Witamy na Opieprzu!

Ogłoszenia z dnia 29.04.2016

Do zakładki "kolejka" oraz "regulamin dla zgłaszających się" został dodany nowy punkt. Prosimy się z nim zapoznać.

Zapraszamy do wzięcia udziału w rekrutacji!


czwartek, 26 grudnia 2013

(825) anata ga hozon shiharau

Naruto wraca do mnie jak bumerang, tym razem w opowiadaniu Sheeiren Imai.

Estetyka


Pierwsze wrażenie 7/10
„Anata ga hozon shiharau”. Jak? Jak? Jak? „Anata ga hozon shiharau”. Aha! Nie rozumiem. Ale zapewne powinienem, bo przecież często w adresie zawiera się cała prawda o opowiadaniu skondensowana do jednego bądź kilku słów. Z zapamiętaniem i zapisaniem trzech pierwszych nie miałem większych kłopotów, ale to ostatnie trzy razy poprawiałem, bo mi się ciągle mieszało. Mniejsza z tym. Autorka twierdzi, że: „Nie bez powodu tytuł bloga brzmi: poświęcając ratujesz, ratując umierasz”. I ja jej wierzę, poważnie, bo interpunkcja już umarła. Najwyraźniej Sheeiren się nie poświęciła lub poskąpiła jednej kropki i dwóch przecinków, które znaleźć się tu powinny. Nie omieszkała natomiast częstować nas językiem japońskim w adresie, chociaż spokojnie mogła zapisać to po polsku. Nie dość, że byłoby prościej, to jeszcze ładniej. Pochodzenia tego zdania mogę się tylko domyślać – albo wylazło z główki autorki, albo jest jedną z dziesiątek mądrości wypluwanych przez postacie w serii o Naruto. Sheeiren nie zdradza, skąd je wygrzebała, ale uważa, że to wspaniałe motto i myśl przewodnia dla opowiadania, które „jest [...] na burzowe wieczory”. To jej słowa. Obawiam się zatem, że będę pisał tę ocenę aż do przyszłego roku, bo w tej chwili mamy burzowy deficyt. Albo... po prostu udam, że tego nie widziałem i skupię się na oprawie wizualnej bloga, ta zaś ciemna i ponura jest, dlatego – przy akompaniamencie zmywarki – uznam, że burzę już mam. Trochę mnie ta czerń przytłacza, podobno ma pasować do klimatu opowiadania. Na nagłówku – to już chyba standard – umieszczono wyobrażenia głównych bohaterek Sheeiren i Riny. O! I tu odkrywamy kolejną modę – postać nosi imię, które jest jednocześnie nickiem autorki. Czy to ułatwia pisanie? A może ma sugerować, że też tam byłam, wino i wódkę piłam i dlatego wszystko, co tu znajdziecie, jest prawdą?
Za główną bohaterką w matriksowym wydaniu ktoś umieścił japoński tekst, a przepraszam, oni byli pierwsi, a obok niej klucz wiolinowy, który jest kluczem... do jej umiejętności. Wszystko zatem do opowiadania pasuje. Oj, przepraszam, jest coś, co nagrodzić chciałbym chociaż jednym punktem. Tym czymś jest wielkość czcionki, wreszcie nie musiałem sobie strony powiększać, by przy czytaniu czuć się komfortowo. Kontrast między tłem a kolorem czcionki też na pochwałę zasługuje zatem jeszcze jeden punkt.


Treść


Prolog o początku końca
O matko, nie dość że narrator jest pierwszoosobowy, to już mamy zakochaną parę. Akcja zaczyna się grą trójki bohaterów w makao, wszyscy siedzą w piwnicy – niezła meta – w domu głównych bohaterek w Kiri Gakure no Sato . Ale to, co mnie najbardziej zastanawia, to czas, w którym rozgrywa się opowiadanie. Dowiadujemy się, że dwa lata wcześniej Zabuza wymordował wszystkich uczniów z jednej klasy, chociaż nie był wtedy nawet uczniem – a pamiętać należy, że akademię ukończył w wieku dziewięciu lat. Cała akcja natomiast rozgrywa się trzynaście lat po Pierwszej Wielkiej Wojnie Shinobi i kroi się następna. Czyżbyśmy mieli mały zgrzyt? Zobaczymy.

Rozdział 1
Bohaterowie: Rina, Sheeiren i jej ukochany Utakata, przemierzywszy całą wioskę, tak by nie zostać dostrzeżonym – każdy osobno – docierają do domu Mei, tej samej, która później zostanie piątym Kage tej wioski. Szczerze mówiąc, miałem nadzieję, że pierwszoosobowy narrator pojawił się tylko w prologu, lecz okazuje się, że tak już zostanie do końca. Na razie to w niczym nie przeszkadza, ale może trochę ograniczać autorkę, bo przecież Sheeiren nie musi o wszystkim wiedzieć.

Rozdział 2
Oto pierwszy zgrzyt przed nami. W prologu dowiadujemy się, jak niebezpiecznym miejscem jest Wioska Ukryta we Mgle i że najbezpieczniej jest poruszać się po niej po szesnastej godzinie. O tej właśnie bohaterowie wyszli z domu i udali się na spotkanie, z którego po paru minutach zakochane ptaszki (Utakata i Sheeiren) idą obściskiwać się bez światków do jakiejś tajnej kwatery schadzek. Tam po kilku godzinach dowiadują się – w nadprzyrodzony sposób – że Rina walczy. Teraz będzie zgrzyt – na ulicach jest pełno ludzi, przepraszam, z opisu wynika, że to są sami przestępcy, a pośród nich stoi nie kto inny tylko Zabuza ze swym wielgachnym mieczem, mówiący niskim barytonem. Podążacie, mam nadzieję, za tokiem mojego myślenia? Zabuza – dzieciak – z mieczem większym niż on sam i ten niski głos. Aż wierzyć mi się nie chce, że autorka tak nieroztropnie buduje ten świat. Wracam do prologu i odnajduję to zdanie: „Pobiegłam jeszcze bardziej okrężną drogą, chcąc ominąć dom Zabuzy – chłopaka, który dwa lata temu pozabijał wszystkich swoich kompanów w trakcie egzaminu". Zgrzyt jak jasna cholera. To on dzieckiem jest czy dorosłym mężczyzną?
I znowu się pogubiłem. Jakimś dziwnym, nieopisanym cudem „gołąbeczki” lądują między kłócącymi się jak dzieci Zabuzą i Ameyuri Ringo. Z raczej słabego opisu wnioskuję, że dosłownie między nimi stoją „Z lewej ona, z prawej on… Jeśli nie przyspieszę lub nie zwolnię, spotykając się po środku, zgniotą mnie!”. A nie, przepraszam. Ona w biegu zdążyła ogarnąć całą sytuację, usłyszeć rozmowę i ocenić, że jeśli się nie zatrzyma to... stanie się jak powyżej. Bzdurność całej sytuacji jest aż nazbyt porażająca.
O cykorio kwitnąca, dobijcie mnie. Sheerien ma już dwóch adoratorów, a to dopiero drugi rozdział.

Rozdział 3 i 4
W rozdziale trzecim wcale nie jest lepiej, a główna postać – za sprawą autorki – niejednokrotnie dokonuje wnikliwej analizy męskiej psychiki, stwierdzając, że mężczyźni to: „wataha napalonych morderców” i „banda napalonych zboczeńców”. Im więcej czytam, tym bardziej irytują mnie jej przemyślenia, które do górnolotnych nie należą: „Gdyby nie Utakata, to z pewnością ten obrazek by mnie urzekł. Nie moja wina, że mam słabość do blondynów. W sumie jestem z szatynem – gdzie tu logika?”. W sumie jestem biały, ale gdyby nie oczy mógłbym udawać murzyna, a Logika opuściła nas w pierwszym rozdziale, pomyślałem. Zagłębiwszy się dalej w treść, utwierdzać się począłem w przekonaniu, że kiepskie to będzie. Sheerien kreowana jest na wyjątkową seks-minę, która rozwala prawie każdego faceta, a przynajmniej sprawia, że ten jest „napalony”. Jiraiya, znany również jako zboczony mędrzec, już nadepnął na zapalnik, a autorka się dopiero rozkręca. Kilkanaście linijek niżej nasza ero-mina dostaje niestosowną propozycję od jakiegoś bezzębnego i niewątpliwie napalonego trzydziestolatka – ach, ci mężczyźni, zwierzęta, nie ludzie. Błagam o litość. Skąd Wam się to bierze? My też mamy mózgi i wyobraźcie sobie, że znajdują się w tym samym miejscu co Wasze, drogie panie.

Rozdział 5 i 6
Teraz już wiem, dlaczego narrator w tym opowiadaniu jest pierwszoosobowy. Po to, by grać mi na nerwach. Rozdział rozpoczyna się rąbanką niczym w ubojni, a kończy wyznaniem dozgonnej miłości. Słodko, nie powiem. W brutalnym świecie shinobi szczęśliwa miłość aż do grobowej deski trwa zazwyczaj krótko. W rozdziale szóstym wojna twa na całego, nasza szczęśliwa para migdali się na kocyku pod chmurką, a ja czuję się, jakbym dostał do opracowania pamiętnik psychopatki analfabetki. Nie dość, że nie ma ostrzeżenia o tym, że od połowy rozdziału czytać będziemy myślowe wywody Riny, to na dodatek sposób, w jaki ona się wysławia, jest co najmniej żałosny. Jeszcze niedawno chciałem podjąć temat o tym, jak mało wiemy o siostrze głównej bohaterki, poza tym że są identyczne, oprócz długości włosów – tę długość to z ilustracji wnioskuję. Teraz dowiadujemy się, że Rina jest stuknięta, w myślach wyzywa siostrę od idiotek, stwierdza, że ma jej zdanie w dupie i że „stopy będzie mi menda całować!”. Urocze, prawda? Mamy tu też retrospekcję – czyli cofamy się w czasie do momentu sprzed „rąbanki”, kiedy to siostry się rozdzielają, Shee pozostaje na placu boju, a Rina pomyka do oddziału i następuje swego rodzaju cud. Rina przejmuje dowodzenie. Od kiedy w formacjach militarnych rodzinne koniunkcje mają wpływ na stopnie? Co to jest monarchia, że tytuł przechodzi z jednej siostry na drugą? Poza tym autorka sama sobie zaprzecza, twierdząc, że w Kiri każdy robi, co chce, a jednocześnie ślepo wykonuje rozkazy. Nie da się połączyć anarchii i wojskowej dyscypliny. Ktoś, kto od dziecka szkolony był, by stać w równym szeregu i słuchać rozkazów przełożonych, nie stanie się nagle roztrzepaną fleją. W drugą stronę to działa podobnie. Widziałem ludzi, którzy na komendę: Cisza! W szeregu zbiórka! Baczność! W prawo zwrot! Ryczeli jak stado baranów i kręcili się w kółko jak bączki.
Dostrzegam też coraz więcej błędów, zwłaszcza literówek, a to świadczy o tym, że opowiadanie nie jest ukochanym tworem autorki.

