Z góry przepraszam za czasami ałtoreczkowe zachowanie i słowa, ale ocena tego bloga niestety była dla mnie - jako oceniającej - wielką próbą i miejscami traciłam cierpliwość.
Zapraszam do oceny Anę z jej blogiem Dina Kaulitz. Gromkie brawa proszę!
Część I: Treść bloga
Umarłam. Potem stwierdziłam, że ludzkość mnie potrzebuje, a świat byłby nudny bez mojej wredoty i postanowiłam się wskrzesić i przebrnąć przez tę ocenę. Potem znowu umarłam. Przeczytałam pierwszy rozdział i z ciekawości zajrzałam w komentarze od czytelników, KTÓRZY SĄ POD WRAŻENIEM. To zacznijmy. Pierwszy odcinek z szesnastu, napisany rok z hakiem temu. Opowiadanie zaczyna się sceną porodu. Fajnie: kobieta rodzi dziecko, z jednej strony ból, wrzaski. Przychodzi doktor i nagle bohaterka - za przeproszeniem - opieprza lekarza i patrzy się na niego krzywo, bo powiedział jej, by spokojnie oddychała. Linijkę potem, jak gdyby nigdy nic, doktor krzyczy: „Widzę główkę! - krzyknął uradowany ginekolog”. Ginekolog na porodówce? Ok. Odbierający poród? No nie bardzo. Doktorzyna idzie sobie, a pięć godzin później wraca i pyta bohaterkę o imię dla córeczki, proponując - przypominam, że to córka - Teddy. Odcinek kończy się bardzo wesoło, bo ustalono, że dziewczynka będzie Diną. Oj, sporo spamu musiałaś zostawiać na innych blogach, mając dwadzieścia jeden komentarzy pod pierwszym odcinkiem. Na Opieprzu przeciętnie czytelnicy zostawiają ich pięć, sześć, a przecież blog już tyle lat istnieje. Drugi rozdział jest równie krótki, co pierwszy. W zasadzie jest tylko jedna scena, gdy po Dinę zgłasza się jej ojciec. W kolejnym odcinku poznajemy braci dziewczyny, się znaczy z imienia: Tom, Bill, Sebastian, Mateusz. Ojciec prowadzi samochód, rozmawia z córką (o ile ględzenie do dwudniowego dziecka można nazwać rozmową), mówi sam do siebie i jednocześnie zabawia Dinę grzechotką. Jakiś samobójca chyba, co nie? Ale uwaga - punkt rozdziału - Dina zaczyna gaworzyć i nawet coś tam mówi po dziecięcemu. Dwudniowe dziecko. Trzymajcie mnie, proszę, bo mdleję. W czwartym rozdziale tatusia budzi Sebek i informuje, że dziewczynka płacze. Nasz przykładny rodzic wstaje i dostaje od matki opieprz, że dziecko pół godziny płacze. Tajemnicą dla mnie już na zawsze pozostanie, dlaczego nie zajęła się tym dzieckiem sama. Nie nadążam za Twoim opowiadaniem. Z jednej strony ojciec, Patrick, pokazany jest jako oprawca, damski bokser, co to tylko japę drze, pije i bije.
A z drugiej słodki tatuś, którzy tłumaczy cierpliwie swojemu synowi wszystkie prawa świata, używając przy tym tych wszystkich kotków, króliczków, smoków i kochaniów. W piątym rozdziale jesteśmy dziewięć miesięcy później. Seba siedzi z Diną, prowadzą rozmowę, aż w końcu przypełza Patrick, zaczyna się haja i przy tym wszystkim dziewczynka pociąga za kabel od żelazka i doznaje oparzeń. Co za nonsens potem nastąpił, to tylko ja wiem, bo przeczytałam. Wszyscy się kłócą, dzwonią na pogotowie, a nikt nie wpadł na pomysł, żeby zdjąć żelazko z ręki dziecka. Ci Twoi bohaterowie to z Marsa się urwali, czy co? Mało tego, biorą to biedne niemowlę pod kran i polewają je gorącą wodą. Ale do akcji wkracza nasz tatuś i obkłada poparzoną rączkę lodem, który chyba z kosmosu wyczarował. Patrick robi żonie - która z kicia już wyszła - awanturę, że jeszcze bardziej poparzyła dziecko, a ta odpowiada: -„Oj kto by się przejmował - woda to woda!”. Autorko, gdzie ja trafiłam? Dziecko poparzyło się żelazkiem, a skoro Dina zrzuciła je sobie na rękę, to pewnie też uszkodziła coś sobie, matka dobiła ją wrzątkiem, Patrick obłożył jej rękę lodem i położył spać, po czym poszedł się przejechać na motocyklu. W szóstym rozdziale straciłam cierpliwość. O czym w ogóle to jest? Katie - psychopatka, matka dzieci - siedzi w domu i drze japę na każdego. I tak mija rozdział za rozdziałem. Przechodzę do siódmego. Nawet za bardzo nie mam o czym pisać, bo odcinki są bardzo, bardzo krótkie. W zasadzie każdy rozdział to jedna scena. Te wszystkie szesnaście mogłyby z powodzeniem być jednym, dość obszernym, no ale - gust autorki. Może siódemka przyniesie Ci szczęście? Niespodziewanie przechodzisz do narracji pierwszoosobowej. Napisałaś: „Z samego rana cały byłem cały w skowronkach, nawet Katie wydawała mi się bardziej znośna i bardziej... wesoła. Taa... cud namiętnej nocy i "całuśnego" poranka”. Ja poważnie zaczynam się zastanawiać nad moją potencjalną inteligencją, bo nie rozumiem nic a nic z tego opowiadania. Bohaterowie tańczą jak im zagrasz, chociaż kłóci się to z podstawowymi prawami logiki. Katie poznajemy jako więźniarkę, która dziecko rodzi w kiciu. Przez wiele rozdziałów jej nie ma, potem wraca do domu i z jej zachowania można wywnioskować, że generalnie jest osobą nie do końca z wszystkimi klepkami na swoim miejscu. Wrzeszczy, wszczyna bójki, nie zajmuje się dziećmi, chyba nie pracuje. Generalnie jej rola sprowadza się do tego, że czasami wtrąci swoje trzy grosze, a tak na co dzień to chyba całymi dniami leży i ładnie pachnie. Więc matka nie za fajna: furiatka, nie do końca zdrowa na umyśle. Kłótni z jej mężem nie zliczę. A tutaj sielanka, proszę państwa: namiętna noc i „całuśny” poranek, tak jakby nic się nie stało. Nagle life goes on: Katie zaczyna zajmować się córką od tak, bo się jej odmieniło, jak sama powiedziała. Zaczyna promieniować szczęściem i pogodą ducha. Idylliczna scena: rodzice nad łóżeczkiem Diny całują się. Może ona ma chorobę dwubiegunową? Wieczorem gołąbeczki poszły pogruchać, że tak się wyrażę, i ni z gruchy, ni z pietruchy Patrick zauważył na stole torebkę haszyszu i rozpoczęła się awantura, która skończyła się tym, iż Katie dostała po twarzy z pięści. Może oni obydwoje mają chorobę dwubiegunową? W kolejnym rozdziale padłam na klawiaturę. W szkole chłopców wystawiono sztukę, konkretnie „Harry’ego Pottera”. Biedni ludzie, tyle tekstu. Chociaż biedniejsi widzowie; oglądać cały dzień spektakl. Ojciec, Patrick, odbiera chłopaków z zakończenia roku szkolnego i oczywiście jedną ręką prowadzi samochód,
drugą trzyma świadectwa i jednocześnie je czyta i krzyczy na chłopaków. Nie wiadomo jak i kiedy jesteśmy w domu i rozdział się kończy. Niespodziewanie, od tak, przenosimy się o dziesięć lat, gdy Dina jest większa i wiemy to z notki informacyjnej. Nonsens. Ponadto zrezygnowałaś z narracji w trzeciej osobie i teraz wszystko będziesz opisywać jako Dina.
