Witamy na Opieprzu!

Ogłoszenia z dnia 29.04.2016

Do zakładki "kolejka" oraz "regulamin dla zgłaszających się" został dodany nowy punkt. Prosimy się z nim zapoznać.

Zapraszamy do wzięcia udziału w rekrutacji!


niedziela, 27 grudnia 2009

(428) edethnanciris



Pani Lovett stąpa dzisiaj po bardzo cienkim lodzie i wkracza do krainy edethnaciris.

Pierwsze wrażenie: 9/10
Zadziwiłam się, wręcz niemożebnie. Patrzę na adres. Czytam od prawej do lewej i od lewej do prawej. Nic nie rozumiem. Czytam od góry do dołu, od dołu do góry. Nadal nic nie rozumiem. Ba! Czytałam to już nawet po wszelkich, możliwych przekątnych i nadal nie pojęłam złożoności tego adresu. Edek antychryst, może? Co najdziwniejsze, adres jest niesamowity, nie dlatego, że przekracza dalece, moje zdolności lingwistyczne, ale brzmi, jak nazwa dla mistycznej krainy, pełnej magii, enigmatycznych stworzeń, co stawia poprzeczkę bardzo wysoko, bowiem oczekuję opowiadania fantasty z krwi i kości. Rzuciłam właśnie w Ciebie, moją dziurawą skarpetką (bo rękawiczki zgubiłam). Znaczy się rzucam Ci wyzwanie. Moje, odporne na zjadliwe zestawienia kolorystyczne, oczęta wędrują w kierunku niebieskiego paseczka i widzą napis: „W mrocznej mgle wyczaruj iskrę wiary”. Nareszcie coś sensownego. Metaforyczne, idealne dla wyimaginowanego świata i po prostu piękne. Można w tym odnaleźć drugie dno, a w dodatku ponadczasowość owego stwierdzenia rozkłada na łopatki wszystkie inne wydumane, oklepane i wyświechtane maksymy znanych i niekoniecznie lubianych person. Powoli popadam w dziki zachwyt, miejmy nadzieję, że nie oblejesz mnie kubłem rzygów i nie powiesz mi, że to pamiętnik.
Ładuję się z buciorami na stronę główną bloga i pierwsze co obserwuję to kategoria: opowiadania. Wybornie, wybornie, wybornie! Teraz Lovett próbuje ogarnąć ogół. Mało mi cyckonosza nie rozsadziło, jakem nabrała powietrza w płuca, by za chwilę odetchnąć z ulgą. Jak tu spokojnie, jak tu cicho, jak cudownie. Stworzyłaś rewelacyjny nastrój. Już widzę, oczyma wyobraźni, jak główni bohaterowie kroczą po ścieżkach mrocznej puszczy, ryzykując życie, dla dobra ogółu. Zielone tła są bezpieczne, nie są ordynarne, nachalne, nie tłuką mnie po śluzówkach, powodując łzawienie. W dodatku idealnie pasują do beżowego tła zewnętrznego, co razem tworzy wspaniałą harmonię. Mam wrażenie, że gdybyś coś stąd usunęła, to cała misterna robota poszłaby w dupuszu. I oczywiście odwrotnie; jedna rzecz więcej, efekt do lamusa. Bardzo mi się podoba rozmieszczenie ramek. Nie jest trudno o takie, a bloggerzy unikają ich jak zarazy. Ładne czcionka dla Menu, ale zastanawia mnie fakt, czemu nie użyłaś podobnej, dla ramki „Dodatki”. Ogółem rewelacja i Droga Autorko, zamawiam sporą dawkę fantasty, elfów z łukami i czegokolwiek, byle nie wampirów.

Nagłówek: 5/5
Gładki, subtelny, wymowny. Kiedy nań patrzę, normalnie słyszę plusk, rozbijanej przez końskie kopyta wody. Tajemnicza mgiełka, zakapturzone postacie w pięknie tkanych szatach, budują taki klimat, że aż dziwne, że twórcy tego obrazka nie zatrudnili do zaprojektowania okładki „Władcy Pierścienia”. Absolutnie nic dodać, nic ująć. Pozostaję w ciężkim stanie osłupienia.

