, dwudziesty:
Chłopcy kolejny raz odwiedzają babcię. Chciałabym podkreślić słowo „kolejny”, ponieważ jako czytelniczka nie lubię tych wizyt. Drażni mnie zakochany w Michaelu jego kuzyn Matt, dziwny charakterek babci (nie jest słodką staruszką z zapasem mielonych, o nie!). Ciekawsze opisy znajduję w Toronto, miejscu akcji głównych zdarzeń. Gdyby nie było tych wypadów, pewnie bym narzekała, że jest monotonnie, więc dzielnie brnę przez dalsze rozdziały. Związek Chrisa z Dianą nabiera, że tak powiem, rumieńców, ale ciekawa jestem, kiedy Chris dowie się o zakładzie. Swoją drogą takie zakłady są dziecinne i głupie, ale nie wiedzieć dlaczego, nie odczuwam dyskomfortu psychicznego, który nakazywałby mi zbesztać Cię za utworzenie takiego wątku. Mike rozmyśla o Edwardzie, który jest w połowie ojcem, a w połowie klientem Niko. Siłą woli, mediów i zakochanych w Zmierzchu nastolatek, cały czas myślę o Edwardzie Cullenie. Nie wiem dlaczego. Tymczasem Michael znowu przechodzi moje oczekiwania. Spodziewałam się, że prześpi się z Dianą, by zrobić na złość bratu, pomyślałam, że może jednak powie mu o tym zakładzie, brałam też pod uwagę sytuację, w której Mike po prostu zignoruje całą sprawę. Jakże się pomyliłam, Michael postanawia „zaliczyć” wszystkie dziewczyny oprócz Diany. Nawet te bez biustu, co za poświęcenie.
Rozdział dwudziesty pierwszy, dwudziesty drugi, dwudziesty trzeci część pierwsza, dwudziesty trzeci część druga, dwudziesty czwarty:
Powiem szczerze, że strasznie mi się kłócą dwie wizje Diany, dziewczyny Chrisa. Z jednej strony przeciętne dziewczyna, która postanowiła zagadać do równie przeciętnego chłopaka. Z drugiej strony mamy puszczalską nastolatkę, po aborcji i z jakąś skazą psychiczną w postaci dziwnych zapędów do wymyślania chorych zakładów. Czy można być aż tak dwulicowym? Mike zaczyna się zmieniać. Dalej jest tym niewdzięcznym gburem, ale są sytuacje, w których pokazuje nową twarz. Mówię o opiece nad chorym Niko. Oczywiście Michael nie naciera mu stóp ziołami i nie robi rosołku, ale pomaga w codziennych czynnościach. Chyba wreszcie mamy ten przełom. Niko dzwoni do Mike’a w środku nocy i prosi, by przyjechał do niego, bo źle się czuje. Z tego co wyczytałam, na podróż trzeba przeznaczyć godzinę lub dwie autobusem z przesiadkami. Coś zaczyna się w nim zmieniać, ale mam nadzieję, że nie utraci swojego pierwotnego charakteru, zwłaszcza, że zdradza chłopaka z siedmioma dziewczynami. Taka tam uwaga na marginesie.
Rozdział dwudziesty piąty, dwudziesty szósty, dwudziesty siódmy:
Związek Chrisa i Diany przechodzi lekki kryzys. Na usta corkitsw cisną się słowa: nareszcie. Opowiadanie coraz bardziej się rozkręca; z historii o dwóch braciach mamy już parę niezłych wątków i każdy z nich jest miłą odskocznią od głównego. Coraz częściej w tekst wkrada Ci się lekki humor, komizm słowny. Drażni mnie tylko niedokończony wątek skrzynki. Mike postanowił udać się do swojego dawnego domu, jak gdyby nigdy nic wparował w środku nocy do ogródka, odkopał jakieś pudło i wrócił na domu. Czasami niektóre zdarzenia są dla mnie nielogiczne.
Rozdział dwudziesty ósmy:
Tak jest, proszę państwa. Dotarliśmy do ostatniego rozdziału, który się ukazał. W tym momencie powinnam zrobić jakieś podsumowanie, napisać, co u Ciebie się rozwinęło lub ewentualnie co spaprałaś. Nic mi nie przychodzi do głowy. Całe opowiadanie jest z góry przemyślane, nie brakuje ciekawych akcji. Jednocześnie motyw homoseksualistów jest gdzieś w tle. Co jeszcze? Zaskakujesz. Zaskakujesz cholernie. W tym rozdziale Michael dla odmiany dobiera się do kartonów ze starymi albumami, zdjęciami. Odkrywa istnienie chłopaka podobnego do siebie, w zasadzie wygląda jak jego brat. Takie było moje początkowe skojarzenie i wydaje mi się, że ten wątek pójdzie w tę stronę. W końcu ojciec Michaela, ten prawdziwy ojciec, odszedł i mógł pozostawić po sobie parę innych nastoletnich popaprańców. Powstaje jednak pytanie, skąd Niko wie o istnieniu ewentualnego brata Mike’a?
„Prezent”
Nie lubię takich miniaturek. W opowiadaniu przede wszystkim cenię sobie jego długość. Mogę zaakceptować drabble, ale takie krótkie opowiadanka tylko podsycają ciekawość i sprawiają, że chodzę spać głodna. Chciałabym poczytać więcej. Główną rolę odgrywają rękawiczki, które ukrywają dłonie mężczyzny, niesamowicie podniecające narratora. Widzę tutaj odniesienie do „Kwiatów o czarnych płatkach”, bo tamtejszy bohater, Niko Cross, też czuł jakiś dziwny popęd w stosunku do zielonych rękawiczek z pomponikami. O bohaterach wiemy tylko tyle, że są kochankami. To niewiele. Wprowadzasz wątek spirytyzmu i tego typu spraw, co nadaje opowiadaniu jeszcze większej tajemniczości, a teraz wyczuwa się lekką grozę. „Prezent” jest miniaturką z serii o wszystkim i o niczym. Dobra na wstęp do czegoś większego, ale jako samodzielna jednostka trudno, żeby wywoływała zachwyt. Zorientowałaś się na pewno, że lubię konkrety. „Prezent” potraktowałam jako przerywnik w „Kwiatach o czarnych płatkach”, sprawdził się w tej roli. Taka miła odskocznia, która nic nie wnosi, nie daje do myślenia, tylko zajmuje czas.
„O chłopcu, który nie zmienił świata”
Opowiadanie rozpoczęte, jak na razie opublikowane dwa rozdziały, ale zapowiadasz więcej. Podobno ambitniejsze, bardziej wyważone i przemyślane. Zobaczymy. Niemałym szokiem jest dla mnie widok powieści epistolarnej. Nie przepadam za tak skonstruowanymi historiami odkąd czytałam „Cierpienia młodego Wertera”, ale kto wie. Przy „Kwiatach o czarnych płatkach” miałam edwardocullenomanię, a teraz czas na potteromanię. Czytałam kiedyś na jednym forum z fanfickami opowiadanie o tytule „O chłopcu, który nie zmienił świata”, tak samo brzmi Twoje. Jest parafrazą znanych słów „Chłopiec, który przeżył”, jedną z tysięcy. Myślę sobie – czysty przypadek. W liście mowa o Jamesie, chyba za dużo tych przypadków. Nadawcą listu jest ktoś z Esbjergu. Ostatnio mam manię prześladowczą, w postaci sprawdzania odległości do różnych miejscowości. Wyszło mi ponad tysiąc kilometrów, jesteśmy w Danii. Dość ciekawe miejsce akcji; teraz wszyscy piszą z USA lub Londynu, a Europa, jako miejsce rozpusty i grzechu, raczej nie jest miejscem uwielbianym przez autorów. Marna ze mnie poetka, a list ma dość ckliwy charakter. Powstał na paru solidnych faktach, jakimi są wstręt przed wodą, ukrywanie się bohaterów – Jamesa i autora listu. W drugiej części bohaterowie znajdują się w Liverpoolu, czyli wracamy do matki Anglii. Ciężko mi tutaj pisać o czymkolwiek, bo za mało dostałam. Nie jestem zachwycona, pewnie przez moją awersję do listów. Sama porzuciłaś tę historię na rzecz „Kwiatów o czarnych płatkach”, co było dobrym wyborem.
Podsumowując, miałam ambicję przeczytać wszystkie Twoje opowiadania. Przez większość przebrnęłam, ale nie do końca trafiają w moje gusta. Są wspaniale skonstruowane, przemyślane – nie napisałaś ani jednego zdania na tym blogu na odczep się. Mimo wszystko w moim sercu tylko „Kwiaty o czarnych płatkach”. Swoją drogą tytuł wymyśliłaś genialny. Michael jest takim kwiatem, niezwykłym, pięknym, niespotykanym, tak jak kwiaty o czarnych płatkach. Cudownie.