Plus jest taki, że rozdział jest sporo dłuższy niż poprzednie. W końcu coś pozytywnego: z zadowoleniem przeczytałam pierwszy opis, jaki w tym opowiadaniu umieściłaś. Opisałaś wnętrze pokoju Diny, głównie wymieniając artystów, szczerzących się z plakatów, ale to już coś. A potem parsknęłam śmiechem. Nie cierpię psów, nie mam z nimi żadnej styczności. Ale nie słyszałam jeszcze, żeby ktoś trzymał w pokoju wilka. Chyba, że to jakaś odmiana chihuahy? Włączyłam sobie piosenkę „Chihuaha” autorstwa Dj BoBo i przeczytałam o metalówie Angeli. Straszna suka z niej. Oczywiście to słowa narratora, nie moje! Słucha ona Jonas Brothers, Justina Biebera i Miley Cyrus. Też kiedyś miałam manię na Jonas Brothers, ale to było wtedy, gdy mój wiek ograniczał się do jednej cyfry. Opowiadanie zdecydowanie ma inną formę. Jest bardziej komiczne, chociaż nie wiem, czy to celowy zabieg. Na przykład rozłożył mnie na łopatki tekst Diny do Angeli: „- Nie wiem, spytaj się swojego stanika z wkładkami -odpowiedziałam równie przesłodzonym głosem”. Bożesztymój, jak ja kiedyś chciałam to powiedzieć pewnej osobie! Chociaż, czy to nie czasem o push-up chodzi, a nie wkładki? Ale zostawmy staniki, to działka Zoltana. Piękne treści prezentujesz: kazirodczy związek kuzynów. Dalej mamy dziadka, który podobno mieszka z rodzinką od samego początku. Chyba zapomniałaś o nim wspomnieć, co? W ogóle Dina zachowuje się nadzwyczajnie. Ma dziesięć/jedenaście lat. Klnie, ma psa, którym szczuje wszystkich wokół, wyzywa kuzynki od szmat. Dziesięciolatka. Pije maślankę z kartonu, gra z chłopakami w siatkę. To chyba nie ten wiek, co? Potem młoda wskakuje na konika, jadąc na tor przeszkód, o którym tyle wie co ja o zwyczajach godowych koników morskich, ma wypadek. Dziesiąty rozdział wita nas zmianami w zapisie. Zaczynasz - w dialogach zwłaszcza - zapisywać zwroty ty, ci, tobie wielką literą. Nie rozumiem, po co? W dalszej części z Diną rozmawia lekarz, a ta na informację, że ma mieć rehabilitację, wrzeszczy: „- What the hell are you donig?!“. Nie dość, że nie wiadomo, o co chodzi, to jeszcze zapisane z błędem. W sumie nic nowego w rozdziale. Chyba już nawet nie dziwi mnie, że dziesięcioletni berbeć uśmiecha się ZALOTNIE do lekarza. W rozdziale dwunastym - a więc powoli zbliżamy się do końca - tekst jest umieszczony na tle. Czytać się nie da, fiołkowe tło? Już nawet nie wiem, czy to nie lawendowy, może jakiś odcień niebieskiego. Oczy mnie bolą po kilku zdaniach, a jest dopiero - z tego, co pokazuje mój zegar - szesnasta. Coś piszesz o nawiedzonych wózkach inwalidzkich, sielanka trwa. Rozdział piętnasty mnie dobił. Informują Dinę, że zmarła jej babcia, a ona: „aha”. Po kilku dniach pobytu w domu natchnęło ją, by zapytać, gdzie jest jej matka. Spostrzegawcza dziołcha, nie ma co. Rozdział szesnasty - ostatni - rozpoczynasz od krótkiej notki. Mogę skomciać ją?
„To jest pierwszy rozdział tej książki, o której wcześniej wspominałam”. Łał. Książka, mówisz?
