Witamy na Opieprzu!

Ogłoszenia z dnia 29.04.2016

Do zakładki "kolejka" oraz "regulamin dla zgłaszających się" został dodany nowy punkt. Prosimy się z nim zapoznać.

Zapraszamy do wzięcia udziału w rekrutacji!


niedziela, 14 lipca 2013

(815) pill-of-happiness

Córka oficjalnie przedstawia Wam pierwszą wakacyjną ocenę Opieprzu roku dwa tysiące trzynastego! Nasza autorka to Mousy, a oceniać będę jej pill-of-happiness.

Estetyka

Pierwsze wrażenie: 8/10
„Pill of happiness”, powiadasz? Jak bardzo bym nie kochała języka angielskiego, tak całe życie miałam problem ze słowem „happiness”. Ciągle myliło mi się, gdzie trzeba podwoić literki i w zasadzie cały czas pisałam błędnie. Dzięki ocenie tego bloga już na zawsze zapamiętam, jak jest poprawnie. Adres bloga, który wymyśliłaś, to taki wabik na czytelników. Niby nie ma nic bezpośrednio wspólnego z tematyką, ale jest łatwy do zapamiętania i może jakiś Marek z Bydgoszczy albo Ela z Torunia pomyślą sobie: „Aha, zobaczę co tam nowego na blogu!”. Na belce pyszni się cytat z „Echa”, piosenki Jasona Walkera, który brzmi „Przyjmę szept, jeśli to wszystko, co możesz mi dać”. Zanosi się na jakiś romans, w dodatku pewnie będzie nieszczęśliwy, bo kropka zwiała ci po cudzysłowie. W tym momencie chciałabym zaprzeczyć ogólnie występującej teorii, jako że zielony uspokaja. Chyba nie widzieliście tła na blogu Mousy! Może to przez to, że uwielbiam czarny, szary, bury, bury-szatański i wszystkie ich odmiany? Samo tło jest szare, a na nim umieszczonych jest mnóstwo czarnych wzorków, co razem wygląda bardzo ładnie. Nie, nie ładnie. Po prostu ślicznie. Widziałam już ostatnio dosyć podobną konwencję, ale w postaci deseczek. Po prostu miód na serce i świetnie czyta się tekst w otoczeniu tego tła. Nagłówek wyjaśnia nam wszystkie rozterki, bo przedstawia dwóch chłopców w wieku czternaście do osiemnastu lat na moje oko. Strzelam, że nazywają się Bastian i Wayne. Dobra, żartuję, wyczytałam to w „Garść informacji”. Trzymają się oni za łapki, przytulają i pewnie mówią brzydkie słówka do ucha, świntuchy! Staje się dla córki jasne, że będziemy czytać slash. Ostatnio przeczytane opowiadanie yaoi w roli głównej z Krzysztofem Ibiszem i Zygmuntem Hajzerem zniszczyło moją psychikę nieodwracalnie, więc mam nadzieję podreperować ją, czytając „Pill of happiness”. Nagłówek jest dosyć mały, mógłby być ciut większy, ale bić się z Tobą i toczyć wojen nie będę. Ktoś go przerobił w Fotoszopie na taki dosyć niechlujny obrazek i nie wiem, po co to zrobił? Był ładny, prawie że idylliczny nagłówek, a ktoś dodał efekt rozlanej kawy albo papieru ściernego, albo innego dziadostwa. A cytat na obrazku rozszyfrowywałam z pięć minut, załamując się, że mój angielski sięga dna, skoro nie potrafiłam tego przeczytać. Co to za czcionka? Freestyle Script w rozmiarze jeden i pół? Pomijam fakt, że cudzysłów otwiera się w dolnym indeksie, a nie górnym. Po paru chwilach męki wyłania się nam napis „I don’t wanna be down and 9 just wanna feel alive and get to see your face again”. Z tego co widzę, cytat na belce i ten z nagłówka pochodzą z jednej piosenki. Jeden jest przetłumaczony na polski, drugi pozostawiłaś w oryginalnej wersji. Dlaczego? Nie zwykłam łajać nikogo za napis w języku takim czy siakim, ale wypadałoby być konsekwentnym. Może to był taki Twój kaprys? Nie wnikam. Zastanawia mnie też, kto jest odpowiedzialny za Twój nagłówek? Dziewiątka miała być angielskim „I”, ale komuś zeszedł palec z klawiatury i powstała cyfra dziewięć. Próbowałam ją wpasować, ale ciągle wychodziło mi angielskie „nine” i wracałam do punktu wyjścia. Można było usunąć ten błąd w pięć setnych sekundy, klikając magiczną kombinację Ctrl i z. Przenosząc się w „Garść informacji”, dowiedziałam się, że robiłaś sama szablon, a raczej znalazłaś wszystkie jego części w Google i skleciłaś w całość. Sama podkreśliłaś, że nie ma w tym nic wyszukanego, ale wiedz, że córce się podoba, pomijając te drobne mankamenty, które wytknęłam Ci przed chwilą. Na blogaska dodałaś jeszcze odtwarzacz, standardowy dodatek na Blogspocie, który zawiera kilkanaście piosenek Jasona Walkera. Zabijcie mnie, ale nie kojarzę nawet gościa. Przy bliższym poznaniu jego utworów stwierdzam, że również nie słyszałam. Podoba mi się powiązanie cytatów i odtwarzacza, pasują do siebie jak eksperymentalna trójka biedaków, połączona w jeden układ pokarmowy w "Ludzkiej stonodze". Przy nich adres bloga wydaje się jakiś obcy, ale być może to jakiś fragment którejś piosenki? Garść plusików i Danonek na koszt Opieprzu za tło. Duży minus za tę dziewiątkę na nagłówku i jego retusz na gorsze.

Posty

Treść 14,5/25
Rozdział 1. Konsekwencje niemyślenia
Jak cudownie! Jak wspaniale! Koszałka malin nie uradowałaby mnie tak, jak opowiadanie o mojej ulubionej tematyce, a dawno nie oceniałam slashu. Ale po kolei. Zgłaszając moją kandydaturę do opieprzowej rodzinki, nie sądziłam, że nauczę się tutaj połowy wyrażeń słownika języka polskiego. W ostatniej ocenie poznałam, co to buzdygan, a już w pierwszym rozdziale mowa o węgłu. Węgłe. Węgiełe. Węgle? Ciężko to odmienić, a znaczy tyle co narożnik. A przechodząc do treści, już z początku chichotałam jak opętana. Komizm w Twoim opowiadaniu radośnie macha do mnie, co bardzo sobie cenię, bo smutne „love story” są mocno przereklamowane. Stonem od pierwszych dialogów ukazuje nam się jako napalony na wszystko, co się rusza lub pełza, gej. Chyba też tylko on mógłby określić piłkę do koszykówki jako „powiększone jądro”. Biedak, podczas gry nakręcił się już samymi nagimi torsami. Ale chwila. Czy on przypadkiem nie powinien poczuć, jeśliby, cytując Cię, „coś ożyło” w jego spodniach? Jeszcze nie spotkałam się z taką sytuacją, by facet oglądał się na forum kolegów i koleżanek od przodu i tyłu w poszukiwaniu oznak podniecenia. Mężczyźni w Twoim opowiadaniu dużo przeklinają, chcą się zabić za piłkę i gra w koszykówkę na wuefie jest w stanie poróżnić najlepszych przyjaciół, więc kwintesencja młodzieży zachowana jak najbardziej. Radośnie dostrzegam również pewne podobieństwa mojego i Twojego fikcyjnego pana od wuefu, który w sumie klnie tyle samo i nadużywa niewybrednych epitetów. Wuef kończy się hepi endem, a przenosimy się na inną lekcję. Wplatasz komizm gdzie popadnie, czyniąc to opowiadanie tak lekkim i czytelnym pośród konkretnych przemyśleń Stonema, którego życie zaczyna się i kończy na mężczyznach. Zastanawia mnie też, jak funkcjonuje przyjaźń Stonema i Bastiana? Chłopcy nie unikają kontaktu fizycznego, spędzają ze sobą czas, lubią się, więc Stonem powinien już dawno startować i zabiegać o względy kolegi, mimo tego, że tamten ma dziewczynę. Zwłaszcza że rozdział kończy się sceną, gdy obaj chłopcy – jeden naćpany, a drugi pijany – zasypiają razem. Zastanawiam się też, do czego nawiązuje tytuł rozdziału? Do nieprzemyślanych słów, przez które Rachel zerwała z Bastianem? Do próby dobrania się do paska spodni przyjaciela przez Stonema? Tyle pytań, a brak odpowiedzi.

Rozdział 2. Spontaniczne działania (Uwaga! Audycja zawiera lokowanie produktu!)
Coś, co od razu przykuło moją uwagę, to fakt, że rozdział nie zaczął się w tym miejscu, w którym skończył się poprzedni. Nie znamy daty, ale z pewnością jest już inny dzień, bo akcję rozpoczyna wycieczka szkolna do, uwaga, zoo. W trakcie wyjazdu czytelnik przekonuje się z każdym zdaniem, jak bardzo szalony (żeby nie użyć twierdzenia niezrównoważony psychicznie w lekkim stopniu) jest Stonem, a jak spokojny i opanowany Bastek. Ten pierwszy jest mocno zazdrosny o „chińską emigrantkę” Lucy, która ma chyba chrapkę na White’a. Wayne próbuje rozdzielić więc dziewczynę od swojego kumpla, wykorzystując jej słabość (nienawiść) do pełzających zwierzątek i podsuwa jej pod dziuba żabkę. Plan runął i rzeczywiście chyba nie miał większego sensu, bo Bastek tylko się zirytował i pobiegł za mdlejącą dziewczyną. Jeden zero dla Lucy. Wycieczka rusza do McDonald’s. Chwila, chwila, czuję się jak na swoich wycieczkach tych kilka lat temu! W tym właśnie momencie uświadomiłam sobie, o zgrozo, że nadal nie wiemy, gdzie rozgrywa się akcja oprócz krótkiej wzmianki o Bristolu z pierwszego rozdziału. Tymczasem w McDonald’s panuje typowy rumor związany z szukaniem stolika i wyborem najlepszej zabawki do Happy Meal’a. To wszystko jest niby takie banalne, niby takie oklepane, ale niebywale śmieszne. Ostemplowanie frytek uroczą mordką Hello Kitty także do górnolotnych pomysłów nie należy, ale sprawia, że powoli zaczynam być wierną fanką Wayne’a, który chwyta się każdego sposobu, by zamienić życie dziewczyny w koszmar. Plan znowu się nie powiódł, dwa zero dla Lucy.

Rozdział 4. Część I: Niecny plan i część II: Czym jest zdrowy rozsądek?
Rozdział trzeci był jak kubeł zimnej wody wylanej prosto na głowę z drugiego piętra z celnością gołębia, który chce napaskudzić w konkretnym miejscu. Konwencja opowiadania zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni. Z uroczej historii o geju, jego przyjacielu i Chince-emigrantce przeskoczyłaś, Mousy, w tereny grząskie. Zafundowałaś swoim czytelnikom bardzo zgrabną scenę erotyczną i wprowadziłaś nas nieco w świat tego napalonego wiecznie Wayne’a. Bardzo podoba mi się to zaplecze, które mu zrobiłaś. Teraz jestem w stanie zrozumieć, dlaczego chłopak jest męską prostytutką. Nie dziwię się, skoro na porządku dziennym jest widok nagiej matki rozłożonej na stole w niecodziennej (a może codziennej?) pozycji i jej kochasiów, którzy zmieniają się wraz z programem telewizyjnym. Czekam jeszcze na jakieś wzmianki o rodzicach Bastka, bo na razie wygląda na to, że mieszka sam. W kwestii tego rozdziału jedna rzecz zwróciła moją uwagę. Mianowicie trzecioosobowy narrator nigdy nie klnie. Jako osoba postronna siedzi z boku i patrzy, opowiadając czytelnikom historię, ale z pewnością nie staje po żadnej stronie, bo jest obiektywny. I nie klnie. Wyobrażasz sobie kryminał, w którym fragment brzmi: „Marian usiadł na krześle i postanowił zaje*** matkę po południu.”? W tym rozdziale na powrót wróciłaś do zabawnej konwencji opowiadania. Ryknęłam śmiechem, gdy przeczytałam o klubie gejów i przerażonym Bastku, którego zewsząd otoczyli faceci, gotowi chwycić za pupę niespodziewanie. Tymczasem sytuacja znowu się zmienia, bo dochodzi do „pocałunku” między chłopakami. Co z Lucy? Chyba tego nie przeżyje. Chłopcy upijają się, zażywają jakieś tabletki – a Paracetamol to nie jest z pewnością – i ponosi ich muzyka oraz atmosfera. Uciekają więc od zgiełku i próbują dotrzeć do domu, ale nieco utrudniają to dwa fakty. Po pierwsze są naćpani i pijani, a po drugie Wayne co rusz dobiera się do obojczyków Bastka, przez co prawie przeoczyli przystanek. Oj, źle się to skończy, córka Wam to mówi. Bardzo się zdziwię, jeśli White nie będzie miał pretensji, że wmuszono w niego narkotyki, by go w sumie zgwałcić. Że był chętny, to widać, ale w tym stanie byłby pewnie chętny skoczyć do Tamizy. Punktem kulminacyjnym rozdziału jest niezwykle udana kopulacja. Aż się boję, jak sytuacja dalej się potoczy.

Rozdział 8. Pedał
I wszystko się posypało. Bastian i Lucy rozstali się, przyjaźń chłopców legła w gruzach, a wszystko za sprawą jednego incydentu, jednej nocy, kilku narkotyków. Co będzie dalej? Jestem bardzo ciekawa i z pewnością zaglądnę tutaj. Co się zmieniło? Totalnie zaprzestałaś używać określeń „bastkowe” i „chłopina”. To dobrze, wiesz? Bo parę linijek niżej wytknę Ci to i obniżę punktację. Nie podoba mi się bardzo, ale to bardzo, że rozdziały są coraz krótsze i krótsze. Błędów popełniasz również coraz mniej, bo te wskazane niżej to wszystko, co znalazłam na przestrzeni ośmiu rozdziałów. Więc niewiele. Co jeszcze? Nad czym powinnaś popracować? Wszystkie niedociągnięcia wskazałam Ci również niżej. Jesteś spełniającym się bloggerem, bo piszesz, masz czytelników, jesteś doceniana i to nie bezpodstawnie, a to się chyba liczy najbardziej. Mam nadzieję, że niedługo dokonasz aktualizacji.

Kreacja: 5/10
Bastian i Wayne. Dwaj przyjaciele tak skrajnie różni, że aż przychodzi na myśl stwierdzenie, że dwa przeciwieństwa nie mogą ze sobą współgrać. A jednak i to nie tylko współgrają. Stworzyłaś ich, Mousy, od początku do końca mając w głowie plan, jak będą Ci dwaj chłopcy wyglądać. Nigdy nie miałam wątpliwości co do zachowania żadnego z nich, a z każdym kolejnym rozdziałem lubiłam ich coraz bardziej. Kładziesz nacisk na szczegóły, które dużo mówią o nich. Ba, najwięcej! Masz niesamowity talent pisarski albo niezły warsztat, bo swoim opowiadaniem zaskarbiłaś sobie moje uczucia. Reszta postaci, bez względu na ich zachowanie, była dla mnie miłą odskocznią. One wszystkie są tak niesamowicie wyraziste, że sprawiają, iż to opowiadanie jest takie zabawne i lekkie. Bez wyjątku polubiłam wszystkich, nawet tych epizodycznych ziomków jak pan od wuefu, Rachel, pani Thompson, Craig. Niestety mocno ubolewam nad faktem, że kreacja świata przedstawionego i czas akcji nie są już takie perfekcyjne. Może dlatego, że w ogóle ich nie ma? Że chłopcy są w szkole średniej, to można wywnioskować, ale nic poza tym. Żadnych wskazówek co do pory dnia, roku. Nie stosujesz takich wyrażeń jak „później”, „następnego dnia” i tym podobne. „Pill of happiness” dryfuje gdzieś na granicy współczesności, ale równie dobrze może być historią sprzed dwudziestu lat. Choć w sumie nie, nie mogłoby, bo w tekście mowa o iPhonach i Facebooku, ale nie uważam tych informacji za pożyteczne. I kwestia świata przedstawionego. Bohaterowie są opisani od deski do deski w sensie charakteru i osobowości, ale o nich samych wiemy niewiele. Kolor włosów, oczu, czasami jakieś uwagi o ciele któregoś z nich to wszystko. A gdzie opis ich życia? Ich szkoły, domów, pokojów? Całkowicie pomijasz opisy wszystkich miejsc, do których chłopcy się udają, a raczej skąpisz ich. Pamiętam bardzo dobrze opis pól, które mijał kwiat młodzieży w drodze na wycieczkę. Piękny kawałek tekstu. Dlaczego ich tak unikasz? Dlatego w kreacji nie poszalejemy, Mousy.

Dialogi: 4/5
Stylizacja dialogów zmienia się wraz z postaciami. Nie mówią wszyscy na jedno kopyto, jak to bywa w opowiadaniach pisanych amatorsko, ale każdy bohater wykazuje dużą dozę autentyczności. Czasami wkrada się jakieś przekleństwo, a w zasadzie dosyć często, ale są one wstawione w takie momenty, że nie odbiegają od naturalności i generalnie czuję się, jakbym słyszała moich rówieśników płci brzydkiej. Jednak mam wrażenie, że nie przepadasz za dialogami. Raczej wolisz długie i namiętne opisy, sporadycznie wprowadzając dialog, choć, jeśli trzeba przedstawić rozmowę, wywiązujesz się z zadania znakomicie.

Opisy: 3/5
Jedna jedyna rzecz, jaka mnie wkurzała przez cały miło spędzony czas na Twoim blogu, Mousy, to nadużywanie słowa „chłop” i wszystkich innych pochodzących do tego słowa, czyli „chłopina”, „chłopaczyna” i reszta. Czasami irytująco zdrobniasz słowa, co nie ma w sobie żadnego celu. Co ma do rzeczy jakaś żona sąsiada, o której wspominasz jeden jedyny raz? Niewiele, a raczej nic, więc po co ta „żonka”? Dalej mamy „dziecię” (a mowa o nastoletnich chłopakach). Coś, co do czego mam mieszane uczucia, to robienie z imion przymiotników. Bardzo, bardzo często używasz sformułowań typu „bastkowe plecy”, „bastkowa dłoń”, „stonemowska głowa”. Można je zaakceptować, a raczej ja mogę, bo przyzwyczaiłam się do nich i są oryginalną częścią opowiadania. Ale nie przesadzajmy z tworzeniem jakichś neologizmów od Wayne typu „łejnowe plecy”. Odcinam dwa punkty za te przekleństwa narratora i irytujące zdrobnienia. „Bastkowe” i „stonemowskie” przemilczę, bo to taka oryginalna łatka Twojego opowiadania.

Fabuła: 2,5/5
Szału nie ma, pupy nie urywa. Tą oto ulubioną sentencją kwiatu polskiej młodzieży w wersji delikatniejszej podsumowałabym fabułę. Pomyślmy… Bastian rozstał się z dziewczyną, znalazł nową, a potem przespał się z przyjacielem, którego nawet kijem by nie tknął rozdział wcześniej. A to wszystko w ciągu czterech odcinków. Tak pięknie można by to było rozłożyć! Nie lejesz wody, stawiasz na konkrety. Żadnych zachodów słońca i przemyśleń natury filozoficznej nie spotkałam, ale z drugiej strony cierpi na tym fabuła. Mamy wątek Bastka i Wayne’a jako przyjaciół. Poza nimi istnieje kilkanaście postaci epizodycznych, które raz na ruski rok wpraszają się na scenę. Martwi mnie to, że nie ma żadnych bohaterów… pośrodku? Akcja kręci się wokół dwójki kumpli non stop. Nie jest to męczące, ale miejsce akcji również zbyt wiele razy zmianie nie ulegało, pomijając klub gejów, wypad do zoo i pewnie coś jeszcze, o czym zapomniałam. Warto by było popracować nad ilością czasu poświęconego wątkom. Każdy dobry pisarz, każda dobra książka charakteryzuje się tym, że na „smakołyki” czytelnicy muszą poczekać. Bo seks dwójki głównych postaci w drugim rozdziale na pięćdziesiąt niszczy tę radość z czytania. Kiepski ten przykład, ale wszyscy wiemy, o co chodzi. Bardzo mocno ubolewam również nad faktem, że jakoś od piątego rozdziału odcinki są o połowę krótsze, jeden z nich, chyba szósty, jest skandalicznej długości. Chciałam dać trzy punkty, ale stwierdziłam, że to za dużo. Znowuż dwa to zdecydowanie krzywdząca ilość. Dwa i pół jest w porządku według mnie i sprawiedliwie.

Oryginalność: 4/5
Blogów z opowiadaniami o homoseksualistach jest coraz więcej i więcej, a Twoje z pewnością wyróżnia się. Czym? Przede wszystkim chciałam podkreślić, jak bardzo barwne są postacie Bastiana i Wayne’a. Jak wyraziście opisujesz ich. Drugą sprawą jest warsztat literacki. Popełniasz błędy bardzo rzadko, a jeśli już to są to literówki i czasami wskoczy Ci jakiś przecinek. Zwykłam chwalić ludzi za taki wkład pracy, bo sama wiem, ile razy trzeba przeczytać ocenę przed publikacją, by nie wykarmić połowy NASA. Ale warsztat literacki to nie brak błędów, a sztuka pisania. Potrafisz zaczarować, zatrzymać czytelnika. Z początku miałam plan, by rozłożyć rozdziały na kilka dni czytania, by nie nadszarpnąć weny i nie pisać bzdur, a tu proszę, nie było mi dane. „Pill of happiness” to opowiadanie, które sprawia, że cieszę się, że jestem tutaj i pomimo wielu przeciwności, które w realnym świecie mają imiona i nazwiska, oceniam. Cieszę się, że zgłosiłaś się do mnie, bo pewnie nie poznałabym nigdy Twojego stylu, Mousy. A zanim otoczę Cię chwałą, uwielbieniem i czytelnicy zaczną podejrzewać, że wzięłam łapówkę za tak pochlebną ocenę, porozmawiajmy o technicznej stronie bloga.

Poprawność: 9/10
„Odpisała na trzy wiadomości, sprawdziła facebooka”. Kilka razy zauważyłam ten błąd. Facebook musi być napisany wielką literą.
„To nie heteroseksualizm Bastiana była przeszkodą”. Heteroseksualizm na dziewięćdziesiąty dziewięć koma dziewięć procent to rodzaj męski, a więc był przeszkodą.
„Niewysoki rudy, szczodrze obsypany piegami chłopak krążył wokół sporej grupy licealistów”. Przecinek umieść po „niewysoki”.
„Ten jednak szybko wślizgnął rękę z uścisku, a zakłopotanie spróbował zamaskować nerwowym przeczesaniem żyjących własnym życiem kudłów”. Wyślizgnął rękę z uścisku na mój gust.
„Pani Thompson kategorycznie odmówiła zahaczanie o jakąkolwiek jadłodajnię”. Odmówiła czego? Zahaczania!
„Dziewczę zacisnęło wargi w wąska kreskę”. Literóweczka w „wąska”.
„— Hej, Bastian, choć tu na moment!”, „Choć do kuchni”. Ten błąd najbardziej mnie zirytował, biorąc pod uwagę dbałość o każdy przecinek. Chodź a choć to dwa różne wyrazy, Mousy.
„Zobaczysz jaka będzie zabawa!”. Zobaczysz, jaka będzie zabawa!
„Jak się okazało, sex, drugs & rock'n'roll były idealnym lekarstwem na całą tą złość”. Tę złość.
W ośmiu, początkowo obszernych rozdziałach, znalazłam właśnie tyle błędów. Jeden punkt obcinam, ponieważ nie przeboleję tego „choć” i zmienianie rodzajów rzeczownika. Jednak jest bardzo dobrze. Trochę więcej pracy i rozdziały będą perfekcyjne z technicznego punktu widzenia, zwłaszcza że co do spójności zdań i ich długości nie mogę się przyczepić.

Detal

Dodatki: 7/10
Nie ma ich od groma, w zasadzie całkiem tu skromnie. Standardowo, jak już wspominałam, możemy posłuchać kilku kawałków w odtwarzaczu. Widzę też szeroką listę, a raczej dwie. Jedna zaraz pod menu, a druga pod rozdziałem. Żesz w mordę, a myślałam, że uświadomieni blogerzy nie istnieją! Dzięki tym dwu listom po przeczytaniu rozdziału nie muszę dręczyć myszki, tylko od razu przechodzę dalej, punkt dla Ciebie. Oczywiście, jak to na blogu, mamy licznik, link do dwóch ocenialni i menu. „Garść informacji” to miejsce, w którym bardzo szczegółowo podajesz linki do tła, obrazków, czcionek. Muszę się przyznać, że dopiero po przeczytaniu opowiadania zerknęłam do „Bohaterowie” i chwała mi za to. Moje wyobrażenie ich jest tak różne od tych zdjęć, jak tylko mogłoby być. Stworzyłaś odnośnik do paru słów o Tobie, kilku linków i miejsce na spam. Słowem nie ma nic ciekawego, niezwykłego, ale nikt czegoś takiego nie wymaga. Obrazki tylko pastwią się nade mną, ścinając mój komputer z uszkodzoną płytą główną, więc nie zapłaczę w ramię matuli, że nie ma ich tutaj. Wszystko bardzo czytelne, stonowane, wyważone. Gratuluję.

Dodatkowe punkty: 2/5

Za świetne tło i samo opowiadanie.

Suma: 44,5/60
Ocena: bardzo dobra

Końcowy komplement:
Za co Cię pochwalić? Co docenić? Chyba wszystkie kwestie poruszyłam w ocenie. Obdarzę Cię więc moją największą pochwałą, wyróżnieniem i ogólnie możesz być szczęśliwa, bo adres pill-of-happiness ląduje na liście ulubionych blogów córki. I pilnuj się, bo będę wpadać i wytykać błędy!

Końcowe ogłoszenie:
Moi drodzy, ukochani czytelnicy Opieprzu! Córka właśnie przebywa w pracy za granicą, a wraca końcem sierpnia i bardzo prawdopodobne jest to, że kolejna ocena powstanie końcem wakacji. Mimo tego jestem tutaj z Wami, odpowiadam na komentarze i czytam maile.

11 komentarzy:

  1. NASA nie śpi, NASA czeka! No i się doczekałam, nowa ocena :D Baaardzo miło mi się czytało, blog zapowiada się znakomicie a tematyka wpada w moje gusta, nie omieszkam odwiedzić! No ale żeby nie było za kolorowo:
    "Córka właśnie przebywa w pracy za granicą, a wraca kocem sierpnia [...]" końcem
    "Próbowałam ją wpasować, ale ciągle wychodziło mi angielskie „nein” i wracałam do punktu wyjścia." A to nie bardzo wiem jak potraktować. Czy był to zabieg specjalny? Jeśli nie to muszę sprostować: po angielsku dziewięć to "nine", "nein" to po niemiecku "nie", a dziewięć po niemiecku to "neun". Wymowa jest zwodnicza, niestety. No i nie sądziłam że kiedyś to powiem... ale czy mogłabym prosić o jakieś namiary do tego opowiadania z Ibiszem i Hajzerem? Zaintrygowało mnie to! Miłych wakacji wszystkim :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki, Ester V :)
    Kurna, ale wstyd. Tak potwornie myli mi się nein, neun i nine xD Za dużo języków w szkole, ot co!
    Co do opowiadania, to powstało ono w pewne pamiętne trzy matematyki, na których nikt nic nie robił i obecnie znajduje się w zeszycie koleżanki. Ale nie żałuj, nie ma czego, totalne pranie mózgu a'la: "błyskotliwe oczy Krzysia dostrzegły", "niebieskooki Zygmunt zakwilił cicho" itp. xD

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niemiecki był w szkole moim koszmarem, więc nie umiem go nie dostrzec, ale to żaden wstyd ;) Żałuję jeszcze bardziej XD Nie ma nic lepszego niż pranie mózgu :D

      Usuń
  3. Dziękuję za wyczerpującą ocenę, wytknięcie błędów itd. Jestem zadowolona z wyniku (bo kto by nie był) i cieszę się niezmiernie, że moje opowiadanie przypadło Ci, droga Córko, do gustu. Hm, mam jednak w zanadrzu jakieś małe kontrargumenty, czy wyjaśnienia i pozwolę sobie je poniżej przedstawić. ;)

    Duży minus za tę dziewiątkę na nagłówku i jego retusz na gorsze.
    Co do dziewiątki, to jest to jednak wina czcionki, w której to „I” wygląda jak przed momentem wspomniana cyferka. Na to chyba nic nie poradzę, ale po głębszym zastanowieniu zgodzić się muszę, że czytelność cytatu na nagłówku jest raczej średnia.
    Jeśli o retusz chodzi, to już raczej kwestia gustu. Szablon robiłam kilka miesięcy temu i widocznie natchnęło mnie na nałożenie czegoś takiego na obrazek. Jednak może rzeczywiście przyda mu się delikatne odświeżenie.

    Na blogaska dodałaś jeszcze odtwarzacz, standardowy dodatek na Blogspocie, który zawiera kilkanaście piosenek Jasona Walkera.
    W tym momencie może rzucam sobie kłodę pod nogi, ale te piosenki nie są dziełem jednego wykonawcy. Takie małe sprostowanie, a przy okazji czerwona lampka dla mnie, żeby skorygować to niedociągnięcie, skoro wprowadza czytelników w błąd. ^^"

    Mianowicie trzecioosobowy narrator nigdy nie klnie.
    Prawdę powiedziawszy, jestem odrobinę zdezorientowana, gdyż przeszukałam rozdział 4 i nie znalazłam fragmentu, w którym to w narracji pojawia się przekleństwo. Być może źle szukałam. Byłabym wdzięczna za naprowadzenie mnie na właściwy trop. ^^

    Niestety mocno ubolewam nad faktem, że kreacja świata przedstawionego i czas akcji nie są już takie perfekcyjne.
    I ja nad tym ubolewam, bo, uwierz mi, mam pełną świadomość, jak bardzo ten aspekt w moim opowiadaniu kuleje. Zamierzam nad tym popracować, jednakże napisanych rozdziałów nie zmienię. W sensie ciężko by mi było to pozmieniać bez zupełnego przeredagowania całości. Dodanie tu i ówdzie wyrażeń „później”, „następnego dnia” etc. raczej niczego nie poprawi. Tak więc koduję sobie w głowie, żeby zacząć stopniowo określić czas i miejsce akcji.