Treść: 1/10
Ostrzę sobie brzytwy na tę okoliczność. Daj czadu dziewczyno, chociaż raz chciałabym wystawić szóstkę! Lecę swoim ulubionym schematem dla opowiadań, czyli czytam wszystko, wyciągam brudy i trzepię dywany, a w następnej kategorii wytykam wykroczenia, wobec mowy ojczystej. No to frugo!
Początek prologu sprawił, że włosy stanęły mi dęba. Przede wszystkim za sprawą głównej bohaterki ochrzczonej Iwona (to nie jest żart!), która rano patrzy na zegarek. Znaczy utknęliśmy gdzieś w czasach współczesnych, a przynajmniej dalekich od czasów elfów. Za chwilę akcja przeskakuje do kolejnej bohaterki Anety. Jak na ten moment, nie mogę doszukać się w tym sensu, a już na pewno nie nazwałabym tego prologiem, tylko zwyczajnie pierwszym rozdziałem. Do licha, przecież nie każde opowiadanie musi się zaczynać od prologu. Prolog, jak sama nazwa wskazuje jest wprowadzeniem. Dzieje się coś dziwnego, coś na pierwszy rzut oka niespójnego, coś co pozostawia jakieś niedopowiedzenie, czego rozwiązanie znajdujemy na dalszych etapach opowiadania. To co czytam, to najzwyklejsze w świecie opisywanie dnia, dwóch bohaterek, które są przyjaciółkami. Nie dzieje się tutaj absolutnie nic, a czytanie tego nie sprawiło, że posiadłam super wiedzę, równie dobrze mogłabym odpuścić sobie czytanie tego wstępu.
Pierwszy rozdział rozpoczyna się od zepsutej prostownicy, co doprowadza Iwonę na sam skraj załamania psychicznego. Poruszasz przedziwne tematy, zupełnie nie tego spodziewałam się, kiedy ujrzałam adres w kolejce. Opisywanie całej tej historii z zepsutym urządzeniem prostującym włosy, jest tutaj tak nie na miejscu, że zrobiło mi się niedobrze. Co to ma być? Akcja posuwa się ślimaczym tempem, jak tak dalej pójdzie to przysnę na klawiaturze. Opisujesz jakieś rozmyślania, jakieś wewnętrzne rozterki bohaterek. Chłopaki, dyskoteki, prostownice… chciałabym nie skonać, zanim pojawią się elfy. Dlatego brnę w swojej autodestrukcyjnej passie dalej. A dalej… wprowadzasz mnie w stan oszołomienia, a i to bardzo delikatne określenie. Aneta poznaje nowego kolegę i natychmiast podaje mu nr gadu gadu. Następnie kolega odzywa się do niej, wklejasz cały czat, razem z emotikonami, a ja zaraz się złożę w kwadracik i sprzedam sobie pstryczka w dupę, wysyłając się na sąsiednią dzielnicę.
Kolejny rozdział to mnie więcej opis sprzątania pokoju. Żadnego znaczenia dla fabuły, zero przekazu. Tutaj wreszcie krzyżują się losy obu bohaterek. Bolą mnie zęby, zanudzam się na śmierć, a sama widzisz, że to co zamieściłaś, jako ściana tekstu, można było z powodzeniem zastąpić jednym zdaniem. Dalej mamy nudy, nudy, nudy, co skłania mnie do jak najszybszych poszukiwań elfów, dlatego też przeskakuję sobie kilka nędznych rozdziałów i ląduję dopiero na „Edethnanciris”. Tutaj nareszcie, po bólach i stękaniach, gipsach i załamaniach z powodu zepsutej prostownicy, coś się dzieje. Mianowicie, przed trójką bohaterów otwiera się magiczny portal w ścianie, do którego bez oporów się ładują. Czemu tak późno? Czemu miały służyć, te poprzednie rozdziały? Chciałaś połączyć dwa opowiadania? Skutek tragiczny. Po drugiej stronie trafiają na dziwną personę, która z prędkością światła zalewa ich informacjami, nie czekając na pytania i nie dając chwili wytchnienia, że nie wspomnę o braku jakichkolwiek opisów uczuć, czy mimiki bohaterów. Już to widzę… Frodo spotyka Gandalfa, a ten od razu oddaje się promiennej oracji, co, jak, gdzie, którędy i po co. Gdzie miejsce na zastanowienie, dla czytelnika? Gdzie tajemnica, zagadki i napięcie? Otóż to! Nie ma tego, a bez tego mnie się robi niedobrze, właśnie odbiło mi się schaboszczaczkiem. Tak jak przypuszczałam, ominięcie ośmiu rozdziałów, nie sprawiło, że poczułam się zagubiona. Tymczasem, zostawiam Trójkę Wybrańców, bo mi to zalatuje Narnią. Zero inwencji, zero pomysłu, równa się zero zainteresowania z mojej strony. No kochana, Tolkienem to Ty nie zostaniesz, najwyżej scenarzystą Mody na Sukces. Będziesz tam miała okazję się wykazać, bo przez jeden półgodzinny odcinek Brooke tylko wchodzi po schodach, a Rich otwiera okno. Zaparło mi dech w piersiach, tak żenujące.

