Witamy na Opieprzu!

Ogłoszenia z dnia 29.04.2016

Do zakładki "kolejka" oraz "regulamin dla zgłaszających się" został dodany nowy punkt. Prosimy się z nim zapoznać.

Zapraszamy do wzięcia udziału w rekrutacji!


wtorek, 20 listopada 2012

(784) sensazione-di-proibito

Po przeniesieniu niespełna ośmiuset postów z aktywnymi linkami, zaczynamy działalność na nowej domenie. Oficjalna strona fejsbukowa, do której odnośnik znajduje się pięć centymetrów w lewo, rośnie w oczach. Tymczasem zapraszam sensazione-di-proibito, które przedstawia jedną z najlepszych zapłat za bycie oceniającym – możliwość znalezienia w sieci blogowych perełek. Ocenia corkatsw. 

Estetyka

Wrażenia estetyczne: 7/10
Wytężam moje trzecie i czwarte oko, które pląta się gdzieś chyba w moich płucach, i czuję, jak w środku mruga natarczywie do mnie, by zwrócić uwagę, że coś jest nie tak. Myślę, myślę i wymyśliłam - adres w języku włoskim. Corka jest bardzo ciekawa, dlaczego akurat wybrałaś ten język? Niewątpliwie jest chwytliwy, jak to włoski, makaron też mają dobry, ale nie pasuje mi ten język do cytatu w języku ojczystym i typowo amerykańskich imion bohaterów. Taki miszmasz jak na targu z przekupkami, tu oscypki domowej roboty, tam ciupagi z napisem „Kołobrzeg”. Teraz, zgodnie z ogólnymi zasadami oceniania, mam do wyboru trzy opcje. Pierwszą jest zganienie Cię za adres w języku obcym. Druga to pochwalenie za nie użycie „oklepanego” angielskiego. Trzecią jest zachwyt nad włoskim tytułem. Maszyna losująca zwalnia blokadę i… zabrakło prądu. Niech mnie wszystkie śmierdzące chryzantemy uduszą w nocy, corkatsw nie będzie Cię, droga Tatis, gonić z kijem przez pół Polski. Oczywiście do czasu aż nie popełnisz jakiegoś rażącego błędu, w stylu „She lives in Glasgow” tłumaczone na „Ona żyje w szklarni” – przykład z życia wzięty. Sensazione di proibito oznacza, według mojego tłumacza, „zakazane uczucie”. Z adresem sensownie łączy się cytat Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, który jest zawarty w pięknym cudzysłowie i brzmi „(…) lecz widać można żyć bez powietrza.” Pierwszy raz ktokolwiek skłonił mnie, by dobrowolnie przeczytać wiersz, którego część umieściłaś na belce. Nie jestem nim zachwycona, w poezji musi być coś nieuchwytnego, a tutaj wszystko napisane jest wprost. Cytat, jako słowa wyrwane z kontekstu, podoba mi się. Jest bardzo oryginalny, bo wyszedł spod pióra mało znanej autorki, dzisiejsza młodzież kojarzy jedynie Mickiewicza i to jeszcze z Kordianem, którego zalicza do Trylogii. Blog umieszczony jest na blogspocie, z czego bardzo się cieszę, bo ostatnio polubiłam tę domenę. Widzę same plusy, na przykład ciekawe ustawienie nagłówka. Tło w kolorze z definicji nierozpoznawalnym przez mężczyzn, czyli ecru, jest bardzo przyjemne dla oka, tak jakby pomachać przed oczami zwitkiem paru stówek. Najlepiej w euro. Życie od razu staje się weselsze. Mam niezłą zagwozdkę, bo muszę coś sensownego napisać o nagłówku i szczerze powiedziawszy ciężko mi racjonalnie myśleć. Jakaś głowa, jakieś usta, parę piór. To ma sens! To ten słynny artystyczny nieład? Nie znajduję żadnego nawiązania do tytułowego „zakazanego uczucia”, więc skąd pomysł na taki nagłówek? Wpatruję się w niego i myślę: cholera, wyrzucą mnie stąd, jeśli nie sklecę jakiegoś porządnego zdania. Po dłuższym wpatrywaniu się, zza twarzy wyłania mi się coraz więcej kolorów. To niesamowite, polecam wypróbować. Z początku zauważyłam zlepek chaszczy, a teraz widzę fiolet, turkus i jakieś odcienie niebieskiego. Nagłówek bardzo ładnie komponuje się z tłem, gdyż jego „czubek” nie jest zamknięty przez te cudowne kolory. Bardzo dobrze, wtedy powstało by nam jakieś infantylne słoneczko z ramówki „Jedyneczki”. Denerwuje mnie tylko kawałek pod nagłówkiem taka mała… kupka? Ordynarnie to napisałam. Bardziej elokwentnie: zbitek kresek całkiem wyrwanych z kontekstu. Usunęłabym to. Strasznie drażni mnie szara czcionka na tle tego ecru, powinna być ciemniejsza. Po jednym rozdziale wstaję i na ścianach widzę napisy. Blog wygląda na bardzo uporządkowanego, skromny, a zarazem zaspokaja moje potrzeby wizualne w każdym calu, a przecież o to chodzi we wrażeniach estetycznych, no nie?

Posty

Treść: 18/25

Prolog.
Właściwą krytykę czas zacząć, więc pora dobrać się do prologu i zdjąć z niego wszystko, co się da. Rozpoczęcie typowe dla komedii, które powstają masowo ostatnimi czasy. Bohaterka na kacu wypija niechcący wódkę, wykazuje chwilową demencję, bo nie pamięta gdzie jest, co robi i kim jest dziewczyna ze zdjęć. Nad jej głową intensywnie migocze żarówka, po chwili zaczyna mienić się na różowo i wściekle wyć – tak, to jej przyjaciółka Tatiana! Imię kojarzy mi się z grą „7 Sins”. Była tam taka Tatiana, bardzo ładna i miała duże… kolczyki. Gdzie to nie powiem. Coś, co zwraca uwagę, to kosmiczna ilość opisów barwnych i różnorodnych jak farbki przedszkolaka. Wreszcie trafiłam na opowiadanie, gdzie autor pisze rzeczywiście opowiadanie. Nie wiem, czy robisz to zupełnie nieświadomie – ot, wena taka – czy świadomie dodajesz określenia, które sprawiają, że treść czyta się bardzo przyjemnie. Do każdego czasownika, rzeczownika starasz się dodać jakiś epitet, poza tym mam jakieś niekontrolowane uwielbienie dla słowa „omiotła”. Omiotła, omotała, wymiotła, zwymiotowała. Wszystko w życiu ma swoją kolejność, jak to mawiają. Prolog oceniam na wielki plus, choć szkoda, że nie dowiedzieliśmy się jak ma na imię główna bohaterka.

