Witamy na Opieprzu!

Ogłoszenia z dnia 29.04.2016

Do zakładki "kolejka" oraz "regulamin dla zgłaszających się" został dodany nowy punkt. Prosimy się z nim zapoznać.

Zapraszamy do wzięcia udziału w rekrutacji!


środa, 2 lipca 2014

(841) ucieczkadonajcudowniejszejbajki

Witam, nisko się kłaniam, zapraszam na ocenę bloga moments.

Część I: Słowem o grafice
Blog wita mnie raczej mdłymi kolorami. Ponuro tutaj, smutno, szaro jakoś tak. Nagłówek jest ogromny, przedstawia dosyć marne połączenie kilku obrazów, chmurek, światełek i innych pierdołek. Nie sposób nie zauważyć, kto jest autorem szablonu, adres umieszczony jest dokładnie na… środku. Zbyt wiele z tego nie rozumiem: jakaś kobieta, obok mężczyzna, mostek, parę domków, napis „Love is the triumph of imagination over intelligence”. Cytat jak cytat, nad czym tu się rozwodzić, ja się z nim w zupełności nie zgadzam, natomiast nie widzę nigdzie autora tych słów. Słowo daję, że nie rozumiem. Autorka szablonu nie zapomniała zostawić namiarów do siebie na środku nagłówka, a autora cytatu przemilczała?


Reszta bloga jest dosyć skromna. Długo, długo ciągnie się, jak afera taśmowa, lista blogów, które czytasz. Do tego obserwatorzy, archiwum, które zamieniłabym na szeroką listę, to niesamowicie ułatwia życie. Widzę parę słów o autorce, dwa zdania, a błędów co nie miara, radziłabym w to zerknąć i poprawić. Adres z jednej strony jest łatwy do zapamiętania, ale jest bardzo długi, słowa nie są oddzielone, można się przestraszyć na samym początku. Grafika nie jest motorem napędowym bloga, no chyba że to szabloniarnia, więc nie musisz się za bardzo przejmować tym, co mówię. Ja jestem na nie, mój kot jest na nie, niestety trzeciego głosującego brak i nie przechodzisz dalej. Może treść zrekompensuje mi grafikę?

Część II: Treści (nie)żołądkowe
Czyta się przyjemnie i szybko, poznajemy pierwszych bohaterów, mam tylko jedno pytanie, bo nie wiem, czy dobrze doczytałam, czy ktoś wyżej coś mi w mózgu pomieszał: ciemnowłosa dziewczyna trzyma w pokoju zdjęcie ojca w bokserkach? Kusi mnie, żeby jeszcze raz wkleić Johnnego Deppa i jego „wut”. Och, wszyscy święci, to jednak nie na plakacie, ale w międzyczasie bohaterka wyciągnęła zdjęcie oprawione w ramce. A już się ucieszyłam, że będę mogła się rozpisać! Natomiast dowiadujemy się, że bohaterka tańczy na rurce, żeby uzbierać trochę gelda i kupić jakieś itemy. A po naszemu: tańczy w klubie, rozebrana praktycznie do naga, przychodzi tłum facetów, pewnie jakieś zagubione niewiasty, nie poznaje jej nikt. Dopiero gdy zjawia się Tony z bratem, jest przerażona. Dziwi mnie to. Musiała się liczyć, że ktoś ją prędzej czy później zobaczy i rozpozna. Niestety, akcja coraz mniej podoba mi się. Jak w tych wszystkich romansach bohaterowie, którzy w przyszłości - idę o dychę - będą parą, spotykają się wszędzie, natykają się na siebie co rusz. I oczywiście Taylor zainteresował się Jessie, bo wszystkie na niego lecą, a ona jedna się opiera. To takie amerykańskie, że nie może się skończyć inaczej niż cukierkową miłością. Taylor i Jessie, Jessie i Taylor, przykładna para, która pomaga sobie nawzajem, przezwycięża wszystko dzięki swojej miłości, jeśli tak będzie, to wyjdę z siebie. Coś Ci się też miesza. Jessie studiuje, tu mowa o dyrektorze, szkole, to co w końcu? Coś, co zwraca uwagę, to fakt, że dialogi nie są dialogami. To coś w tym stylu (treść merytoryczna przypadkowa):
-Hej.
-Cześć.
-Jak leci?
-Ano leci, leci, a u ciebie?
-No też leci.
Dialog suchy niczym kotlety sojowe, nie ugryziesz ich do czasu, gdy nie namoczysz w wodzie. Nie ma żadnego odnośnika, kto mówi, trzeba się domyślać kontekstu, równocześnie brakuje też takich określeń jak: powiedział, stwierdził, odpowiedział, parsknął, krzyknął. Bez tego nie ma dialogu, są tylko suche linijki. Koniecznie to zmień, choć później może się za to wzięłaś, dopiero jeden rozdział za mną. Przeskoczyłam do rozdziału drugiego i zobaczyłam powtórnie nagłówek i cytat na nim. Jeśli Jessie i Taylor będą parą, to ten nagłówek - nie dość, że niezbyt ładny - jest jednym wielkim spojlerem. Drugi rozdział pełen jest rozkwitającej miłości. Jess i Taylor natykają się na siebie co pięć linijek, a stwierdziłaś, że mieszkają w dużym mieście. Dziewczyna uparcie olewa chłopaka, by w samotności stwierdzić, że niezła z niego sztuka, natomiast chłopak uparcie gania za dziewczyną, ale w swoich myślach twierdzi, że ma ich dość. Gdzie logika? Gdzie jakaś spójność? Jakiś sens? Nie widzę go, to jakaś farsa, a na końcu wszyscy zdejmą maski i okażą się gadającymi wężami? Kreujesz Jess na zadziorną dziołchę, a w moim mniemaniu jest po prostu opryskliwa i nie potrafi się zachować. Natomiast Taylor to niby przeciwieństwo typowego misiaka-słodziaka: wygląda jak milion dolarów, ale nie uwodzi dziewczyn. To nie przeszkadza mu w tym, by sypać komplementami jak z poradnika w „Cosmopolitanie”. Jeszcze bardziej zirytowałam się, gdy dziewczyna trzy czwarte tekstu szafuje chamskimi odpowiedziami, biednego chłopaka traktuje jak kupkę liści, a w ciągu trzech linijek umawia się z nim na wspólną naukę. Rozdział trzeci, oczywiście, rozpoczyna akcja do przewidzenia. Taylor idzie pobiegać, natyka się na Jess. Po paru akapitach mam dość. Nieme spojrzenia, łapanie za nadgarstki, love story się szykuje jak nic. A tylko ja, głupia, czekam na jakąś krwawą jatkę. Rozdział czwarty… sto punktów NASA dla tego, kto odgadnie, jaka scena rozpoczyna go! Żartuję, tak szastać punktami nie mogę. Ale tak, macie rację, Jessie natyka się na Taylora. Autorko, czy wiesz o tym, że mieszkając w tym samym domu, jest nikłe prawdopodobieństwo, że będziesz kogoś spotykać codziennie, a co dopiero w wielkim mieście? Dotarłam do rozdziału dziesiątego. Akcja się rozwija, ale nie przestrzeń. Ciągle tylko Jessie i Taylor, Taylor i Jessie. Pizzeria, park, mieszkanie. Zero urozmaicenia, zero różnorodności. Trzymasz się kurczowo dwójki bohaterów i czytając o nich non stop, zaczynam mieć trochę dość. Oczywiście Taylor zawsze pomaga dziewczynie: gdy jest w parku i płacze, to się na nią natyka niechcący, gdy jedzie samochodem, mija ją na drodze. Paranoja. Momentem kluczowym są święta spędzane u chłopaka. Wbrew sobie już od pięciu minut myślę „krwia mać, pocałuj ją w końcu, Taylor”. A Ty na przekór wszystkiemu odwlekasz ten nieunikniony moment. Opowiadanie wciąga do pewnego momentu, potem zaczyna nudzić. Postaci, na początku ciekawe, teraz wydają mi się… kartonowe. Bez trudu odgaduję ich reakcję, wiem, co się zaraz stanie. Gdy Jess wpadła do domu Taylora i zostaje na noc, nawet sekundy się nie zastanawiałam, żeby wiedzieć, że on do niej w nocy przyjdzie i dojdzie pewnie do czegoś więcej. Niestety, w końcu stało się coś, co mnie doszczętnie zirytowało. Jess zna się z chłopakiem jakiś czas, może to parę miesięcy? A już spędza z nim święta, leci z nim w jakieś egzotyczne miejsce. Hola, hola! Dopiero co wywijała pośladkami na rurce, żeby zebrać pieniądze i zagrać na nosie matce, wyprowadzając się, teraz wydaje to na naukę surfowania? Czytam kolejne rozdziały. Na początku Taylor i Jess poznawali się, powoli stali się znajomymi, przyjaciółmi. Od jakiegoś czasu akcja stoi w miejscu. Co rozdział się spotykają, coś tam do siebie mówią, jeżdżą gdzieś, jedzą coś, odwiedzają się. Nuda, nuda, nuda! Zero zwrotów akcji, żadnych punktów kulminacyjnych. W zasadzie to równie dobrze mogłabym nie przeczytać z dziesięciu środkowych rozdziałów i miałabym tę samą wiedzę, co teraz. Jess wykazuje dziwną, wręcz obsesyjną fobię na punkcie zniszczenia czegokolwiek, co łączyło ją z ojcem. Jeździ samochodem, który w sumie zawodzi ją raz na dwie godziny, ale jeździ, bo to pamiątka po tacie. Trzyma zdjęcia z nim, a gdy jedno z nich ulega zniszczeniu, zachowuje się tak, jakby spłonął jej dom z całą rodziną w środku. Dochodzę do wniosku, że te Twoje postaci są po prostu… dziwne. Nie są logiczne. Taylor: wspaniały chłopak, nie dość, że przystojny, to ma wspaniały charakter, potrafi się zachować, traktuje dobrze Jess, uczy się dobrze, ma wspaniałe kontakty z rodzicami, jest lubiany, śmieje się z dziewczyn, które za nim wzdychają, bo wyżej celuje. A tu proszę, bez zastanowienia idzie z jedną z oblubienic do łóżka. Choć to może nie do końca prawdziwe stwierdzenie. Idzie z nią do toalety. Co z nim? Koniec końców cała historia - na dziś dzień - kończy się tak, jak przewidywałam. Z początku opowiadanie mnie wciągnęło, potem modliłam się, żeby każdy kolejny rozdział był ostatnim. Postacie są papierowe, nie mają charakterów, emocji. Oni je dopasowują do Twoich pomysłów, które czasami są irracjonalne. Nic nie dzieje się w logicznym porządku rzeczy. W zasadzie, to nie dzieje się nic. Jak już wspominałam, raz na dzięsięć rozdziałów sypniesz jakimś wydarzeniem, które rewolucjonizuje całe opowiadanie, a potem wszyscy tylko jedzą, piją, spotykają się i śpią (ze sobą też). Czy wróciłabym na Twojego bloga? Nie, niestety nie. Może kiedyś, gdy kręciły mnie tego typu historie. Niestety oryginalności tutaj nie ma żadnej, zastosowałaś nawet chyba najpopularniejsze imiona. Wszystko jest do przewidzenia z góry, fabuła jest nieinteresująca, akcja stoi w miejscu. Świata zewnętrznego nie ma. Nie istnieje dla Ciebie czas, miejsce. Bohaterowie są zawieszeni w przestrzeni. Denerwują mnie ubogie dialogi. Na początku dużo opisywałaś, było to na plus, teraz przestałaś. Wtrącisz czasami jakieś zdanie wprowadzające i zalewasz czytelników morzem dialogów.