    Jedna jedyna rzecz, jaka mnie wkurzała przez cały miło spędzony czas na Twoim blogu, Mousy, to nadużywanie słowa „chłop” i wszystkich innych pochodzących do tego słowa, czyli „chłopina”, „chłopaczyna” i reszta.
    Hm, wspomniane słowo i jego pochodne są w sumie taką dziwną naleciałością w moim stylu, taką bardzo „od czapy”. Skoro razi, to postaram się ją wyeliminować.

    A to wszystko w ciągu czterech odcinków. Tak pięknie można by to było rozłożyć! Nie lejesz wody, stawiasz na konkrety. Żadnych zachodów słońca i przemyśleń natury filozoficznej nie spotkałam, ale z drugiej strony cierpi na tym fabuła.
    Nie planuję robić z „Pigułki” tasiemca, opowiadanie zamknie się w góra dwudziestu rozdziałach (choć zastanawiam się nawet nad piętnastoma). Może więc właśnie dlatego wszystko trochę gna naprzód w zawrotnym tempie.

    To chyba tyle, co chciałam powiedzieć. Jeszcze raz dziękuję za ocenę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ester V, oczywiście otrzymujesz dwa punkty, nie chciałam drugi raz spamować przedtem. Co do niemieckiego to staram się być patriotką i mieć te dopy ;] A potem nic nie umiem i jeszcze mylę z angielskim xD
    Mousy, dzięki za wyczerpujący komentarz. Co do playlisty t się zgadzam. Przesluchalam kilka na YT, bo moj pecet nie obsluguje tych odtwarzaczy i trafiłam na kilka Walkera, więc założylam że wszystkie są jego ;]W kwestii przekleństw w czwartym odcinku, to prosię:
    -"Bastian odepchnął go od siebie i Wayne plecami pieprznął w ramę łóżka".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze mówiłam że moje jedynki są patriotyczne :D Ale jakoś to trzy zawsze się wyciągnęło! Angielski to moja druga językowa miłość po szwedzkim, więc staram się nie mylić, ale to kwestia wprawy :D

      Usuń
  5. Gratuluję kolejnej dobrej oceny, Córko! Ja już chyba trafiłam na odnowiony napis na nagłówku, bo żadnej "9" nie odnalazłam ;). Widzę, że tylko Zoltan i Mabeemka zostaje w Opieprzowym gronie na wakacje; czekam niecierpliwie na ich wypociny.
    Ja cudem wyciągałam ten niemiecki na czwórkę, ryjka cieszyłam niezmiernie. Aktualnie z niemieckiego umiem się tylko przedstawić i sklepać parę głupich, nieprzydających się zdań. Prawdziwy patriotyzm! :D
    Pozdrawiam serdecznie i jeszcze raz gratuluję przyjemnie napisanej, śmiesznej i trafnej oceny!

    OdpowiedzUsuń
  6. "Córka właśnie przebywa w pracy za granicą, a wraca kocem sierpnia i bardzo prawdopodobne jest to, że kolejna ocena powstanie końcem wakacji" - Koc sierpnia to jakiś nowy środek transportu?

    "bo adres pill-of-happiness ląduje w liście ulubionych blogów córki" - Na liście, jak już coś.

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie jestem pewna czy to tutaj powinnam zostawić ten komentarz, jeśli nie to od razu przepraszam ale to chyba właśnie jest "najnowszy post". ;)

    Proszę o przeniesienie bloga piszemybajki.blogspot.com z kolejki Zoltan do kolejki corkatsw.

    OdpowiedzUsuń
  8. Emilyanne, dwa punkty.
    Strzygo, zrobione ;]

    córka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Corka, ty nie bądź taka hojna, bo za ten koc punktami obdarowałaś już Ester V, a jeśli nie, to powinnaś.

      Usuń