1. Witamy w Milano Spring!
Przed rozdziałem widnieje ikonka „music”, którą naciskam i po ukazaniu się tytułu zaraz wyłączam; to chyba najbardziej komercyjna piosenka telewizji. Jednak o gustach się nie dyskutuje, a już na pewno nie w przypadku muzyki, więc pomińmy to. Już sam początek sprawia, że uśmiecham się pod nosem „Ojcu, gdy wszedł do pokoju Tat, po prostu opadła szczęka. Bardzo wytwornie, bo on wszystko robi bardzo wytwornie. Popatrzył na mnie wzrokiem zranionego jelenia, jakby chciał mi powiedzieć „Dlaczego mi to robisz?” Wzrok zranionego jelenia? A nie przypadkiem sarny? Co Wy wszyscy z tymi jeleniami macie ostatnio… wtajemniczeni wiedzą, o co chodzi. Jeśli mam natomiast komentować wytworne opadanie szczęki, to nawet zdołałam to sobie wyobrazić. W jednym filmie była taka scena, gdzie… a zresztą nieważne, nie płacą mi za gadanie o filmach. Jeśli mam być szczera, to nie przepadam za fabułą, w której jest sobie rozpuszczona panienka, która się puszcza (Białowieska) na prawo i lewo, ma służących od groma i ogólnie potrafi podpalić swój pokój świeczkami zapachowymi, bo nie wie, że to takie małe i czerwone lubi drewno i zasłony. Tak się zapowiada, bo która dziewczyna postępuje tak, jak Lucy? Która dziewczyna, zamiast doprowadzić się do porządku i wrócić do domu, płacze i dzwoni po tatusia? Bohaterka ląduje za karę u cioci Susan, która jest typową ciocią od "kakaa" i „puci, puci, jaka Ty słodka jesteś!”. W rozdziale pierwszym poznajemy nową bohaterkę, niejaką Amber Gold. Żartuję, nie wiemy jeszcze jak ma na nazwisko. Tatis, jesteś mistrzynią opisów. Charakterystyka ulicy sprawia, że czuję się tak, jakbym tam była, jakbym mijała te wszystkie pasmanterie, wchodziła do biblioteki. Czarujesz, bo kto by stworzył coś takiego: „Kilka szerokich schodów wiodło do dwóch kolumn, na których opierał się daszek”? Większość ludzi napisałaby po prostu „Amber weszła do biblioteki”. Ta druga większość w ogóle pominęłaby etap wchodzenia, który zazwyczaj jest najbardziej ciekawy. Niesamowicie obrazowe opisy, które jednocześnie absolutnie nie przytłaczają. Stwarzasz doskonale pewnego rodzaju… napięcie? Raz o warzywniaku, trochę o słońcu, a w środeczku mimochodem wpleciony wątek zakończonej przyjaźni. Z ulicy przechodzimy do domu bohaterki i znowu mamy cudowny opis, który jednocześnie nie wnika szczególnie w detale. „Weszła po schodach do swojego pokoju o ścianach koloru brzoskwini i usiadła na stosie poduszek rzuconych w kącie pomieszczenia.” Zamykam oczy i widzę dziewczynę w białej sukience w kolorze kwiatów, która siedzi na paru białych poduszkach w swoim na pomarańczowo pomalowanym pokoju (pomarańcz to pomarańcz, a brzoskwinia to owoc lub kaprys producentów farb na ściany tynkowe) i pali skręcika. Ten ostatni element sama dodałam, bo stworzyłaś tym jednym zdaniem klimat pomieszczenia, do którego wentylacji dosypano marihuany w proszku. Bardzo podoba mi się wplatanie w tekst wiadomości tekstowych, maili i tym podobnych rzeczy. Jestem zaskoczona, bo zaprezentowałaś coś, do czego chcę wracać po tym jednym rozdziale, a to duży sukces, bo ostatnio nie mam czasu prawie na nic i zajmuje się tylko tym, co mnie rzeczywiście zainteresowało.
2. Mam nadzieję, że nie widzisz moich łez.
Docieramy do głównego przesłania, głównego tematu, czy nazywajcie to jak chcecie. W rozdziale drugim zderzają się ze sobą dwa światy – dziewczyna ze wsi i miastowa dziunia vel Lucy, która gardzi serkiem wiejskim i pomidorami na śniadanie. Dlaczego wszystkie moje szare komórki krzyczą, że te dwie się zaprzyjaźnią? Jeśli tak będzie, dodam następną ocenę w tym tygodniu, więc lepiej żeby tak się nie zdarzyło. Ciocia Susan jest typem kobiety, której serdecznie nie znoszę, wiec bardzo cieszę się, że wprowadziłaś tego typu postać i mogę trochę poużalać się nad jej głupotą. Chciałabym skomentować wszystko, o czym piszesz w rozdziale, ale jest on tak długi, że wyszłaby mi kosmicznie drętwa ocena, której kijem nikt by nie przepchał w niepamięć. Potem by gadali po Internecie, że na Opieprzu ględzą godzinami. Akcja przenosi się z miejsca na miejsce w odpowiednich momentach, wprowadzasz wielu bohaterów epizodycznych, masz bardzo przemyślanie koncepcje. Zabiłaś mnie tekstem barmana, który stwierdził, że w całej jego karierze do jego pubu weszły tylko jego żona i córka, jeśli chodzi o kobiety. Trafiłaś w mój czuły punkt, bo jednym z wielu tematów, których poruszanie uwielbiam, jest zaściankowość i ciemnota ludzka, która wbrew pozorom nie zawsze jest domeną wsi.
Obożesztymój, dajcie jakiś materac, córka mdleje! Wody! Albo lepiej wódki i to jak najwięcej. Gdybym nie miała lenia, to zrobiłabym Ci zdjęcie mojej miny i dołączyła do tej oceny. Czytamy, raz akcja obejmuje Milano Spring, innym razem Coral City, jakaś dziewczyna idzie na kawę, rozmyśla o Lucy i nagle niż  z gruchy niż z pietruchy: „Ona i Lucy były nierozłączne. Świetnie się rozumiały, a seks był wręcz niesamowity.”
Będzie yuri? Powiedz, że będzie yuri! Czuję, jak endofriny skaczą mi w mózgu na skakance, a obowiązki domowej spadają z mojej drabiny hierarchii na swoje kościste tyłki. W całym rozdziale natknęłam się tylko na jedną rzecz, która nie przypadłą do córkowego gustu. Opisywanie tej samej sceny z perspektywy dwóch osób jest fajne, jak się to ugłaszcze i uczesze, czyta się wtedy bardzo miło, jednak trochę męczyła mnie końcówka rozdzialu. Drugi raz przytaczałaś ten sam dialog, tym razem z perspektywy Lucy, i za długo się ciągnął. Część dialogi mogłaś streścić, a część zamieścić jeszcze raz.

4. Nie poznasz moich planów.
Lucy i jej męka w miasteczku poszła w kąt machając na pożegnanie i większą część rozdziału trzeciego poświęcasz bohaterom drugoplanowym i dziesięcioplanowym, którym przykładowo jest Jared. Brutalny seks sprawia, że schodzę na ziemię. Przedtem czytałam z głową w chmurach – przeprowadzka, nowe koleżanki Lucy, taka sielanka, a krótki opis zbliżenia Jareda z prostytutką uświadamia mi, że nie bez powodu opatrzyłaś bloga etykietą "osiemnaście plus". Wciągnęło mnie, wciągnęło jak cholera. Gdyby cholera oczywiście umiała wciągać, a ona raczej zabija. Trochę brakuje mi rozmów Lucy z Susan, ograniczasz ją do roli gosposi domowej, która potrafi tylko zrobić śniadanie, a scena kłótni naprawdę była… wciągająca? Jak cholera.
„ - Cieszę się, że to powiedziałeś, ale naprawdę muszę już iść. – Miałam dość, najpierw Mandy i jej wynurzenia, a teraz podpity Josh. Co jeszcze? Chórek Robin Hood’a wyskoczy zza krzaków i zacznie śpiewać „Jesteś szalona”? Totalnie rozwaliłaś mnie tym tekstem. Czyta się dość schematycznie, bo tu opis, tam jakiś zgrabny dialog i nagle wyjeżdżasz z takim tekstem. Gwoli szczerości - napisałaś, że Twoi bohaterowie nie są umiejscowieni w żadnym konkretnym miejscu, a Coral City i Milano Spring to rodzaj kwiatków polnych, ale skoro mamy – powiedzmy szczerze – typowo amerykańskie imiona i nazwy, to skąd nagle w przemyśleniach Amber hicior polskich seniorów „Jesteś szalona”? Takich błędów trzeba się wystrzegać i bardzo na nie uważać. Czytając fragment, który rozgrywał się w salce kościelnej pomalowanej na pistacjowy kolor, część mojego mózgu była piętro niżej, w kuchni, w szufladce z nożami. Ostrymi. Wzięłabym pewnie ten z ząbkami, który przebiłyby na wylot płuca tej gęsi Susan, przy okazji nadziewając się na jelita. I dobiłabym jeszcze parę razy. Pani Flores skarży się na swoją siostrzenicę, której tatuaż i tolerancja dla homoseksualistów jest dla niej nie do pojęcia i równoznaczna z naklejką „Jestem dziwna, potrzebuję egzorcyzmów pobożnych gospodyń”. Wraz z kółkiem różańcowym obmyślają iście szatański plan pozbawienia Lucy charakteru i zrobienia z niej ciemnej masy.

7. Małe kroki.
Miałam zamiar skomentować rozdział szósty w całości, ale skoro przed publikacją zdążyłaś zamieścić siódmy, to na nim się skupie, siódemki szczęśliwe są. Znowu zaskakujesz, Tatis. Nie wiem jak Ty to robisz, ale piszesz o czymś w taki sposób, że powinnam się domyślić dziesięć razy o co chodzi, a zawsze dowiaduję się na końcu. Mandy wyjechała hen daleko za wody w świat. Autobusem. Podwodnym. Jako, że to taka książkowa wiejska dzierlatka z poziomem IQ skórki od banana, na dzień dobry opowiada nieznajomemu facetowi o sobie. Papla jak papużka nierozłączka, tęskniąca za towarzyszką. Oczywiście nieznajomym jest Jared, drugi Potter z blizną na policzku. Dlaczego Mandy nie zwróciła na nią uwagi? Taka dbająca o wygląd dziewczyna powinna od razu obejrzeć go od stop do głów i wyliczyć procentową szansę na ich związek z Pitagorasa, mnożąc swoje wymiary i jego. Potem nastąpiła sytuacja, której nie do końca rozumiem. Nawet delta mi ujemna wyszła. Skąd Josh wie o odmiennej orientacji Lucy? Przecież nie powiedziała o tym nikomu, więc jakim cudem dotarło to do pasterza owieczek, który pewnie całe dnie spędza w jakichś łąkach i krzakach bez zasięgu. Muszę przyznać, że jestem niestety trochę zawiedziona. Oczekiwałam buntu, krwi na ścianach i wybitych zębów, a sytuacja zaczyna przeistaczać się w sielankę. Lucy zakłada sukienkę w kwiatuszki (tak, ta Lucy, dziewczyna z miasta), chodzi po łączkach i nasłuchuje siorbania jeleni przy posiłku. Gdzie jej chamstwo, złość, riposty?
No i zaczyna się... Delikatne aluzje do wzajemnego pociągu pomiędzy Amber i Lucy, które wzięły się znikąd. Owszem, była mowy o fakcie, że Amber jest lesbijką, to samo tyczy się Lucy i prawie oczywiste było to, że te dwie się… spikną. Ale nie zanosiło się na to, wprowadzenia dokonałaś dopiero w rozdziale siódmym i zaraz po tym pierwsze buziaczki-misiaczki.

Dialogi: 3/5
Dialogi sobie były, czasami ich nie było. Zdecydowanie zastąpiły je maile i esemesy, które muszę wyciągnąć za warkocze i przypiąć do tego podpunktu. Wspominałam już, że opowiadanie złożone z samych listów to nuda na kółkach bez dętek i hamulców, na każdej większej górce zjeżdża z piskiem z prędkością światła. Po Polsku: nie chciałabym mieć takiego bloga w kolejce. Ty wprowadzasz je epizodycznie i chwała Ci za to, podaj numer konta bankowego, to dostaniesz parę groszy na baloniki. Mimo wszystko jest jedna rzecz, której nie potrafię wyjaśnić racjonalnie. Człowiek nie jest maszyną na korbkę, która mówi to, co ma napisane na pendrivie włożonym w d… nos. Lucy inaczej rozmawia ze swoją przyjaciółką, jeszcze inaczej z Amber, a ciocia Susan sprawia, że jej raczej niewyparzony język przysycha do podniebienia i zamienia się w sól kamienną. Lucy raczej sprawia wrażenie osoby z gorącym temperamentem i nie widzę jej w roli słodkiej siostrzenicy, podczas gdy wszystkie sceny za wyjątkiem tej z ciotką pisane są całkiem inaczej.

Opisy: 5/5
Czarujesz swoimi opisami, to głównie one przesądzają o wartości merytorycznej sensazione di proibito. Można tworzyć pierdyliony dialogów, z których wynika dokładnie tyle co nic, potem oceniający stawia czerwoną piątkę za rozbudowane dialogi i zawsze wtedy zastanawiam się, za co? Masz niesamowity dar do wyrażania wszystkiego lepiej niż Raffaello, które wyraża więcej niż tysiąc słów, więc Ty wyrażasz milion. Masz tak rozwinięta wyobraźnię, że moja się wyłączyła i poszła spać.

Kreacja bohaterów i świata przedstawionego: 5/10
Kreacja bohaterów to jedna z niewielu rzeczy, która wzbudza kontrowersje w córkowym mózgu. Na pierwszy ogień weźmy Susan. Niechaj mieszka na wsi i ceruje skarpetki wszystkim domownikom gwoździami, ale czy można być aż tak zacofanym? Powiedzmy, że można. Ale czy to nie przegięcie, że taka kobieta skarży się koleżankom z kościoła i razem obmyślają plan? To już przywodzi mi na myśl jakieś sekty, w których nikt nie wie gdzie i jak, ale każdy wie po co. Poza tym Susan sprawia wrażenie osoby, która kocha Lucy, więc dlaczego miałaby knuć przeciwko niej z bandą babek w beretkach? Dla jej dobra? Jeśli chodzi o Lucy, to już wspominałam, że nie podoba mi się jej dwulicowość. Przed ciotką udaje świętą, grzecznie odpowiada, a raczej staje się bezmyślnym barankiem przeznaczonym na parówki. Nie tak ją sobie wyobrażałam, nie znoszę, gdy ktoś zmienia charakter postaci ni z gruchy ni z pietruchy. Muszę jednak pochwalić Cię za to, że trochę tych bohaterów jest, wprowadzasz ich w całość bardzo zgrabnie i potrafią zaskakiwać, chociaż to raczej zasługa Twojego talentu.

Fabuła: 5/5
Fabuła jest dość rozległa a jednocześnie zamyka się w kręgu znanych bohaterów. Zastanawia mnie trochę postać ojca Lucy, który ma w swoich szerokich czterech literkach córkę. Nie rozumiem, dlaczego każe jej wyjechać na wieś, do znienawidzonej ciotki i nie utrzymuje z nią kontaktów? Pomijam już matkę, aktorkę filmów porno, która ma non stop włączoną pocztę głosową. Wiem, że tego typu sytuacje mogą być dla kogoś jak najbardziej realne, no ale… Opowiadanie oczywiście mnie strasznie wciągnęło i za to, bez zbędnego gadania, dostajesz piąteczkę. Nie trzeba pisać o wpływie katastrofy smoleńskiej na państwo polskie, by zainteresować. Choć to by mnie pewnie nie interesowało.

