Witamy na Opieprzu!

Ogłoszenia z dnia 29.04.2016

Do zakładki "kolejka" oraz "regulamin dla zgłaszających się" został dodany nowy punkt. Prosimy się z nim zapoznać.

Zapraszamy do wzięcia udziału w rekrutacji!


piątek, 6 marca 2015

(858) the-dark-times-is-coming

Witam wszystkich serdecznie. Przepraszam za moją długą przerwę w pisaniu ocen, pochłonęło mnie życie codziennie, ale już wracam do Was, drodzy Czytelnicy, i mam świeżutką ocenę bloga Merlindastor. Córka zaprasza do czytania!

Część pierwsza, czyli wrażenie ogólne
Oj, namęczyłam się przy ocenie tego bloga. Z jakiegoś powodu ta strona zablokowała moją wenę, nie potrafiłam usiąść i napisać niczego sensownego. Po paru miesiącach walki z czasem w końcu usunęłam stare notatki i postanowiłam napisać wszystko jeszcze raz, mając świeże myśli i czysty umysł po sesji. Adres, który brzmi „the dark times is coming”, jest dla mnie niejasny, ale cóż, to tylko adres. Nie ma większego sensu się rozwodzić nad tym. Gdy przypomnę sobie, jakie tytuły sama nadawałam swoim blogom, gdy je pisałam jeszcze, to czuję dumę, że nikt nie skojarzy mnie z moim starym loginem. Jednakże muszę się przyczepić do gramatyki. Wszak wiadomo, że rzeczownik time może być używany jako policzalny w znaczeniu okres czasu, ale liczba mnoga równocześnie wymaga are zamiast is. Jeśli jest inaczej, niż mówię, niech mnie ktoś mądrzejszy oświeci. Na belce widnieją słowa „Empty living behind castle walls”. Empty nie jest słowem używanym w znaczeniu metaforycznym, oznacza pustkę jako wartość fizyczną, nie może oznaczać bezsensownego czy nieproduktywnego życia. Lepszymi określeniami wydają się być worthless, meaningless czy fruitless. Do tego brakuje mi w tym zdaniu przedimków. Ale za to słowo zamek mnie cieszy, bo widzę na nagłówku postaci związane z Potterem, a więc szykuje się fanfick. Mam nadzieję, że treść okaże się być lepsza niż grafika, bo moje oczy niestety nie cieszą się na widok nagłówka. Czyjaż to praca, Merlindastor? Może odnajdę tę informację później gdzieś w czeluściach bloga. Żeby skończyć już temat języka angielskiego, to zacznę od napisu na obrazku. Brzmi on: „Everything takes place Hogwart”. Brakuje tam in przed Hogwartem. Trzy angielskie wstawki, wszystkie trzy niepoprawne. Kiepsko to wypada. Czy nikt nie zwrócił Ci na to uwagi, Merlindastor? Żaden czytelnik? Nie wierzę, że gdyby tak było, to nie poprawiłabyś tego. Nie jestem specjalistką w dziedzinie sztuki, choć jej wydział znajduje się dwa piętra nad moim, ale nagłówek jest niestety kiepski. Zacznijmy od tego, że widnieją na nim: czarno-biały Snape, Lucjusz Malfoy w pełnej gamie kolorystycznej i nieznana mi kobieta, która wygląda jak wycięta z okładki „Cosmopolitana”. Te trzy postacie są wściubione dosłownie na prawej stronie obrazka, a lewa wieje pustką, nawet pomimo napisu. W tle widzę Hogwart, herb ze wszystkimi czterema domami, jakieś pajęczynki, chmurki, kawałek kartki. Takie wszystko i nic. Boję się pomyśleć, czy to będzie to, co myślę, a więc jakiś trójkąt. Tylko relacje między tymi trzema postaciami są niejasne, skoro jeszcze tekstu nie czytałam. Tło jest szare, lubię ten kolor, bardzo, a jako podstawka pod tekst sprawdza się idealnie, zwłaszcza że czcionka jest dobrze dobrana, czyta się przyjemnie i bez większych sensacji kolorystycznych. Prawa kolumna bloga wygląda bardzo interesująco i spójnie. Jest tam krótka informacja, że w opowiadaniu znacząco odchodzisz od kanonu, wprowadzasz nowych bohaterów, że jesteś amatorką i tekst może być z błędami. Lubię takie nastawienie, przyznam, wolę je od przekonania o własnej nieomylności. Dalej widzę szeroką listę, na stopce jest skromny licznik wejść i button akcji „Obserwuję, nie spamuję”, pod którą podpisuję się łapkami i nogami. Posiadasz na blogu menu, znalazłam tam informację, kto dopuścił się stworzenia tegoż szablonu, ale reklamy robić nie będę. Z krótkiej notki zatytułowanej „O blogu” dowiedziałam się, że bohaterką jest Jennifer, pół wampir, pół czarownica. Jennifer posiada cechy wampirów z „The Vampire Diaries”, do czego się niestety nie ustosunkuję nijak, bo nie oglądałam, ani nie czytałam. Zakładkę „Bohaterowie” zignorowałam, bo wolę sama sobie wyobrazić ich wygląd. Jest jeszcze kilka podkategorii, ale nie wydają mi się interesujące, więc przejdźmy do...

Części drugiej, czyli treści
Od października zabieram się do treści, mam nadzieję, że popełniłam wielki błąd, przekładając ocenę tego bloga i przeczytanie tych rozdziałów będzie dla mnie większą przyjemnością, niż się obawiałam. Zaczynam od prologu. Ma on formę monologu wewnętrznego głównej bohaterki, która przedstawia się i opowiada co nieco o swoim życiu, pochodzeniu. Jest córką wampirzycy i czarodzieja, którym jest... Syriusz Black. Ach, ten Syriusz, zawsze sprowadzony do roli ojca. Wstęp jest niezły, choć dostarczasz czytelnikowi dużo informacji. Zostawiasz mnóstwo pytań, mam wiele zastrzeżeń co do zachowania matki i dziadka Jennifer. Mam nadzieję, że te kwestie się rozwiną w dalszych rozdziałach. Dziwi mnie jedynie informacja, że bohaterka wyczarowała drzewko świąteczne w czasie Bożego Narodzenia. Skoro nie uczęszczała do Hogwartu, to jakim cudem panowała nad magią na tyle, żeby wyczarować coś z premedytacją? I tak właściwie, to czym? Prolog średnio mi się podobał. Dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy, ale niepotrzebna jest ta atmosfera dramatyzmu. Podoba mi się fakt, że koniec nawiązuje do pierwszych zdań, ale zdecydowanie napisałabym to krócej. Jest w porządku, ale mogłoby być lepiej. Widzę dużo błędów interpunkcyjnych, dużo źle sformułowanych zwrotów, ale ostatecznie tragedii nie ma. Rozdział pierwszy jest bardzo krótki. Zaczyna się w momencie, gdy Jennifer stoi pod drzwiami Grimmauld Place (jak udało się jej tam dostać, to nie wiem, domyślam się, że to kolejny fakt, który zmieniłaś dla potrzeb opowiadania), otwiera jej ojciec, czyli Syriusz, i... ładnie tworzysz opisy! Czyta się płynnie, Twój styl jest bardzo dobry, choć nie bez znaczenia jest ogrom błędów. Mam wrażenie, że będzie coraz lepiej, bo ten rozdział został opublikowany w dwa tysiące dwunastym roku. Natomiast coś, co mnie zdziwiło, to fakt, że gdy Jennifer ujrzała ojca, w jednym momencie byli sami, a w drugim za Syriuszem stał ogonek ludzi i chrząkał z zażenowaniem. Skąd natychmiastowo wzięli się tam wszyscy? Chyba dzwonek do drzwi nie jest jakimś ewenementem. A już konkretnie mnie dziwi fakt, że wszyscy są świadomi, że to córka Syriusza. Jestem też zaskoczona tym, że bohaterka czytuje „Proroka Codziennego". Chyba że na myśli miałaś jakieś skrawki, ukryte w domu, do których dokopała się Jennifer. Syriusz rozmawia z córką, ta mu wyrzuca, że nie wie nawet, jaki jest jego ulubiony przysmak, nie zna jego śmiechu i płaczu. Dosyć niecodzienne oskarżenia. Bohaterka zastanawia się, czy ojciec ją kocha, widzi w jego oczach jakieś uczucia. Ale jak? Ja rozumiem, że ojciec i córka, ale jeśli się nie znają, nie widują, to naprawdę wierzysz w to, że uczucia pojawią się w jednym momencie? Syriusz musiałby nad wyraz mocno kochać córkę, ale jeśli nie próbował do niej przez lata dotrzeć inaczej niż przez matkę, a wysyłając jedynie listy, to jest możliwość, by tak emocjonalnie przeżył wizytę dziecka? Rozdział kończy scenką, w której rozmowę ojca z córką zakłóca hogwarckie trio w osobach Harry’ego, Rona i Hermiony. Nie uważasz, Merlindastor, że jedna scena na rozdział to troszkę mało? Rozdział drugi zatytułowany jest „Gryffindor – dom odważnych i szlachetnych”. Proszę Cię, nie mów mi, że zdradziłaś w tym momencie dwa fakty: to, że Jey pójdzie do Hogwartu, i to, że zostanie przydzielona do wyżej wspomnianego domu. Jeśli tak się okażę, to chyba wypiszę Ci skierowanie na jakąś torturę średniowieczną. Po paru linijkach retrospekcji wracamy do naszej sytuacji w domu Syriusza. Jennifer, nie dość, że jest wampirem, czarownicą, w dzieciństwie potrafiła czarować świadomie, to jeszcze umie czytać w myślach. Gdzież ona się tego nauczyła? W celi, w której zamykał ją dziadek? Ja rozumiem, że odeszłaś od kanonu, ale nieprawdopodobne