Część III: Poprawność
Nie stawiasz przecinków, w szczególności drażniło mnie nie oddzielanie wołacza od reszty zdania. Dialogi zapisujesz źle, ale ja tego tłumaczyć nie będę, bo można znaleźć prawidłową konstrukcję dialogu w dwie sekundy w Google. Czasami popełnisz jakąś gafę, ale generalnie źle nie ma.
„Uśmiechnęła się na dźwięk swoich myśli”. Myśli nie wydają dźwięków, przynajmniej moje.
„Poruszała się i tańczyła tak ponętnie, tak sexownie, a jednocześnie z taką delikatnością i lekkością”. Nadużywasz słowa „sexownie”, które mnie doprowadza do białej gorączki. Seksownie!
„-Do zobaczenia Jessie”. Z tym masz problem ciągle i nieprzerwanie - pleonazm celowy. Nie oddzielasz wołacza od reszty zdania przecinkiem. Zawsze, wszędzie, zapamiętaj to!
„Zaśmiał się i wszedł do pubu, jeszcze raz obracając się za dziewczyną”. Gdyby stał za tą dziewczyną i okręcił się wokół własnej osi, to wtedy by się „obrócił” za dziewczyną
„Wsadził notatki do torby i wskoczył do auta”. Włożył.
„-Jakoś nie uważam się za umięśnionego, ale skoro tak twierdzisz..”. Do znudzenia będę powtarzać: jedna kropka to kropka, trzy kropki to wielokropek, a dwie kropki to błąd.
„-Usłyszałem tylko ‘nie chciałam’ i ‘wypchaj się”. Tak się nie cytuje. Tylko „tak”.
„Wiedział doskonale, że Amber wpadła mu w oko i postanowił wykorzystać tą sytuację”. Tę sytuację.
„-Na boże narodzenie, chociaż na jeden dzień, bo pewnie święta będzie chciała spędzić z matką”. Boże Narodzenie wielkimi literami.