Rozdział 7 i 8
Na początku rozdziału siódmego twórczyni opowiadania prosi, by docenić jej pracę i podczas czytania słuchać muzyki z playlisty, zatem odpalam sobie linka. Wczytuję się w te prawie przerażające opisy, bo jakoś nie wzbudzają we mnie żadnych odczuć, są po prostu zbyt pobieżne, za mało obrazowe, gdy zaczyna mi przygrywać wesoła melodyjka. O, jak fajnie, myślę sobie. Niezły nastrój, brakuje tylko Batmana i Jokera, a zwłaszcza tego drugiego, bo miał wyjątkowy talent do robienia widowiska. Z każdym zdaniem zagłębiam się coraz bardziej w miasto, którego główną atrakcją są jego zmasakrowani mieszkańcy, gdy docieram do opisu mówiącego o sposobie polowania na ptaki za pomocą haków umieszczonych na dachach budynków. Według autorki ptaki są na tyle głupie i ślepe, że przelatując nad takim dachem, nadziewają się na te haki. A ja się zastanawiam, jak te stworzenia w ogóle dają sobie radę, chociażby z manewrowaniem między gałęziami drzew, skoro są tak głupie? Umawiamy się tak, Ty podajesz autentyczny przykład na to, że takie polowanie jest możliwe i gdzieś się odbywa, gdzieś poza dziwacznymi i wymyślonymi światami, a ja odwołam to, co teraz napiszę. Weź się czasami zastanów, czy wymyślona przez Ciebie rzecz jest realnie możliwa, bo przez wypisywanie takich bzdur udowadniasz jedynie własną niewiedzę na temat otaczającego Cię świata. Poza tym napisałaś, że na każdym z tych haków zawieszone było co najmniej jedno ludzkie ciało. Rety, co to były za haki, że ich nie widziały ptaki? A te zwłoki to jak wisiały? Jak Janosik za „ziobro” czy jak Indianie za skórę? Gdybyś chociaż uzasadniła to jakimś genjutsu stosowanym przez kogoś z miasteczka, to skomentowałbym to milczeniem.
Zaraz po tym natykam się na kolejną bzdurę, jaką jest sprzątanie ciał przed rozpoznaniem. Drużyna Riny nie wie, czy w mieście nie ma jeszcze jakiś wrogów, a ona – pomimo tego, że ma świadomość, jak słabym dowodzi oddziałem – nakazuje przywołanym bestiom ściągać ciała z haków. Dziewczyno, porządek to się robi wtedy, gdy ma się pewność, że teren jest sprawdzony i zabezpieczony. Rina jest przykładem najgorszego dowódcy. Jakby tego było mało, okazuje się, że ma ona termometr w palcach: „Przełamując się w sobie, podeszłam do zwłok młodego mężczyzny, leżącego najbliżej. Dotknęłam jego szyi, która była jeszcze ciepła.
- Wyprzedzili nas może o godzinę. Kilkadziesiąt minut wcześniej mogliśmy ocalić im życie…”. Ho, ho, najlepszy patolog to przy niej niedouczony tuman.
To nie koniec, teraz będzie jeszcze lepiej. Jaki jest plan Riny? Zaprowadzić cały oddział na jedyny płaski, otwarty teren w mieście zwany placem bądź rynkiem. Brawo! I jeszcze raz brawo! Jak kaczki na strzelnicy. Kolejny dowód na to, że nie pisze się o rzeczach, o których nie ma się pojęcia, bo gdyby armia działała tak, jak Twoja bohaterka, droga Sheerien, to aż nie chcę sobie wyobrażać konsekwencji i jednego jestem pewien, nie chciałbym pod nią służyć. Nie rozumiem jeszcze jednego, dlaczego z każdym akapitem tej historii znajduję coraz więcej nielogicznych zachowań bohaterów? Nie musisz mi odpowiadać, sam sobie odpowiem. Wynika to z nieprzemyślenia i niedopracowania rozdziałów. Tu nie czuć upływającego czasu. Cały oddział kręci się po mieście, w końcu odkrywają, że znaleźli się w iluzji, czworo z nich oddziela się, by obgadać sprawę – reszta ma iść dalej – następuje kulminacyjny moment, w którym sprawca iluzji przemawia do Riny i jej kompanów, by oznajmić, że im odpuszcza. Całe genjutsu znika, Rina prowadzi kompanów na plac, na którym ich odział zdążył już rozstawić namioty. I co jeszcze? Może ugotować rosołek z ryżowym makaronikiem? Bzdura goni bzdurę, jeśli ktoś podjął takie starania, by przygotować pułapkę: wyciął w pień mieszkańców miasta, ponadziewał ciała na haki, nałożył iluzję na całą osadę, to nie po to, by odpuścić. Banda dzieciaków z łukami na dachach i w oknach najwyższych budynków załatwiłaby sprawę na tym placu.
Mam już dość, jestem w stanie wiele znieść, ale to za dużo. Na koniec dobiłaś mnie wyjaśnieniem pod rozdziałem. Wyjaśnieniem, które powinno być częścią treści, może jako przemyślenia bohaterki albo jako wyjaśnia kogoś z drużyny, ale nie jako Twój przypis, bo przecież wcale nie musiałem tego czytać i wciąż mógłbym tkwić w przekonaniu, że Twój talent pisarski do najlepszych nie należy.
W rozdziale dziewiątym podczas licznych przemyśleń Shee, głównej bohaterki, dowiedziałem się, że nie pamiętasz tego, co wcześniej napisałaś. „Nie wiedziałam[,] o czym mówi, bo nigdy nie miałam ojca i nie wiem, czy chciałabym mieć”. To jak się ma do tego to zdanie? „Czwarta rano. Leżę w łóżku, słuchając krzyków rodziców. Obudzili się w nocy z nieznanego mi powodu i od godziny się kłócą". Albo to? „Ojciec pewnie zorientuje się, co się stało, gdy tylko ujrzy ciało”. Aha, bo ona krótką pamięć ma. Ja natomiast pamiętliwy jestem i wiem, że w tym rozdziale już po raz drugi czytam o tyłku Sheerien. To jest jakiś Twój fetysz, droga autorko? Wstajesz rano z łóżka i pierwsze, co robisz, to się z nim witasz? A może tak go nie cierpisz, że wykreowałaś postać o idealnym według Ciebie „podwoziu”? Ile można wpleść takich wątków w jedno opowiadanie, ba w jeden rozdział. Jest już mi naprawdę słabo, gdy czytam o kolejnym śliniącym się facecie.

