Nerwowa reakcja na krytykę nie kładzie jej kresu. Przeciwnie, rodzi w oceniającym przekonanie, że ma rację w tym, co mówi. — Richard Carlson
Witamy na Opieprzu!
środa, 10 października 2012
(778) yaoi-abunai
Bitwy na mangi ciąg dalszy. „Naruto” bierze odwet i dzisiejsza ocena upłynie pod znakiem nadaktywnych ninja… Czy aby na pewno? Blog mimo mangowych korzeni jest skierowany do osób pełnoletnich i odpornych na sceny męsko-męskie, przez co nie mogłam wprost oderwać się od pisania oceny. Niestety, kończąc ocenę i dając ją do poprawy istniało jedynie osiem rozdziałów, a ledwie wczoraj pojawił się kolejny – niech zostanie wybaczone to lekkie zagięcie czasoprzestrzeni. Zapraszam do czytania efektów oraz do lubienia „Opieprzu” na fejsie!
Blog yaoi-abunai ocenia Dziabara.
Pierwsze wrażenie 2/10
Schody, schody widzę… I nie chodzi tu wcale o jakieś problemy, tylko o prawdziwe stromizny. Pech chciał, że moja przeglądarka nie zaakceptowała w pełni bloga i rozjechał się niczym płaz na asfalcie. Na prawo nagłówek i napisy, na lewo tło, a środkiem ja, biedak niezdecydowany. Niech będzie, wobec tego zaczynam śledztwo. Kto odpowiada za ten krzywy wybryk natury komputerowej?… Aha! Niejaka pani Reiciakowa. Koniec wskazówek, rozejść się. Tak. Tak. Nie! No wiesz co, zbywać mnie jak jakiegoś akwizytora? Skończyłaś spartańską szkołę, że tak oszczędnie zarządzasz informacjami? Nie ma żadnego linka, więc nie wiem właściwie, czy to szabloniarnia, czy jakaś prywatna persona; poskąpiono mi także wskazówek, do jakiej przeglądarki szablon jest przystosowany. Trudno, jak uda Ci się mnie zdemotywować treścią, to tego bloga nie będą więcej oglądać. Wyłączam Firefoxa i na wszelki wypadek uruchamiam zramolałego Explorera. Eureka! Chociaż nie wyskoczyłam z wanny bez odzienia, nagości stanie się zadość – szablon działa i będę mogła poczytać o Twych yaoistycznych fantazjach.
Adres bardzo skutecznie ostrzega mnie, człowieka wewnętrznie skośnookiego, przed treściami z lekka odmóżdżającymi – znaczy on bowiem tyle, co „uwaga, yaoi!”. Normalny, polski człowiek musi wiedzieć, że „yaoi” to treści męsko-męskie o zabarwieniu kopulacyjnym. Kto chce zachować swoje wyobrażeniowe dziewictwo, niech wyjdzie i nie ryzykuje niepotrzebnie oczu! Nikt nie ruszył się z miejsca? Doskonale, jedziemy dalej. Ja już od samego adresu czuję się jak na budowie, bo za chwilę każdy może krzyknąć „uwaga, leci!”, „uwaga, pożar!”, albo „uwaga, zaraz betoniarka wyleje ci na głowę kilka ton betonu!”.
Westchnęłam ciężko i założyłam na głowę kask. Okej, to gdzie te niebezpieczeństwa, granaty i zasieki? Jedna katastrofa czaiła się już za rogiem, bowiem na belkę oraz nagłówek wybrałaś sobie dumnie brzmiący cytat Paulo Coelho: „Kocha się za nic. Nie istnieje żaden powód do miłości.” Po pierwsze – jeśli nie chcesz skończyć jako członek przyszłej rodziny patologicznej lub nie chcesz brać rozwodu w tempie spadającego pocisku rakietowego, to lepiej, żeby miłość była uzasadniona. Przecież można kogoś kochać za… osobowość? Wygląd? Zainteresowania? Kasę? Całokształt? Pan Coelho trafił już nie pierwszą kulą w płot, bo przecież coś musi przykuć naszą uwagę w danym człowieku, żeby poczuć do niego pociąg. I to nie transsyberyjski. Po drugie… radzę solidnie opierniczyć osobę odpowiedzialną za szablon, ponieważ dopuściła się okrutnego niechlujstwa. Co, nomen omen, źle świadczy też o Tobie. Proszę się przyjrzeć napisowi „Paulo Coelho” na nagłówku. Widać? A nie widnieje tam przypadkiem błędne „Paulo Cohelo”? Ten ktoś ewidentnie nie wiedział, jak się to nazwisko pisze, bo litera „h” przeskoczyła aż o dwa miejsca. Dodatkowo na belce cytat jest ładnie zaznaczony w cudzysłów, a na nagłówku ktoś go ze smakiem pożarł.
Głupoty szablonu to nie koniec – zapoznałam się z lakonicznymi opisami dwóch głównych bohaterów oraz ogólnie zerknęłam sobie na rozdziały. Ma być o niejakim Itachim i Painie-Yahiko… Jednak na nagłówku nie ma tego drugiego, tylko jakiś półgolas z kocimi uszkami. Ale wpadka! Oczywiście wyprzedziłabym ocenę poszczególnych rozdziałów, ale wiem, że pan z nagłówka nie pojawia się w opowiadaniu, a nie jest to z całą narutową stanowczością ta sama osoba co z obrazka nad opisem bohaterów. Co mnie to, że rysunek był ładny, skoro nie zaszczycono mnie konsekwencją w przedstawianiu postaci? Szablon jest po prostu nieatrakcyjny. Obściskująca się para, książka i zegarek (i to źle przycięty)kompletnie ze sobą nie współgrają, a na dodatek guzik mówią o tematyce opowiadania. Nikt nie zatroszczył się o umieszczenie linków do oryginałów obrazków, postępując w ten sposób zgodnie z sentencją „cudza praca tylko mi się opłaca”. Słowo o autorce wyszło niczym spod ręki gimnazjalistki, która nie umie ograniczać emotikonek. Zaczynanie z wielkich liter słów „manga” i „anime” nie pokazuje Twojego uwielbienia do tematu, ale brak wiedzy o zasadach pisowni, więc dajesz mi wprost do ręki genialną próbkę swych autorskich nie-możliwości. Twoja wizytówka, Twoja sprawa. Tylko że to czytelnik wyciąga z tego właściwe wnioski.
Treść 0,5/25
Osiem rozdziałów zapowiada długą i bolesną podróż dla pewnych partii ciała. Tak, oczywiście miałam na myśli swoje oczy. Zbyt długie siedzenie przed komputerem źle wpływa na wzrok, więc proszę się nie zdziwić, jeśli zobaczę coś, co normalnie nie powinno się pojawić. Ot, jakieś cudaczne metafory o narządach płciowych jak z żelaza, stali, marmuru albo innego surowca. Niejeden student architektury mógłby się wiele nauczyć od yaoistek: tu klata jak kość słoniowa, tam pośladki niczym granit, oczy lśniące jak rubiny i włosy czarne jak żużel. A mózg jak skała wapienna – ciągle kruszeje pod wpływem najmniejszego podmuchu realizmu.
Liczę na jakąś wzmiankę o żelbetonowej męskości.
„I hate everything about you” Rozdział 1
O, tytuł piosenki, brzmi tak romantycznie, tak dostojnie i królewsko niczym Elżbieta II… A teraz powiedzcie mi, kto się nabrał? Ty, droga autorko? No to skucha, tylko gumy brak. Angielski się przejadł, angielski jest nieoryginalny, angielski można spotkać na każdym podrzędnym blogu. Proponuję zapoznanie się z suahili albo jakimś narzeczem amazońskiego ludu.
Od razu poznajemy pierwszego i głównego bohatera. Siedzi sobie Itachi na parapecie, siedzi, siedzi i rozmyśla. Nad czym, biedaczek, rozmyśla? Trafiło mu się do burdelu. Ajajaj, niedobrze, to nie za wesołe miejsce pracy, pewnie sprząta albo zarządza finansami?… Wcale nie idzie, bo pracuje bezpośrednio jako towar. Faktycznie, słaba praca jak na pierwszorzędnego, bezwzględnego zabójcę ninja. Coś mi zaczyna nie grać i nie dzwonić z charakterem tej postaci. Alternatywna rzeczywistość swoją drogą, ale skoro to jest niejaki Itachi Uchiha, to nie powinien się chyba zachowywać jak dziecko specjalnej troski albo jak młoda panienka z angielskiej rezydencji?
Serce Itachiego zatrzepotało mu o żebra czy o inną śledzionę, kiedy do pokoju wszedł „ukochany” szef – Pain. Biedak mało nie zemdlał, kiedy przełożony oznajmił mu, że tego dnia nie będzie miał gości. Wiecie, to się teraz tak wszystko ładnie nazywa, bo nie wiadomo, gdzie założone są podsłuchy. Itachi osiągnął pełnię szczęścia, kiedy w pewnym momencie szefuńcio Pain „zamruczał gardłowo”. No myślałam, że się z fotela sturlam. Co to – mój Mruczek na kocimiętkowym dopingu? Kiepski sobie ten szef wizerunek alfonsa wyrabia.
Jednak ekipa programu „Mamy cię” już czekała w pogotowiu. Pain oznajmił, że on gościem przecież nie jest i w te pędy zaczął dobierać się do biednego pracownika na wychodnym, żeby ten nie zdążył się, nie daj Jashinie, zrelaksować. „Dłoń Paina była szybka i zwinna jak olimpijski lekkoatleta.” Czy mogę się zapytać, czy była to dłoń biegacza, rzucającego oszczepem czy skoczka wzwyż? Ja się pewnie nie znam, ale żaden lekkoatleta nie ma bardziej wysportowanych dłoni od przeciętnego pracownika budowy.
W każdym razie tu palce majstrowały zaciekle, tam koronkowa bielizna fruwała jak odrzutowce, siam „języki łączyły się namiętnym tańcu”. Konkretami do mnie, konkretami! Najpierw sprzedaje mi się homeryckie opisy majtasów, a nikt nie wysila się na przedstawienie choreografii tego wężowego pocałunku. „Gdzie jest rama?” krzyknęłaby Iwona Pavlović, a pan Galiński skrzywiłby się na widok promenady czy planeo.
„Zaś druga ręka delikatnie, ale jednak mocno zacisnęła się na różowym guziczku zwanym sutkiem.” Ta, taki pstryczek-elektryczek, jak wciśniesz prawy, to osoba się podnieci, jak lewy, to przestanie. Można grać jak na konsoli, tylko trzeba jedną rękę osoby uległej wsadzić do kontaktu, a do buzi wetknąć mu dyskietkę.
No to lećmy dalej! „Dłonie rudowłosego podążyły na jego twarde jak stal pośladki i wślizgnęły się pomiędzy obie półkule, krążąc dookoła jego wejścia.” Mamy pierwszy surowiec! Rozpalajmy zatem kuźnię pożądania, hartujmy stal pośladków, a będzie topór… przepraszam – toporny żart jak marzenie. Normalnie jakby ktoś z zadka ogrodzenie robił. A tyłek Itachiego to istne marzenie matematyków, dwie idealne, mocne jak stop półkule! To właśnie po tych pośladkach starożytni cyrklem jeździli i dzięki nim wyprowadzili wzór na objętość globu.
Dość o Itachim, powzdychajmy też do muskulatury Paina! W chwilach ekstazy mógł się pochwalić „twardym, mięsistym członkiem”… Mięsisty! Och nie! Szefie, niech szef ucieka, z pana chcą zrobić kotleta mielonego – przecież to brzmi jak reklama soczystej golonki w sklepie mięsnym! Albo taka „główka penisa”. Tak, tak, główka, bo miała oczka, nosek i wąsy po wujku Stefanie. Tylko medycy płaczą w kącie, bo nie nadążają za galopującą literaturą naukową.
„Nie minęła chwila, a Pain również doszedł, wystrzeliwując ciepłe nasienie w środku czarnowłosego.” O cholibka, to jakaś ruska Katiusza! Cel, pal, wystrzał z działa – kochanek nie żyje. Chodząca samonaprowadzająca rakieta biologiczna, istny rarytas na wypadek kolejnej wojny.
Po jednym numerku Painowi zachciało się jeszcze drugiego. Nie wiem, kto jest bardziej niewyżyty, bohater czy autorka? Mniejsza z tym. Szefuńcio najpierw ukąsił Itachiego w ucho, potem „zasyczał i ukąsił go w szyję”. Ja się boję, to wąż jakiś albo zbzikowany szerszeń, tylko syczy i kąsa. Trzeba oddać go do zoo, wysterylizować i dawać specjalną karmę. Ha, groźby odniosły skutek, bo Pain zrezygnował z przedsięwzięcia i powtórzył gadkę o wychodnym. Dorzucił nawet specjalne pouczenie o zjedzeniu posiłku, żeby podwładny był wystarczająco silny na kolejne zachcianki klienteli i wynaturzenia pracodawcy .Jest tylko jeden problem… Itachi ananasami się nie najada. Skąd taka dieta? Uwaga, leci żarcik – karmią go ananasami, żeby był słodszy. Dobre, nie? Nie?
Nie.
Zostawmy hermetyczny humor szefa i idźmy za Itachim,, który w łazience „podszedł do porcelanowej wanny i odkręcił złoty kurek”. Po kąpieli „owinął się w puchaty, biały ręcznik”, zrobił makijaż, a potem się ubrał. Nie, nie odwrotnie, bo to przecież nielogiczne. Następnie „ruszył w stronę schodów z ręcznie rzeźbioną balustradą” do „jadalni dla wszystkich pracowników burdelu”. Droga autorko, nie uważasz, że Pain zbiłby lepszy interes, gdyby sprzedał całą armaturę i wyposażenie burdelu? Zresztą, jaki to burdel, to prędzej ekskluzywny dom publiczny jest.
Droga do jadalni była prawdziwie długa i bolesna „po inwazji członka Paina”. Ha, mówiłam, że szefuńcio to istna armia niemiecka, nic tylko strzela i dokonuje inwazji. Gdy Itachi wreszcie dotarł do pomieszczenia, powitał go opis zmywarki, pozłacanego żyrandolu czy parkietu do tańców (praca w burdelu jest przecież taaaka wesoła). Dramatyczna końcówka z próbą zgwałcenia Itachiego przez Orochimaru i ratunkiem ze strony Paina nie zrobiła na mnie już żadnego wrażenia. To wszystko jest tak nieżyciowe i przebarwione, że tureckie dywany to przy tym zwykła chińska podróba.
Oto bonusowa lista słówek i zwrotów, od których szczęki babciom wypadają: „onyksowy”, „hematytowe tęczówki”, „głos z podbiciem z zimnej stali”, „satynowe bokserki obszyte koronką”, „onyksowooki”, „agatowy”, „idealnie wykrojone brwi”, „węglowe tęczówki”, „zamszowe kapcie w kolorze oberżyny”.
Zaleca się zajrzenie do słownika języka polskiego lub dowolnej wyszukiwarki. Mile widziane spazmy śmiechu w domowym zaciszu.
„I hate everythingabout you” Rozdział 2
Wszystkim osobom będącym na bakier z „Naruto” należy się wreszcie kilka zdań rozeznania. Akatsuki dobrze opisuje jedna, zwięzła formułka: członkowie to utalentowani, bezwzględni, czasami szaleni mordercy. Dalej – oryginalnie Pain był szefem innego burdelu, który zrzeszał wykwalifikowanych, lecz wyjętych spod prawa i podatków ninja. Z Painem był ten delikatny problem, że było go sześciu, każdy był rudym trupem, a siódmy Pain, władca tych zombie, siedział sobie gdzieś w argentyńskiej jaskini. Itachi był natomiast zimnokrwistym zabójcą, który wymordował calutką swoją rodzinę, ze stryjkami i starymi, moherowymi ciotkami na czele. Grupa podejmowała się różnych, krwawych zleceń, dzięki którym zbierała fundusze na szczytny cel zawładnięcia światem. Przyznacie, że mieli co najmniej skomplikowaną sytuację.
W opowiadaniu mamy do czynienia z chłodno kalkulującym Itachim i głównym zombie-Painem, który zażycia miał na imię Yahiko… Wróć! Mamy do czynienia z delikatnym jak papier Velvet Itachim oraz silnym, męskim i, przede wszystkim, żywym Painem. Inne, sporadycznie pojawiające się imiona pracowników tego cudownego przybytku uciech cielesnych to także członkowie Akatsuki. Swoją drogą to dopiero byłby problem, gdyby Pain był fizycznie tak użyteczny jak Edward ze „Zmierzchu”. Tam biedak też miał podobny kłopot – był martwy, pewne narządy nie mogły naturalną drogą produkować wampirzastych plemników, a i tak bez trudu zmajstrował dzieciaka.
Po po przednim rozdziale Orochimaru zostaje delikatnie zasugerowane, gdzie nie powinien sobie macać, a gdzie powinien sobie opatrzyć (wargę, wargę!). Itachi wraca dokrojenia warzywek na kolację, lecz nie dane mu było zostać sam na sam z marchewką. Do jadalni wpadają jeszcze Sasori oraz Deidara, „jedna z najbardziej znanych dziwek w całym burdelu „Akatsuki””. Ciekawe jest to, droga autorko, że nawet przez myśl Ci nie przyszło, żeby zamiast burdelu z samymi facetami dla facetów zrobić jakiś klub hostów dla bogatych pań. Logiczniejsze, a zarobki podobne. Co, bohaterowie są brzydcy? Nie, tylko nie mogłabyś ich yaoistycznie gwałcić. Kurczę, jak ja się czasami zapominam, gdzie są priorytety twórców. W tyłkach są przecież, w tyłkach.
Deidara „klasnął w dłonie i jednym szybkim ruchem wszedł (xD dop. autorki) do kuchni.” Matko kochana, jakie to śmieszne! Żart słowny związany z kopulacją!… To już trzeci raz, kiedy urywa mi się łańcuch od budy cynizmu. Basta, więcej nie będę go reperować, niech sobie cynizm gryzie cudze łydki. Jeśli jeden wyraz pozwala autorce na zejście z literackiego posterunku i zachowywanie się jak podjadana nastolatka, no to źle dobrano tematykę.
Potem było już tylko gorzej. Deidara słodkim w swoim przekonaniu głosikiem zapraszał „Ita-chana”na „shopping”. Najpierw powinien kupić słownik, bo skoro odpowiednio zarabia swoim tyłkiem, to czas popracować trochę nad głową. Itachi miał chociaż tyle godności, żeby prosić Deidarę o nienazywanie go po japońsku. Na mieście Deidara znowu pokazał swoje fochy, uciekając kompanom wyprawy. Na całe szczęście dość szybko „znaleźli niebieskookiego w męskiej toalecie. Zbożowowłosy stał przy jednej z umywalek, spoglądając w swoje odbicie w lustrze.” Ach tak –zbożowowłosy. W warkocz miał wplecione kłosy, na głowie wianek z margerytek i bzów, a imię jego było Zosia z Soplicowa. No niech ktoś się tu ogarnie: albo pisząca, albo bohaterowie, albo rozsypana na podłodze oceniająca! A, to ja.
Deidara postanowił się zwierzyć. Niemal błyskawicznie przeszedł w bek, opowiadając, że Pain się wkurzył i zabrał mu wszystkie fajerwerki, którymi umilał występy klientom. „Wszystkie!!!” zakrzyknął dhramatycznie. Przecież to wstrętne! Odebrali męskiej prostytutce zimne ognie. Manewrowanie między gwałtami a problemami natury „chcę mojego pluszowego misia” zasługuje na osobny medal w kategorii groteska.
„I hate everything about you” Rozdział 4
Nie wiem, na jakiej podstawie dziękujesz swoim „komciującym” fanom za to, że wspaniale wzmacniają Twojego „wena”. To, czym się napawasz, to nie wena, ale coraz abstrakcyjniejsze pomysły, na które wpadasz, aby zadowolić żądne klat, łez i spazmów czytelniczki. Przystopuj z tym albo komuś wreszcie mózg wybijesz.
Życie męskiej prostytutki to jeden wielki padół łez. To cud, że Itachi jeszcze się nie utopił we własnym grajdole. Co za okrutny los! Szef gonie kocha, nie raczy nań spojrzeć łaskawym okiem, nie kupuje mu czerwony róż i nie chce z nim wziąć wspólnego kredytu na mieszkanie. Polecam szybki skok do rzeki z przytroczonym do szyi pięciokilogramowym ciężarkiem, a sprawy rozwiążą się i dramatycznie, i na zawsze. Na szczęście jego obolałą duszyczkę koi widok „Alchemika” – uniwersalnego poradnika owocnego życia w burdelu. Itachi chciał go ze sobą zabrać, ale gdzie tu podziać książkę, skoro nie ma kieszeni? Niech sobie wsadzi ją tam, gdzie wsadza mu reszta jego klienteli, a najlepiej za pazuchę, bo przecież to jest uniwersalna torebka fikcyjnych bohaterów. Po wizycie w księgarni jakoś nie miał oporów przed używaniem książek jako kanciastych staników.
Główny bohater tragedii emocjonalnej wpadł na pomysł. Zrobi się na takie bóstwo, że zawróci w głowie Painowi! Geniusz, czysty geniusz! Autorko, gdzieś Ty tego Nobla ukrywała – w kolanku pod zlewem? Kiedy Itachi wkroczył do jadalni, „jego nogi sunęły wolno po parkiecie jak Michael Dżekson, tyle że w drugą stronę.” To nogi sunęły jak Michael, no, no… Metafora zrobiła piruet niczym baletnica w „Jeziorze Łabędzim”, następnie zatańczyła twista wprost z „Pulp Fiction”, aż wreszcie wyszło na jaw, że Itachi wszedł NORMALNIE, kolanami do przodu. Ha-ha! Przejrzałam Twoją pokrętną zagadkę! W ten sposób wysysasz z czytających logikę, przez co mogą oni bez podejrzeń głupieć i chwalić Twoje opowiadanie. Jeśli nawet nie chce Ci się dwóch sekund poświęcić, żeby znaleźć w wyszukiwarce nazwisko „Jackson”, to wolę nie myśleć, ile uproszczeń wyszło spod Twoich palców. Nie umiesz sobie poradzić z pisownią zwykłego nazwiska, a mam wierzyć, że się na dorosłej tematyce znasz? Wolne żarty, bo powolny z pewnością nie będzie mój zgon na skutek rozczarowania akcji serca.
Taktyka naszego miłosnego stratega miała polegać na wywołaniu zazdrości przez przystawianie się do niejakiego Kisame. „Itachi uśmiechnął się słodko i roześmiał się perliście, odrzucając swoje długie piękne włosy w tył.” Możesz powtórzyć? Oberwałam tymi rozwianymi włosami po twarzy, a nie wydaje mi się, żebym trafiła na plan nowej reklamy szamponu. Na zalotach młodej dziewicy skończyć się to nie mogło. Itachi zaciągnął za sobą pana Kisame, pokazując to i owo pracownikom „Akatsuki”, a potem pokazując tamto i siamto na jaranej widowni, która zgromadziła się przed monitorami. Ściągnął Kisame majtki, przywiązał do łóżka, zasłonił oczy i… zwinął manatki. Przecież fanki płakałyby, gdyby główny bohater zdradził Paina!
W swoim pokoju Itachi przez dobre pół rozdziału przebierał się po swoim szałowym występie. Przerzucił całą szafę ubrań, potupał nóżkami nad brakiem odpowiedniej kiecki , a kiedy wreszcie skompletował zestaw zabójczego Casanovy, zaczął się roztkliwiać nad seksownością swej osoby. Różowa sukienka w piórka i lateksowe kozaczki. Taki on zgrabny, taki powabny, taki „słit” i „kul”, że chyba mnie zemdli od nadmiernego stężenia glukozy w powietrzu. Dajcie prędko insuliny… albo chociaż jakiś duży wentylator.
„I hate everything about you” Rozdział 6
Pain trafił do szpitala. Nie, nie z powodu zawału serca na widok tandetnie wyglądającego Itachiego. Nie, szlag też go nie trafił, choć ta wersja jest już zdecydowanie bliższa. Natomiast wybranek jego popędów o mały włos sam nie fiknął koziołka i nie wyzionął ducha ze zmartwień. „Itachi utonął w fioletowych oczach mężczyzny, jednocześnie drżąc ze strachu.” Diagnoza – niedotlenienia mózgu z podejrzeniami padaczki. Najprawdopodobniej z tego niedotlenienia doszło do śmierci wszystkich zwojów i obwodów, w tym oczu, bo Itachi chcąc jakoś neutralnie zacząć rozmowę z szefem, zapytał „masz piegi?”. A czy świnka morska je pierogi? Co gorsza Pain uznał to za intrygującą grę wstępną, bo nie zważając na szpitalny regulamin, kolejny raz w serii zaczął obmacywać Itachiego.
Jednak zamiast skórzanego pejcza i innych ostrych zagrywek, szefuńcio ograniczył się do delikatnego całowania. Oj tam, wielka filozofia –to przez lumbago, co je w Acapulco złapał; nie może się gwałtownie poruszać, to i nie szarżuje jak dzika antylopa. „Ich języki zatańczyły razem walca.” Coraz lepiej, droga autorko, tylko jak te języki ramę trzymały, co? A podkład muzyczny to salowa zjadła?
Na scenę miała właśnie opaść zasłona milczenia… a przynajmniej żaluzje na szpitalne okna, lecz Pain po rozgrzewce zaczął robić się dość nadpobudliwy. „Czarnowłosy stężał, nie wiedząc nawet czy z przerażenia czy podniecenia. Jednak zauważając drapieżny błysk w oku Yahiko, już wiedział, że to ta druga opcja.” Tężeje to mi galaretka agrestowa w lodówce, a Itachi zasługuje na jakiś puchar mentalnej ameby, skoro na podstawie wyglądu Paina określił swoje emocje. Co to za różnica: strach, pożądanie, a może rozwolnienie, skoro każda opcja ściska tyłek.
„Ich języki uścisnęły się w miłosnym tańcu, wirując i muskając siebie nawzajem.” Nagroda Darwina już leci, bo takim wirującym językiem w czasie całowania można się chyba ze dwanaście razy udławić. Fiknie taki trzy obroty i już ma się usta niczym świderek. Za to ten „uścisk w miłosnym tańcu” przywodzi na myśl jakieś gębowe zapasy albo pojedynek na to, kto komu znokautuje migdałki.
Tego rozdziału nie wygrywają jednak mocujące się języki, lecz inna część ciała. Moim życzeniom stała się zadość i w Twoim świecie przedstawionym „penis zrobił się twardy jak marmur”. Powinny jeszcze zagrać trąby anielskie, obwieszczając światu nadejście Porównania Ostatecznego. Na marmurowego członka to sobie mógł Michał Anioł pozwolić… w sensie rzeźbienia, a w erotycznym opowiadaniu (wielkie słowa) to brzmi tandetnie. Porównanie ma pokazywać podobieństwo, natomiast marmur i kawałek ciała mają ze sobą tyle wspólnego, co zając wielkanocny z agentem Tomkiem. A ciocia Dziab mówiła, żeby użyć żelbetonu! To nie! Że to wielkomiejskie, że to zbyt nowoczesne, zbyt awangardowe.
Kopulowali ze sobą długo i namiętnie, wielokrotnie wybuchając to tu, to tam. Nie, to nie pomyłka w druku, mam na to twarde dowody i nie ma to żadnego związku z karmą Pedigree. Albo „to zadziałało jak zapalniki Itachi wybuchł”, albo „czarnooki poczuł jak mężczyzna eksploduje w jego wnętrzu”. Do wyboru, do koloru, fajerwerków dziś co niemiara! Jednak po gwałtownej burzy uczuć przyszedł czas refleksji i Painowi odwidziały się wszelkie romantyczne pogaduszki, na które wielką ochotę miał jego partner. Sklął go odpowiednio do profesji, bo wszak księżniczką Monako Itachi nie był, a gorących odwiedzin był to koniec. I tylko pacjenci w sąsiadujących salach odetchnęli z ulgą, bo chyba autorka nie zdawała sobie sprawy, że w szpitalu poza pielęgniarkami są jeszcze inni ludzie i inne pokoje.
„I hate everything about you” Rozdział 8
Ha, jak to się człowiek na swoich zakładach potrafi przejechać! Lepiej niż komediowe postacie na skórkach od banana. Przynajmniej jeden z członków Akatsuki nie kręci w tym opowiadaniu opiętym w lateks tyłkiem i nie porozumiewa się z pierwotniakami. Los uśmiechnął się do niejakiego Zetsu, który cudem fabularnym okazał się kotem Paina. Niestety – kotem, którym Itachi w stanie ciężkiej depresji musiał się zajmować. Kolejnym skrzywdzonym przez historię osobnikiem okazał się Deidara, ustrojone w koronkową bluzeczkę dziecko, które z tuńczyka w puszce chciało zrobić fajerwerki. On nie dorósł nawet do oddychania, a co dopiero mówić o prostytucji. Nawet cięte riposty działają na niego z mistrzowską frekwencją. „Deidara, ty naprawdę jesteś takim debilem na jakiego wyglądasz. (…) Uwierzysz w każdą głupotę, którą ci powiedzą.” Punkt dla Itachiego, mimo że sam rozumem nie handluje. Za to adresat riposty przestał oddychać, tak bardzo skupił wszystkie rezerwy energii na zrozumieniu wypowiedzi. A mnie się zawsze wydawało, że ta parodia parodii blondynki posiadała w oryginale naprawdę cięty język.
Opieka nad kotem była nieziemsko wyczerpująca, bo po zaserwowaniu tuńczyka, rzuceniu papierowej kulki i próbie zhakowania komórki szefa, Itachi zasnął w tempie znokautowanego boksera. Przed spoczynkiem musiał zażyć coś naprawdę tęgiego, gdyż w jego wyobraźni nadal znajdował się w tym samym pomieszczeniu, a na trzymanym w rękach „Alchemiku” beztrosko usiadł kot. „Nie siadaj na Paulo” powiedział karcąco tymczasowy opiekun. Itachi pewnie nie był w stanie ogarnąć swoimi szarymi komórkami, że Zetsu usiadł na zwykłej książce, a nie dusił swym ciałem samego autora. Tymczasem kot przekazał ludzkim głosem jakiś podniosły cytat z powieści, sen się urwał, a Itachi ze łzami w oczach jeszcze raz spróbował wpisać hasło do komórki. Hasło, nie normalny PIN,żeby mogło być tajemniczo i romantycznie. Z drżącymi palcami wklepał imię jakiegoś tajemniczego kochanka Paina, ale i tym razem się nie udało. Kto obstawia, że hasło to „Itachi” i że jakiś bałwan nieroztopiony ustawia sobie łatwe kody dla opowiadaniowego picu, a nie dla ochrony danych? Ty w czerwonej koszulce? Brawo, wygrywasz kamerę i roczny zapas batoników beztłuszczowych. Dziwnym trafem wszystkie komentarze pod rozdziałem skandują taką samą opcję, więc nie obejdzie bez łzawych odkryć i oszalałych ze szczęścia fanek.
Opisy 0/5
Decydując się na opisywanie scen seksu, postawiłaś sobie wysoką poprzeczkę – takich rzeczy nawet dorośli pisarze boją się podejmować, bo nie każdy umiałby ubrać to w słowa. Fanfik dla dorosłych nie jest jakieś opowiadanko o puchatym króliczku! Trzeba być i wiarygodnym, i używać odpowiedniego języka, i terminologii, a tyś z tego co najwyżej marmoladę zrobiła. No przepraszam, materiał do żeńskiego Playboya chciałaś stworzyć? Na czternastolatki, które podniecają się każdym „nagim torsem” to podziała, owszem, ale dorosłych ludzi nie kupisz. Stalowe pośladki i coraz wymyślniejsze „onyksowookie” czy „płomiennowłose” określenia nie tworzą odpowiedniego nastroju, a jedynie endorfiny w ciałach ludzi śmiejących się z cudacznych przymiotników. Gdyby każdy dawałby mi złotówkę po powiedzeniu w prawdziwym życiu słowa „ametystowooki” w dowolnym kontekście, to raczej nie wybudowałabym sobie za to apartamentowca. W ciągu całego życia nawet na porządną czekoladę bym nie uzbierała.
Dialogi 0,5/5
Bez porywów, chyba że wiatru, bo dialogów za wiele nie ma. Jednak z tej bidy i nędzy można wyróżnić aż całe dwa rodzaje przekomarzanek: między Itachim i Painem przed/w trakcie/po chwilach upojenia, przy czym dialog „po” ogranicza się do zwrotu „wynoś się stąd, dziwko” lub podobnego kultowego terminu, oraz rozmów między Itachim a Deidarą/Deidarą i Sasorim. Te drugie reprezentują zwykle poziom trywialnych sprzeczek, okraszonych ironicznymi wypowiedziami. Trzeba Ci przyznać, że napisałaś historię, która byłaby na podobnym poziomie nawet wtedy, gdybyś akcję umieściła w ośrodku dla głuchoniemych. Zresztą czego się spodziewać po opowiadaniu skupiającym się na seksie lub życiu w domu publicznym – to tak, jakby od filmu pornograficznego oczekiwać rozmów o polityce. Albo rozmów w ogóle.
Kreacja bohaterów i świata przedstawionego 0/5
Z całej burdelowej papki jedynie Sasori i Zetsu (kot!) zachowywali się jako-tako jak w oryginale, jednak jeden pełnoprawny bohater drugoplanowy fanfika nie czyni. Nawet tych niesamowicie krótkich momentów zgodności charakterów było niewiele, pomijając wszystkie związane z Sasorim sytuacje na temat różowych bluzeczkach Deidary, wypinaniu bioderek, manierze niczym u nastolatki i foszkach po zabraniu zimnych ogni. Reszta Akatsuki… jaka reszta? Ja tu nie znalazłam nikogo poza bandą zniewieściałych facetów, którzy nie mają problemów ze sprzedawaniem swojego ciała, ale histeryzują nad każdym krzywym spojrzeniem ze strony lubego. Radzę najpierw książki psychologiczne poczytać, dokumenty o prostytutkach obejrzeć, a potem się rajcować dorosłą tematyką.
Itachi równie dobrze mógłby się tu nazywać Ania Shirley i kto wie, czy nie byłoby to bliższe prawdy. Tworzysz słowami, prawda? Nie rysujesz komiksów, w których mogłabyś zachować wygląd postaci co do pieprzyka, ale przedstawiasz bohaterów opisami wyglądu i charakteru. Itachi, ten konkretny Itachi z mangi „Naruto”, ma według Ciebie długie, czarne włosy i czarne oczy. Właściwie gorzej – jest „ametystowooki”. Ta-dąc, koniec. Rany kochany, opis odpowiadający kilkunastu tysiącom ludzi, nie wspominając o postaciach fikcyjnych. Nawet słówkiem nie zająknęłaś się o jego charakterystycznych „zmarszczkach” na policzkach, za to niezmordowanie produkowałaś się o smukłości jego sylwetki czy ciuszkach z lateksu. Co z osobowością? Nie chcę przeklinać, bo tylko to ciśnie się na usta, ale ze strony emocjonalnej zrobiłaś z niego jakąś dziewiczą królewnę, co beczy gdy się na nią podniesie głos i wiecznie ma pietra. Co to ma wspólnego z pierwowzorem, co? Bo Ty, droga autorko, uwielbiasz buźkę Itachiego? Ponieważ więcej nie potrzeba głupiemu czytelnikowi do szczęścia poza wklejeniem obrazka na bloga i regularnym wypowiadaniem imienia? Więc charakter można mieć głęboko w poważaniu? Tak, jestem niesamowicie niezadowolona, bo to ooc (out of charakter, charakter postaci niezgodny z kanonem) najczystszej próby! Mało tego – wprost przed rozdziałami przyznajesz, że komentarze cię motywują i dajesz rozdział szybko, albo komentarzy było mało i nie miałaś weny na dalszą fabułę. Nie, chęć pochwał tonie zbrodnia, ale wyznacznikiem Twoich popisów seksualnych jest licznik opinii. Będzie pikantnie, będzie dużo komci. Czy kiedykolwiek w życiu widziałaś definicji słowa „burdel” albo „dom publiczny”? Na miejsce głównej akcji przeznaczyłaś wspaniałą rezydencję ze złotymi kranami oraz mnóstwem sprzedających tyłki facetów, którzy nie mają z tym najmniejszych moralnych dylematów. Przecież każda prostytutka marzy o kilku sympatycznych klientach oraz alfonsem, który je zadowala i obdarza najszczerszym uczuciem. Tyś tu „Wichrowe wzgórza” zmiksowała z „Pamiętnikiem narkomanki”!
Fabuła 0/10
Gdybym była w stanie zachwytowego amoku, to powiedziałabym, że wybrana tematyka jest bardzo dojrzała, oryginalna na tle historyjek o zakochiwaniu się w jakimś bohaterze i niesie ze sobą niejedno przesłanie. Na całe szczęście ze mną jest wszystko w porządku, a „dorosły” temat nie ratuje faktu, że opowiadanie prezentuje się niczym paczka czystego kitu do zalepiania okien. Z prostytucji zrobiłaś pracę na modłę modelingu, a psychiczny i fizyczny ciężar takiego życia zastąpiłaś durnymi miłostkami i pozłacanymi żyrandolami. Ja nie wiem – pierwszy lepszy odcinek „W11″ lepiej przedstawia uroki tej profesji, a tyś z całej definicji prostytutki zrozumiała tylko to, że uprawia dużo seksu. Czy to pani od biologii zawiodła, czy może katecheta wstydził się napomknąć o prostytucji pomiędzy lekcją o alkoholizmie a pogawędką na temat Harry’ego Pottera?
Z trudnej tematyki niczym z rozprutego miśka zostały tylko farfocle, ale czysta fabuła nie jest wcale lepsza. Jedna z męskich prostytutek zakochuje się w swoim szefie, szef to odrzuca, zakochany brnie dalej, tamten nagle odwzajemnia uczucie… nieżyciowe to bardziej niż pomysły Unii Europejskiej ze ślimakiem jako rybka. Z jednej strony burdel to nie żeński akademik, a ta cudowna atmosfera integracji oraz swobodnych kontaktów seksualnych przywodzi na myśl prędzej jakiś arabski harem niż dom publiczny, z drugiej strony główny wątek romantyczny, który opiera się wyłącznie na podchodach żurawia z czaplą, to koszmarnie nudna rzecz. Kolejna miłość, ale za to jaka! Z przepiękną, wyjechaną w Gwiazdę Polarną autentycznością. Nie ma się czym martwić, żaden realizm już tu nie wróci. Gdzieś tu ewidentnie brak granicy, za to granica między mną a monitorem zrobiła się dość znacząca – tak mnie odrzuca. Dzięki Tobie zrobi się ze mnie całkiem szacowny dalekowidz.
Ortografia i poprawność językowa 2/10
Ortografia to tak naprawdę niewielki problem, poza pewnym panem „Dżeksonem”. Koszmarem jest w Twoim opowiadaniu wszelka logika i to, co w polskim nazywamy szeroko pojętą „poprawnością”. Gdyby jakiś obcokrajowiec ogólnie znający nasz język przeczytał to opowiadanie, to ukończyłby zadanie, owszem, ale zrozumiałby niewiele, a to, co zrozumiałby, aż echem odbiłoby mu się po psychice. Domyślam się, że korzystasz ze słownika, więc dostaniesz skromne punkty, ale za to, że przy poprawianiu tekstu nie używasz mózgu, będzie to punktacja dosłownie symboliczna.
„Słońce chyliło się ku zachodowi, a on siedział na parapecie w swoim małym pokoiku i przyglądał się temu zjawisku z parapetu.”
Pierwsze zdanie opowiadanie i już wpadka! Nie, nie ciąża, ale rażące powtórzenie „parapetu”. Ogólnie powtórzenie to nie zbrodnia, ale tutaj dwukrotnie odnosi się akurat do miejsca, na którym siedzi bohater. O jeden raz za dużo.
„- A ty co tu robisz? – warknął.
- A co mogę robić w kuchni? Kolację. – Wzruszył ramionami.”
Kij z tym, że kiedy każdy zaczyna wypowiedź od „a”, to średnio to wygląda. Skoro w pierwszej wypowiedzi słowa narratora dałaś z małej litery, to w drugim powinno być tak samo. Konsekwentnie trzeba, konsekwentnie! W takim wypadku nie potrzeba kropki po „kolacji”, a „wzruszył” z małej.
„Itachi westchnął głośno, mimo że obaj pracowali w burdelu, niesamowicie się kochali.”
Co ma piernik co wiatraka? Czy wiesz, że zdanie służy do zakomunikowania drugiemu człowiekowi jakiejś treści? Jednej, a jeśli kilku, to ze sobą powiązanych. Itachi wzdycha, a Sasori i Deidara pracują w burdelu. O co chodzi z tym sensem?
„- Un! – Deidara krzyknął podekscytowany. – Co ty więc na to, abyś poszedł z nami na mały shopping, hmm?
- Shopping? O tej godzinie? – parsknął Itachi. Sarkastyczny uśmiech pełen ironii wypłynął mu na usta. – Puknij ty się w łeb, Deidara.”
Za-ku-py. To się nazywa zakupy. Mimo wszystko ratuję honor Deidary, wyjaśniając, że „un” to nie błąd, a charakterystyczny, nieprzetłumaczalny wtręt i skoro go używa, to jego głupkowate prawo. Za to temu sarkastycznemu uśmiechowi pełnemu ironii zabrakło odrobinki dezaprobaty i kilku gramów cynizmu. Chociaż nie, cynizm z urwanym łańcuchem siedzi przy mojej nodze, co akurat zawdzięczam Tobie, autorko.
„To jak, Itachi-chaaan, ruszasz swój sexy tyłeczek stąd, czy nadal bawisz się w, un, w przypalanie kolacji?”
O tym mówiłam już przy okazji rozdziału drugiego – oczywiście miejsce akcji nie jest nigdzie konkretnie wskazane, równie dobrze może to się dziać w Japonii, w samym centrum Tokio… tylko skoro posługujesz się w ciągu całego opowiadania językiem, podpowiadam, polskim, to nie stosuje się japońskich przyrostków honoryfikatywnych. My mamy w polskim zdrobnienia.
„Znad rondla unosił się dym, kolorowe przedtem warzywa i różowiutkie mięso były teraz czarne jak piekło, czyli całkiem zwęglone. Musiał działać szybko, bo olej osiągnął aż tak wysoką temperaturę, że lada moment a jego niedoszła kolacja ulegnie samozapłonowi.”
Dobra, dobra, brawo za późniejszą akcję z wodą i gorącym olejem, bo wyjątkowo uważałaś na jakiejś lekcji chemii. Tylko po jakiego diabła rondel był pełen oleju (!), warzyw i mięsa? Po co Itachi robił potrawę, która była od samego początku nie miała sensu – po to, żeby widowiskowo wybuchła czy kij piernik? I jak najpierw mogła się zwęglić, a potem być na tyle płynna, żeby się pod wpływem wody rozprysła? Jak olej może na zwykłej, ludzkiej kuchence osiągnąć temperaturę potrzebną do SAMOZAPŁONU? A idź Ty sobie, autorko, wodę na herbatkę ugotuj, tylko nie nalej przypadkiem do czajnika mleka.
„- Serca, dobre sobie – powiedział Itachi na głos, spuszczając głowę i patrząc na swoje błyszczące, włoskie buty na koturnie. Pasowały do jego obcisłych skórzanych spodni, siateczkowej bluzki i ramoneski.”
Jeszcze jedna uwaga –niech ktoś zmieni kostiumografa. Bohaterowie to transwestyci czy kolejne wcielenia Jacykowa? Może ktoś tu tego nie wie, ale pracownicy burdeli raczej nie ubierają się jak manekiny z sex shopów. Wszystkie postacie doskonale znają się na modzie, czy tylko narrator ma takie upodobania to dziwnych fatałaszków?
„Spojrzał na beżowobrązową okładkę, koloru kawy z mlekiem, i ta nagle zaczęła go parzyć, tak jak filiżanka tego wspomnianego gorącego napoju parzy dłoń. Schował ją za pazuchę, tuż pod miejscem, w którym rzekomo znajdowało się serce(…).”
Niech ktoś sobie wbije do głowy – chowanie czegoś za pazuchę nie brzmi fajnie. Brzmi nie logiczne. Itachi miał na sobie, siatkowaną bluzkę, tak? Wsadził sobie książkę w taki poetyczny sposób, że przylegała mu do serca… i chodził z takim wystającym prostopadłościanem po ulicach? A po tym kolorze okładki na dwa określenia to jakaś trauma mi zostanie, zdecydowanie. Widzę, że romantyzm strasznie męczy szare komórki.
„Lubił wczytywać się w książki Coelhy, zapominał wtedy o całym świecie.”
Chociaż Ty nie nabijaj się z autora, z którego żarty stroi sobie cały Kwejk. Jego nazwiska się nie odmienia, zapamiętaj i nie rób tym krzywdy sobie oraz innym.
„Itachi obudził się o dziewiątej, wtedy kiedy zadzwonił budzik. Otworzył zaspane oczy i wpatrując się w sufit, pomyślał o tym, co wczoraj postanowił. Zdobyć serce rudego, jak optymistycznie i prosto brzmiało to wczoraj!”
„Rudy… Rudy się żeni…” To nie ta piosenka, tu bardziej pasowałby marsz pogrzebowy. W ogóle a kysz z takimi brzydkimi porównaniami – tak to można kolegę w szkole przezywać, a nie stosować jako zastępstwo dla imienia. Skutek obudzenia się poprzedził przyczynę, a ta brzydka informacja o budziku psuje całe zdanie. Trzeba było jeszcze dokładne sekundy podać i powiedzieć, że zaraz będzie musztra.
„- Nie ma sprawy, Itashi-senpai – zgodził się bez mrugnięcia okiem Tobi. Po czym wstał i krzyknął na całą jadalnię – No! Ruszać dupki, dziewczynki. Nie mamy całego dnia na żarcie! – Tobi lubił być też bardzo bezpośredni.”
I co ja mówiłam o tym przyrostkach honoryfikatywnych? Że się nie stosuje, zapamiętać, podziękować za radę. „Po czym” pasowałoby, gdybyś to zdanie połączyła z poprzednim. Inną sprawą byłoby kolejne słowne spranie Ci „dupki” za piękne wykoślawienie charakteru Tobiego. W mandze był wesołym głupkiem, a nie jakimś chamskim podrywaczem. Co to ma wspólnego z jego alternatywną wersją – nie wiem, ale na pewno nie samą postać.
„Mlecznoskóry nigdy by się do tego nie przyznał, ale wiedział, że kiedyś, kiedyś! strój Hard Gaya będzie naprawdę użyteczny.”
Strój czego? Mów do mnie po polsku i poprawnie, nie pomijając żadnego z tych warunków. Z Itachiego to się normalnie druga Kleopatra zrobiła, patrzcie go, chyba się kąpie w porcelanowej wannie pełnej mleka. Następnym razem trafi mi się jakiś „cukierkowopaznokciowy” koszmar i będzie po mnie. I po co Ci właściwie ten wykrzyknik w środku zdania…
„Brunet zatrzepotał rzęsami i wgapiał się w Kisame jak cielak wrysowane drzwi. „Bo w oczach tkwi siła duszy” brzęczały mu w głowie słowa Paulo. Och, Paulo…”
Trafiła mnie, ta rzęsa mnie trafiła! Tak mocno trzepotał i tak nagle się wgapił w kumpla, że zasztyletował mnie spojrzeniem. Dość żarcików, czas na ponury dowcip rzeczywistości – kompletnie nie znasz przysłów. Nie wynika bowiem z kontekstu, że chciałaś zażartować, tylko na serio napisałaś „cielak w rysowane drzwi” zamiast „cielę w malowane wrota”. Znów nie chciało się poświęcić kilku sekund na sprawdzenie tego w Internecie. A ten Paulo to jakiś meksykański kochanek, że tak do niego Itachi wzdycha? Czyżby… czyżby to był ojciec Pablita?!
„Był naprawdę potężnym mężczyzną o szerokiej klatce piersiowej, rękach jak pnie drzew i dłoniach jak bochny chleba.”
No trzymajcie mnie, ja chyba „Chłopów” czytam! „Dłonie jak bochny chleba” – to porównanie „na piekarza” „Ręce jak pnie drzew” to przykład figury językowej „na drwala”. Niezła metaforyczna kamasutra się z tego robi.
„Jego ruchy stały się szybsze, a rudy jakby chcąc spotęgować jego doznania, zaczął mruczeć, wprawiając w wibracje również penisa onyksowookiego.”
Wibrujący penis z pewnością trafia na listę rzeczy, które chcę zobaczyć, jednocześnie się tego obawiając. Jeszcze te członek gotowy jest wpaść w rezonans i grać niczym wzbudzona struna. Bo wzbudzony to on już jest z pewnością. Od mruczenia. Terapia muzyczna jak widać działa, więc dzwońcie i zamawiajcie już dziś!
„- Przecież wiesz, że nie musisz się ze mną cackać jak z jakiem. Nie rozlecę się…”
Kolejny raz udowadniasz, że ze słownikiem frazeologicznym Ci nie po drodze. Pain to chyba poganiacz bydła jest, bo inaczej jak można obchodzić się z kimś niczym z JAKIEM. Bydło takie, no. A może to Itachi jest tak owłosiony? Rozumiem, że to jakiś odnośnik kulturowy, a akcja opowiadani rozgrywa się w Indiach?
„Rzucił się w miłosnym uścisku Paina, gdy ten nagle znowu schwycił jego członka, który do tej pory leżał pozbawiony zainteresowania w dole jego brzucha.”
Rzucanie się w miłosnych uściskach. „Schwytywanie” pozbawionego zainteresowania, leżącego w dole brzucha członka. Podczas seksu. Aha, tak, tak. Ucz się dalej anatomii czy czego tam chcesz, może za dwadzieścia lat będziesz się śmiała ze swoich słów. Taka tam drobnostka, ale coś to można co najwyżej „chwytać”. Natomiast leżące, samotne i pewnie smutne członki w czasie kopulacji to nie jest coś normalnego. Radzę Itachiemu skierować się z tym do ginekologa, może jego mały przyjaciel też ma depresję.
„Pocałował go jeszcze raz, długo i niespiesznie, po czym opadł, przygniatając go swoim dobrze zbudowanym, nasyconym ciałem.”
Nasycony to ja mam roztwór kwasu solnego w łapie i nie zawaham się go użyć, jeśli jeszcze raz ktoś uraczy mnie jakimś pięknym przymiotnikiem, który używa tylko dlatego, że fajnie brzmi, chociaż ni w Posejdonowy trójząb pasuje do rzeczownika.
„A co najdziwniejsze, zdawał sobie sprawę z tego, że zasnął, a nie, że był tego nieświadomy.”
Matko kochana, inteligencję mi właśnie wysysa, ale spróbuję to zrozumieć. Nie było najdziwniejszym, że zdawał sobie sprawę z tego, że jest nieświadomym… Zdawać sobie sprawę, że się jest nieświadomym… Zdawać sprawę o nieświadomości… Zdawać… Zda… Błąd systemu. Błąd systemu. Nie wykryto dysku „dusza”. Włóż oprogramowanie „Człowiek 2.0″ i zainstaluj ponownie.
Oryginalność 1/5
Prawda, jeszcze nigdy nie czytałam tak świetnej komedii!… Co? To nie komedia? Jak to nie – brzuch mnie bolał od śmiechu po przeczytaniu każdego rozdziału, a żartów w tej ocenie wymieniłam już tyle, że wystarczyłoby na porządną księgę cytatów. Co tam Coelho, pisz własne książki, twórz własną filozofię! Zbijesz wielką fortunę i wydasz bestseller na miarę kolejnej sagi o wampirach. Jeśli weny Ci nie zabraknie, to kompletnie nieświadomie stworzysz miliony przekomicznych tekstów. Prawie uwierzyłam, że wszystko to pisałaś ze śmiertelną powagą, ale tu aż kipi od ironicznych zwrotów i celowo rozśmieszających czytelnika neologizmów… Szkoda. Uśmiałam się już tak serdecznie, że nawet nie umiem uwierzyć we własny żart. Mimo wszystko masz w tej kategorii honorowy punkt. Jesteś oryginalna dlatego, że chciałaś być oryginalna, a fantastycznie Ci to nie wyszło.
Dodatkowe punkty za wybitne zasługi 0/10
Suma: 5,5/60
Ocena: niedostateczna
To już jest koniec, nie ma już nic… Myślałam, że może tym razem natrafię na coś sensownego, ale im wyżej ktoś celuje, tym gorzej nad całością panuje. I znowu postawiłam okropną ocenę. Cóż, nie moja w tym wina – chciałaś zrobić coś poważnego, a wyszła literacka nędza. Nieurodzaj niczym na starej, zapyziałej miedzy, brak włożenia choćby odrobiny wysiłku w pracę i pokpiwanie sobie z tematu prostytucji zaowocowało zgniłym jabłuszkiem. Może skromniejsze progi zaoszczędzą bólu opieprzonego siedzenia? Oby.
Pozdrawiam.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Dziękuję za tak długą, choć nie do końca zadowalającą mnie ocenę. Znając standardy Opieprzu, spodziewałam się raczej czegoś lepszego, bardziej merytorycznego, a nie zwyczajnego jechania po autorce, ale dostałam, to co dostałam. Bywa. Może to sprawka tego, że jesteś nową oceniającą, Dziabaro, i nie masz doświadczenia w ocenianiu; może dlatego, że nie do końca zrozumiałaś formę – sarkazm, okej, ale przede wszystkim merytoryczność oceny. Tak z reguły tutaj bywało i, szczerze mówiąc, trochę mnie zawiodłaś. I nie, nie to nie jest tak, że mam „ból dupy” z powodu oceny niedostatecznej – twoje subiektywne zdanie, na jaką ocenę zasługuję. Może być i niedostateczna, nieważne. Ocena zresztą wcale mnie nie zdemotywowała, a wręcz napaliła, że tak powiem, do dalszej pracy. ;)
OdpowiedzUsuńWszystko, co napiszę, to nie do końca krytyka, jedynie moje własne zdanie na temat oceny.
Widziałam, że domagałaś się komentarza do oceny na moim blogu. Oceny skomentować wcześniej nie mogłam z powodów, które opisałam Asetej – braku konta na Onecie, które nie chciałam zakładać tylko z powodu jednego komentarza. Komentuję teraz, kiedy wreszcie mogę, szanuję twoją pracę i nie olałam oceny, nawet jeżeli „kiepsko piszę”, moja droga.
Zacznę od tego, że mam dość duże zastrzeżenia do sposobu, w jaki ocena została napisana. Wiem, jakie są standardy na Opieprzu – ironicznie, sarkastycznie, zabawnie, ale przede wszystkim merytorycznie i tak, żeby autorowi bloga treść oceny się przydała, dlatego powtórzę, że dość się zawiodłam. Twoja ocena była dla mnie trochę bełkotem, w twoim mniemaniu nieskończenie zabawnym, z hordą dziwnych wstawek i jeszcze dziwniejszych uwag, które wcale a wcale nie odnoszą się do oceny, a tylko sprawiają, że poczciwy odbiorca ma drobne (albo i większe) problemy z doszukaniem się w treści sensu. Było ciężko, ale że chciałam dogłębnie poznać, co też chciałaś mi przekazać, zaczęłam czytać etapowo, co niestety bardzo mi w osiągnięciu upragnionego zrozumienia nie pomogło. Ale nie zraziłam się, oczywiście. :) Być może nie wymagasz od czytelnika zrozumienia. W końcu ocena nie jest pisana, aby doradzić, czy też - o litości - pomóc. Ocena, w mym skromnym odczuciu, jest po to, aby świat mógł się dowiedzieć, jakaż to nie jesteś zabawna. I zapewne sarkastyczna. Tak samo, jak cała zgraja nastolatek, które po naoglądaniu się seriali myśli, że chamstwo jest fajne. Raczej nie jest.
Nie mam najmniejszego pojęcia, dlaczego do oceny dodałaś tyle niepotrzebnych, nic niewnoszących zdań typu: „Koniec wskazówek, rozejść się. Tak. Tak. Nie! No wiesz co, zbywać mnie jak jakiegoś akwizytora?”, „Chociaż nie wyskoczyłam z wanny bez odzienia, nagości stanie się zadość (...)” – Co to ma wspólnego z oceną? Nie wiem, co chciałaś przekazać tym zdaniem. I chyba nie chcę wiedzieć. Jeżeli to jest szczyt twojego poczucia humoru, którym tak ochocze pragniesz się wykazać, to chyba powinnam przestać czytać tę ocenę już na początku. Przeczytałam całą, żeby nie było, ale przez takie wstawki ocena była przydługa i lekko bełkotliwa. Dlatego żeby w ogóle móc zrozumieć, o co ci chodziło, zdecydowałam się na to wspomniane już etapowe czytanie.
„Po pierwsze – jeśli nie chcesz skończyć jako członek przyszłej rodziny patologicznej lub nie chcesz brać rozwodu w tempie spadającego pocisku rakietowego, to lepiej, żeby miłość była uzasadniona. Przecież można kogoś kochać za… osobowość? Wygląd? Zainteresowania? Kasę? Całokształt? Pan Coelho trafił już nie pierwszą kulą w płot, bo przecież coś musi przykuć naszą uwagę w danym człowieku, żeby poczuć do niego pociąg.” - Przepraszam? Nie znasz mnie. Marzę o tym, aby założyć patologiczną rodzinę. Naprawdę. Ale na rozmowę o tym, możemy się umówić na inny termin. Teraz chciałam przeczytać ocenę swojego bloga. Coś merytorycznego na temat jego wyglądu, treści. Nie za bardzo interesują mnie rady na temat prawidłowego rozwoju rodziny, wybacz. Dlatego – jeśli nie rozumiesz cytatów Paulo, to już twój problem. No a to długie zdanie po raz kolejny sprawiło, że złapałam się za głowę i miałam ochotę po prostu zamknąć stronę.
"(...) tu klata jak kość słoniowa, tam pośladki niczym granit, oczy lśniące jak rubiny i włosy czarne jak żużel." – To są określenia jak w poezjach. W wielu tekstach spotkałam się z takimi, więc także nie rozumiem, o co ci chodzi?
UsuńFaktycznie, na szablonie był błąd. Szablon był prezentem od mojej czytelniczki i, szczerze przyznam, że literówki w nazwisku pana Coelho nawet nie zauważyłam. ^w^ Z tym niepasowaniem to przesada:
„(...)ale wiem, że pan z nagłówka nie pojawia się w opowiadaniu.”
Specjalnie dla ciebie, chętnie wstawiłabym w nagłówku jogurt. Przynajmniej byłoby na temat, czyż nie? ;)
Ale z tym, że się rozjeżdża nie mogę się zgodzić – śmiga na wszystkich przeglądarkach. Przed napisaniem tego komentarza, jeszcze ze starym szablonem, osobiście to sprawdziłam i uważam, że na serio koloryzujesz w tym momencie i naprawdę nie mam zielonego pojęcia, jaki masz w tym cel. Jeżeli u ciebie nie działał, może czas zaktualizować przeglądarkę?
„Ot, jakieś cudaczne metafory o narządach płciowych jak z żelaza, stali, marmuru albo innego surowca. Niejeden student architektury mógłby się wiele nauczyć od yaoistek: tu klata jak kość słoniowa, tam pośladki niczym granit, oczy lśniące jak rubiny i włosy czarne jak żużel.” – Och, i tu trafiłaś na dwie rzeczy. Od moich metafor się odwal, jeżeli sama w prosty sposób nie potrafisz napisać, o co ci chodzi i, z niewiadomych dla mnie przyczyn, stosujesz jakieś dziwne porównania i wstawki. Coś się tak uczepiła tematu budownictwa? Najpierw o placu budowy (na wstępie oceny, przy adresie bloga), później o architekturze się rozpisujesz. A właśnie, sprawa numer dwa: chyba nie wiesz, czym się student architektury zajmuje, a przynajmniej takie odnoszę wrażenie, patrząc na to, co wypisujesz. Rada na przyszłość: nie znasz się, to albo się zapoznaj, albo nie wypowiadaj, dobrze?
Poza tym, to są określenia jak w liryce, spotykałam się z takimi w naprawdę wielu tekstach, więc doprawdy nie wiem, o cóż ci może chodzić.
„A mózg jak skała wapienna – ciągle kruszeje pod wpływem najmniejszego podmuchu realizmu.” – Och, Twój mózg, rozumiem? To już wiem, dlaczego ta ocena wygląda tak, jak wygląda. Może zgłoś się na odpowiednie badania, to ktoś ci pomoże z tym problemem. To smutne, co się dzieje z Twoim organem odpowiadającym za myślenie, naprawdę, ale może to też znak, abyś nie robiła już czegoś, czym się właściwie ośmieszasz?
„O, tytuł piosenki, brzmi tak romantycznie, tak dostojnie i królewsko niczym Elżbieta II… A teraz powiedzcie mi, kto się nabrał? Ty, droga autorko? No to skucha, tylko gumy brak. Angielski się przejadł, angielski jest nieoryginalny, angielski można spotkać na każdym podrzędnym blogu. Proponuję zapoznanie się z suahili albo jakimś narzeczem amazońskiego ludu.” – Proszę, wytłumacz mi, co jest złego w języku angielskim? Albo w tym, że tytuł opowiadania jest zaczerpnięty z tytułu piosenki, o Boże, angielskiej? Serio, nie jestem w stanie zrozumieć twojego toku myślenia. Mogę sobie rzeczywiście nadać tytuł w języku suahili, czy chińskim, jeżeli poczuję, że to właśnie pasuje najlepiej, ale gdybym nadała sobie tytuł w jakimś egzotycznym języku nagle wszystko stałoby się lepsze? Naprawdę? Nie rozbawiłaś mnie tym, a lekko zażenowałaś, szczerze mówiąc.
Lubię angielski, a poza tym kocham tę piosenkę – nie widzę więc powodu, dla którego miałabym rezygnować z takiego angielskiego tytułu na rzecz tego samego w suahili. Jeżeli zaś interesuje ciebie, jak takowy tytuł zapewne brzmiałby, gdybym chciała być och! tak nieskończenie oryginalna, bardzo proszę: Ninakuchukia kila kitu kuhusu yako. Napisz na karteczce i powieś sobie nad łóżkiem, ewentualnie sama zatytułuj tak swoje opowiadanie.
„Faktycznie, słaba praca jak na pierwszorzędnego, bezwzględnego zabójcę ninja.” – Nigdzie nie wspominałam o tym, że bohaterowie są ninja. W oryginalnej mandze rzecz jasna taką mają profesję, ale tutaj – nie, to fanficition. Co więcej opis bohaterów, o którym wspominałaś w „pierwszym wrażeniu”, już od razu informuje, że bohaterowie nic wspólnego z zawodem shinobi nie mają. Co więcej, trochę dziwne jest twoje czepianie się tego, ze Itachi nie jest taki jak w mandze, że nie jest bezwzględnym, chłodnym mordercą – to jest AU. W moim opowiadaniu Itachi pracuje w burdelu i to jak się tam dostał, wychodzi na jaw później. Bohaterowie są OOC, ale to większości nie przeszkadza w czytaniu. Nie każdy uważa, że wszędzie musi być tylko kanon, kanon i tylko kanon.
UsuńZresztą, dziwne by było, gdybym w opowiadaniu, które dzieje się w alternatywnej rzeczywistości, kiedy bohaterowie wystawieni są na kompletnie inne czynniki niż w mandze, zachowywali się tak samo. To byłoby chyba jeszcze gorsze, niż to co faktycznie zrobiłam. Nie rozgrzeszam się, w niektórych momentach poniosło mnie w kreacji Itachiego i przesadziłam w drugą stronę, nie czyniąc z niego tego zimnego mordercy, ale kogoś kompletnie innego, ale nie przesadzajmy.
„No myślałam, że się z fotela sturlam. Co to – mój Mruczek na kocimiętkowym dopingu? Kiepski sobie ten szef wizerunek alfonsa wyrabia.” – Och, tak, humor pierwsza klasa. Śmiałabym się, gdyby nie to, że twój żart był raczej żałosny. Tak jak większość twoich sarkastycznych, ironicznych, przezabawnych wtrętów. Wiem, że jesteś jedną z nowych oceniających i starasz się dopasować do standardów, ale radziłabym robić to trochę delikatniej, bo skaczesz na dość głęboką wodę. I nie, serio – nie wyszło ci to za dobrze. Powinnaś poćwiczyć bycie ironiczną, humorystyczną i merytoryczną. Z merytoryką jest kiepsko, bo mam wrażenie, że cała ta ocena ma na celu pokazanie tylko, jaka ty nie jesteś błyskotliwa i zabawna. Nie do końca jesteś.
„Dłoń Paina była szybka i zwinna jak olimpijski lekkoatleta.” Czy mogę się zapytać, czy była to dłoń biegacza, rzucającego oszczepem czy skoczka wzwyż? Ja się pewnie nie znam, ale żaden lekkoatleta nie ma bardziej wysportowanych dłoni od przeciętnego pracownika budowy.” – Cudownie, że nie rozumiesz porównania. Nie wspominałam o dłoni olimpijskiego lekkoatlety, tylko o dłoni jak olimpijski lekkoatleta, ogólnie, stąd twój zabawny komentarz jest wzięty z czapy. No i znowu ten plac budowy…
Potem już tylko narzekasz, jak to źle wszystko opisałam, dajesz swoje żarty na temat jakiejś golonki i innych tańców, a następnie o owadach i wężach. W moim opowiadaniu nie ma takich rzeczy. Opisałam akt jak najlepiej potrafiłam. Wiadomo, nie jestem Mickiewiczem, ani Paulo Coelho, nie piszę genialnie, ale uczę się i staram pisać jak najlepiej.
„Albo taka „główka penisa”. Tak, tak, główka, bo miała oczka, nosek i wąsy po wujku Stefanie. Tylko medycy płaczą w kącie, bo nie nadążają za galopującą literaturą naukową.” – Szczerze mówiąc, główka penisa jest jednym z potocznych zamienników słowa: „żołądź penisa”, ale oczyyyywiście, ty wiesz lepiej. Pewnie, że miała oczka i wąsy, to jasna sprawa, Dziabaro. Nic innego nie przyszło mi na myśl, jak to pisałam.
„Jest tylko jeden problem… Itachi ananasami się nie najada. Skąd taka dieta? Uwaga, leci żarcik – karmią go ananasami, żeby był słodszy. Dobre, nie? Nie? Nie.” – Takie dobre jak twoje żarty. Obie walimy sucharami najwyraźniej. ;)
„Po kąpieli „owinął się w puchaty, biały ręcznik”, zrobił makijaż, a potem się ubrał. Nie, nie odwrotnie, bo to przecież nielogiczne.” Okej, co kolejność ma do rzeczy?
„Droga autorko, nie uważasz, że Pain zbiłby lepszy interes, gdyby sprzedał całą armaturę i wyposażenie burdelu? Zresztą, jaki to burdel, to prędzej ekskluzywny dom publiczny jest.” – „Burdel” lepiej brzmi w takim opowiadaniu. Myślisz, że czytelnikom spodobałoby się, jakbym co chwilę pisała "ekskluzywny dom publiczny" albo sam "dom publiczny"? Raczej nie, a poza tym Pain to bardzo bogaty człowiek dzięki swoim znajomościom, ale to wszystko wyjdzie w kolejnych rozdziałach, dlaczego, za co, jak i po co.
Usuń"(...) „onyksowy”, „hematytowe tęczówki”, „głos z podbiciem z zimnej stali”, „satynowe bokserki obszyte koronką”, „onyksowooki”, „agatowy”, „idealnie wykrojone brwi”, „węglowe tęczówki”, „zamszowe kapcie w kolorze oberżyny”.
Zaleca się zajrzenie do słownika języka polskiego lub dowolnej wyszukiwarki. Mile widziane spazmy śmiechu w domowym zaciszu. " – Przepraszam, ale chyba nie rozumiem. Co złego widzisz w tych określeniach? Jak już pisałam wyżej, często się z nimi spotykałam. I co ma być śmiesznego w kolorach?
„Wszystkim osobom będącym na bakier z „Naruto” należy się wreszcie kilka zdań rozeznania. Akatsuki dobrze opisuje jedna, zwięzła formułka: członkowie to utalentowani, bezwzględni, czasami szaleni mordercy. (…)” – No tak jakby wszystko się zgadza, Dziabaro. Poza tym, że piszę opowiadanie, które jest AU, ale tak to spoko. Wspominałam o tym już wcześniej, ale napiszę jeszcze raz – to jest alternatywna rzeczywistość. Wydarzenia mam tutaj raczej inne niż Kishimoto, więc głupotą byłoby kopiowanie charakteru tych postaci, skoro wydarzenia, które tam ukształtowały ich osobowość i te które ukształtowały ich osobowość u mnie, są inne. Itachi na przykład nikogo nie zamordował, więc ciężko byłoby, gdybym mimo to zrobiła z niego bezwzględnego mordercę, skoro nie mam tego w planach, ani też nie było tego nigdzie w jakichś przeszłych wydarzeniach, które są wspominanie na przestrzeni opowiadania.
„Niech sobie wsadzi ją tam, gdzie wsadza mu reszta jego klienteli, a najlepiej za pazuchę, bo przecież to jest uniwersalna torebka fikcyjnych bohaterów. Po wizycie w księgarni jakoś nie miał oporów przed używaniem książek jako kanciastych staników.” – Okej, tutaj też nie rozumiem, co masz do utartego w literaturze zwrotu: „za pazuchę”. Pod skórzaną kurtka raczej wątpię, żeby było taką książkę widać aż tak wyraźnie, żeby robiła za kanciasty stanik.
„Kiedy Itachi wkroczył do jadalni, „jego nogi sunęły wolno po parkiecie jak Michael Dżekson, tyle że w drugą stronę.” (…)wreszcie wyszło na jaw, że Itachi wszedł NORMALNIE, kolanami do przodu. Ha-ha! Przejrzałam Twoją pokrętną zagadkę! (…) Jeśli nawet nie chce Ci się dwóch sekund poświęcić, żeby znaleźć w wyszukiwarce nazwisko „Jackson”, to wolę nie myśleć, ile uproszczeń wyszło spod Twoich palców. Nie umiesz sobie poradzić z pisownią zwykłego nazwiska, a mam wierzyć, że się na dorosłej tematyce znasz?” – Cudownie, że znasz się na ironii, Dziabaro, czy też na wstawce, która miała być parodystyczna. Nie wiem, na ile twój komentarz tutaj jest „humorystycznym” krygowaniem się, a na ile faktycznym problemem ze zrozumieniem, ale, cóż, nie było to zbyt górnych lotów.
„Różowa sukienka w piórka i lateksowe kozaczki.” – Czerwona. ;)
„Opieka nad kotem była nieziemsko wyczerpująca, bo po zaserwowaniu tuńczyka, rzuceniu papierowej kulki i próbie zhakowania komórki szefa, Itachi zasnął w tempie znokautowanego boksera.” – Miło by było, gdybyś zwróciła uwagę, że od czasu nocy poprzedzającej próbę samobójczą Paina Itachi nie spał, stąd takie „tempo” zasypiania.
„Itachi pewnie nie był w stanie ogarnąć swoimi szarymi komórkami, że Zetsu usiadł na zwykłej książce, a nie dusił swym ciałem samego autora.”
Och, tak, pierwszy raz w życiu spotkałaś skrót myślowy? Kiedy powiem coś w stylu: Podaj mi Sienkiewicza, zostawiłam go na szafce nocnej, to druga osoba na bank pomyśli, że trzymam na szafce doczesne szczątki pisarza? Takie zabawne.
„- A ty co tu robisz? – warknął.
Usuń- A co mogę robić w kuchni? Kolację. – Wzruszył ramionami.”
Kij z tym, że kiedy każdy zaczyna wypowiedź od „a”, to średnio to wygląda. Skoro w pierwszej wypowiedzi słowa narratora dałaś z małej litery, to w drugim powinno być tak samo. Konsekwentnie trzeba, konsekwentnie! W takim wypadku nie potrzeba kropki po „kolacji”, a „wzruszył” z małej.” – Eee… nie? To mowo potoczna, w zwykłej rozmowie ludzie często zaczynają zdania od: „a” i czepianie się tego w dialogu jest naprawdę dziwne. Do tego twoja rada na temat interpunkcji jest niepoprawna. Kiedy czynność po wypowiedzianej frazie dotyczy mówienia lub czegoś podobnego, didaskalia powinno pisać się małą literą (nie z małej litery, małą literą – to tez napisałaś niepoprawnie), kiedy zaś dotyczy czynności od mówienia dalekiej, wielką literą. Mój dialog jest zupełnie poprawny.
„ „Mlecznoskóry nigdy by się do tego nie przyznał, ale wiedział, że kiedyś, kiedyś! strój Hard Gaya będzie naprawdę użyteczny.”
Strój czego? (…) I po co Ci właściwie ten wykrzyknik w środku zdania…” – Hard Gay to taki japoński komik. A wykrzyknik w środku zdania jest najzupełniej poprawny.
„Prawda, jeszcze nigdy nie czytałam tak świetnej komedii!… Co? To nie komedia? Jak to nie – brzuch mnie bolał od śmiechu po przeczytaniu każdego rozdziału, a żartów w tej ocenie wymieniłam już tyle, że wystarczyłoby na porządną księgę cytatów.” – Z tym się zgodzę. Mój ff jest o wiele zabawniejszy, niż twoje uwagi, o szanowna pani oceniająco. Myślę, że powinnaś to przemyśleć i nabytą wiedzę zastosować w przyszłych ocenach, które na nieszczęście powstaną.
„Gdyby każdy dawałby mi złotówkę po powiedzeniu w prawdziwym życiu słowa „ametystowooki” w dowolnym kontekście, to raczej nie wybudowałabym sobie za to apartamentowca. W ciągu całego życia nawet na porządną czekoladę bym nie uzbierała.” – Na mózg niestety też nie...
„Uśmiałam się już tak serdecznie, że nawet nie umiem uwierzyć we własny żart.”
Ja też nie potrafię wierzyć w twoje żarty.
I na jakże miłe zakończenie znowu zaczęłaś sypać uroczymi "wstawkami". A już zaczynało się robić miło. Cóż Ci mogę powiedzieć, droga Dziabaro. Jesteś dość marną oceniającą. Nie wiem, dlaczego poległaś. Czy to chęć udowodnienia sobie, że jest się fajnym, czy naprawdę nie wiesz, na czym powinna polegać twoja rola. Ironia i sarkazm to nie twoja działka, a dowiodły tego, twoje marne, bezcelowe, wciskane na siłę żarty.
Mimo to dziękuję za poświęcony czas.
abunai niku
(przepraszam za rozbicie komentarza, niestety na bloggerze są limity długości i musiałam go podzielić)
Bardzo dziękuję za wyczerpujący komentarz - takie kolosy naprawdę motywują do dalszej pracy! Tak jak słusznie zauważyłaś, Opieprz to nie ocenki-marzenki, nie tylko śmiertelnie poważnie pokazujemy autorom blogów, co mają źle, ale garściami sypiemy rodzynki ironii i jak świeczki wtykami rozluźniające zdania. Możesz się nie zgadzać z tego typu humorem i to Twoja święta racja! Ja nie denerwuję się wcale na Twoje słowa, a właśnie postaram się pisać przystępniej, choć wciąż ironicznie.
UsuńIdeę AU pojęłam całkowicie, ale to nie zwalnia Cię z obowiązku pisania o POSTACIACH. Nie są ninja, ale mają swoją osobowość. Nie tylko o ciałach, ale i charakterze. Wodze fantazji całkiem Ci puściły, więc nie dziw się, że się z tym nie zgadzam. Słowa "nie rozumiem" to nie usprawiedliwienie na ślepotę na wytknięcie błędów, nawet jeśli napisane są mniej serio. Pod ocenę podlega każde słowo, które napisałaś, więc nie ma limitów, gdzie mogę Cię skrytykować, a gdzie mi tego już nie wolno. Obrażanie mnie to też nie do końca skuteczny sposób na wyrażenie swoich racji, ale zwalę to na karb niezadowolenia z niskiej oceny.
Nie jestem zła, nie rozpłakałam się, Twoje obiekcje przyjmuję do wiadomości i jakoś postaram się z nimi żyć :) Pozdrawiam serdecznie!
Dziab
Przeczytałam ocenę i komentarze autorki i muszę powiedzieć, że w niektórych kwestiach się z nią zgadzam, a mianowicie w tym, że masz dużo gorszy poziom niż reszta oceniających na opieprzu. Rozumiem, że jesteś nowa, no ale trochę przesadziłaś. Czytając ocenę miałam wrażenie, że to nie ocena, a jeden wielki hejt.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Justice~
Pod tym względem bym się nie usprawiedliwiała, że jestem nowa. To była już moja czwarta ocena, więc albo już coś sobą reprezentuję, albo można mnie tylko poddać jakiejś ostrej terapii. Nie twierdzę, że autorka nie poczuła się urażona. Szkoda mi z tego powodu, jednak ja nie miałam na celu obrażenia autorki, a jedynie skomentowania (pewnie poprawniejsze jest tu słowo "opieprzyła") jej bloga. Nigdzie nie napisałam "jesteś okropna!", tylko "to, co napisałaś, jest okropne". Myślałam, że to znacząca różnica.
UsuńCzy mam dużo gorszy poziom? Możliwe. Jeśli tak uważasz, najmocniej przepraszam i dziękuję za taką opinię. Jedyne, jak mogę na to zaradzić, jest starać się wraz z kolejnymi ocenami. Niektórzy autorzy blogów są nawet zadowoleni z mojej krytyki, więc może da się mnie uratować :3 Z natury zła też nie jestem. Nikt mi niczym nie zawinił, więc nie mam podstaw robić komukolwiek krzywdy dla poprawienia humoru. Jestem jedynie umysłem dość ścisłym, więc bardzo rażą mnie błędy na takim tle.
Możesz mi podpowiedzieć, kto według Ciebie ma najlepszy styl na naszej ocenialni? Chętnie wtedy poproszę o korepetycje lub o jakąś prywatną opinię na temat mojego pisania :)
Pozrawiam!
Dziab
Dziabara, jesteś hejterem? O ja pitolę, kogo ja przyjęłam na staż.
UsuńWidzę że tu ciężka artyleria nam się szykuje... "Kiedyś oceny były merytoryczne" pojawia się najczęściej - proszę pokażcie mi -a szczególnie Ty, Abunai- ocenę na Opieprzu maksymalnie merytoryczną, będziemy się na niej od dziś wzorować, okej? Nie ironizuję, ponieważ już nie pierwsza o tym piszesz, a nikt nie umie pokazać przykładowej oceny z Opieprzu, którą uważa, za te "stare dobre czasy Opieprzu"...
Niemniej pozdrawiam i czekam w napięciu, którą wybierzecie Anonimowy i Abunai ocenkę.
Nie sprawdzaliście mojej teczki, to co się będę sama z siebie wyrywać? Mam na koncie zastraszania, obelgi, zdechłe myszy podrzucane w paczkach, kilku zagryzionych userów oraz porwanie nielubianego moderatora. Pewnie do dziś pływa sobie na dnie Wisły z przytroczonym kamieniem. Radzę się strzec :)
UsuńObawiam się, że skwitowanie kogoś jako będącego "dużo gorszym od pozostałych" nie jest zbyt często poparte znaniem tych "pozostałych". Ja tam osobiście lubię, jak argumentacja jest poparta przykładami od razu.
A mi osobiście ocena podobała się bardzo . Czytałam kilka rozdziałów tego "opowiadania" i muszę powiedziec że to co cisnęło mi się na usta jest o wiele mniej pochlebne niż to co napisała Dziabara . Również muszę powiedziec , że o ile autorka miała prawo poczuc się urażona oceną , to jej komentarz wielką kulturą , obyciem oraz poziomem nie ociekał . Polecam zacząc od siebie . "„Gdyby każdy dawałby mi złotówkę po powiedzeniu w prawdziwym życiu słowa „ametystowooki” w dowolnym kontekście, to raczej nie wybudowałabym sobie za to apartamentowca. W ciągu całego życia nawet na porządną czekoladę bym nie uzbierała.” – Na mózg niestety też nie..." Dziabara ma rację , tak nikt nie mówi . A wstawka o mózgu była , za przeproszeniem , ripostą gimbusa w stylu "chyba ty" . Zgłosiłaś się na Opieprz więc chyba powinnaś byc gotowa że nie pogłaszczą po główce ... I nie zgodzę się że Dziabara jest złą oceniająca a humor jest "be" . Jej humor bardzo mi się podoba i mnie bawi , i wiem że nie tylko mnie , bo wielu moich znajomych czyta Opieprz . Szanowne Oceniające , radzę się nie przejmowac ! Jest sporo osób które doceniają dobrą krytykę z wstawkami humorystycznymi .
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Ester
Ja to opowiadanie również czytałam i nie mogę powiedzieć, że mi się podobało, bo, szczerze mówiąc, wybacz abunai, ale opowiadanie cudne nie jest... Ale tu nie chodzi o to.
UsuńMożliwe, że abunai trochę przesadziła z tym mózgiem, aczkolwiek Dziabara też nieźle jej pojechała. Ja sama na jej miejscu poczułabym się urażona. Ocena oceną, ale ja odebrałabym niektóre zdania jako po prostu obraźliwe komentarze na mój temat.
Nie napisałam, że Dziabara jest złą oceniającą. Napisałam tylko, że ma gorszy poziom, niż reszta i potrafię zrozumieć to, że jest nowa i może dlatego to tak wyszło. A jej humor do mnie nie przemawia. Każdy ma inne poczucie humoru, prawda? Czytając niektóre zdania w tej ocenie, na usta cisnęło mi się tylko "O co jej chodzi?", ponieważ nic a nic nie miały wspólnego z oceną, z blogiem, czy nawet z poprzednim zdaniem. Poza tym jestem zwolennikiem krytyki, uważam, że jest ona bardzo potrzebna w rozwoju. Ale z umiarem, no i są jakieś granice.
A schodząc z tego tematu, droga Ester, nie rozumiem, po co ci te spacje przed znakami interpunkcyjnymi?
No i co do komentarza Asetej: gdzie ja napisałam o merytorycznej ocenie i "starych czasach opieprzu"? Nigdzie. Tak więc nie mam zamiaru podawać jakiegoś przykładu oceny, bo nic na ten temat nie pisałam.
Justice~
Bardzo miło mi to czytać :) Aż mi mały palec u stopy spuchł z dumy, bo na więcej nie mogę sobie publicznie pozwolić. Serdecznie dziękuję Tobie i reszcie utajonym czytelnikom!
UsuńCokolwiek nie cisnęło się na usta, mnie nie wypadało, więc wolałam sobie pożartować. Cokolwiek bym nie napisała, pewnie i tak niezadowolenie z niskiej oceny jest głównym czynnikiem, który determinuje moją "mierność" jako oceniająca. Spokojnie, nie przejmuję się tym zbytnio, a jedynie szanuję zdanie innych osób. To nie boli, nie bardziej niż zbędne kłótnie w Internecie.
Nawiasem mówiąc... Fajniuchny nick. Pachnący *chemik mode on* :D
Pozdrawiam!
Dziab
PS. Justice~, może As źle coś zrozumiała, ale ja poproszę raz jeszcze o wskazanie najlepszego oceniającego, skoro "mam dużo gorszy poziom niż reszta". To nie jest przytyk, tylko szczera ciekawość :) Z tamtego zdania wynikało, że śledzisz Opieprz na tyle długo, żeby mniej-więcej uszeregować nas w jakiejś hierarchii.
UsuńAjajaj, o mózgu to była "trochę przesada", a ja "nieźle pojechałam". Porównując stężenia obrażania, to bezpośredni epitet wygrywa nad metaforą. Szkoda.
Wybacz, Dziabaro, ale ja cię naprawdę nie rozumiem. Dlaczego uważasz, że wszystko kręci się wokół słabej oceny? Niekoniecznie to musi być to, ale skoro oczywiście ty wiesz lepiej, niż sama autorka, no to w porządku. Naprawdę załamuje mnie taka postawa... Ja bym olała to, że mam słabą ocenę - ok, piszę miernie, w porządku. Tu chodzi w większości o samą treść "oceny".
UsuńI żeby nie było, nie bronię abunai. Wyrażam tylko swoje zdanie na temat tego, co nie podoba mi się w twojej postawie.
Oczywiście masz prawo mieć to gdzieś :)
Justice~
Ależ nie mam gdzieś! Przecież ja się nie denerwuję ani nie spieram na siłę :< Ładnie podziękować za opinię, która jest szczera i krytyczna, to się zaraz dopatrują w tym lekceważenia albo zaczepki! Gdybym milczała od początku - "oho, boi się, bo to szczera prawda!", odpisuję - "tylko winny się tłumaczy!". A przecież brzydkie słowa pod moim adresem muszą być czymś podyktowane i skąd odwoływanie się do żalu po ocenie. Teraz można zgadywać o co ja miałam żal do autorki, że tak po niej "pojechałam" w ocenie >.>
UsuńPozdrawiam!
Dziab
Czy Justice i abunai to ta sama osoba? Oczopląs zgłaszam... Abunai napisała "Znając standardy Opieprzu spodziewałam się(...)" i do tej części zdania odnosi się moja prośba - czy mogłabyś napisać KTÓRE standardy masz na myśli?
Usuńto znaczy konkretną ocenę kogoś, na podstawie której poznałaś te "nasze standardy".
Czy teraz wyraziłam się jasno? ;]
Pozdrawiam Asetej
Gdybym była abunai, podpisywałabym się jako abunai.
UsuńTyle z mojej strony.
Justice~
"No i co do komentarza Asetej: gdzie ja napisałam o merytorycznej ocenie i "starych czasach opieprzu"? Nigdzie. Tak więc nie mam zamiaru podawać jakiegoś przykładu oceny, bo nic na ten temat nie pisałam.
UsuńJustice~"
Droga Justice, moje zapytanie było do Abunai, choć teraz ogarnęłam, że to adres blog,a a czy nick nie wiem ;] W każdym wypadku miło, że i Ty się wypowiadasz - każde zdanie daje mi lepszy obraz na to, jak odbieracie moich oceniających i któremu należy się Opieprz, a któremu kwiatki ;]
Pozdrawiam, Asetej
Rzeczywiście, proszę wybaczyc za tą spację, zły nawyk z danych czasów i nie umiem się go pozbyc. Dziękuję za zwrócenie uwagi bo bardzo często zapominam. No i ja tam osobiście rozumiem, że jeśli się zgłaszam na Opieprz to jestem świadoma że "mogą mi pojechac", czyż nie? Dziabaro , widzę że trafił swój na swego jeśli chodzę o chemię :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Ester :)
"jeśli się zgłaszam na Opieprz to jestem świadoma że "mogą mi pojechac", czyż nie?"
UsuńOch Bozesztymój, naprawdę tak to wygląda??? ;] Mi się wydaje, ze nie jesteśmy nawet w połowie tak cyniczni, jak byliśmy jeszcze dwa lata temu... ;]
Pozdrawiam i dzięki za komentarz!