Oryginalność: 4/5
Kiedyś yuri nie było aż tak popularne jak obecnie. Trochę bardziej lubię yaoi, bo jest jego duża różnorodność, a na yuri jednak zdecydowanie rzadziej się natykam. Innymi słowy, o tym już czytałam. Przerabiałam już też przynajmniej raz kwestię wyjazdu do ciotki na wieś w ramach kary. Nie czarujmy się, te dwa motywy są znane, ale ich połączenia nie spotkałam nigdy. To pewnie związane jest z tym, że najczęściej czytam yaoi z kręgu Drarry, a Potter, jak wiadomo, nie ma ciotki na wsi. Doceniam fakt, że bardzo starasz się nadać sensazaione di proibito oryginalności, wymyśliłaś specjalnie nowe miejsca akcji, co wbrew pozorom jest dość ciężkie w praktyce. W życiu, nawet na haju, nie wymyśliłabym Milano Spring lub Coral City.

Poprawność: 8/10
„Rzuciłam okiem na moją zaparkowaną na podjeździe lancię, nie miałam odwagi pytać co z nią będzie.” Po "pytać" przecinek, oddzielamy od siebie czasowniki w zdaniu złożonym.
„Trwała,krwistoczerwone paznokcie i fartuszek, w którym chyba nawet śpi, bo nigdy nie widziałam jej bez niego.” Po każdym przecinku stawiamy spację.
„Zwiesiłam głowę i powlokłam się w stronę rzęcha o bliżej nie określonej barwie.” Nieokreślonej.
„To miejsce znała tylko z opowiadań braci i mimo, że bardzo ją intrygowało nigdy nie zdobyła się na odwagę by przekroczyć jego próg.” Przecinek po "intrygował" i przed "by", a wyrażenia "mimo że" nie rozdziela się przecinkiem, tylko umieszcza go przed nim.
Czasami brakuje tego przecinka, czasami jest postawiony w złym miejscu, ale to wszystko w ramach szeroko pojętej przyzwoitości. Zdarza Ci się nie stawiać spacji po przecinkach i kropkach, co normalnie zrzuciłabym na tego starego pryka Oneta, ale Twoja domena nie ma takich problemów. Wystarczyłoby przejrzeć posty i poprawić. Innego rodzaju błędów nie zauważam. Czasami z przeoczenia zrobisz tego interpunkcyjnego, ale poza tym cała szopka gra bez baterii, bo nie stwierdzam żadnych błędów logicznych w fabule, ortograficznych, składniowych, fleksyjnych. Nie miałam wrażenia przyciężkości zdań lub dyskomfortu wynikającego z ich długości. Słowem, nie mam do czego się przyczepić, ale do doskonałości jeszcze zostało Ci parę kilometrów.

Detal

Dodatki: 5/10
Pierwsze, co rzuca się w oczy, to brak kropki po „Strona główna” w menu, a wszystkie inne strony menu ją zawierają. Wiesz, istnieją takie niepisane zasady, jak przykładowo zakaz wstępu do toalety, w której świeci się światło. Możesz wejść, ale czy wyjdziesz? Tak samo wypada wszystkie strony menu zatytułować w ten sam sposób, nie plątając się w kropki. Linki otwierają się w tym samym oknie, co utrudnia trochę życie. To tak jakby chcieć wyjąć z lodówki pięć rzeczy i po wyjęciu każdej zamykać ją i otwierać jeszcze raz – strata czasu. Menu prezentuje nam się bardzo przejrzyście, ale jest takie jak każde inne. Widzę powiadomienia na spam, za czym nie przepadam w blogach, ale… corka! Tobie nikt nie dogodzi, weź się w garść i postaraj się być obiektywna! W kolejnej zakładce umieściłaś odnośniki do paru blogów, które czytasz. Jednego z nich znam, ale nie będę robić mu reklamy na łamach Opieprzu. Lubię ludzi z takim podejściem jak Twoje. Zdecydowana większość blogerów zamieszcza w piz… dużo, bardzo dużo linków, a potrzebne im są te odnośniki jak głupiemu kamienie. Wchodzę w zakładkę „O autorce” i dostaję niekontrolowanych drgawek, telepię się jak niewidomy szczur w kanale, masz SZEŚĆ blogów? Jednego piszesz w języku… eee… google translator ładuje… dziewięćdziesiąt dziewięć procent… esperanto. Tu włoski tytuł, tam jedna notka esperanto, polskim władasz biegle, co wbrew pozorom większości Polaków nie wychodzi, poliglotka z Ciebie, co? Bardzo dobrze, nie ma nic bardziej idiotycznego, niż wymówka dla rodziców „bo ja jestem patriotą” w odpowiedzi na jedynkę z niemieckiego. Zastanawiam się, czy za dużo nie wzięłaś na siebie? Na każdym z tych sześciu blogów raczej wieje pustkami, a powinno tętnić życiem z Twoją bujną osobowością! Zgłosiłaś do oceny bloga niewątpliwie najlepszego, ale nie skupiasz się na nim, bo masz mało czasu i na głowie pięć innych. Warto by się zastanowić nad tym głębiej. Istnieje jeszcze zakładka „O opowiadaniu”, w której pokrótce opowiadasz o treści. Standard.