informacje kłują czytelnika w oczy. Do tekstu wplatasz myśli innych ludzi, które Jennifer może podsłuchać. Radziłabym je jakoś zaznaczyć, oczywiście merytorycznie, a nie pogrubiać je czy coś w tym stylu, bo można się pogubić i nie załapać, że to są myśli innej osoby, a nie bohaterki. Jennifer wykazuje niesamowity wachlarz emocji, to ciekawe, że poznaje nowych ludzi, jest wobec nich nieufna, sekundę później się do nich przytula, a zaraz po tym odsuwa się od nich i śmieje. No coś tu nie gra. Okazuje się, że bohaterka słyszała o osiągnięciach Hermiony, więc akcja musi rozgrywać się wiele lat po zakończeniu edukacji przez magiczne trio. Ale nie rozumiem, jakim cudem rozpoznała Rona. Nie zidentyfikowała Molly, więc jakim cudem odgadła jego imię i nazwisko; po rudych włosach? Chyba że to ta sława tej trójki. Bohaterka nawet się nie zdziwiła, gdy się dowiedziała po paru minutach rozmowy z ojcem, że zacznie uczęszczać do Hogwartu. Po krótkiej chwili Jennifer teleportuje się, w zasadzie nie jest niczym zdziwiona, czy zszokowana, nie ma żadnych pytań. Trochę tak, jakby wybierała nieobite jabłka na targu. Bohaterka cichaczem zostaje przydzielona do Gryfonów, Snape strzela jakiegoś focha, Jey wie, jak się nazywa Minerwa McGonnagal i wie, że jest profesorką. Jak, ja się pytam? Dodam, że byłoby miło wiedzieć, jaką mamy porę roku chociaż, bo chyba nie wyłapałam tego. Z rozdziału pozwoliłam sobie skopiować krótki fragment: „Otóż, opowiem ci wszystko i odpowiem na każde pytanie. Przede wszystkim, musisz mieć całodobową ochronę, gdyż twój dziadek jest nieprzewidywalny. Jako twojego opiekuna, wyznaczyłem Severusa, bo ma najwięcej czasu. Dla wyjaśnienia, to ten ciemnowłosy czarodziej, który twoim zdaniem jest gburliwy”. To kwestia Dumbledora w rozmowie z bohaterką. Czarny Pan do Hogwartu nie wniknął za czasów Albusa nigdy, a dziadek-psychopata wkroczy? Po co dziewczynie całodobowa ochrona w miejscu takim jak Hogwart, w którym nic się nie dzieje – z tego, co wnioskuję – nie ma żadnych kryzysów, wojny, słowem sytuacja różni się nieco od tej opisanej w kanonie w szóstym i siódmym tomie. I do tego Severus zostaje opiekunem dziewczyny. Bo ma najwięcej czasu? Po co jej w ogóle prywatny opiekun? Wyjaśnienie, że zostaje nim Snape, jest naprawdę niedorzeczne. Ostatecznie rozdział się kończy dosyć niejasną sceną, gdy Remus zawiadamia Dumbledora, że był jakiś atak, nie wiadomo kogo, nie wiadomo w czyją stronę wymierzony. Albus wysyła Lupina z Jenny na akcję, a sam drapie się po brodzie. Hmm... Bezbronna dziewczyna, która nie wiedziałaby, za którą stronę różdżkę trzymać, nawet gdyby ją miała, do tego córka Syriusza.... W rozdziale trzecim zabił mnie komentarz bohaterki na temat Snape’a: „(...) obserwując, czy gdzieś w pobliżu nie ma czarnej sylwetki. Znalazłam coś w rodzaju czarnej, poszarpanej szmaty”. Z bardziej interesujących faktów dowiadujemy się, iż Lucjusz Malfoy zostaje Ministrem Magii, Jenny dołącza do Zakonu. No cóż, to ma sens. W rozdziale czwartym pojawia się mój ukochany, wspaniały, cudowny, ulubiony bohater... Draco Malfoy! Och, kupię wszystko, co związane z nim, mam nadzieję, że dobrze wykorzystasz go w tym opowiadaniu. Jest zimnym, wyrachowanym draniem, czyli tak, jak lubię. Bohaterka nazywa go „boskim żigolo”. Strasznie szybko go wyczuła jak na pięć minut konwersacji. Coś czuję, iż szykuje się romans. Rozdział kończy krótki dialog z Hermioną, którą to Jenny nazywa „Mioną”. Proszę, nie, tylko nie to, gdy czytam Miona, Mionka, Ermiona, to mi się żyć odechciewa. Nie rób mi tego. Rozdział dalej Jennifer coś tam sobie warzy ze Snape’em o czwartej rano, nic szczególnie interesującego, a w kolejnej części Malfoy „wyglądał jak wściekły buldożer, z tym, że jego oczy bardziej wykazywały pożądanie”. Tak jak ten?