Dobrnęłam do końca. Jak już zauważyłaś, zachwycona nie jestem. Na pewno znajdziesz swoich fanów - zresztą ich masz - ale w nieco młodszej grupie wiekowej niż moja. Pisz, bo pisać trzeba, to ważne, by się rozwijać pod tym względem. Życzę powodzenia.

12 komentarzy:

  1. Witam serdecznie.
    Bardzo dziekuje Ci za przeczytanie, w sumie, to za dobrniecie do konca. Przyznam, nie sadzilam ze jest az tak kiepsko z pisaniem, dlatego dziekuje za wytkniecie bledow i ogolnie tego co robie zle.
    Pozdrawiam serdecznie.

    Wybacz brak polskich znakow.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam pytanko. Kolejki są dłuuuuugie, więc czas oczekiwania na ocenę również taki będzie. Czy w takim razie mogę zgłosić bloga, który dopiero przemieszcza się z postami z onetu na blogspot (rozdziały są i będą się w jakimś kulturalnym odstępie ukazywały)? :)

    OdpowiedzUsuń
  3. nie oddzielanie - a tego się nie pisze łącznie...?
    (...) generalnie źle nie ma - a może "nie jest"? ;)

    Kurcze, uwielbiam Wasze oceny, nie ma co. Pozdrawiam i czekam na kolejne!
    Kruk

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haj :)!
      W pierwszym przypadku masz rację, w drugim przypadek jest sporny, gdyż kłóci się ze sobą piękne pisanie w języku polskim i niziny konstrukcyjne by corkatsw.
      Jeden punkt ;)

      Usuń
  4. Córko, wiem, że przepadłam, jak kamień w wodę, a teraz przypełzam, aby wytknąć błędy, ale wybacz - taka już ja. Pierdylion rzeczy na głowie (ps. czekam na maila ze sprawozdaniem, co u Ciebie - obiecuję odpisać w trybie natychmiastowym).

    A teraz do rzeczy. Córko, koniecznie radzę skrócić zdania - w jedym upychasz nawet cztery niezwiązane ze sobą ;) "radziłabym w to zerknąć" - zerkamy na coś, zaglądamy w coś, nie ma zmiłuj. "w swoich myślach twierdzi, że ma ich dość" - chyba miało być jej :)

    Podobało mi się porównanie do kotletów sojowych, a na domu płonącym z rodziną w środku parknęłam śmiechem xD

    Pozdrawiam!
    Phoe

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapomniałam: "Jonnego Deppa" - Jonny'ego.

      Usuń
    2. Cześć, Phoe, Ty córko marnotrawna! ;]
      Nad upychaniem czego się da w jedno zdanie pracuję, to moja zmora, tysiąc myśli na minutę i chaos w ocenie.
      Trzy punkty dla Ciebie :)!

      Usuń
  5. błędów co nie miara
    Co niemiara.

    wyciągnęła zdjęcie oprawione w ramce.
    Albo (...) zdjęcie w ramce, albo (...) zdjęcie oprawione w ramkę.

    Niestety, akcja coraz mniej podoba mi się.
    jaka scena rozpoczyna go!
    Szyk.

    drażniło mnie nie oddzielanie wołacza od reszty zdania.
    Nieoddzielanie.

    „Wsadził notatki do torby i wskoczył do auta”. Włożył.
    Wsadził też jest poprawnie. http://sjp.pwn.pl/sjp/wsadzić;2537876

    OdpowiedzUsuń
  6. 1. Racja.
    2. Racja.
    3. Nie są to wyżyny konstrukcyjne, ale błąd też nie.
    4. Racja.
    5. Racja.

    4 punkty.

    OdpowiedzUsuń
  7. 1. Racja.
    2. Racja.
    3. Wyżyna konstrukcyjna to nie jest, ale błąd również.
    4. Tak.
    5. Tak.

    4 punkty!

    OdpowiedzUsuń