„Znajduje się tutaj masa błędów za co bardzo przepraszam. Zawsze jak mam wenę to nie zawracam sobie głowy błędami”. Największy paradoks autorów, słowo daję. Piszą dla czytelników, publikują dla czytelników, oczekują na komciaki od czytelników, ale jednocześnie mają między prawym i lewym pośladkiem, że są błędy, że drażnią czytelników i nie poprawiają ich. Nie rozumiem tego, że nie wrócisz do tego rozdziału i go nie zedytujesz, tylko się mętnie tłumaczysz. Ten rozdział jest ostatnim, bo powstał w kwietniu i sama napisałaś, że to ostatnia notka. Zobaczymy, jak skończysz tę historię. Dina ma siedemnaście lat, jest na odwyku. Wspomina, że się prostytuowała, regularnie ćpa, jej ojciec został gwałcicielem. Tak, to ten Patrick od smoków i skarbów. Klepki się jej musiały pomieszać, bo wspomina o fajnym widoku na cmentarz.
Część II: Poprawność
To może ja od błędów zacznę, a przemówienie zostawiam sobie na koniec.
„Spojrzenie mamy niemowlęcia nagle stwardniało, a jej twarz wykrzywił się w grymasie obrzydzenia”. Twarz wykrzywiła się, nie wykrzywił.
„Miał na sobie luźne dżinsowe spodnie, wysokie sznurowane buty a na bardzo dobrze zbudowanej, klatce piersiowej - bluzkę bez rękawów w kolorze ciemnej żółci”. Po kolei. Zjadłaś przecinek przed a i niepotrzebnie postawiłaś go przed klatce. Poza tym nie ma czegoś takiego jak dobrze zbudowana klatka piersiowa. Ktoś może być dobrze zbudowany.
„Patrick przejechał przez garba na drodze”. Wnioskuję, iż miałaś na myśli próg zwalniający?
„- Podoba Ci się, co? - spytał Patrick”. W opowiadaniach nie ma zaimków zapisanych wielką literą. Ani dziś, ani jutro, ani w Zimbabwe.
„- No bynajmniej dwóch synów mam porządnych”. Wiele, wiele, wiele razy myliłaś bynajmniej z przynajmniej, jakaś plaga dwudziestego pierwszego wieku. Radzę poczytać o tych dwóch, totalnie odmiennych słowach.
„Tom jest w Twojej drużynie, a ja i Mati contra ty, rozumiesz?”. Contra? Przeciwko!
„Próbowałam otworzyć oczy- nadaremno. Były zbyt ciężkie”. Powieki. Powieki. Nie oczy. I oczywiście brak spacyjki.
„Kiedy tylko wylizałam się ztego wpadłam w naug. Jak? Po diś dzień nie wiem, pamiętam tylko , ze poszłam na wagary, bo nie chciałam odpowiadać na jakiej lekcji”. To zdanie z ostatniego rozdziału. Literówka na literówce, ale o co chodzi z tym „nauogiem”, to nie wiem.
„Poprzednim lokatorom bardzo się nudziło lub była tutaj nimfomanka, bo na dole obok klamki był narusowany penis”. Chyba wszyscy moi koledzy z klasy są uzależnieni od seksu w takim wypadku. Zboczuszki.
To tylko początek. Gdyby Twoje błędy można było pakować w słoiki i sprzedawać wysyłkowo, to byłabyś bogata. Do ostatniego rozdziału było gorzej niż źle: mnóstwo literówek, kiepsko od strony merytorycznej, stylistyka leży, interpunkcja powiesiła się na skakance. W ostatnim rozdziale stwierdzam totalnie olewczy stosunek w stosunku do czytelników. Rozdział jest dodany na odwal się, w każdym, totalnie każdym zdaniu jest błąd. W każdym jednym. Nie wierzycie? Popatrzcie sami. Tu nie chodzi o dysleksję, czy nawet o kiepską znajomość zasad pisowni polskiego. Wystarczyło to raz przeczytać przed publikacją. Albo po publikacji. Od kwietnia sporo czasu było.