Cóż, Debby odmówiła Draconowi wzięcia udziału w przyjęciu na cześć Lucjusza, więc zamiast tego Malfoy zaprosił Jenny, co jest irracjonalne i nielogiczne, a jej pozytywna reakcja kompletnie nie na miejscu. Może to ten słynny spontan, o którym się tyle teraz mówi? A ja myślałam, że to nowy rodzaj kawy w Starbucksie. Rozdział szósty to przygotowania do balu, Jenny dostaje krwistoczerwoną sukienkę obszywaną diamentami, jeszcze czerwona szmineczka i jest gotowa na najlepszą imprezę w jej życiu. Rozdział dalej bohaterka w najlepsze rozmawia i flirtuje z Lucjuszem. Zaczęło się od jatki, skończyło na „kochaniach”. Ach, ta nasza Jenny. Frywolna bestia. Wieczór kończy się pocałunkiem: „Nasze języki splotły się niczym ogniste i chińskie smoki, a uścisk pogłębił namiętność pocałunku”. Może w tym momencie przestanę zdradzać dalszy ciąg akcji, bo to mijałoby się z celem. Po przeczytaniu wszystkich rozdziałów dotarłam do ostatniego, osiemnastego, publikowanego prawie dokładnie półtora roku temu. Jest tak krótki, jak wcześniejsze części. Zdecydowanie interpunkcja jest znacznie, znacznie lepsza, jeśli porównujemy prolog i rozdział osiemnasty. Powiedziałabym, że istnieje przepaść między tymi dwoma tekstami. Dialogi są dłuższe, opisy są tak samo ładne, jak na początku. Twój styl się nieco ustabilizował, czuję się, jakbyś odnalazła swoją technikę pisania, coś się zmieniło. Natomiast dalej widzę różnego rodzaju błędy, do tego kuleje mocno obraz świata przedstawionego. Niezbyt często nawiązujesz do wyglądu, zapachów, smaków, obrazów, czasu, miejsca. Wiele rzeczy jest niewyjaśnionych, niejasnych, nielogicznych. Miałaś pomysł, ale nie przemyślałaś go, po prostu zaczęłaś pisać i w pewnym momencie fakty zaczęły się wzajemnie wykluczać. Fabuła jest tylko w jednym aspekcie oryginalna, a mianowicie świadczy o tym pochodzenie Jennifer. Twoje zmiany w kanonie też są ciekawe. Ale na tym pochwały się kończą, bo cała reszta jest niestety nie do przejścia. Nie zaciekawiło mnie to opowiadanie, jak widzisz do każdego rozdziału o coś się przyczepiłam, nie było zbyt spójnie. Wprowadziłaś mnóstwo zmian w świecie magii, bo miałaś do tego pełne prawo, ale na dobre one nie wyszły.