Jestem też ciekawa jednej rzeczy. „Niebiański” siłą woli kojarzy nam się z niebem, bogiem, rajem. Tam nie ma miejsca dla homoseksualistów, więc dlaczego Niebiańskie Pola? Do głowy przychodzi mi tylko i wyłącznie skojarzenie z merytoryką opowiadania, jako niesamowitą, nadzwyczajną i doskonałą. Tego się trzymam.
Opisy: 5/5
Ogromnym plusem dla mnie jest fakt, że nie posługujesz się retrospekcją. Czytelnika bardzo męczą historie sprzed dwudziestu lat, jakto ciotka wujka kuzyna z Olsztyna zabiła się na motorze, jadąc do sklepu po banany, które autorzy często przywołują w ramach zapchania rozdziału. Pisząc o „Kwiatach o czarnych płatkach” zwróciłam Ci uwagę na temat opisów erotycznych. Czasami powieje nudą w ich łóżku, a raczej robi się straszny przeciąg, bo zawsze wszystko wygląda tak samo – Mike dominuje, a chłopcy zamiast nosić w plecakach jakieś ciuchy na przebranie lub pastę do zębów, zawsze mają ze sobą nawilżacz. Pomijając tę kwestię, opisy są regulaminowe. Mam na myśli to, że ładnie wprowadzają do akcji, przedstawiają ją. Zazwyczaj podczas czytania opowiadań widzę, kiedy autor miał lepszy dzień, a kiedy gorszy, bo to odbija się na jego pisaniu. U Ciebie, choćbym chciała, nic nie znajdę. Nie było ANI JEDNEGO momentu, żebym się nudziła, czy czekała z utęsknieniem na koniec rozdziału; ba, ja nie mogłam się oderwać.
Dialogi: 5/5
Z dialogami jest ta sama bajka, co z opisami. Czasami używasz wulgaryzmów (jak inaczej Mike mógłby się wyrażać; logiczna sprawa), ale nie jakoś specjalnie często. Wypowiedzi bohaterów cechuje płynność, spójność. Od jakiegoś czasu zaczęłaś wprowadzać dość komiczne dialogi, raczej na tle seksualnym, ale sprawiają, że często budzę cały dom śmiechem. Mogłabym się rozpisywać w tym podpunkcie jeszcze godzinami, ale nie widzę takiej potrzeby. Ujmę wszystko jednym słowem: dobra robota.
Kreacja bohaterów i świata przedstawionego: 1/5
Muszę Cię zbesztać i to przy świadkach. Opisując bohaterów, czepiasz się kurczowo ich charakterystycznych cech, pisząc o nowych miejscach, w ogóle nie zamieszczasz opisów. Są one koniecznie, ponieważ czytelnik powinien mieć możliwość wyobrażenia sobie wszystkiego. Przykładowo poruszmy temat Niko Crossa. Wiemy, że ma olśniewający uśmiech jak z reklamy pasty do zębów, jest blondynem i… tyle? Chris, Mike, bliźniaczki – nie poświęciłaś im za dużo. Nie wiem dlaczego, ale Mike’a zawsze wyobrażam sobie jako wysokiego Hindusa z mocno brązowymi ślepiami. Podobną sytuację mamy z miejscem i czasem akcji. Gdzieś w połowie tych dwudziestu ośmiu rozdziałów dowiedziałam się, że chłopcy mieszkają w Toronto. Masz coś na swoje usprawiedliwienie, Aleey? Sama pomyśl, co mogłabyś powiedzieć o bohaterach i miejscach akcji? Ja wiem tylko tyle, że Edward jest jakimś człowiekiem-zagadką, świętym Mikołajem w Wielkanoc, ewenementem. Ma żonę, dzieci, gosposię i sprowadza sobie co noc chłopaków, w roli prostytutek, z których jeden jest jego eksperymentem psychologicznym. Brzmi jak wstęp do kiepskiego horroru.
Fabuła: 9/10
Wspominałam już, jak bardzo podoba mi się cała historia?
Pewnie nie raz, a dziesięć. Ewentualnie piętnaście. Nie będę się powtarzać, życie jest krótkie, a tyle do zrobienia. Jest tylko jedna rzecz, na którą chciałabym zwrócić Ci uwagę. Pomijając niecodzienną historię, wprowadziłaś motyw rudowłosej koleżanki, która wypiła zbyt dużo wódki i zgwałciła Chrisa (z tym gwałtem można by się kłócić, ale ja tak to widzę). Spotyka ją później parę razy na ulicy i wątek umarł. Sytuacja wygląda identycznie jeśli chodzi o tajemniczą skrzynkę, którą Matt wykopał w ogródku. Wspomniałaś o niej parę rozdziałów temu i cisza jak przed burzą. Mam nadzieję, że rozwiniesz te wątki w przyszłości.