Część III: Parę uwag od córki w stanie totalnej irytacji
1.
„- I co? - spytałem”.
„- Mamie się nie chciało robić obiadu, więc nie ma”.
„- Aha. No dobra a gdzie Mati?”/
„- W pokoju. Czyta <<Harry'ego Pottera>>”.
„- Ok. Kiedy chłopcy wychodzą z kozy?”.
„- Za jakieś pół godziny-skończy się”.
Tak wyglądają dialogi. Wszystkie co do jednego. Drewniane, bez sensu, bez polotu, bez wyobraźni. W życiu nie zdarzyło mi się odpowiedzieć komuś „aha”, chociaż może ja jestem jakaś dziwna. Wydaje mi się, że to twór stworzony z myślą o komunikatorach internetowych, a nie w normalnej rozmowie. Dialogów jest bardzo dużo, opisów nieproporcjonalnie mniej. Wszystko ciągle kręci się wokół Diny, co po szesnastu rozdziałach jest dla mnie męką. Zero odskoczni od głównej bohaterki, ciągle Dina i jej fanaberie.
2. Raz jeden jedyny opisałaś pokój Diny i this is the end, jak to w Anglii mawiają. Twoi bohaterowie nie są umieszczeni w żadnych realiach. Nie wiadomo, czy to wiosna, lato, czy jesień, nie wiemy, który to rok. Cholera wie, gdzie oni mieszkają: jakie to miasto, państwo? Mieszkają w chatce, w piętrowej willi z widokiem na kościół? Nie wiemy nic o nich samych: jak wyglądają, co lubią.
3. Fabuła. W zasadzie nie ma o czym się rozpisywać, bo jej nie ma. Bohaterowie żyją z dnia na dzień i w sumie nie mają żadnych życiowych ambicji. Do niczego nie dążą. Nie pracują, a korzystają z życia. W opowiadaniu nic się nie dzieje. Jest Dina, jej humory, jej teksty, jej przygody. Znudziło Ci się opisywanie Diny jako niemowlaka, więc przeniosłaś się w czasie o dziesięć lat. Potem to też odeszło w zapomnienie i dodałaś jeden rozdział z bohaterką jako siedemnastolatką. Tak się nie robi.
4. Głównym problemem są bezpłciowi bohaterowie. Nie wiem, jak to inaczej nazwać. Bohater to coś najlepszego w opowiadaniu. Bez skrępowania autor może go dowolnie stworzyć: może być nimfomanką uwielbiającą siedzieć na schodach i uczącą się w wolnej chwili języka suahili. Może to być hawajski gitarzysta albo wokalista Linkin Park i kto Ci cokolwiek zrobi? Nikt! Ale Ty z tego zrezygnowałaś. Stworzyłaś bohaterów, których psychika jest z każdym rozdziałem inna. Dopasowujesz ich do kontekstu, zachowują się dziwnie i nienaturalnie. Nie mają ludzkich odruchów, tylko są jak kukiełki: robią, co im karzesz.
5. Logika pozostawia wiele do życzenia. Wszyscy są szczęśliwi, bawią się, grają, jeżdżą samochodami, a kto na to pracuje? Katie i Patrick na pewno nie. Dina nie chodzi do szkoły. O co tutaj chodzi? Może oni naprawdę są z Marsa?
6. Paradoksy opowiadania powalają. Ginekolog odbierający poród, pies w szpitalu z Diną, fenomen dwudniowej dziewczynki, która wesoło gaworzy. Dziesięciolatka rzucająca obelgami we wszystkich. Dziewczynka, która zwraca uwagę ojcu, by zapiął rozporek, która rozwodzi się nad jego muskulaturą. No bo czy to jest normalne tak do końca?