Część trzecia, czyli poprawność
Oj, błędów było od groma, chyba wszelkiego rodzaju. Wybrałam co ciekawsze smaczki z początkowych rozdziałów. Wraz z rozwojem wydarzeń Twoja interpunkcja się poprawiała, ale dalej zdarza Ci się mnóstwo wpadek językowych.
„Kilka sekund później choinka płonęła, a ja siedziałam przez tydzień w odrębnej celi z miejscem na spanie i na jedzenie krwi”. Krwi się nie jada, tylko pije (co i tak jest trochę dziwne).
„Jestem wyjątkowo ostrożna w stosunku co do ludzi”. Po prostu w stosunku do ludzi.
„Nie ufam im z zasady i rzadko co potrafię komuś w pełni zaufać i przekazać swoje życie”. Rzadko kiedy, a nie rzadko co.
„Stałam spoglądając na niewidoczną dla mugoli posiadłość, znajdującą się obok bloków, w których odbywało się święto dziękczynienia”. Powinnaś postawić przecinek po „stałam”, co chyba już wiesz, do tego Święto Dziękczynienia zapisujemy wielkimi literami.
„Moja matka mawiała, że święto to jest obłudne i nie zrozumiałe dla większości ludzi”. Niezrozumiałe.
„Mój ojciec był zbiegiem ze stanowego więzienia w Azkabanie”. Azkaban to nazwa własna więzienia, nie miejscowość.
„Zostałam brutalnie zaciągnięta przez niewysoką czarownicę do stolika, na którym najprawdopodobniej odbywała się kolacja”. Gdyby kolacja odbywała się na stoliku, to ludzie by na nim siedzieli.
„Jennifer..”. Wielokropek składa się z trzech kropek, nie dwóch.
„Bynajmniej takie parafrazy znajdywałam w kolejno przeczytanej książce”. Przynajmniej i bynajmniej nie oznaczają tego samego.
„To samo stało się ze Mną w wyniku czego, zostałam przemieniona”. Ale dlaczegóż to mną jest zapisane wielką literą?
„Dziadek nie tolerowała normalnych ludzi; gardził nimi”. Przypuszczam, że miałaś na myśli, że nie tolerował.
„Brązowowłosa czarownica, która na początku spoglądała na mnie z dystansem, teraz miała ciepły wgląd w sercu”. Nie istnieje coś takiego w ogóle jak posiadanie ciepłego wglądu na sercu, to zdanie jest kompletnie niepoprawne.
„Jednak jestem pewny, że trafi do Domu, który tkwi w jej podświadomości”. Mówiąc dom, nie mając na myśli konkretnego jednego, zapisujemy małą literą.
„Już na początku sprawiał wrażenie osoby ekscentrycznej i wyjątkowo nasączonej humorem”. Nasączone to mogą być waciki spirytusem, a nie osoba humorem.
„Jesteś głuchy, czy tok pracy twojego mózgu ma problemy z koordynacją?”. Wypowiedzi głównej bohaterki czasami niszczą mnie, przecież to zdanie jest kompletnie bezsensowne. Kto coś takiego mówi spontanicznie drugiej osobie?

Jak widać, przecinki to u Ciebie jeden problem (choć nie przytoczyłam ich prawie wcale, ale chyba wystarczy, że o tym mówię). Natomiast to wszystko wyżej to różne ciekawe „kwiatki”, które znalazłam w tekście. Są to często konstrukcje, które nie istnieją (nasączony humorem), czy niezrozumiałe użycie wielkiej litery (mną, dom). Tych błędów w czasie czytania też nie było już tak wiele jak w pierwszych rozdziałach, ale powinnaś je poprawić mimo wszystko.

Cóż, tak wygląda córki opinia na temat bloga „the dark times is coming”. Merlindastor, mam nadzieję, że weźmiesz sobie do serca uwagi dotyczące błędów, przede wszystkich tych w adresie, na belce, na nagłówku, ale też w większej mierze cudów, które czasami wyczyniasz w składni i interpunkcji. Co do szaty graficznej, to oczywiście jej wygląd jest kwestią gustu, mnie się nie spodobała, ale najważniejszy jest tekst. Liczę na to, że Twoje kolejne utwory będą bardziej przemyślane. Powodzenia w pisaniu!

Obrazek (przerobiony przez córkę) pochodzi ze strony: klik!

8 komentarzy:

  1. pierwszykomentarzprzedShunniemaczasunaspacje :).
    A teraz biorę się za czytanie! :D.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczytane :). Buldożer i jabłka mnie rozwaliły :D.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo miło czytać takie komentarze :)

      Usuń
  3. fanfick
    Fanfik.

    Żeby skończyć już temat języka angielskiego
    W sumie to już skończyłaś, bo napisałaś trzy zdania na temat nagłówka.

    wszystkie trzy niepoprawne.
    Trzy jest zbędne.

    Te trzy postacie są wściubione dosłownie na prawej stronie obrazka
    Że umieszczone, to wiadomo, ale czy z trudem, to już chyba pytanie do twórcy nagłówka.

    Boję się pomyśleć, czy to będzie to, co myślę
    Myślocepcja. Albo powtórzenie.

    tekst może być z błędami.
    (...) tekst może zawierać błędy.

    bo nie oglądałam, ani nie czytałam.
    Bez przecinka. No, chyba że to dopowiedzenie.

    Rozdział kończy scenką
    Albo Rozdział kończy scenka (...), albo Rozdział kończy się scenką (...).

    Jey
    Zdrobnieniem od Jennifer będzie raczej Jen, nie Jay.

    Jeśli tak się okażę
    Okaże.

    w zasadzie nie jest niczym zdziwiona, czy zszokowana
    Bez przecinka, bo nie wygląda to na dopowiedzenie.

    niewyjaśnionych, niejasnych
    Powtórzenie.

    Połowa ocenki to streszczenie. <3

    jak widzisz do każdego rozdziału o coś się przyczepiłam
    Przecinek przed do.

    „Mój ojciec był zbiegiem ze stanowego więzienia w Azkabanie”. Azkaban to nazwa własna więzienia, nie miejscowość.
    Więzienia stanowe są w USA, a Azkaban znajduje się na Morzu Północnym.

    „To samo stało się ze Mną w wyniku czego, zostałam przemieniona”. Ale dlaczegóż to mną jest zapisane wielką literą?
    Ten przecinek powinien zostać przesunięty przed w wyniku czego.

    Tych błędów w czasie czytania też nie było już tak wiele jak w pierwszych rozdziałach
    Przecinek przed jak.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 1. -
      2. -
      3. A to czemu?
      4. -
      5. To chyba zamierzone ;)
      6. Nie jest to wyżyna konstrukcyjna, ale chyba masz rację, trzeba to potraktować jako błąd. 1 pkt.
      7. Oczywiście, że z przecinkiem.
      8. 1 pkt.
      9. Zacytowalaś Jey, w komentarzu wspomniałaś o Jen i Jay, I'm lost. Używałam takich zdrobnień, jak autorka.
      10. 1 pkt.
      11. 1 pkt.
      12. Mam skłonności do nagromadzania obok siebie słów, które znaczą dokładnie to samo, to nie przypadek.
      13. Widziałaś recenzję bez streszczenia?
      14. 1 pkt.
      15. Okej, ale to nie mój błąd ;)
      16. Owszem, 1 pkt.
      17. Nope.

      6 :)

      Usuń
    2. @3: Bo to zbędne powtórzenie. Tu dłuższy cytat:
      Trzy angielskie wstawki, wszystkie trzy niepoprawne.

      @9: Jeśli autorka używała takiego zdrobnienia, to zwracam honor. (Choć nadal, tak na marginesie, twierdzę, że logiczniejszym zdrobnieniem od imienia Jennifer będzie Jen, nie Jay, noale to nie moje opko. ;))

      @15: Ale zwrócenie uwagi na takie błędy należy do oceniającego.

      Usuń