Kreacja świata i bohaterów 4/10
Zacznę może od najważniejszej postaci, którą jest Sheerien. Siedemnastoletnia shinobi z Wioski Ukrytej we Mgle była w pierwszym rozdziale wykreowana na wrażliwą, zakochaną dziewczynę, dla której najważniejsze w życiu są bliskie jej osoby. Potem okazuje się, że dziewczyna ma problemy rodzinne, czuje się odrzucona przez matkę, którą w końcu zabija, a za maską miłej panny ukrywa się podła istota, która nie odczuwa współczucia dla nikogo. Byłbym skłonny powiedzieć, że ogólnie zarys i pomysł na postać jest dobry, gdyby nie fakt, że cała przemiana zaszła w ciągu czterech dni, bo chyba taki czas upłynął od pierwszego do ósmego rozdziału. Za szybko i zbyt drastycznie to przeprowadziłaś. Nie rozumiem, co tak na nią wpłynęło? Bara bara pod drzewem z ukochanym? Jeszcze niedawno martwiła się o dzieci ze swojego oddziału, a już chwilę później stwierdza, że wymordowanie mieszkańców wioski jest jej na rękę. Szalona jest. Tak myślę. Jej siostra Rina chyba miała być jej przeciwieństwem, ale nie za bardzo Ci to wyszło. Rina wyraża się o siostrze niezbyt przychylnie, dziewczyna jest pyskata, a do tego nie błyszczy inteligencją, jej zachowanie sugeruje, że z kulturą miała tyle wspólnego co kret z poezją. Nie... ja tego nie kupuję. Na domiar złego wszystko jest opisane z perspektywy pierwszoosobowego narratora, czyli raz musimy czytać „błyskotliwe” myśli See raz Riny. Ograniczyłaś się, pisząc w ten sposób, bo akcja na stałe związana jest z tymi dziewczynami. W ostatnim rozdziale jakbyś pojęła, że wszystko toczy się jednym torem i spróbowałaś rozdzielić fabułę, pisząc o Utakacie, który musiał uciekać, ale znowu zrobiłaś to w pierwszej osobie. Wykreowałaś go na „miękką pałę”, gościu tylko by się kiział i miział z Sheerien oraz okazywał swoją zazdrość.
Zbyt mocno starasz się nadać temu opowiadaniu klimat tandetnej południowoamerykańskiej telenoweli dla kur domowych. Klepanie się po czole otwartą dłonią i teatralne przewracanie oczami zabawne jest w anime, ale w opowiadaniu wygląda tandetnie.
Kreacja świata kuleje wraz z opisami, tak naprawdę bez wiedzy zaczerpniętej z mangi albo anime o Naruto czytelnik nie będzie w stanie dowiedzieć się niczego o tym świecie. Próbowałaś przedstawić życie w Kiri, ale tylko mnie rozbawiłaś. To przemykanie się po ulicach, ukrywanie w zaułkach, zamykanie się w domach po godzinie szesnastej jest po prostu śmieszne zważywszy na to, że w tej wiosce nie ma, jak twierdzisz, realnej władzy. To kto ustala godzinę policyjną? Abo wszyscy robią, co chcą; łażą, gdzie chcą i mają wszystko w tyle. Albo żyją w świecie, w którym rządzi terror. Nie masz wyobrażenia, jak taki świat mógłby wyglądać? Proponuję zapoznać się z rządami Czerwonych Khmerów i Pol Pota w Kambodży, ale ostrzegam, to dla ludzi o twardych nerwach. Zapomniałaś jeszcze o jednej sprawie, Kiri Gakure no Sato leży na wyspie, a Twoi bohaterowie do Konohy dostali się pieszo, czyżby biblijny cud?

Opisy 2/5
Napisałem już, że opisy – jak dla mnie – są zbyt pobieżne. Zwłaszcza te, które przedstawiać miały masakrę Samarkandy. Jakaś tocząca się po pochyłości głowa kobiety, pewnie dopiero co jej odpadła czy nadziany, jak żelek „A kuku”, człowiek na pal do przywiązywania koni nie robi na mnie wrażenia, bo żadna z części mojego ciała nie identyfikuje się z bólem, który odczuwali mordowani. Gdybym napisał: „Zerwałem truskawkę.”, to jedyne, co przekazałbym czytelnikowi, to fakt tego czynu. Ale gdybym napisał: „Zerwałem dojrzałą, pachnącą truskawkę o barwie głębokiej czerwieni. Jej niegdyś zielone, drobne nasionka przybrać już zdążyły kolor brązowy. Gorący owoc ogrzewał mi palce, a słodka woń odurzała zmysły, wręcz czułem jak słodka być musi, nim do ust ją włożyłem”. Czego można się dowiedzieć? Trzech rzeczy: że się opychałem, że było lato i że dzień musiał być wyjątkowo gorący. A tocząca się głowa, po prostu się toczy. To samo mogę powiedzieć o momentach walki. W Twoim wydaniu to rzeź niewiniątek, a nie walka wyszkolonych i doświadczonych wojowników.

Dialogi 2/5
Nie wybijają się ponad przeciętny poziom opowiadania, nie sprawiają, że widać po nich różnorodność bohaterów. Przeciwnie, wszyscy wysławiają się podobnie. Na podstawie dialogów wyróżnić można trzy grupy: pyskate kobiety, pyskaci mężczyźni i pyskaci napaleni mężczyźni. Czasami ktoś się zająknie, to plus, czasami wyrzuci z siebie jakiś nieartykułowany dźwięk, świetnie! Tu inwencja autora jest dozwolona, byleby zapis oddawał jak najlepiej dźwięk, który ma przedstawiać. Zgodnie z tym, co napisałem przed chwilą, nie rozumiem Twojego parcia na angielskojęzyczne zapisy pewnych okrzyków. „Oł je” zapewne wygląda znacznie gorzej niż „ohh yeah” i równie marnie oddaje okrzyk bojowy, który chciałaś napisać. Dlatego zamiast bawić się w takie literkowe klocki, skupiłbym się na Twoim miejscu na opisie i przemyślanym doborze słów.

Fabuła 2/5
Z tą częścią opowiadania jest jak z całą resztą. Głównym, napędzającym całą akcję wątkiem jest wojna, ale czytanie co chwilę o mordowaniu nudne jest i tyle. Urozmaiceniem miał być zapewne romans obu sióstr, szkoda tylko że nie z jednym mężczyzną, wtedy przynajmniej wiadomo byłoby, dlaczego zaczynają do siebie pyskować. Tu wszystko szybko się toczy, Rina podkochuje się w Mangetsu i wstydzi się wyznać mu swoje uczucia, ale za rozdziałów kilka już z nim pod drzewem śliną się wymienia. Nikogo to nie dziwi, przecież jest wojna. Ale do kroćset, czy nie ciekawiej byłoby, gdyby była mu obojętna? Gdyby musiała o jego względy walczyć? Coś udowodnić, zrobić... Nie, nic z tych rzeczy, bo mężczyźni w tym opowiadaniu są niewolnikami własnej natury. Wspomniałem wcześniej, że byłbym skłonny uznać przemianę Sheerien i związane z tym wydarzenia za ciekawe, ale myślę, że nie przemyślałaś tego do końca. Trzeba było pozwolić matce dziewczyn żyć, wysłać ją razem z nimi do walki, po drodze zdradzać im po trochę szczegóły z tragicznego życia matki, pozwolić by dziewczyny odkrywały w sobie uczucia i zdolności, o których istnieniu pojęcia nie miały. Ty uśmierciłaś ją na samym początku, chyba tylko po to, by dać dziewczynom namiastkę wolności tak bardzo ograniczaną przez rodziców. Relacje między nimi mogły być ciekawe, ale do stworzenia takiego czegoś, potrzebna jest wiedza i doświadczenie życiowe. Obrałaś sobie droga, Autorko, zbyt trudny temat dla młodego pisarza. Nie przeczytałbym tego ponownie, a gdybym trafił na ten blog przypadkiem, poprzestałbym na drugim rozdziale.

Oryginalność 2/5
To opowiadanie z oryginalnością nie ma nic wspólnego, chociaż przyznam, że umiejscowienie bohaterów i ich wybór różni się od większości takich opowiadań. Zdecydowałaś się stworzyć własne postacie i wepchnąć je w wir Drugiej Wielkiej Wojny Shinobi. Nie myśl, że nie doceniam faktu, jak się nad tym napracowałaś, wiem, że to nie było łatwe. O wiele prościej jest stworzyć własny świat i własnych bohaterów niż zachować chronologię wydarzeń historii już istniejącej, w której jest tak wiele postaci.

Poprawność 7/10
Biorąc pod uwagę cały tekst, to nie jest źle. Przecinki przeważnie znajdują się tam, gdzie powinny się znajdować, więc nie trzeba się domyślać sensu zdań. Jest jednak coś, nad czym musisz popracować, tym czymś są dialogi.
„- My już pójdziemy, musimy coś obgadać – spojrzałam na niego znacząco - Rina, wracasz? – popatrzyłam na siostrę”. - Interpunkcja w dialogach to odwieczny problem domorosłych pisarzy. Po pierwszej wypowiedzi musi nastąpić kropka, bo opisujesz zachowanie wypowiadającej się osoby, a nie sposób w jaki się wypowiadała. Zaczynasz wielką literą i kończysz kropką. Ostatni opis też zaczynasz wielką literą. Tak naprawdę w całym opowiadaniu zapisy dialogów są złe, te poprawne to chyba przez przypadek Ci wyszły.

Interpunkcja:
„- Już, już - położyłam pierwszą lepszą kartę, na stosik, który znajdował się [...]”. - Bez przecinka przed „na”.
„Jeśli masz kontuzję, to nikt[-] prócz nielicznych przyjaciół i rodziny[-] się o ciebie nie troszczy”. Wtrącenie wydzielamy obustronnie przecinkami bądź myślnikami.
„Chyba, że obrażenia są bardzo poważne, zagrażające życiu”. - Bez przecinka przed „że”, nie zawsze go tam stawiamy, proponuję poczytać sobie o połączeniach takich jak: chyba że, mimo że, tylko że.
„No i stało się. Nadszedł w końcu dzień podsumowań rozliczeń pożegnań…”. Jak on tak mógł bez przecinków nadejść?

Stylistyka:
„Poznawanie się siebie wzajemnie zajęło nam ponad rok”. To jakieś dżutsu plączące język?
„Nawet nie wiem, kiedy puściłam się Utakaty”. Łoł, nie chcesz wiedzieć, co mi ślina na język przyniosła.
„Zostały one zniszczone podczas wojny i nikt nie czuł się w obowiązku, aby przywrócić je do dawnej świetności”. – Może „zniszczono je podczas...”, bo w tej wersji to brzmi dziwnie.
„[...] kucnęłam i w tym samym momencie usłyszałam, jak Utakata zamyka głaz”. - Chyba „właz”.
„- Zabiłam ją, zabiłam – szlochałam, zakrztuszając się własnymi łzami”. - Krztusząc się.
„Nie bał się buntu, zatopiony w idealnych wyobrażeniach na temat własnej osoby, szedł przez życie i najwyraźniej kompletnie mu to nie przeszkadzało, jak i w sferze prywatnej, jak i towarzyskiej, która i tak nie była zbyt obfita”. - Au, aż mnie mózg zabolał.
„Jego twarz była biała jak kreda, tym samym bardzo kontaktując z czarnymi włosami”. Złączem HDMI jak mniemam?
„Jeszcze jako dzieciak w Akademii musiałam kuć się na pamięć wszystkich tych pieprzonych ustawień, szyków, komend”. Ach, ten zaimek zwrotny, wielka miłość nastoletnich autorów.
„Spojrzałam się w lewo, gdzie ta nieustannie powoli staczała się w dół”. A nie mówiłem?!
„[...] patrząc się na mnie podejrzliwie […]”. Cztery razy po dwa razy. Ależ owszem, czemu nie? Autorce też należy się.
„- I? – podeszłam bliżej i spytałam się”. I sobie samej, se, udzieliła odpowiedzi.
„Resztki ludzi z Drugiego Oddziału Pierwszej Dywizji przyłączyli się do nas [...]”. Pozostali ludzie brzmi lepiej, bo resztki to mi się z posiłkiem kojarzą.
„Zbędną resztę nitki obcięłam nożem, zawiązując wcześniej pęka. Odrzuciłam głowę do tyłu, poprawiając kucyka”. Minimalizm w najgorszym wydaniu, zdania brzmią dziwacznie, bo poskąpiłaś w nich słów. I tak sobie myślę, że ciężko kuca szetlandzkiego na głowie nosić. Proponuje małą zmianę „Odchyliłam głowę do tyłu, poprawiając włosy związane w kucyk”.
„Potrzebujemy tej wioski, jako miejsce do postoju wojska oraz możliwość zastawienia pułapki na wroga”. Jak również nadrobienia zaległości z gramatyki. „Potrzebujemy tej wioski, jako miejsca do postoju wojska oraz zastawienia pułapki na wroga”.

Ortografia:
„Mamy jakieś 90% na powodzenie akcji”, „- A co z tymi 10% szans?”.
„[...] machając ręką na dowidzenia”. Do widzenia.

Odmiana:
„Nie chcąc myśleć o Momochi'm”, „a posiadłość Hozuki’ch”, „Saiken’em”. Proponuję zerknąć do oceny osiemset szesnaście, tam znajduje się wyjaśnienie, jak powinno się odmieniać japońskie imiona.
„[...] gdy popatrzyłam na postać stojącą obok, która wydała owy odgłos”. „Ów głos” a jeszcze lepiej „ten głos”.
„- Witajcie drodzy konohańczycy”. To tylko tak dla ciekawostki, spotkałem się też z formą konoszanie i prawdę mówiąc, nie mam pojęcia jak jest poprawnie, a może obie wersje są? Nie wiem.

Literówki:
„Dobrze wiedziałam, że nie znajduje się w żadnej iluzji [...]”. Znajduję.
„Z kim ja pracuje...”. Pracuję.
„- Apropo tego [...]”. „á propos”.

Inne dziwy:
„- Mistrzyni – krzyknęłam gubiąc [po drodze wykrzyknik]”.

Detal


Dodatki 4/10
Na samym początku zaatakuje nas ciemność i muzyka z playlisty, z żalem stwierdzam, że ten utwór to jedyna rzecz, która trafiła w moje gusta i do mojego serca. Ach, gdyby opowiadanie było tak dobre, jak ta muzyka... Puszczę ją sobie jeszcze raz. W rozdziale opisującym masakrę Samarkandy też znalazł się odnośnik do listy z muzyką, tylko że tam wepchnęły się reklamy i całość wyszła raczej komicznie. Ja nie należę do osób, które czytają i słuchają jednocześnie, nie żebym nie miał podzielnej uwagi, ale by docenić urok jednego i drugiego, skoncentrować się trzeba na jednej czynności. Z tego powodu konsekwentnie wyłączałem ten dodatek, bo już przy pierwszych akordach odpływałem hen poza opowiadanie. Na uwagę zasługują na pewno obrazki, nie tylko te z galerii i zakładki o bohaterach, ale te znajdujące się pod rozdziałami również. Reszta dodatków to standard i nie ma sensu się nad nimi rozwodzić. Zerknę sobie jeszcze tylko do linków, boś mi obiecała, że dodasz tam ten do nas. Widzę, że obiecanki cacanki, a głupiemu Zoltanowi obgryziony gnat. To ja sobie flaki wypruwam, Valerinin z rana podaję a Viagrę wieczorem, a Ty co? Echo. Oj, będzie pręgierz. Kiedyś za takie wykroczenie pięć punktów z ogólnej punktacji zabieraliśmy, a teraz to się muszę z szefową skonsultować. Twoje szczęście, że Cora poczuła ducha świąt i z anielską miną rzekła: Odpuść jej, bracie. Zatem odpuszczam.

Punkty dodatkowe 0/5
Przyznać ich nie mogę, bo powodu do takowej hojności nie znajduję. 

Punkty: 30/60
Ocena: Dostateczna

W zupełności zasłużona.


9 komentarzy:

  1. Witaj.
    Mimo wielkich chęci bronienia swojego opowiadania, nie mam do tego za dużych podstaw. Wszystkie moje podejrzenia o brakach i usterkach bloga spełniły się, więc na chwilę obecną muszę go zawiesić. W przyszłości mam plany do niego powrócić, lecz zacznę pisać wszystko od początku.
    W dość czasami ... ostry sposób uświadomiłeś mi moje błędy, ale może to i dobrze. Mam nad czym pracować.
    Dziękuję za ocenę i pozdrawiam S. Imai

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybacz mi ten "bulwers", jak go nazwała Cora, to przez moje pragmatyczne podejście do świata. Pomysł jest dobry, ale musisz to jeszcze przemyśleć i dopracować. Życzę Ci dużo weny.

      Usuń
  2. W podpunkcie "ortografia" chyba wkradła się literówka:
    "„[...] machając ręką na dowidzenia”. Do wiedzenia. "
    Strzelam, że tam powinno być "Do widzenia" ;)
    I tutaj: (literówki)
    „[...] uśmiechnął się [...]”. Się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie wiem, gdzie Ty mieszkasz, ale u mnie mówi się do wiedzenia, hi, hi.
      Dziękuję i przepraszam Cię, Shee, wytknąłem Ci nieistniejący błąd, już to poprawiam. K. jeśli zbierasz punkty NASA, dwa są dla ciebie.

      Usuń
    2. Z chęcią będę zbierać, ale nie za bardzo rozumiem całej tej "polityki" punktów, więc jakby ktoś mógł mi wytłumaczyć, to byłabym wdzięczna :D

      Usuń
    3. Wszystko jest wytłumaczone w zakładce Agenci NASA :)
      Na lewej kolumnie znajduje się punktacja. Obok nicku czytelnika znajduje się liczba punktów, jakie dotąd zebrał. Czytelnicy są pogrupowani ilością punktów, która klasyfikuje ich do określonego osiągnięcia. Ty przykładowo masz na swoim koncie pierwszą odznakę, czyli Meteoryt Dynamit. Zasady przydzielania punktów i szersze wyjaśnienia w zakładce o NASA :)

      Usuń
    4. Dziękuję :) Teraz już rozumiem i z chęcią będę zbierać punkty :)

      Usuń
  3. No i znowu narobiłam zaległości :/ Ale cóż, się nie uważa to potem trzeba nadrabiać. Ocena bardzo mi się podobała, chociaż klimaty Naruto nie są mi zbyt bliskie, no ale Zoltan to Zoltan i wszystko potrafi tak cudnie napisać :)
    Tylko dwie uwagi mam:
    "[...] idą obściskiwać się bez światków" mam wrażenie, że chodziło o świadków czyli obserwatorów?
    "Wyjaśnieniem, które powinno być częścią treści, może jako przemyślenia bohaterki albo jako wyjaśnia kogoś z drużyny [...]" może "albo jako wyjaśnienia kogoś z drużyny"?

    OdpowiedzUsuń