Dodatkowe punkty: 3/5
Ja, corkatsw, w imieniu swoim i tylko swoim przyznaję Ci trzy dodatkowe punkty za wciągające jak wir w samolotowym kibelku opowiadanie, które przyssało mnie do komputera na jakiś czas. Zapowiada się na tematykę yuri, jedną z moich ulubionych, więc masz także ogromnego plusa za to. Plusa możesz sobie powiększyć, wydrukować i trzymać na pamiątkę, żeby przypominał Ci o ocenie na Opieprzu.

Suma: 45/60
Ocena: bardzo dobra

19 komentarzy:

  1. Świetna ocena, corkatsw. Znalazłam tylko jeden błąd:
    "Blog wygląda na bardzo uporządkowanego, skromny, a zarazem [...]" - przekręciłaś słowo.

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie jest do końca przekręcenie ;] Czasem mówi się "Wyglądał na porządnego człowieka!". Tu Cora chciała napisać "Wygląda na uporządkowanego[pauza], jest skromny, a zarazem (...)"

      Jeśli nadal Ci ta konstrukcja "wadzi" to zamień sobie "uporządkowanego" na inny przymiotnik, np. "głodnego" - "[Blog] Wyglądał na głodnego" Poprawnie? Jasne, tylko brzmi dziwnie, aż chciałoby się rzec "Wygląda na uporządkowany blog z dobrej rodziny uporządkowanych blogów.

      ;]

      pozdrawiam,
      Asetej

      Usuń
    2. Ach, no tak. Masz rację, po prostu jakoś tak mi to dziwnie zabrzmiało :)

      Usuń
    3. No tak, racja, przecież to oczywiste, ze ten blog wyglądał na uporządkowanego człowieka.

      Ta konstrukcja wadzi, i to bez cudzysłowu, bo jest zwyczajnie błędna.

      Usuń
    4. Plus, srsly, Pawlikowska-Jasnorzewska mało znaną poetką? W którym uniwersum?

      Usuń
    5. Powinno być "blog wygląda na uporządkowany", oceniająca zrobiła poważny błąd i tyle.

      Usuń
    6. Córka kłania się w pas i dziękuje za niezwykle przydatne uwagi, miło wiedzieć, że ktoś po nocach buszuje i odkopuje zasypane gruzem i pyłem stare oceny, niezwykle motywujący fakt :)

      Usuń
  2. "„Ogarnęłam się i cała czysta i pachnąca stanęłam ponownie w salonie.” Po "czysta" przecinek." Ale to nie są "równorzędne" spójniki (nie wiem, jak inaczej to określić). Pierwsze "i" łączy czasowniki, drugie odnosi się do przymiotników.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Racja. Przecinek przed "i" stawiamy przy wyliczaniu. Poszłam kupiłam i chleb, i bułki. Tu konstrukcja wygląda tak:

      Ogarnęłam się i [jaka - cała czysta i pachnąca] stanęłam [kiedy - ponownie] [gdzie - w salonie] . "Ogarnęłam się" i "stanęłam" to równorzędne orzeczenia, "cała czysta i pachnąca" to przydawki a 'ponownie" i "salonie" to dopełnienia. Żeby przed "i" stawić przecinek to obydwa "i" musza stać w tej samej części zdania. Na przykład:

      Ogarnęłam się i cała czysta i pachnąca, i nęcąca, i kuszaca stanełam ponownie w salonie.


      Cora, robisz dużo ciekawsze błędy niż As ;P

      Usuń
  3. To ja zacznę od tego bloga w języku esperanto, bo jak o tym przeczytałam, to się za głowę złapałam - ja i esperanto?! Mam klona? Ale nie. To chodzi o bloga testowego, na którym sobie ustawiam i dopasowuję szablony, które robię na jeszcze innego.
    Wracając do oceny: jest świetna! Pomijając niekontrolowane wybuchy śmiechu przy niektórych Twoich komentarzach... Dziękuję Ci za wyłapanie błędów i otworzenie oczu na pewne bezsensowne kwestie (np. zachowanie Lucy, które jest inne wobec każdego bohatera)."Jesteś szalona" - no fakt trza będzie zmienić na coś anglojęzycznego. Ten jeden zlepiony przecinek to pozostałość po przenosinach z onetu (ale było tego rozklejania!), na resztę błędów nie mam usprawiedliwienia, ale obiecuję poprawę. Słowo honoru. No i przeszliśmy do rozdziału siódmego. Kłamać nie będę - był wstawiany na siłę (bo miesiąc od ostatniej notki minął, a pozgłaszałam się do kilku ocenialni i niektóre z nich odrzucają blogi z różnych dziwnych powodów). Wstawiłam więc ten rozdział na siłę, ale go poprawię. I jeszcze raz kwestia moich blogów... pewnie niedługo spora część z nich umrze śmiercią naturalną i zostaną mi dwa - z opowiadaniami.
    To chyba wszystko, co chciałam napisać. Jeszcze raz dziękuję za ocenę i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za komentarz.
      Wracając do sprawy esperanto, to brałam pod uwagę fakt, że może to być "próbny" blogasek, ale że i był jeden post to wyłączyłam logiczne myślenie i sprawdziłam język xD
      Cudownie, że siódmy rozdział poprawisz, mam nadzieję, że będzie coraz lepiej i oczywiście chyba nie muszę mówić, że lądujesz w moich ulubionych blogach ;]?
      Będę zaglądać.

      Usuń
  4. Znałam już niejedną żarówkę migoczącą intensywnie, ale intensywne... kurczę, szalone spotkanie!
    pozdrawiam,
    s.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Smirek, smirek... Ty zawsze tak wytkniesz błąd, ze Asetej z kapci wypada xD

      Brawo, punkt dla Ciebie ;]

      Usuń
    2. Mam tylko pytanie - czy istnieje możliwość odSmirkowania mnie i zasmirkowania w zamian? Taka duża czuję się nieswojo. Zawsze byłam smirkiem nie bez powodu - idealnie odzwierciedla moją wielkość, mała od stóp po czubek głowy.
      Wybacz, że wybrzydzam, As.

      Usuń
  5. "(pomarańcz to pomarańcz, a brzoskwinia to owoc lub kaprys producentów farb na ściany tynkowe)"
    Całe życie w kłamstwie. I to nie tylko moje życie, czy życie producentów farb do ścian. To również życia tysięcy malarzy, stylistów, wizażystów, projektantów czy chociażby moich nauczycieli kolorystyki!
    Co będzie następne? Czy dowiem się, że nie ma też koloru śliwkowego, wiśniowego i cytrynowego, bo to są tylko OWOCE i nikt nie ma prawa w ten sposób nazywać kolorów? W takim razie, co z kolorem piaskowym, ceglanym, morskim, oliwkowym czy moją ulubioną zielenią butelkową? Czyżby te nazwy również były niewłaściwe?


    Naprawdę ciekawi mnie źródło Twojej wiedzy na temat kolorów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem Twój punkt widzenia, Anonimku :) Z jednej strony część asystentów na laboratoriach śmieje się, kiedy niektórzy stosują jakieś pokrętne nazwy odcieni (a "oliwkowego" określenia użyłam nawet dzisiaj) na nazwanie zmiany zabarwienia w probówce - w takim przypadku to jakaś nadgorliwość i chęć błyśnięcia poetyckością. Z drugiej strony literatura to chyba miejsce na takie wybryki, więc oczywiście masz rację. Myślę jednak, że córa chciała też zażartować z producentów farb i tego pojemnikowego nazewnictwa, a ja sama nieraz się śmieję z własnej mamy, gdy umyśli sobie przemalować kuchnię z łososiowego na delikatnie brzoskwiniowy XD

      Niemniej w dużej mierze masz racje :) Nie warto się czepiać każdego wyrazu aż zanadto.

      Usuń
    2. Ale co jest śmiesznego w przemalowywaniu ścian z łososiowego na brzoskwiniowy? Przecież, to zupełnie różne kolory.
      Poza tym brzoskwiniowy, to najnormalniejsza nazwa koloru na ziemi. Przecież to powszechne, że ich nazwy biorą się od chociażby owoców. Na przykład taka przeciętna śliwa, czy oliwka (zieleń zmieszana z szarym). Rozumiem jakby nazwa byłaby super wydziwiasta, ale przecież każdy wie jaki kolor ma brzoskwinia. Co jest w tym poetyckiego?

      Usuń
  6. Dziabarko, łososiowy przydałby się do łazienki xD łososie, woda - zgrałoby się to z sobą ładnie xD

    OdpowiedzUsuń