Ortografia i poprawność językowa: 10/10
Niektórzy ludzie są kompletnymi dysortografiami, czego ja osobiście nie uznaję. Przecież „kompóter”, pszedszkole” i „marhewka” po prostu głupio wyglądają i mam ochotę wyciągnąć gałki oczne za kable przez nos, jak widzę tego typu konstrukcje. Ty, Aleey, reprezentujesz bardzo nieliczną grupę ludzi. Nie chodzi mi tylko o ortografię. Tworzysz zdania bardzo spójne, logiczne. Nie są ani za krótkie, ani za długie. W sam raz. Chciałabym też zaznaczyć, że blog może być napisany na piątkę pod względem ortografii, ale czyta się te podręcznikowo sklecone zdania i zastanawia, co na obiad. Kiedyś czytałam, że do paluszków, orzeszków i tego typu przekąsek dodaje się składnik, który sprawia, że nie spoczniemy, do czasu aż nie zjemy całej paczki. Twoje opowiadanie tak na mnie działa. Nie jestem w stanie się oderwać, ponieważ tak mnie wciągnęło, co zawdzięczasz swojemu stylowi. Można mieć wspaniały pomysł, ale kompletnie go spartolić, co widzimy przede wszystkim we współczesnych książkach. Brak warsztatu literackiego, ot co. Wracając na ziemię i do ortografii, podczas całych „Kwiatów o czarnych płatkach” zauważyłam może góra dwa błędy przecinkowe, ale nie będę się ośmieszać ich przytaczaniem. Masz tylko problem z jedną rzeczą – wielkością litery po wielokropku.
„Nie jest jakoś źle, ale wiesz… To nie jest mój własny pokój i tak dalej.”
„Bez sensu, przecież miał iść się z nią pożegnać… Spojrzał z politowaniem na Niko”
W drugim przykładzie słusznie napisałaś „Spojrzał” z wielkiej litery, ale „to” w pierwszym powinno być z małej. Dlaczego? Przeczytaj sobie na głos te dwa zdania. Pierwsze brzmi jako jedno zdanie, tylko że oddzielone wielokropkiem, w związku z tym to powinno być z małej. Drugie siłą woli oddzieliłabyś kropką, gdyby nie wielokropek, stąd wielka litera w „spojrzał”.
Przytoczyłam ten błąd, ponieważ często zdarza Ci się, ale nic poza tym. Ciekawa jestem co dostajesz z wypracowań na języku polskim.
Oryginalność tematyki 5/5:
Tworzysz własne opowiadanie, a nie zapożyczasz postacie od jakichś innych, popularnych autorów. Wszystko masz przemyślane i poukładane. Te dwie rzeczy są już na wielki plus, a to dopiero początek. Nigdy nie czytałam czegoś takiego, jak „Kwiaty o czarnych płatkach”. Związki homoseksualne nie są dla mnie czyms nowym, choć trzeba przyznać, że to mało popularny motyw. Jednak pierwszy raz w życiu zetknęłam się z motywem męskiej prostytucji. Powiem szczerze, że panie lekkiego towarzystwa to sprawa teoretycznie normalna. Kumple corkitsw zawsze je zaczepiają i uwodzicielsko pytają, czy mają może zapałki, po czym odchodzą turlając się ze śmiechu, na widok ich rozczarowania. Do czego zmierzam? Chyba nie wytrzymałabym psychicznie spotkania z męską prostytutką. Na pewno nie spodziewałam się zastać takiej tematyki na blogu o adresie Niebiańskie Pola. Element zaskoczenia więc masz.
Dodatkowe punkty za wybitne zasługi: 10/10
Dostałaś maksymalną licznę dodatkowych punktów za fantastyczne opowiadanie i za to, że wylądowałaś u mnie w ulubionych. Życzę dalszej weny i czekam na rozdział, który powinien pojawić się jeszcze dziś.
Suma: 54/60
Ocena: celująca
Zapraszam do zapoznania się z oficjalną stroną Opieprzu na Facebooku, znajdziecie nas jako „Opieprz”.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz