Witamy na Opieprzu!

Ogłoszenia z dnia 29.04.2016

Do zakładki "kolejka" oraz "regulamin dla zgłaszających się" został dodany nowy punkt. Prosimy się z nim zapoznać.

Zapraszamy do wzięcia udziału w rekrutacji!


sobota, 22 lutego 2014

(832) charmednowahistoria

      Jak wszyscy, to i Phantom, a co! 
     Przede wszystkim witam Was serdecznie w tym nowym roku (jest koniec lutego, ale kto się tym teraz przejmuje…). Bardzo przepraszam za moją karygodnie długą nieobecność – życie mnie pochłonęło. Tak więc przejdźmy do poważnej oceny poważnej charmednowahistoria

       I. Treść
     Po przeczytaniu całości przypomniałam sobie, dlaczego nie lubię czytać dramatów i scenariuszy. Brak opisów. Brak czegoś, co zainteresuje czytelnika (nie licząc dialogów). W większości przypadków same suche fakty w didaskaliach. Kasia, mam być szczera? Wystarczyły mi trzy rozdziały, żeby wiedzieć, że nie wytrzymam długo. Jestem masochistką, ale chyba nie na aż takim wysokim levelu. Jednak jesteś tutaj, aby wysłuchać mojej opinii, tak więc zaopatrz się w kubełek popcornu, dyktafon i kartki do pisania, bo jest co notować. 
     Muszę Cię uprzedzić, że nie czytałam poprzednich części, gdyż nie zażyczyłaś sobie tego nigdzie. Tak więc bazuję i oceniam tylko tekst, który jest umieszczony na tymże blogu. 
Już od pierwszego rozdziału rozpoczęła się fala absurdów. Wypisywałam wszystkie, które rzuciły się na mnie jak wygłodniały wilk po diecie wegetariańskiej. Od samego początku miałam przyjemność spotkania się „fejs-tu-fejs” z moją ręką, stolikiem, klawiaturą i ścianą. Cud, że mam nos cały. Ciężko, oj ciężko jest mi sobie wyobrazić jedenastoletnią dziewczynę, która miała tyle siły, żeby porządnie zawiązać prześcieradło i dzięki niemu uciec przez okno, jak zrobiła to Anette przed zamianą w wampira. Wybacz, ale nie było żadnej wzmianki na temat wyglądu jej pokoju czy wysokości domu, więc dla mnie to jest absurd, że dzięki jednemu, JEDNEMU prześcieradłu - które ma przeciętnie od półtorej do ponad dwóch metrów długości - mogła spokojnie uciec. Bardzo denerwowały mnie poszarpane zdania, odpowiadanie jednym słowem typu „okej”, „aha”, „dobra” i „wow”. Wiesz, jak wyglądały Twoje didaskalia? Jak kupka zbitych słów bez polotu. Didaskalia to fragment tekstu, który ma za zadanie przedstawić w miarę porządnie scenerię wokół bohaterów. Jak blisko nich są ogromne, różowe purchawki, które pierdzą, kiedy je dotkniesz, to powinnaś to zapisać.



      Takim samym absurdem była scena z udziałem Charlesa i Phoebe, która rozpoczęła się w rozdziale trzecim. Gościu we wcześniejszych odcinkach zabija jej męża, a ta zaciągnęła go do wyra tylko dlatego, żeby nie węszył w piwnicy czarodziejek. Za to on w imię Stanów Zjednoczonych, w poczuciu obywatelskiego obowiązku i jak na prawdziwego stróża prawa przystało… jej nie odmówił. Nieważne, że podejrzewał ją o porywanie niewinnych dzieci i ścigał ją, bo uciekła z miejsca przestępstwa. Pal licho! „Kręcimy pornola!”. I najlepsze – po tym wszystkim, po trzech dniach spotykania się z nim (!), kobieta mówi mu, że go nienawidzi i nie mogą być razem, a ten bez mrugnięcia okiem stwierdził „okej”. Na szczęście miał nieco więcej oleju w głowie, bo zrozumiał, że nie chce jej sobie tak szybko odpuścić.
Piąty rozdział pokazał mi, jak mało logicznie myślą główne bohaterki. Aby pokonać pewną potężną czarownicę jedna z sióstr udaje się do podziemia, żeby nieco powęszyć. Łapie pierwszego lepszego demona, zamyka go w kryształowej klatce, molestuje psychicznie, grozi śmiercią i mlekiem z czosnkiem. Ten potulnie wyśpiewuje jej niczym Grechuta wszystko, co wie, a ona… puszcza go wolno. Demona. Istotę, która jest na wskroś zła i będzie trzymała sztamę z każdym, kto jest zły. Nie mogła pomyśleć, że pójdzie do Sivilli na kolanach i wyśpiewa jej wszystko, co bez mrugnięcia okiem zrobił? A gdzie, naróbmy sobie więcej problemów, będzie o czym pisać. Demony padają tam jak muchy, zabijane przez trzy siostry, a jednego unicestwić nie mogła. 
    Wspominałam, że brak dobrych i wyczerpujących didaskaliów to jeden z Twoich problemów. Najlepszym tego przykładem jest rozdział ósmy, w którym dziewczyny przenoszą się do średniowiecza, mając za zadanie zabicia niejakiej Runo. Tak przy okazji – Runo jako imię japońskie? Nie spotkałam się nigdzie z takim imieniem, a oglądnęłam nieco tych „chińskich bajek” i przeczytałam kilka książek japońskich autorów i nigdzie nie natknęłam się na nie. Wujek Google lepszy nie był, bo mi same runa leśnie podrzucał, więc jedna z moich potężniejszych broni zawiodła. Ja bym powiedziała, że to raczej rosyjskie, niźli japońskie. Ale wracając. Była tam scena, gdzie dwie z sióstr po zamianie miejscami z trzecią, znalazły gdzieś w średniowiecznych realiach. Wszyscy patrzą się na nie, a dziewczyny wnioskują, że to przez to, jak są ubrane. I tyle. ZERO opisu wyglądu sióstr, ZERO wzmianek na temat, w co ubrani są mieszkańcy wioski czy miasta, aby wskazać kontrast między nimi. To mnie najbardziej denerwowało w pierwszych epizodach, jakie czytałam u Ciebie. Patrząc na to, jak te opisy wyglądają około piętnaście odcinków dalej, to te pierwsze były nie dość, że okrojone jak kebabie mięso, to w dodatku suche, krótkie i nie mówiły wszystkiego
      Dobrym pomysłem na zróżnicowanie Twojej twórczości było wkręcenie w historię kilka znanych postaci. Sabrina chlejąca na umór w jakimś barze, uciekając od morderczego ninja z kataną w swój świat (ten umysłowy, bo ze swojego to wypadła niczym kompot ze śliwki) była naprawdę miłym urozmaiceniem. A jeszcze więcej radochy dostarczył Freddy Krueger latający po San Francisco. Oczywiście nasze czarodziejki musiały wysilić się, by każde z nich odesłać do swoich wymiarów, bo oboje robili koło siebie nieco… szumu. Freddy dorzucił kilka pociachanych trupów, Sabrina polała to wódą, a czarodziejki zaś wkopały jeszcze tam „nindżę”. Kciuk w górę ode mnie za pomysł!
Po rozdziale osiemnastym stwierdziłam, że postać Vanessy to jedna wielka porażka. Ta genialna kobieta nie ma za grosz logicznego myślenia w sobie. Nie wiem jak Wy, drodzy Czytelnicy, ale jeżeli miałabym pod moją opieką dziecko, które płacze bez przerwy, nie pomyślałabym „hmm… może jest smutne, rozbawię go!” tylko „cholera, gdzie jest ta butelka z arszenikiem… nie, wróć – z mlekiem!”. Vanessa stroiła miny do biednego chłopaczka, który darł się w niebogłosy, gdy w końcu do jej domu przychodzi Harvey – jej mąż – i stwierdza odkrywczo, że dzieciak może jest po prostu głodny. Gdyby Kolumb teraz żył, to z pewnością wręczyłby temu facetowi statuetkę z napisem „Mózg ludzkości” i dyplom „Drugi (prawny) odkrywca Ameryki”, a kierowca autobusu by wstał i zaczął klaskać. A osobiście i za własne pieniądze wysłałabym nagrodę Darwina Vanessie.
         Przy ostatnim odcinku złapała mnie refleksja nad Twoim dziełem. Z jednej strony faktycznie widać to, że opisy poszybowały do góry, jest ich coraz to więcej, są bardziej rozbudowane. Z drugiej jednak strony wszystko. Jest. Pisane. Poszarpanymi. Zdaniami. Sama widzisz, jak beznadziejnie czyta się takie coś, a Ty serwujesz to co rozdział. Fabularnie ostatni odcinek poskładał mnie w magiczną kostkę, którą jak dotkniesz, to zacznie płakać. Phoebe bowiem spodziewa się dziecka, nie wiedząc, czy jest ono mężczyzny – Chucka - dla którego zostawiła swojego obecnego chłopaka – Charlesa - do którego wróciła po śmierci Chucka, czy może jednak Charlesa. Gdy ten w końcu się dowiedział, wyszedł na parę godzin, krążył po okolicy, liczył chmurki i grał w klasy, aby wrócić i stwierdzić, że nieważne, kogo ono jest, nie zostawi Phoebe i dziecka. Z jednej strony, jak to prawie każda kobieta ma w naturze, uśmiechnęłam się po tym fragmencie, z drugiej zaś złapałam się za głowę. Nie wierzę, żeby ktoś dał radę bez problemu zaopiekować się dzieckiem, które może nie być jego – w dodatku kogoś, kto zepsuł mu związek z ukochaną. Nie potrafię sobie przemówić tak cukierkowego zakończenia tej sprawy. 

        Może czas podsumowania wszystkiego, co będzie esencją moich uczuć do Twojego tworu. Pierwsze rozdziały powodowały u mnie załamanie psychicznie. Męczyłam wszystkich moich przyjaciół wiadomościami: „dlaczego ci bohaterowie są tak głupi!” albo „leżę i nie wstaję, nie dam rady więcej znieść”. Przez fragment z trzeciego rozdziału skisł mi mózg i pozwolę sobie go zacytować: 
„Phoebe: Ty jesteś dzieckiem?”.
„Anette: Na razie tak”.
„Phoebe; To świetnie. Bądź w domu za niedługo po ciebie przyjdę”.
Anette miała w tamtym momencie, jak podaje mi Twoja zakładka „postacie”, około jedenastu-dwunastu lat. Nie wiem, jak bardzo była wyrośnięta, aby Phoebe musiała spytać się o to, czy jest dzieckiem. To była iskra, która sukcesywnie wypalała ze mnie chęć pisania tej oceny. Będę szczera – odkładałam ten moment jak tylko się da. Czytałam, wyłączałam, czytałam i wyłączałam. Potęgował to jeszcze fakt, że cały Twój utwór jest pisany jak scenariusz. Jeden rozdział to tekst rozłożony na osiem stron czcionką calibri o numerze jedenastym, a przeczytanie czterdzieści postów jest po prostu makabrą. Dla osoby, która z tematem jest obeznana tak nikle, jak nikła jest możliwość zobaczenia latającej krowy z różową peleryną z napisem „mleko prosto od producenta, zamów już teraz!” - ta historia jest nie do przejścia. 
      Jednym z problemów, jaki stanął mi na drodze ocenienia „Czarodziejek” jest fakt, że używasz bardzo wielu zdań pojedynczych. One tak naprawdę budują cały twój utwór. Rozmowy między bohaterami są złożone głównie z nich oraz wykrzyknień czy krótkich wyrażeń. Wybacz za dosadne stwierdzenie, ale przez pierwsze odcinki miałam wrażenie, jakbym czytała scenariusz pisany przez trzynastolatkę, która z wszelakimi formami pisanymi miała do czynienia tylko i wyłącznie w szkole. Oberwane zdania, zdawkowe dialogi bohaterów; didaskalia, które wyglądały jakby przejechały po nich kosiarka i pociachała je na miliony kawałeczków. Więc nie dziwcie mi się, że mój mózg po cudownej rekonstrukcji znowu skisł, gdy zobaczyłam, że jesteś albo starsza ode mnie o rok, albo w moim wieku. Najgorsze jest to, że nie zaczęłaś tych zdań sukcesywnie rozwijać, ciągle są tak samo krótkie i naszpikowane błędami interpunkcyjnymi i ortograficznymi. 
      Kolejną sprawą, która ścisnęła mi poślady w dobrze znanym „bulu dópy” to kreacja Twoich bohaterów. Miałam wrażenie, że każdy z nich był po jakimś praniu mózgu. Niby bohaterki to takie potężne wiedźmy, Moc Trzech i cuda na kiju w Wąchocku, a mała dziewczynka Vanessa (nie ta od Darwina, tylko córka jednej z czarodziejek) dała sobie radę z opętaniem matki szybciej, niż jej ciotka. Anette co chwilę pokonywała swoim wampiryzmem jakieś demony, Vanessa zakumplowała się z panem od ewolucji, a Charles… No to jest Charles. Aż nie chce się tego bardziej komentować. Każda z czarodziejek to takie nieco głupsze wydanie Mary Sue: dużo potrafią, średnio myślą, bo najwięcej dobrych pomysłów miał ów Leo. On jest jedną z najnormalniejszych postaci w całym Twoim opowiadaniu. Fakt, był aniołem światłości, ale przynajmniej nieco różnił się od tego z książek Christophera Moora...

     
     Męczył mnie strasznie jednostajny zapis dialogów, praktycznie nie uznajesz sposobu, w jaki sposób bohaterowie mogą coś powiedzieć. U Ciebie wygląda to tak (autentyczny cytat z odcinka drugiego!):
„Nagle Paige dostała sms”.
„Paige: Szlag”
„Phoebe: Co?”
„Paige: Czytaj”.
<<Uważaj na siebie wiedźmo bo niedługo z tobą skończę
X>>

„Phoebe: O nie”
„Siostry są przerażone”.
       Poczułam się, jakby powiedziały to dwie drewniane kukiełki, którym wióry stanęły w gardle i nie mogą odkaszlnąć, bo przecież płuc nie mają. Mogłaś spokojnie dodać w ostatniej kwestii: „Phoebe (z przerażeniem w głosie): O nie…” i rozbudować ostatnie zdanie. I… i w ogóle to rozbudować. Nie wiem, czy czytałaś kiedykolwiek jakiś scenariusz. Takie dopiski pomagają aktorom na lepsze wpasowanie się i zagranie swojej roli. A jeśli już o dialogach mowa… Taka mała rada: staraj się kiedyś zagrać je ze swoją przyjaciółką, znajomym – z kimkolwiek. Albo chociaż przeczytaj je na głos. Uwierz mi - sama zauważysz, jakie są czasem drętwe. Grzęzną między zębami normalnie.
Kolejną rzeczą, która notorycznie przyprawiała mnie szczękościsk to: „Hana machnęła ręką…” i wskazała na Stefana, „Stefan machnął ręką” i mrugnął przy okazji do Anette, „Anette wyciągnęła rękę i machnęła nią”, uśmiechając się do Paige, a „Paige chciała machnąć ręką”, ale znudziło jej się tańczenie Macareny, podciągnęła liściastą spódniczkę i poszła do domu. Tam wszyscy machają rękoma, to jakaś mania! Wszystko praktycznie rozpoczyna się od machnięcia ręką, orbitowania albo zamarzania. Już mózg mi się lasował od tego i nad głową wisiał mi napis „error”. 
    Jednak aby nie być we wszystkim tylko na „nie”, jest pewna rzecz, której Ci wręcz zazdroszczę. Mianowicie pomysły – masz ich tysiące na minutę, w każdym odcinku dzieje się coś innego, wymyślasz kolejne utrudnienia dla czarodziejek. Mimo że wykonanie nie powala jakoś specjalnie, to tak naprawdę akcja jest głównym silnikiem każdego utworu. U Ciebie tych silników są tysiące, sama nie wiem, jak to jest możliwe mieć taki rozmach. Domyślam się, że wiele wątków i pomysłów zaczerpnęłaś z oryginalnego serialu, mimo to naprawdę podziwiam Twoją kreatywność. 
Podsumowując już tak naprawdę wszystko – popracuj nad warsztatem. Przećwicz swoje dialogi, staraj się pisać bardziej rozbudowane zdania. Dobrym sposobem jest wzięcia sobie jakiejś niewielkiej scenki i napisanie wszystkiego, co sobie w niej wyobrażasz. Dosłownie wszystko, nawet to, że na półkach jest gruby kożuch z kurzu, a lampa wisi bardziej na lewo. Posklejaj to potem, sprawdź pod każdym kątem i podziwiaj. Określ charakter każdej z postaci, jej cechy charakterystyczne i trzymaj to zawsze pod ręką, gdy piszesz. Ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć! 


      II. Poprawność

     O, moja droga, tutaj nie poszastałaś niczym. Twoje przecinki są chyba na Majorce i opalają się w blasku porannego słońca, a ortografia pije Malibu z mlekiem w jakiejś podrzędnej knajpce. Praktycznie każdy rozdział jest usiany różnorakimi błędami, więc wymienię Ci tylko te, które notorycznie się powtarzają, bo poprawienia wszystkich rozdziałów podejmie się chyba tylko bezwzględny Grammar Nazi. 



„Chociaż myślałam [,] że będziemy miały trochę spokoju po pokonaniu Gabi”. Patrz mi na moje pikne usteczka: zawsze, ale to ZAWSZE stawiamy przecinek przed „że”. Jedynymi wyjątkami są wyrażenia „mimo że” i jemu podobne, a znajdziesz je wszystkie tutaj.
„Damon będzie mógł sprawić [,] że Twoja skóra będzie normalnie wyglądać [,] ale zęby zostaną”. O nie, nie, nie będziemy się tak bawić – ale jest takim spójnikiem (notabene pokazującym, że zdanie jest współrzędnie złożone), że jemu jest bardzo smutno, kiedy nie ma przy nim jego przyjaciela-przecinka. Zaopatrz go więc w niego i wszyscy będą zadowoleni. 
„Wampiry są nie śmiertelne”. Powiem Ci, że musisz być jakimś specyficznie nastawionym tylko pod analizę człowieczkiem. Wszystko rozdzielasz, zabierasz, nie pozwalasz reagować – jesteś okropnym chemikiem! Partykuła „nie” jest bardzo specyficzna, bo ona się łączy ze wszystkim, tylko nie z czasownikami, innymi partykułami (nie chcemy mieć choroby królewskiej, o nie), liczebnikami i zaimkami. 
„Pewnego dnia dopłynął na pewną ulicę w San Francisco [,] na której pękła rura”. O, proszę, kolejny przykład Twojego wrednego charakteru, bo zaimek „który” jest tak samo przyjacielski jak „ale” – musi mieć przecinki koło siebie. 
„Ja? Poproś Paige [,] ona ma tą moc”. Dobra, masz nieco serca, ale nie w tych sytuacjach, kiedy trzeba. Kiedy masz dwa czasowniki – nie ma bata, musisz je odgrodzić, bo się zeżrą jak „Kret” odpadki w syfonie. 
„Paige poszła na górę i chciała wejść do pokoju Anette lecz ta telekinezą przytrzymuje drzwi”. Tutaj widać Twoją niekonsekwencję w czasach, których używasz. Albo pisz didaskalia w czasie teraźniejszym albo w przeszłym. 
„Trudno będzie [,] ale jak już będziesz prawniczkom [,] to wszystko ci się wynagrodzi”. „Jeden kobiecie dosłownie rozsadziło głowę” - „Prawniczką”, nie „prawniczkom” i „jednej” a nie „jeden”. Widzę, że robisz dużo literówek, które spokojnie można wychwycić przy czytaniu tekstu przed publikacją. Twoją ocenę znam na pamięć, tak długo ją wałkowałam, ale i tak znajdą się pewnie jakieś literówki czy coś podobnego, które wychwyci tylko osoba z zewnątrz. 
„Mam nadzieję że nie karzesz mi wchodzić po schodach”. „(…)Wyglądacie ochydnie” – Twoje użycie „każesz” jest od słowa „kazać”, a nie od „karać”. Tak samo „ohydnie” – to nawet Word podkreśla, więc to tylko i wyłącznie Twoje niedopatrzenie spowodowane tym, że nie czytasz pewnie swoich rozdziałów przed wstawieniem na bloga. 
     Wymieniłam Ci naprawdę bardzo małą ilość Twoich błędów - tak mało, jak mało jest helu w naszym powietrzu (wybaczcie, biol-chem już tak ma...). To ukazuje, jak wielka praca jest jeszcze przed Tobą, aby pisać poprawnie. Przede wszystkim czytaj wszystko przed publikacją, a najlepiej by było, jakby ktoś, kto jest dobry w te klocki, rzucił okiem na Twój rozdział. 


      III. Małe sugestie od Phantom: 

1. Ocena była dla mnie katorgą. Dosadne stwierdzenie, ale taka jest prawda – nie bez powodu nie było żadnej oceny ode mnie przez dwa miesiące. Umęczyłam się u Ciebie strasznie, a to głównie przez to, że nie byłam zaznajomiona od początku do końca z kanonem. Nie mogłam i nie chciałam pisać odmowy, gdyż naczekałaś się w tej kolejce, pewnie już osiwiałaś od tego. 
2. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy w kolejce, to adres Twojego bloga, droga Kasiu. „charmednowahistoria” - przeczytałam jednym tchem, a w głowie dodałam „łomatkoboskadłuższebyćniemogłoconie?”. Jednak dla odmiany, jak link był długaśny, to belka znowu przedzielona myślnikami w miejscach, gdzie ich raczej nie powinno być. Weź je pozbieraj z belki i wsadź w adres, to wszystko się będzie zgadzało. 
3. Zagięło mnie, bo pierwszy raz nie mogę nazwać koloru tła, jakiego użyłaś - ni to zielony, ni to szary, a i sino-koperkowy-róż jakoś mi tu nie pasuje. Zresztą, czy to ważne - wystarczy, że na pierwszy rzut oka jest czytelnie i w miarę czysto, co cenię. Przeleciałam (Phantom, ty zbereźniku!) bloga z góry na dół, wzdłuż i wszerz, poznałam go dogłębnie i pierwsze, co stwierdzę: wywal ten translator… Jak powszechnie wiadomo, Google ma ciekawe sposoby tłumaczenia… czasem nawet zbyt ciekawe.
4. Przyglądałam się nagłówkowi, a przedstawia on główne bohaterki, zaś między ich kolażem dostrzegłam napis „I’m not the same my sister”; poniżej pysznił się powielony adres bloga. Coś mi tu nie pasowało, więc skierowałam się do ekspertów z angielskiego. Droga Kasiu, zapewne chciałaś zawrzeć w tym napisie „nie jestem taka sama jak moja siostra”, jednak Twoja wersja na nagłówku jest niepoprawna. Tutaj raczej powinno się zastosować słowo „like” – „I’m not like my sister”, chociaż, jak powiedział mi mój ekspert, którego imienia nie wolno mi wymawiać (cześć Cora!), tej konstrukcji też już się rzadko używa. 
5. Wkurzył mnie brak wiadomości o autorze nagłówka w widocznym miejscu, bo na jego ślad natrafiłam dopiero w którymś wstępie do odcinka, gdzieś w okolicach dwudziestego chyba. Z tego, co pamiętam, to była to Twoja przyjaciółka, tak więc warto umieścić jej imię, namiary na jakąś stronę z jej pracami, adres zamieszkania i numer buta gdzieś na blogu w miarę rzucającym się w oczy miejscu. 
6. Phantom była głodna nowych wrażeń i weszła w zakładkę „postacie”. A później wzięło i się jej zdechło. Ale zanim się jej zdechło, naliczyła dwudziestu czterech bohaterów, przeczytała opis kilku z nich i zapomniała je, bo przecież się jej zdechło. Potem zmartwychwstała szybciej niż Jezus, zaśmiała się z bezsilności i przeszła do strony o autorze, gdzie właśnie dowiedziała się, że autorka jest na tym samym profilu w liceum, co Phantom. Na szczęście ta nie ma u siebie rozszerzonej fizyki, bo już by w ogóle umarła w tej szkole. 

      „To ostatnia niedziela, dzisiaj się rozstaniemy…”… Czekaj, wróć. To nie ta płyta! Następnego w kolejce proszę! Raz, raz! Dziękuję ci Kasiu za zgłoszenie do nas i polecamy się na przyszłość! No, co się tam dzieje, ruchy! 


*Tytuł piosenki Big Cyc.
Obrazy: kadr z „Tenacious D - The Pick of Destiny”, a reszta to prezenty od Wujka Googla. 

5 komentarzy:

  1. Hej ;) Dziękuje za ocenę. Jesteś wspaniałą oceniającą. Czytając ocenę co chwila się uśmiechałam. Bardzo spodobało mi się to co napisałaś o Vanessie i Darwinie. To było genialne! Co do opisów to fakt, jest ich mało. W odcinkach które piszę aktualnie, staram się wplatać opisy po każdym zdaniu które wypowie jakaś postać. Staram się również, aby te zdania były nieco dłuższe. Co do stylu to kiedyś napisałam jeden odcinek, w taki sposób w jakim są napisane książki, ale nie pasowało mi to do tego opowiadania. Nie byłam zadowolona z efektu i odcinek szybko trafił do kosza. Z ciekawości przeczytałam pierwszy rozdział na blogu i... może lepiej nie napiszę co sobie pomyślałam. Chciałam jeszcze napisać że staram się nie powielać wątków z oryginalnego serialu. Prawie wszystko co pojawiło się w opowiadaniu jest mojego pomysłu.
    Dziękuje ci za dobre i złe słowa, za obrazki wplecione w ocenę i w ogóle za wszystko. Jesteś wspaniała!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję Ci za tak pozytywny komentarz. Bardzo dużą kwestię odgrywa u Ciebie Twój warsztat, musisz dużo pisać, posiłkuj się również utworami osób, które są w tym profesjonalistami. Poszukaj gdzieś w odmętach Internetu jakieś scenariusze, przyjrzyj się im i zapewniam Cię, że spojrzysz wtedy na swoje dzieło inaczej. Bardzo mi zaimponowałaś swoją kreatywnością i wyobraźnią, to naprawdę Twój ogromny atut. Życzę Ci wielkiego zapału, aby móc tworzyć dalej i to doskonalić. Miłego wieczorku i polecamy się na przyszłość! ;)

      Usuń
  2. Och, aż się boję, ponieważ to ja jestem kolejna w kolejce do Ciebie. Mam pytanie, czy zaczęłaś już pisać ocenę? Dzisiaj pojawi się epilog i chciałam trochę poprawić ostatni rozdział. Dasz mi jeszcze jeden dzień? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spokojnie, własnie przeczytałam Twój epilog, a ocena i tak nie pojawi się tak szybko ;). Tak więc pojutrze przepatrzę ostatni rozdział, odnotuję sobie zmiany i wszystko się będzie zgadzać ;)

      Usuń
    2. Spokojnie, już wszystko gotowe, nie będę już nic zmieniać, więc teraz tylko czekam cierpliwie na ocenę :)
      Nie wiem, czy podawałam już przy zgłaszaniu, ale "itzvariety" to it's variety- to jest odmienność. I niektóre fakty są trochę naciągnięte, więc proszę o przymrużenie na to oka ;)

      Usuń