7. Więc między wierszami odczytuję, że gdzieś bardzo, bardzo głęboko tkwi problem patologii i chciałaś ją zaprezentować w swoim opowiadaniu. Okej. Ale to nie zmienia faktu, że bohaterowie nie zachowują się jak ludzie pochodzący z trudnych rodzin, oni reagują po prostu dziwnie i za nic w świecie nie umiem ich umiejscowić w jakichkolwiek ramach życiowych.
8. Oryginalność nie powala. Zapożyczyłaś imiona i nazwisko od wokalisty „Tokio Hotel”, strzelam, że to przez sympatię do tej grupy. Napisałaś opowiadanie o dziewczynie, która się urodziła, miała parę wypadków i ostatecznie skończyłaś pisać. Nie ma żadnej puenty (poza uwagą, że współlokatorka na odwyku jest brzydka, ale ludzie i tak jej płacą za seks).
9. Zauważyłam, że masz dosyć przykre tendencje do bardzo wymuszonych i lakonicznych odpowiedzi na komentarze. Jeśli ktoś napisze „fajne opcio” napiszesz dzięki, jeśli ktoś inny zostawi komentarz o tej samej treści, to odpisujesz „-||-”. Przykre dla czytelnika i bardzo lekceważące. Często w bardzo nieprzyjemny sposób odpowiadasz ludziom, którzy - halo - przyszli, przeczytali, skomentowali. Powinnaś docenić ich.
10. Ja zawsze zaczynam od d… nie tej strony, co trzeba, więc na końcu słów kilka o grafice, dodatkach i tego typu szczegółach. Dina Kaulitz - tak brzmi adres, napis na belce i napis na nagłówku. Wszyscy już wiedzą, że to główna bohaterka. Menu jest zrobione bardzo nieestetycznie. Przy przesuwaniu strony, znikają nam „Nominacje” i „Spam”. Generalnie piszesz czcionką zdatną do czytania, tło też jest w porządku. Nagłówkowa Dina jest brzydka. Wygląda jak jeden wielki bazgroł w zeszycie znudzonego trzecioklasisty, jej włosy wyglądają koszmarnie. W ogóle ich nie przypominają. To chyba pierwszy blog w mojej karierze bez statystyki na głównej.
11. Dobrnęłam do końca opowiadania. Podsumowując, było tragicznie, potem troszeńkę lepiej, a ostatni rozdział pogrzebał wszelaką nadzieję. Życzę powodzenia w pisaniu, mam nadzieję, że coś tam tworzysz gdzie indziej.
Obrazki pochodzą ze stron: kwejk, demotywatory, fabrykamemów.
tylko są jak kukiełki: robią, co im karzesz. -> karzesz? A nie powinno być "każesz" od kazać? :>
OdpowiedzUsuńMiamore
Och mój Merlinie... Wstyd mi za tak głupi błąd...
UsuńTak, oczywiście. Musisz napisać tutaj z konta żeby otrzymać punkt :)
Nie posiadam konta, ale nic nie szkodzi. Mentalny punkcik jest i tak. :)
UsuńMiamore
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńWydaje mi się, że powinno być "Chyba, że to jakaś odmiana chihuahua?", a nie "Chyba, że to jakaś odmiana chihuahy?" :)
OdpowiedzUsuńHaha :D Przy Twoich ocenach normalnie pękam ze śmiechu :D
OdpowiedzUsuńŚwietna robota :D Piszesz w bardzo ciekawy sposób. Z chęcią przeczytałabym jakieś Twoje opowiadanie.... :D
wielobarwny.blogspot.com
Always, masz rację :)
OdpowiedzUsuńJoah Ali, dziękuję :)
Bardzo przyjemna ocenka, która dostarczyła mi dużo rozrywki, za co oczywiście serdeczne dzięki.
OdpowiedzUsuńGnome, dziękuję bardzo za tak przychylny komentarz, aż chce się usiąść i napisać ocenę :)
OdpowiedzUsuńChwileczkę... A "chyba że" przypadkiem nie pisze się bez przecinka przed "że"? Podobnie "mimo że"?
OdpowiedzUsuńOczywiście, że tak, witaj w NASA :)
Usuń