Ortografia i poprawność językowa: 5/10
Na początku gratulacje, za uratowanie ortografii i interpunkcji przed szafotem, chociaż czasem trochę gnębisz znaki przestankowe. Na tym koniec wieści z hoptymistycznego ośrodka otwierania się Polaków. Jest tutaj cała masa błędów logicznych, gramatycznych, nawet merytorycznych, co prowadzi do skurczów mięśni policzkowych u Pani Lovett. Także brutalnie zarżnięto styl, bo ciągle w kółko używasz tych samych metafor i nie masz nic sensownego do przekazania. Zdania krótkie, oberwane, jakby ktoś wrzucił pomiędzy nie zaczepny granat.
Cytat: „Ku jej zdumieniu drzwi się otwarły, bez większych sprzeciwów.” Drzwi się otwarły… Dziwne. Używasz w tekście wulgaryzmów, posługujesz się nowoczesnym językiem, a tu ładujesz mi zwrot ze staropolskiego języka. Nie uważasz, że to trochę nie z tej parafii? Nie wiem, na ile mogę Ci to policzyć za błąd, bo wyraz ten istnieje, ale w narracji, gdzie szafujesz neologizmami i zapożyczeniami w stylu „sorki”, jest po prostu nie do przyjęcia. Dzisiaj drzwi się otwierają, a więc w czasie przeszłym „otworzyły się”. Co jest niejasne?
Cytat: „Nudziło jej się, więc włączyła Vivę, ale szło wszystko to, co oglądała co najmniej kilkadziesiąt razy.” Szło, to kilku obszczymurków z widłami, wprost na Twoją posesję zrobić rozróbę. Programy w telewizji są emitowane.
Cytat: „Tego dnia była sama z Zuzią, bo jej starsza siostra, Ewelina, pojechała z mamą na zakupy, a młodsza nie mogła zostać sama, więc rola niani spadła na nią.” To taki ładny przykład na to, że w tekście nie dzieje się naprawdę nic. Zakupy, niańczenie, who cares? To wszystko jest mało ważne. No, gdyby jeszcze było ubrane w ciekawą formę, ale niestety ma charakter punktowy, a więc czyta się to staccato.
Cytat: „była tam swoista atmosfera i nie można było się bawić źle.” Mniemam, że chodziło o przymiotnik: „swojska”. Użycie wyrazu „swoista” jakoś mi tu nie siedzi, już lepiej pasowałoby „specyficzna”.
Cytat: „Drugą sprawą była randka Iwony. Uśmiechnęła się na tą myśl. Już słyszała sprawozdanie z niej. Ciekawa była, jak będzie.” Zrozum paradoks. Już słyszała sprawozdanie że spotkania, ale ciekawi ją, jak będzie wyglądało. Przez tę dziwaczną konstrukcję mam wrażenie, że bohaterka ma zachwiania czasoprzestrzenne. Mogłabyś napisać raczej: „W myślach już słyszała sprawozdanie z randki, ale i tak była ciekawa, jak będzie.” W ten sposób nie wpędzasz czytelnika w błąd, chociaż ja też nie jestem cudotwórcą i w gównie rzeźbić nie potrafię.
Cytat: „Gdyby nie randka Iwony, unudziłaby ją, by poszła z nią.” Unu… co?
Cytat: „Uśmiechnęła się na jej myśl.” Aha, bo ona czyta w myślach? A ja mam w majtkach rakiety śnieżne.
Cytat: „To o bałagan, który powstawał tak naprawdę sam,” Bałagan się robił sam. Dobre. Porządek też się robi sam, samo się odkurza, choinka się sama ubiera. No co? Mamy nowoczesne czasy, a technika ciągle zasuwa naprzód.
Cytat: „Stwierdziła, że pojedzie dziś na rower i pokręci się w okolicach jego domu.” Wioską jedzie na kilometr! Jak można pojechać na rower? Wybrać się na wycieczkę rowerową, rozumiem, ale tak? Sensu w tym brak.
Cytat: „Ślina napłynęła jej do ust na widok chrupiącego chleba, którego rodzice kupili rano i pomidora.” Kulbaczny kulfon. Przede wszystkim zły szyk zdania, poprawna wersja: „Ślina napłynęła jej do ust na widok chrupiącego chleba, który rodzice kupili dzisiaj rano.” Z pomidorem out do szklarni!
Cytat: „Chciała jak najszybciej skończyć śniadanie i zacząć jeść.” Czy ona je dwa śniadania naraz? Chyba raczej chciała zakończyć przygotowywanie śniadania i zacząć jeść.
Cytat: „Boże, tak bym się przejechała na rower...” Boże, tak bym chciała, żeby Ciebie przejechał rower…
Cytat: „I to nie jest tak, że wyjdziecie stąd i już będzie się działo nie wiadomo co.” Mistrzostwo języka polskiego. Tak naładowane przekazem, że zaraz mi monitor napuchnie. Poza tym: „niewiadomo” piszemy łącznie.
Podsumowując: w niczym mnie nie zachwyciłaś. Gdyby jeszcze było nudno, ale człowiek delektowałby się finezyjną konstrukcją zdań, mogłabym to przełknąć. Tu jest i nudno i beznadziejnie polonistycznie, co mnie zdecydowanie przerasta, żeby nie rzec przeraża.

Układ: 3/5
Układ jest rewelacyjny. Statystyka w cieniu starej wierzby, linki na swoim miejscu, chociaż niestety białe. Mówię niestety, bo uważam, że znacznie lepiej prezentowałyby się tutaj w kolorze tła zewnętrznego. I tak jak do samego rozmieszczenia ramek nie mam zastrzeżeń, tak mam poważne zastrzeżenia co do układu tekstu. Przede wszystkim jest to opowiadanie, więc tekst powinien być wyjustowany, nie wiesz jak to zrobić, zapytaj stryjka Worda. Widział ktoś książkę wyrównaną do lewej, albo wyśrodkowaną? Nie? No właśnie. Poza tym dialogi powinny być odpowiednio wyróżnione, a nie widzę w tym konsekwencji. Podążaj za mną: Opis, enter, tabulator, półpauza, wypowiedź, półpauza, określenie wypowiedzi, kropka.

Temat: 0/5
Przeprowadzanie gówna przez morze. Taka piękna oprawa, takie dobre pierwsze wrażenie, taki wycacany szablon, a treść się nadaje na plaster i tylko ją do tyłka przykleić. Nudne lamenty dwóch czternastolatek przez dziewięć rozdziałów, tylko po to, żeby wskoczyły do innego świata przez ścianę swojego pokoju. Nuda.

Czytelność, obrazki: 3/5
Obrazek jeden, piękny, czytelność gorsza. Małe mróweczki grają w zielone [czyt. zielone na zielonym, rozumieć to dalej, jako: bolą oczy]. Stanowczo za małe litery. Wścibska ze mnie wesz, zajrzę na podstronę o bohaterach, może tam będą godne opieprzenia foty. Rąbnęło mnie karmazynowym przypływem… zdjęć nie będzie, dzięki opatrzności i to w sumie lepiej. Zakończyłam stękania.

Dodatkowe punkty: 1
Za szablon, bo sprawił, że chociaż na chwilę poczułam się tutaj mile widziana.

Punkty: 27/60
Ocena: dostateczna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz